Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Pamięć z podwójnym dnem

Pamięć z podwójnym dnem

Data: 2015-01-03 13:59:45
Autor: mkarwan
Pamięć z podwójnym dnem
Co to za piękne były czasy, gdyśmy jako chłopcy prawie codziennie biegali do kina i z zamierającym sercem oczekiwali momentu, gdy zgaśnie światło i z chwila kiedy ciemność sali przecinał zaczarowany promień, zapominając o wszystkim, zaczynaliśmy kibicować i przeżywać.
Oczywiście kibicowaliśmy i przeżywaliśmy z "naszymi".
"Nie nasi", biali [tzn. nie "czerwoni" - przyp. tłumacza], czy faszyści - niczego w nas nie wyzwalali oprócz uczucia nienawiści i lekceważenia.
A jak to łatwo od pierwszego wejrzenia było określić "kto jest kto".
Jeśli szlachetny piękniś z głębokim głosem - znaczyło to "nasz", jeśli natomiast potwor z głosem piskliwym - znaczyło to "nie nasz", zatem sadysta, zdrajca i w ogóle "swołocz".

Przypomniałem o tych cudownych czasach po przeczytaniu  artykułu Kopieliowicza "Popiół pamięci".
Przypomnę, że tematem tego artykułu była odbywająca się w Izraelu rozprawa sadowa przeciwko Iwanowi Demianiukowi, której celem było ustalenie, czy podejrzany był "Iwanem Groźnym", sadysta - nadzorca z obozu koncentracyjnego w Treblince.
I chociaż rzecz dotyczyła na razie tylko podejrzanego, którego winy jeszcze nie udowodniono, popatrzcie państwo, jak łatwo i prosto było ustalić, kto tutaj był "nasz", a kto nie.

Prezes sadu Dow Lewin - to "patriarcha", "sędziwy, mądry, naburmuszony kruk", z "wysokim, prawie niekończącym się czołem".
Osobiście mnie, przy całej mojej wyobraźni, trudno uzmysłowić sobie kruka z nieskończenie wysokim czołem, lecz to nieważne: wszystko co wymieniłem wyżej mówiło o tym, ze Dow z całą pewnością był "nasz".

Obok niego "Joanna d'Arc w sędziowskiej todze, urodzona w Turcji".
Trudno powiedzieć dlaczego ona jest Joanna d'Arc: czy dlatego, że jest dziewica, czy tez fanatycznie religijna, albo patologicznie wojownicza.
Ale wszystko jedno, to nie jest ważne, jeśli to Joanna d'Arc, to znaczy, że ona jest "nasza".

Trzeci sędzia jest podobny do rabina w jarmułce.
Opis skąpy w słowach, lecz ponieważ rozprawa odbywa się w Izraelu, nie może tu być żadnych wątpliwości, że "rabin w jarmułce" jest "nasz".

Tak jest opisany sąd, w przekonaniu obrońcy, przypominający sowieckie procesy pokazowe, natomiast w przekonaniu autora - odpowiadający normom przyjętym w cywilizowanym świecie w demokratycznych państwach...

Zresztą, typ sadu - to sprawa smaku Izraelitów, my natomiast wróćmy do opisania obrony.

O'Connor "biegnie, drepcząc drobnymi, zwycięskimi, albo odwrotnie, nastroszonymi kroczkami", "spychając, plątając i odwracając uwagę od tego co najważniejsze", "siejąc wątpliwości, wywołując niedowierzanie, a jeśli się uda skompromitować świadka", "nawet zniesławić sąd".
Trzeba być całkowitym idiotą, żeby nie zrozumieć, że przed nami - typowy "nie nasz".

Drugi obrońca, Schaeftel, - "niewysoki Żyd, z nie bardzo dzisiaj modnymi bokobrodami na wymiętej i kobiecej twarzy, z wysokim, z lekka kapryśnym, babskim głosem", "chłopiec do bicia" - wrogo przyjmowany przez salą.
Tak, to dla państwa nie "kruk z wysokim czołem, - i nie rabin w jarmułce - to, co by to nie było, najbardziej jaskrawe ucieleśnienie "nie naszego".

Jeśli zaś idzie o samego Demianiuka, to i mówić nie ma o czym: mało tego, że ma "łysą, podobną do średniowiecznej armatniej kuli, głowę starca ze szczęką buldoga", to oprócz tego ta kula armatnia ma hemoroidy.
Przy takich danych nie zrozumiałym jest, do czego potrzebny jest sąd: powiesić by tego "nie naszego" dla powszechnego zadowolenia i koniec!
Gdyby zaś sędziowie chociaż w dziesięciu procentach byli tak samo obiektywni, jak Z. Kopieliowicz, to obrońcy praw maj ą w pełni racją: - to
nie sąd, a dokładniej - to jest sąd po sowiecku i nie ma co mówić o normach cywilizowanych narodów.

Nigdy bym się nie zatrzymał na tym wszystkim, gdyby nie pewna nadzwyczajnie interesująca okoliczność: mianowicie obecnie w USA inny łajdak - dozorca-sadysta z obozu Goerlitz, także znany ze swojego znęcania się nad uwięzionymi Żydami, podlega tej samej procedurze, jak Demianiuk, a mianowicie procedurze pozbawienia amerykańskiego obywatelstwa i deportacji z USA.
Okoliczności sprawy podobne do siebie jak dwie krople wody, lecz jest pewna bardzo ważna cecha, która różni je od siebie: ten drugi łajdak nazywa się Jakub Tannenbaum, i jest on ortodoksyjnym Żydem z Brooklynu.
Żadnych dyskusji na temat zbliżającej się rozprawy w Izraelu nie ma, rzecz tylko w tym, który kraj zgodzi się przyjąć deportowanego.
Jest to i zrozumiale: wszak ten, drugi złoczyńca - nie jest ani Niemcem, ani Austriakiem, nie jest tez Ukraińcem, ani uchodźcą z byłych republik nadbałtyckich, on, jak kiedyś mawiał Włodzimierz Ilicz - "Naszynskij", a to całkowicie zmienia postać sprawy.

Proszę sobie wyobrazić w jakiej kłopotliwej sytuacji znalazłby się "kruk z niekończącym się czołem razem z Joanna d'Arc z Turcji" i z "rabinem z jarmułce", gdyby zamiast "żeliwnej kuli armatniej z hemoroidami" przed nami stanął ortodoksyjny Żyd, czyli najbardziej "nasz" ze wszystkich możliwych "naszych".
Jeśli zaś idzie o sytuacje obrony, to byłaby ona najbardziej przerażająca.
Ukraiński jeniec wojenny Demianiuk miał do wyboru: albo zdechnąć z głodu w obozie koncentracyjnym, albo zostać dozorca w obozie i znęcać się nad Żydami. Demianiuk, bez wahania wybrał to drugie.
Tego nie można wybaczyć, lecz można zrozumieć.
Żyd Tannenbaum znajdował się już w obozie koncentracyjnym i całkowicie dobrowolnie podjął się obowiązków ober-kapo za kawałek chleba i własną budę znęcał się nad swoimi braćmi Żydami.
Tego nie można ani zrozumieć, ani wybaczyć.
Ale Tannenbaum był tylko ostatnim ogniwem w długim łańcuchu takich Tannenbaumów, którzy przynieśli swojemu narodowi niezliczone cierpienia, cierpienia których nie można ani wybaczyć, ani zrozumieć, i o których wszyscy milczą, ponieważ te Tannenbaumy są "nasze".

"Jeżeli ktoś boi się spojrzeć w oczy własnej przeszłości - pisze Z. Kopieliowicz - to Żydzi do tego dawno przywykli."
Czyżby?
Na ile można wywnioskować z jego artykułu, "patrzenie w oczy własnej przeszłości" autora tej deklaracji wyrażało się w tym, ze wspomniał on Adolfa Eichmanna.
Ja natomiast pozwolę sobie spojrzeć w nasza przeszłość kierując się jeszcze jedna deklaracja autora artykułu:
"Nacja, naród są żywymi dotąd, dopóki ich pamięć jest żywa, nie ta z dorysowanymi skrzydełkami i kwiatkami, które upiększają ckliwe strony
bukolicznego kłamstwa, lecz ta, która jest w stanie ślepnącymi z przerażenia i wstydu oczami patrzeć w najbardziej czarne, haniebne karty własnej historii".

Wypełnijmy te rekomendacje.

7 listopada 1938 roku niejaki Herszel Grynszpan zastrzelił trzeciej rangi urzędnika niemieckiej ambasady w Paryżu.
W wyniku tego "bohaterskiego" czynu miała miejsce powszechnie znana "Kristalnacht", rezultatem czego była śmierć dziesiątków tysięcy niczemu nie winnych ludzi - mniejsza ich cześć była zabita i spalona żywcem w czasie pogromów, większa deportowana do obozów, gdzie spotkała ja śmierć.
Nigdy nikt nie przeklął tego "bohatera", wszak on jest "nasz", lecz i w podobnych przypadkach, jak mówił mój przyjaciel "Sol sein tiche" - "Żeby było cicho".

2 października 1937 roku nastąpiło spotkanie Adolfa Eichmanna z Feivelem Polkesem, przedstawicielem palestyńskiej organizacji syjonistycznej, jednym z wyższych dowódców Hagany, współtowarzysza walki Żabotynskiego.
"W nacjonalistycznych kręgach żydowskich, - powiedział Polkes - zaznacza się zadowolenie z powodu radykalnej polityki Rzeszy w stosunku do niemieckich Żydów, na ile to może sprzyjać żydowskiemu zaludnieniu Palestyny".
I to spotkanie, ta monstrualna, w ustach Żyda, wypowiedz dziś są najsurowiej zakazane i nawet ich wspomnienie traktuje się jako najcięższe przestępstwo.
No i co z tego?
Wszak każdy, kto ma życzenie może przeczytać stenogramy z tego spotkania, zamawiając z Narodowego Archiwum w Waszyngtonie mikrofilmy z numerami T-145/411 i własnymi oczami obejrzeć ten "wstydliwy kat własnej historii, o którym należy milczeć: wszak Polkes i ci, którzy go posłali - to tez "nasi".

Dlaczego na przykład nie przypomnieć "Judenratow", którzy istnieli w każdym getcie?
Przecież to oni sporządzali listy mieszkańców getta określając w jakiej
kolejności mieli być zlikwidowani, i ten, kto mol przekupić tych łajdaków
czymkolwiek wartościowym, otrzymywał odroczenie.
Czy ktoś słyszał o ich głośnych sprawach sadowych? Oni przecież są "nasi", wiec "Sol sein tiche"!

Dziś mało kto wie, ze obecnego laureata pokojowej nagrody Nobla i ekspremiera Izraela, Menachema Begina, nieżyjący już Dawid Ben-Gurion nazywał "faszystowskim paskudztwem", a zmarły Chaim Weitzmann - "rakową opuchlizną na ciele syjonistycznego ruchu".
A przecież Begin miał za sobą znakomita przeszłość: wysadzone w powietrze hotele, kina i dworce kolejowe z setkami zamordowanych niewinnych ludzi; obrabowane żydowskie banki i ich pracownicy zastrzeleni w czasie napadów; pojmani w charakterze zakładników bogaci Żydzi, w czasie tortur wypisujący milionowe czeki; wynalezienie modnego dzisiaj samochodu bomby, który wysadzał w powietrze cale dzielnice mieszkaniowe i wiele podobnych sławetnych czynów.
Zgodnie z powyższą teorią, kandydatem do pokojowej nagrody Nobla powinien być także Abu Nidal, chociaż w przeciwieństwie do Begina, on swoich nie mordował.

Czy wiec ktokolwiek mówi dziś cokolwiek o tym otwarcie?
W żadnym wypadku!
Przecież Begin to "nasz" i dlatego Ichak Szamir, jego prawa ręka w tych osiągnięciach, jest dzisiaj premierem - ministrem.
A przecież po to, żeby się dowiedzieć o tym wszystkim, wystarczy przeczytać dwie książki: "Powstanie" samego Begina i "Terror z Syjonu" Beginowskiego przyjaciela i jego wielbiciela Bojera Belli.
Tylko, ze wydanie tych książek z jakichś przyczyn od prawie 30 lat nie zostało wznowione - wbrew twierdzeniu Z. Kopieliowicza, my jednakowoż wstydzimy się spojrzeć w oczy swojej przeszłości, kiedy nasz naród cierpiał w rękach "naszych".

I oto zaczarowany krąg: jeżeli sądu nad Tannenbaumem nie będzie, powinniśmy się wyrzec ścigania wszystkich innych, winnych popełnionych zbrodni przeciwko narodowi żydowskiemu; jeśli natomiast rozprawa sadowa się odbędzie,- trzeba będzie sądzić wszystkich pozostałych łajdaków, którzy czują się obecnie całkowicie bezpieczni.
Pan Wiesenthal nocami nie dosypia, poświęcając cały swój czas szlachetnemu zadaniu - poszukiwania wrogów żydowskiego narodu.
I wywiązuje się on wspaniale z tego zadania, o ile sprawy nie dotyczą wrogów - Żydów.
W tym ostatnim wypadku szlachetny pan Wiesenthal traci całkowicie swój znakomity zmysł węchu: łapać "naszych" nawet wtedy, kiedy ich ręce są po łokcie w żydowskiej krwi, - jest niezgodne z zasadami.

Sytuacja jest niezbyt pocieszająca.
Nasza pamięć jak gdyby miała podwójne dno: my wszystko doskonale pamiętamy, gdy rzecz dotyczy Eichmanna, Demianiuka, Fiedorenki, Linnasa, czy Waldheima, jeśli natomiast idzie o Grynszpana, Polkesa, Begina, albo Tannembauma - pamięć o nich znika bez śladu, spuszczając się na "drugie dno", "ręce precz od naszych"!

"...Naród, którego wyrzutki i zwyrodnialcy - pisze Z. Kopieliowicz - wiara i prawda służyli bezmyślnej pladze jaskiniowego gwałtu i okrucieństwa, powinien i jest zobowiązany znaleźć w sobie siły i męstwo, aby nie wyrywać z księgi własnej historii stron poniżeń i upadku."
Nie można tego lepiej wyrazić.
Należy tylko spodziewać się, że autor przeczytanego cytatu od teraz całkowicie poświęci się walce z tymi, którzy wyrywają wyżej wspomniane stronice z naszej historii.
Zacytowałem jedynie parę przykładów z tych stron, tylko dlatego, żeby przypomnieć o nich tym, którzy udają, ze o nich zapomnieli, albo opowiedzieć o nich tym, którzy nawet nie podejrzewają ich istnienia.
Dzielić łajdaków na "naszych" i "nie naszych", sądzić, osądzać tylko ostatnich - to wspaniale wyjście do czasu.
Ale, jak powiadają, "jaka miara mierzycie, taka i wam będzie odmierzone".
I, kiedy pewnego razu znów znajdziemy się sami, okrążeni jedynie ślepą, patologiczna nienawiścią - wtedy wspomnimy historyków usuwających ze stron historii nasze błędy, publicystów krasomówców dzielących świat na "naszych" i "nie naszych", sędziów - mędrców, traktujących obrońców jak szkolne dzieci, które posunęły się zbyt daleko, prezydentów uniewinniających "naszych" przed wydaniem wyroku za mordowanie "nie naszych", terrorystów, premierów - ministrów, a głównie naszą zdumiewającą pamięć z podwojonym dnem.

Jevgienij Manin
-- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -- -
artykuł spisany jest z żydowskiego tygodnika "PANORAMA" publikowanego w Los Angeles w języku rosyjskim.
Czerwiec 26, 1987 - Lipiec 3, 1987
Przetłumaczył z rosyjskiego Dr. Kleofas Hubert Rundzjo.

źródło http://www.papurec.org/

Pamięć z podwójnym dnem

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona