Zetknięcie z unijnymi urzędnikami okazało się dla polskiej komisarz
zderzeniem z czołgiem. W Brukseli nie może się odnaleźć.

Mijają właśnie 3 miesiące urzędowania Elżbiety Bieńkowskiej w Komisji
Europejskiej. Po tym „czasie próbnym” sytuacja nie wygląda dobrze: polska
komisarz jest sfrustrowana i skłócona z własnymi urzędnikami. Polityk z
zaplecza PO: - Ona przyznaje po cichu, że gdyby jeszcze raz miała podjąć
decyzję, to by tu nie przyjeżdżała. Ale oczywiście wie, że nie może już
tego cofnąć, bo przecież byłby skandal. Dlatego usiłuje jakoś się odnaleźć.
Ale ma żal, że właściwie nikt jej nie przygotował na to, jak to realnie
wygląda.


Początek kadencji nowej Komisji Europejskiej, pod przewodnictwem Claude’a
Junkcera. Przewodniczący parlamentu europejskiego Martin Schulz zaprasza
nowych komisarzy na koktajl powitalny. – Z tego eventu jest wymowne
zdjęcie. Schulz rozmawia z Junckerem, komisarze z wiceszefami PE. A w rogu
stoi pod ścianą Bieńkowską z polskim asystentem. Kompletnie sama. Ma
wypisane na twarzy: co ja tu robię? – opowiada mi jeden z europosłów.

Nawet zaprzyjaźnieni z Bieńkowską politycy przyznają, że była wicepremier
doświadczyła w Brukseli „totalnego zderzenia mentalności”. Jako minister, a
potem wicepremier, miała opinię humorzastej, apodyktycznej szefowej.
Dyscyplinowała mocnym językiem, często w jej otoczeniu latały wióry. W MIR
mogła zwoływać spotkania późnym wieczorem i wszyscy musieli się natychmiast
stawić. Tu trafiła na opór.

Pierwsze miesiące Bieńkowskiej w Brukseli były komisarz Janusz Lewandowski,
dziś szef Rady Gospodarczej przy premierze, podsumowuje: - Ona ma siłę
sprawczą, co pokazała przy wydawaniu funduszy. Dlatego liczę, że się
przeprosi z tym miejscem pracy i zapanuje nad sytuacją, bo to jest w
interesie Polski.