Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Oko za Oko

Oko za Oko

Data: 2011-04-30 12:01:37
Autor: mkarwan
Oko za Oko
"Oko za oko" to wstrząsająca relacja o wypadkach mających miejsce po zakończeniu drugiej wojny światowej na Śląsku. Autor opisuje historię życia Loli, Żydówki - więźniarki obozu w Oświęcimiu, która po wyzwoleniu zostaje komendantem więzienia w Gliwicach, Pinka - jej towarzysza dzieciństwa, który został naczelnikiem UB na obszar Śląska, oraz Szlomo - komendanta obozu dla Niemców w Świętochłowicach. Autor stara się odpowiedzieć na pytanie co popychało ludzi, którzy przeszli tak niewyobrażalne cierpienia do dokonania zwrotu i zadawania takich samych cierpień innym. Sprawa żydowskiego udziału w tych wydarzeniach jest kontrowersyjna, ale jest to pierwsza publikacja na ten temat. Aby opisać tę historię John Sack poświęcił siedem lat na zbieranie materiałów w Polsce, Niemczech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych.
Przedmowa
Matka mojej matki  pochodziła z Krakowa, trzydzieści mil od Oświęcimia. Muszę przyjąć, że gdyby ona (a także pozostali moi dziadkowie) w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie wyjechała do Ameryki, na początku lat czterdziestych bieżącego stulecia ja zostałbym wysłany do Oświęcimia. Miałbym mniej więcej dwanaście lat. Podobnie jak inni chłopcy z tamtych czasów nosiłbym szare, wełniane ubranko i płaską, szarą czapkę z daszkiem. Wraz z matką, ojcem i piegowatą siostrą wysiadłbym z pociągu na betonową rampę w obrębie drutów obozu. Stało się jednak tak, że pojechałem do Oświęcimia dopiero przed czterema laty, gdy miałem bez mała sześćdziesiąt wiosen i można to było zrobić bezpiecznie. Stanąłem na szerokiej, betonowej płycie i wpatrzyłem się w tory, na których stałby pociąg, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić, że z niego wysiadam. Próbowałem, jednak wszelkie "co, gdzie i kiedy" tyczące Oświęcimia, były tak odległe od świata, który pamiętałem, że poczułem, iż usiłuję zobaczyć jak wyglądałem ja sam, czy raczej moje atomy, tuż przed Wielkim Wybuchem. Czytałem na temat Oświęcimia i wiedziałem, że owego dnia na rampie musiałby być Mengele, więc podszedłem do miejsca, w którym zapewne by stał. Wiedziałem, że powiedziałby mojej matce i mojemu ojcu: - Naprawo - zaś mojej siostrze i mnie: - Na lewo - ale wciąż nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Przeszedłem do ruin przebieralni - a raczej rozbieralni - następnie do komory gazowej, obecnie bez dachu, pełnej resztek starej konstrukcji, kurzu, trawy i mleczy, a także (kiedy przyjrzałem się dokładniej) maleńkich, białych okruchów kości, które w latach czterdziestych spadły tam z nieba. Znowu spróbowałem sobie wyobrazić swoją siostrę i siebie samego w tej komorze, jak rozebrani tulimy się do siebie, otoczeni przez tysiąc ludzi (wszyscy krzyczą, spływa na nas gaz), i po prostu nie byłem w stanie tego zobaczyć, w moim umyśle nie było haczyka, na którym mógłby zawisnąć taki obraz. Z równym powodzeniem mógłbym dociekać dlaczego istnieje wszechświat i co by było gdyby go nie było. Wyjechałem nie robiąc żadnych notatek, ale pamiętam, że poczułem trochę sympatii do mężczyzn i kobiet twierdzących, że Holocaust się nie zdarzył. Ludzie, którzy tak mówią to głupcy, częstokroć nawet gorzej, ale potrafię ich zrozumieć. Myśl, że Holocaust naprawdę miał miejsce, jest zbyt nieogarniona dla maleńkiego, nie większego od piłki do siatkówki, mózgu.
Przyjechałem do Oświęcimia, a także w ten rejon Polski, aby zbierać materiały do tej książki. Usłyszałem o pewnej żydowskiej dziewczynie, Loli, która po półtorarocznym pobycie w Oświęcimiu odwróciła Holocaust do góry nogami, zostając komendantką dużego więzienia dla Niemców w Gliwicach, o trzydzieści mil od swego obozu, tudzież naśladując w pewien sposób SS-manki z Oświęcimia i zapragnąłem o niej napisać. Lola nie przebywała już w Polsce, lecz rozmawiając o niej z Żydami, Polakami i Niemcami, studiując dokumenty w pełnej pajęczyn piwnicy w Polsce, jak również w betonowym zamku nad Renem, stopniowo zdałem sobie sprawę z tego, że prawda jest dużo, dużo obszerniejsza niż sprawa Loli. Dowiedziałem się, że setki Żydów, którzy we wczesnych latach czterdziestych przeszli przez rampę w Oświęcimiu (bądź licznych podobnych miejscach) umiały wyobrazić sobie to, czego ja nie potrafiłem i w rzeczywistości dokonywały rzeczy, których w latach trzydziestych nie mogłyby sobie nawet wyobrazić. Kiedy Holocaust dobiegł końca, jak stwierdziłem, pewna liczba Żydów została, podobnie jak Lola, komendantami więzień. Zorientowałem się, że Żydzi ci byli czasem równie okrutni, jak ich odpowiednicy w Oświęcimiu (.)Raz jeszcze poczułem, że staję wobec czegoś zbyt wielkiego dla jednego, małego, trzyfuntowego mózgu, albowiem pojąłem, że istotnie, Holocaust miał miejsce. Niemcy zabijali Żydów, lecz zdarzyła się także druga okropność, ukryta przez tych, którzy jej dokonali: kiedy to Żydzi zabijali Niemców. Bóg wie, że mieli do tego powody, ale ja dowiedziałem się, że w roku 1945 zgładzili oni ogromną, liczbę Niemców - nie nazistów, nie żołnierzy Hitlera, tylko niemieckich cywilów - mężczyzn, kobiety, dzieci, niemowlęta, których jedyną, zbrodnią było to, że byli Niemcami. Na skutek gniewu Żydów, jak by on nie był zrozumiały, Niemcy utracili więcej cywilów niż w Dreźnie, więcej, lub tyle samo co Japończycy w Hiroszimie, Amerykanie w Pearl Harbour, Brytyjczycy w Bitwie o Anglię - tego właśnie się dowiedziałem, i byłem porażony tą wiedzą. To nie był Holocaust, ani moralny ekwiwalent Holocaustu, lecz byłem świadom, że jeśli o tym opowiem, zostanie to uznane za, hm, nazwijmy to chucpą, ponieważ mogłem się domyślić co powie świat. Mimo to czułem, że zrobię rzecz słuszną, zarówno jako reporter, jak i człowiek będący Żydem. Nie jestem znawcą. Biblii, lecz uczęszczałem do szkółki sobotniej (uznawano mnie za "nad wyraz religijnego") i wiem, że Tora każe nam dawać świadectwo prawdzie, w istocie mówi nam Ona, iż jeśli ktoś grzeszy, zaś my wiemy o tym i nie mówimy, także ponosimy winę. Owi mężczyźni (a także kobieta, jak powiada uczony), którzy napisali Torę, nie ukrywali żydowskich występków. Nawet kiedy Abraham, ojciec narodu żydowskiego, popełnił grzech - Bóg kazał mu iść do Izraela, a on miast tego udał się do Egiptu -Tora o tym opowiedziała. Doniosła też, że Juda, którego imię jest źródłem słowa "Żyd", współżył z nierządnicą, i że Mojżesz, nawet sam Mojżesz, zgrzeszył przeciw Panu, który potem nie pozwolił mu wejść do Ziemi Obiecanej. Ludzie, którzy napisali Torę (czy też, jak chcą. ortodoksyjni Żydzi, Bóg, który ją napisał) uważali, że my Żydzi, nie możemy obwieszczać "Nie pożądaj", "Nie kradnij", "Nie zabijaj", jeżeli sami to robimy, a potem ukrywamy, toteż zbierając materiały w Europie poczułem, że muszę zdać relację z tego, co czynili żydowscy komendanci, o ile nasz naród ma zachować jakikolwiek autorytet moralny. Spodziewałem się, że część Żydów zapyta mnie; - Jak Żyd mógł napisać tę książkę? - i wiedziałem, że moja odpowiedź musi brzmieć: - Jak Żyd mógłby jej nie napisać?
Fragmenty książki
Po wyzwoleniu został przydzielony do Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i powierzono mu stanowisko komendanta obozu w Świętochłowicach. obóz ten był a czasie wojny prowadzony przez SS i w każdym z jego siedmiu baraków, na każdej z trzypiętrowych prycz tkwiła kartka z napisem ABRAMOWICZ, GOLDSTEIN i tak dalej. Szlomo celowo pozostawił te kartki i Niemcy, którzy zaczęli przybywać już w lutym, mówili: - Och, to było zbudowane dla Żydów! - Choć ci Niemcy to byli głównie kolaboranci, domniemani, mniej więcej stu z nich przyznało się już Wydziałowi Śledczemu: - Byłem w SS - albo - Byłem w Sekcji Szturmowej - albo - Byłem w Hitlerjugend - albo -Byłem w Partii - i tych Szlomo umieścił w najłatwiej dostępnym baraku - brunatnym baraku, jak go nazywał, ponieważ brunatny był kolorem nazistów - i tego samego wieczoru o godzinie dziesiątej złożył im wizytę. Sierżant z trzaskiem otworzył drzwi, zawołał po polsku: - Baczność! - a kiedy Niemcy zeszli ze swych prycz, do wnętrza wkroczył Szlomo i z tuzin strażników, częściowo katolików, częściowo Żydów. W butach, Szlomo miał sześć stóp wzrostu, w swym brązowym skórzanym płaszczu wyglądał jak atleta, na jego ramionach połyskiwały trzy srebrne, kapitańskie gwiazdki, a jego szczęki wyglądały tak jakby był w stanie przegryzać deski. Przez całą wojnę śpiewał o zemście: Za ból, za krew, za lata łez Już zemsty nadszedł czas, czuł, że zemsta, zemsta, jest jego obowiązkiem, a dziś wieczorek najwyraźniej mógł się mścić. Patrzył na Niemców surowo, ale tak naprawdę zastanawiał się: Kim oni są? Na kim ja się mszczę? - Nazywam się kapitan Morel - rozpoczął Szlomo. Na jego kwadratowych brwiach można by postawić cegłę. - Mam dwadzieścia sześć lat i jestem Żydem - ciągnął dalej, rozgłaszając to, czego żaden z pracujących w Urzędzie "Stanisławów" nigdy nie mówił głośno. - Mój ojciec, moja matka i bracia, wszyscy zostali zabici, jestem jedynym, który przeżył. Ja... Przerwał. Te smutne wory, stojące wokół niego na spocznij, bez wątpienia nie wybiły klanu Morelów, ale Szlomo zastanawiał się czy któryś z nich nie pracował w Majdanku, najbliższym Grabowa obozie. Pewnego dnia, kiedy był w oddziale żydowskich partyzantów, Szlomo usłyszał o "dożynkach", jakie urządziło tam SS, zabijając osiemnaście tysięcy Żydów, i obiecał sobie: Pomszczę ich. W rok później patrzył w Majdanku jak pięciu byłych strażników stoi na pięciu samochodach ze stryczkami na szyjach i jak katoliccy oraz żydowscy kierowcy zapalają silniki i odjeżdżają. A teraz Szlomo myślał: Może ci Niemcy też działali w Majdanku. Może działali w Oświęcimiu, o trzydzieści mil stąd. Może... - Byłem w Oświęcimiu - oświadczył Szlomo, okłamując więźniów, lecz jeszcze bardziej samego siebie, podbudowując się psychicznie, jak bokser przed walką o mistrzostwo, napełniając się nienawiścią do otaczających go Niemców. - Byłem w Oświęcimiu przez sześć długich lat i przysiągłem sobie, że jeśli stamtąd wyjdę, zapłacę wam, nazistom, za wszystko. - Jego oczy ciskały skry, ale ci "naziści" odpowiadali mu spojrzeniami pełnymi dezorientacji, więc Szlomo, aby zobaczyć ich prawdziwe oblicza, powiedział: - Dalej, śpiewać Pieśń Horsta Wessela (Horst Wessel Lied) - Ponieważ nikt nie otwarł ust, Szlomo twardą, gumową pałką, którą miał przy sobie, walnął o pryczę, niczym sędzia swym młotkiem. - Śpiewać, powiedziałem!
- Do góry flagi... - zaczęło kilku Niemców.
- Wszyscy! - zawołał Szlomo.
- Zewrzeć szeregi...
- Powiedziałem wszyscy!
- Sekcja Szturmowa maszeruje... - Ta pieśń skomponowana w latach dwudziestych przez podporucznika Horsta Wessela, była hymnem hitlerowskich zbirów. Sekcji Szturmowej, i nie wszyscy w barakach ją, znali. - Miarowym, pewnym krokiem...
- Blondyn! - wrzasnął Szlomo do osoby z najjaśniejszymi włosami i najbardziej niebieskimi oczyma.- Powiedziałem śpiewać! - Machnął swą gumową pałką, i walnął nią w złocistą głowę. Mężczyzna zatoczył się do tyłu.
- Duchy naszych towarzyszy zabitych przez Czerwonych i Reakcjonistów...
- Sukinsynu! - ryknął Szlomo, wściekły że Niemiec uchyla się przed nim zamiast śpiewać. Znowu go uderzył. - Śpiewaj!
- Maszerują wraz z nami...
- Głośniej!
- Dajcie drogę Brunatnym Batalionom...
- Jeszcze głośniej! - krzyknął Szlomo, uderzając innego mężczyznę.
- Dajcie drogę ludziom z Sekcji Szturmowej... Teraz SS, Sekcja Szturmowa, Hitlerjugend i podejrzani o przynależność do partii ryczeli niczym tłum zgromadzony na hitlerowskim apelu. Ich usta tworzyły rządek czerwonych kręgów, jak końcówki megafonów. Na pierwszy rzut oka można było pomyśleć że ci ludzie śpiewają! maszerują, tratując leżące na ziemi szczątki ojca, matki i braci Szlomo, unosząc ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. Teraz Szlomo czuł do nich nienawiść. - Świnie! - wrzasnął.
- Miliony pełnych nadziei ludzi...
- Nazistowskie świnie!
- Spoglądają na swastykę...
- Schweine! - krzyczał Szlomo. Odrzucił swą gumową pałkę, złapał za nogę drewniany taboret i ściskając jaw pięści jął walić Niemca po głowie. Ten bez zastanowienia uniósł ręce, a Szlomo, wściekły że więzień próbuje uniknąć jego słusznej kary, ryknął: - Skurwysynu! - i walnął mężczyznę taboretem w pierś. Więzień opuścił ramiona i Szlomo znowu jął grzmocić jego nieosłoniętą głowę, gdy nagle trach! noga taboretu rozleciała się w drzazgi. Klnąc na niemieckie brzozy, Szlomo złapał następny taboret i powrócił do bicia Niemca. Teraz nikt już nie śpiewał, lecz rozkrzyczany komendant nie zauważył tego. Pozostali strażnicy wykrzykiwali: - Blondyn! - Czarny! - Mały! - Duży! - a kiedy każdy z wywołanych mężczyzn podchodził z przerażeniem, spuszczali nań swe pałki. Ta rozróba trwała do jedenastej. Wreszcie ociekający potem najeźdźcy zawołali: - Świnie! My was załatwimy! - i opuścili Niemców. Niektórzy już byli całkiem załatwieni. Kilku więźniów leżało na betonowej posadzce, bowiem Szlomo zrobił to, czego Lola we wszystkich swych dzikich snach o zaciskaniu palców, szalika, paska, na gardle jakiegoś Niemca, ciągle jeszcze nie dokonała, choć bardzo tego pragnęła. Szlomo i jego podwładni pozabijali ich. Następnego wieczoru sierżant krzyknął: - Baczność - i Szlomo wraz ze swymi gwardzistami wszedł ponownie do baraku. Niemcy szybko zeskoczyli z prycz, Szlomo rozkazał: - Śpiewać - i więźniowie rozpoczęli Pieśń Horsta Wessela. Teraz dźwięki były dwa razy głośniejsze, ponieważ chór powiększył się dwukrotnie. Licząca dziesięciu ludzi brygada "wniebowstąpienia" złożyła zmarłych na noszach, zaniosła ich do drewnianej kostnicy i aby uniknąć fetoru, posypała zwłoki chlorkiem wapniowym, ale do Świętochłowic przyjechał pełen Niemców wagon tramwajowy i ci spośród jego pasażerów, którzy byli podejrzani o przynależność do SS, Sekcji Szturmowej, Hitlerjugend i partii nazistowskiej, znaleźli się teraz w brunatnym baraku. Kiedy śpiewali, nienawiść w gardle Szlomo wzbierała niczym lawa w dawno uśpionym wulkanie. - Głośniej! Jeszcze głośniej! - krzyczał. - Świnie! - gdy znalazł godny siebie cel, złapał nowy taboret (ten, który rozwalił, był teraz u obozowego stolarza, czekając w stolarskim zacisku aż gorący klej stwardnieje) i walnął nim Niemca w głowę. Wokół niego strażnicy usiłowali nauczyć więźniów by zachowywali się jak mężczyźni. - Ile razy chcesz? - pytali.
-Wcale nie chcę!
- Tchórz! Dostaniesz pięćdziesiąt! - Gdy gumowy miecz spadał na Niemca, strażnik kazał mu liczyć.
- Eins! - rozpoczynał więzień.
- Licz po polsku! Zaczynam od nowa!
- Raz! - rozpoczynał Niemiec. Wkrótce następni Niemcy byli martwi, i o świcie brygada wniebowstąpienia przeniosła ich do cuchnącej kostnicy, a potem wywiozła konnymi wozami do masowego grobu, na pobliskim cmentarzu nad rzeką Rawą. Każdego wieczoru, przez cały marzec, przez cały kwiecień, Szlomo spadał na brunatny barak, lecz, w miarę jak przybywały pełne Niemców tramwaje i ciężarówki, głównie z Gliwic, jego zaludnienie nadal rosło Prycze zapełniły się i wkrótce na każdą z nich przypadało dwóch, trzech, albo i czterech lokatorów. Leżeli "na waleta" pod każdym ABRAMOWICZEM, GOLDSTEINEM i tak dalej. W każdej ramie tkwiły trzy prycze, w każdej sali dwadzieścia jeden ram, w baraku były dwie ciasno upakowane sale, a jeszcze na podłogach spały nadwyżki, więc teraz w brunatnym baraku przebywało nie mniej niż sześciuset ludzi.
(...)Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali i choć więźniowie brunatnego baraku byli podejrzani o przynależność do SS, Sekcji Szturmowej, Hitlerjugend i partii nazistowskiej, gościom Szlomo w zupełności wystarczało to, że byli oni Niemcami. Z radością zastrzeliliby ich wszystkich, ale pałka dawała znacznie więcej emocjonalnej satysfakcji, więc maszerując na ciemny, brunatny barak, wywijali pałkami. W Oświęcimiu załogę SS obowiązywał zakaz bicia Żydów dla osobistej uciechy i SS-mani, którzy to robili mogli być, a czasem nawet bywali, karani za to więzieniem, lecz goście Szlomo nie obawiali się, że Urząd ukara ich. Oni, w przeciwieństwie do SS, mieli swoje powody. Z hukiem otworzyli drzwi brunatnego baraku. Zapalili światła i Niemcy poderwali się tak ostro, że niejedna deska w pryczy trzasnęła, ci z górnych pięter skakali na tych z dolnych, ci z dolnych zaczęli krzyczeć, i wieczór się rozpoczął. - Śpiewać Hymn Narodowy! rozkazał Szlomo dla odmiany. - Śpiewać!
-Niemcy, Niemcy nade wszystko...
-Głośniej...
- Nade wszystko na świecie...
- Jeszcze głośniej!
- Stańmy razem po bratersku...
- Świnie!
- Ku obronie i wyzwaniom...
- Ty, duży! - krzyknął Szlomo do wysokiego blondyna. - Kładź się tutaj! Długi! - do innego wysokiego Niemca. - Kładź się obok niego! Drągal! - do jeszcze innego - Kładź się przy nim! - Kiedy już wszyscy | trzej leżeli w rządku, Szlomo wrzasnął: - Ty! Kładź się na nich w  poprzek! Nie! - ryknął, waląc go pałką. - Powiedziałem w poprzek! Ty! - ciągnął dalej, układając Niemców w stos, trzech w tę stronę, trzech w tamtą do czasu aż powstała wysoka na wyciągnięcie ręki kostka z ludzi. - W porządku! - oświadczył Szlomo i jego goście zaczęli wywijać pałkami, waląc nimi w ten sześcian, niczym myśliwi w stado kanadyjskich fok. Powietrze stało się gęste od pochrząkiwania gości i dźwięków łup! wydawanych przez drewno uderzające o kości. Niemcy leżący w wyższych warstwach wołali: - Bitte! Proszę - w środkowych, jęczeli, ale ci z warstw dolnych byli niemi, bo ciężar dwóch tuzinów ciał leżących na nich, zmiażdżył ich trzewia i ci Niemcy umierali. - Świnie! - krzyknęli uczestnicy przyjęcia, odchodząc z hukiem, ale Szlomo wsparł się tylko o pryczę i patrzył na to śmiejąc się jak meszugene (jak pomyleniec). To słowo było jego pseudonimem u żydowskich partyzantów. W końcu zmęczeni goście wyjechali, lecz Szlomo nadal nie był zadowolony. Wydawał następne juble, w piątki, w soboty i w poniedziałek, 7 maja, w dniu kiedy Niemcy się poddali - gdy jego goście przeszli przez druty, zaczęli strzelać w niebo co miało zastąpić fajerwerki. W inne wieczory Szlomo i jego strażnicy sami napadali na brunatny barak, pytali Niemców: - Ile razy chcesz? - Chcę dwadzieścia - Dobrze, służymy uprzejmie - a po wymierzeniu zamówionej porcji mówili: - Jeszcze jeden. Nie powiedziałeś "Dziękuję!" (.) Czasami zacierali różnicę pomiędzy karą cielesną, a główną, łapiąc Niemca za ręce i nogi i waląc jego głową w ścianę jak łbem szlachtowanego tryka. W centralnym kręgu, Szlomo korzystał ze swych ulubionych brzozowych taboretów, lecz wciąż nic był zadowolony, więc jego strażnicy wciąż na nowo odprawiali te niekończące się wieczory. Martwe ciała wędrowały każdego ranka do kostnicy.
(...)Poleciałem z powrotem do Ameryki. Pewnego dnia na żydowskim cmentarzu w Woodbridge, New Jersey, odbywało się nabożeństwo wspomnieniowe poświęcone wszystkim Żydom, którzy zginęli w trakcie Holocaustu. Uczestniczyło w nim dwustu żałobników oraz ja. Dzień był upalny i ci z nas, którzy nie spacerowali pomiędzy nagrobkami popłakując z wyrazem zagubienia, siedzieli na krzesłach pod czarnymi parasolami. Rabin modlił się za Żydów, którzy zostali zabici, spaleni, zaszlachtowani, lub zakopani żywcem przez Niemców, a przewodniczący oświadczył; "Nigdy więcej". Przemawiający stali przy bloku z czarnego marmuru, z napisem:
NASZYM UKOCHANYM BRACIOM
KTÓRZY PADLI OFIARĄ BRUTALNYCH PRZEŚLADOWAŃ 1939-1945
NIECH ICH DUSZE ODPOCZYWAJĄ W WIEKUISTYM SPOKOJU
Ten kamień był (i bez wątpienia powinien był być) znacznie większy od tego, który widziałem w Świętochłowicach, nad rzeką Rawą:
OFIAROM  OBOZU  W ŚWIĘTOCHŁOWICACH
Podczas tego nabożeństwa rozejrzałem się i zobaczyłem z pół tuzina ludzi, którzy po Holocauście pozostali na jakiś czas w Polsce, aby pracować dla Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Jedna kobieta była strażniczką w Mysłowicach, a inna, z Gliwic, powiedziała mi: - Nigdy nie byłam w Gliwicach! - zaś nieco później oświadczyła: - Byłam w Gliwicach, ale nigdy o tym nie opowiem! - a jeszcze później rozmawiała ze mną przez godzinę, powtarzając: - Nie wiem nic! Nic! Nic! Nic! Nic! Nic! - O jednym mężczyźnie powiedziano mi kiedyś, że pracował w Urzędzie w Reichenbach, ale on rzekł mi: - Ja nie byłem, to mój kuzyn był komendantem w Mysłowicach - wszelako ów kuzyn stwierdził: - Nic o tym nie wiem. - Jednym z uczestników był Pinek, Sekretarz Bezpieczeństwa Publicznego na cały obszar Śląska, który powiedział mi, że często tłumaczył Żydom z Urzędu: - Mówię wam! Ci Niemcy są w dziewięćdziesięciu procentach niewinni - lecz zarazem wyznał, że Żydzi nie chcieli go słuchać. Pewien człowiek, który pracował w Urzędzie, stwierdził, że był na kilku przyjęciach - kilku jublach - w obozie Szlomo, i zabijał tam Niemców. - Zasługiwali na to - oświadczył mi. Kiedy nabożeństwo dobiegło końca odszukałem go. Pierwotnie nosił imię Mosze, albo Mojżesz. Właśnie położył bukiecik pomarańczowych i żółtych nagietków na szarej, granitowej płycie, poświęconej jego ojcu (który, jak obwieszczał napis, zmarł w maju 1944) i zamierzał odejść, kiedy przywitałem się z nim i powiedziałem, że Polacy mogą postawić przed sądem jego towarzysza ze Świętochłowic, Szlomo Morela. Mosze po prostu mi nie dowierzał.
- Za zabicie kilku Niemców? Za to? - dopytywał się. - Za to powinien dostać medal! - Ten człowiek miał z gruba ciosaną twarz Spencera Tracy, nosił niebieską koszulę i rozsunięty krawat takiegoż koloru, a na jego gęstych, kędzierzawych włosach tkwiła niebieska mycka.
- Ależ Mosze - powiedziałem, tyle, że użyłem jego amerykańskiego imienia. - Czy wiesz na pewno, że Niemcy w Świętochłowicach byli nazistami? Czy też...
- Skąd mam to wiedzieć?
- Czy też byli to po prostu Niemcy, którzy dali się złapać?
- To mieli pecha.
- Ale część z tych Niemców...
- I za to chcą kogoś stawiać przed sądem?
- Przecież niektórzy z nich mieli po czternaście, piętnaście lat.
- Moglibyśmy o tym porozmawiać - powiedział Mosze. - Te czternaste i piętnastolatki chadzały kiedyś z wielkimi psami, nauczonymi rozdzierać ludzi na strzępy, więc to żadne usprawiedliwienie mieć czternaście, czy piętnaście lat. Trzeba było ich zabić. Powinniśmy zrzucić na Niemcy bombę atomową! zabić wszystkich, niewinnych i winnych. założę się, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent tutejszych ludzi tak właśnie czuje. Jego zapytaj - poradził mi Mosze i odwrócił się w stronę człowieka, który pierwotnie nazywał się Mendel, i który był w obozie koncentracyjnym w Płaszowie. - Czy Niemcy powinni przeżyć? - zapytał go Mosze.
- Absolutnie nie! - oświadczył Mendel. Podziękowałem Mosze i Mendlowi, po czym odszedłem, czując ogromny smutek. To, co Niemcy - niektórzy Niemcy - zrobili Żydom, było potworne, ale pierwszymi ludźmi, którzy mieli to powtórzyć, byli ci, którzy mówili mi "Nigdy więcej".
John Sack "Oko za Oko" http://www.bastion.krakow.pl/tytul/575,Oko-za-oko-Przemilczana-historia-Zydow-ktorzy-po-1945-roku-mscili-sie-na-Niemcach
Źródło http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_103.html

Data: 2011-04-30 12:13:05
Autor: u2
Oko za Oko
W dniu 2011-04-30 12:01, mkarwan pisze:
(...)Wszyscy utracili podczas wojny tych, których kochali i choć
więźniowie brunatnego baraku byli podejrzani o przynależność do SS,
Sekcji Szturmowej, Hitlerjugend i partii nazistowskiej, gościom Szlomo w
zupełności wystarczało to, że byli oni Niemcami.


W zdecydowanej większości Niemcy należeli do tych zbrodniczych formacji,
co oczywiście nie usprawiedliwia Żalka.

Data: 2011-04-30 12:14:09
Autor: Marek Czaplicki
Oko za Oko
mkarwan pisze w wiadomości ipgmm2$mej$1@news.onet.pl na pl.soc.polityka w dniu sobota 30 kwiecień 2011 12:01:

"Oko za oko" to wstrząsająca relacja o wypadkach mających miejsce po
zakończeniu drugiej wojny światowej na Śląsku.
Źródło http://www.naszawitryna.pl/ksiazki_103.html

pl.sci.historia

Oko za Oko

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona