Data: 2016-01-21 00:41:45 | |
Autor: stevep | |
Pani Dulska z papieską kremówką | |
# O ile polityka międzynarodowa PO wydawała się czasami być przesadnie sparaliżowana przez zasadę "mierz zamiar podług sił", to w polityce PiS zbyt wiele jest niebezpiecznego myślenia życzeniowego i brania własnych przekonań za rzeczywistość. Pierwszy bolesny test przyszedł wraz z decyzją KE ze środy oraz wczorajszą debatą w Parlamencie Europejskim. Możemy się niestety spodziewać, że po nim przyjdą kolejne - pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski. Eastnews / AFP/Patrick Hertzog 19 stycznia w Parlamencie Europejskim miała miejsce debata na temat sytuacji w Polsce. Tydzień wcześniej, 13 stycznia Komisja Europejska rozpoczęła procedurę kontrolującą respektowanie przez nasz kraj zasad państwa prawa, co w najgorszym wypadku może skończyć się zawieszeniem prawa głosu Polski w Radzie Unii Europejskiej - najważniejszej instytucji międzyrządowej we Wspólnocie. Wszystkie światowe media - od lewicowego "Guardiana", przez centrowego "New York Timesa", po z pewnością nie sympatyzujący z lewicą "The Economist" - donoszą o niepokojącym zwrocie Polski ku autorytaryzmowi, odwrocie od demokracji i normatywnego porządku składającego się na to, co w skrócie nazywamy "Zachodem". Władze reagują na to wszystko wezwaniami do wewnętrznej mobilizacji i zarzutami "obcej ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski". Sympatyzujące z rządzącą partią tygodniki opinii przedstawiają na swoich okładkach europejskich polityków w hitlerowskich mundurach. Korwin-Mikke w PE: demokracja to tyrania większości. PiS będzie robił, co chciał Od roku 1989 Polska nie miała bardziej napiętych relacji z Europą Zachodnią i światową opinią publiczną, nigdy wcześniej w "wolnej Polsce" rządy tak otwarcie nie sięgały po antyeuropejskie, czy zwłaszcza antyniemieckie nastroje. Można by łatwo cały ten stan rzeczy zrzucić na populizm PiS i brak kompetencji jego elit w dziedzinie polityki międzynarodowej. I faktycznie, PiS jest populistyczny, a jego polityka zagraniczna - jak dotąd - potwornie chaotyczna i nieskoordynowana. Minister Waszczykowski zaś z pewnością powinien zostać wymieniony na kogoś, kto przynajmniej nie rzuca ciągle kompromitujących, niestety nie tylko jego, ale także jego urząd, gaf. Pani Dulska z papieską kremówką Czy debata w Parlamencie Europejskim z wtorku pozwoli odwrócić złą passę rządów Beaty Szydło? Niestety, nic na to nie wskazuje. Dla Beaty Szydło ta debata była bardzo trudna do wygrania, właściwie niemożliwa. Mogła jednak pokazać wolę współpracy, cierpliwie i z pokorą odnieść się do zarzutów europejskich parlamentarzystów i zbudować sobie dobry grunt pod współpracę z Komisją Europejską. W jej ramach mogłaby spokojnie, choć pomału i nie bez trudu, odbudować nadszarpniętą opinię. Niestety, wystąpienie Beaty Szydło było połączeniem płaczliwego tonu ("Polska jest niesłusznie dyskryminowana, nie zasługuje, by ją tak traktować") i arogancji ("ta debata w ogóle nie powinna mieć miejsca"). Szefowa rządu nie odniosła się merytorycznie do żadnego z pytań i wątpliwości europosłów. Powtarzała argumenty znane z krajowych debat, sprowadzające się do tego, że my tylko naprawiamy to, co popsuła Platforma. Zamiast do Europy, jej wystąpienie w dużej mierze skierowane było do polskiej opinii publicznej. Stąd komunał, że "nasze sprawy musimy załatwiać w swoim własnym domu" i cytaty "z wielkiego Europejczyka, świętego Jana Pawła II", który mówił "nie lękajcie się". Dla żądających konkretnych odpowiedzi europosłów takie retoryczne wybiegi i postawa pani Dulskiej z papieską kremówką mogły okazać się w najlepszej mierze nieprzekonujące, w najgorszym irytujące. Owszem, pani premier przyklaskiwali niektórzy posłowie, ale głównie ci, prezentujący marginalne, eurosceptyczne siły w parlamencie. Posłowie sił dominujących - Europejskiej Partii Ludowej i Partii Europejskich Socjalistów oraz Liberałów - wyraźnie pozostawali nieprzekonani. Kultura debaty w Parlamencie Europejskim jest bardzo konsensualna, nastawiona na rozwiązywanie problemów, nie konfrontację. Stąd w Strasburgu nie doszło do otwartego, werbalnego konfliktu z polską premier. Ale nie oszukujmy się, że brak pyskówki oznacza, że Beata Szydło wraca z tarczą, a problem jest rozwiązany. Brak ostrej konfrontacji w Strasburgu PiS będzie sprzedawał jako swój sukces. Zaraz po transmisji debaty w TVP Info minister Szczerski w mało dyplomatycznych słowach, z triumfem powiedział, że opozycji nie udało się obalić rządu w Brukseli, może teraz co najwyżej "wrócić z podkulonym ogonem do kraju" i zająć się "prawdziwą opozycyjną pracą". Taka narracja znajdzie oddźwięk wśród elektoratu PiS, nie tylko tego najtwardszego. Ale te wewnętrzne retoryczne sukcesy nie będą przekładały się na sukces na arenie międzynarodowej. Bez współpracy z głównymi siłami europejskimi, bez stworzenia dobrych praktyk dialogu, rząd PiS będzie skazywał nie tylko siebie, ale i Polskę na izolację. Problem spełnionych marzeń Problem tkwi jednak głębiej. Problemy PiS i debata w PE są tylko jego symptomem. Wydaje się, że w ostatnich latach Polska coraz mniej ma pomysł na samą siebie w świecie i Europie. Nasza polityka i debata publiczna są zresztą od świata silnie odwrócone, prowincjonalne, skupione na sobie, wsobne. Politycy nie spierają się publicznie na sensownym merytorycznie poziomie na temat tego, gdzie za dekadę, dwie widzą Polskę w Europie, jaki mają pomysł na przyszłość Wspólnoty, czy na długoterminowe zapewnienie Polsce bezpieczeństwa. Częściowo wynika to być może z tego, że polskim elitom po 1989 roku udało się na arenie międzynarodowej zrealizować najważniejsze strategiczne cele, o jakich pod koniec lat 80. mogliśmy tylko marzyć. Polska stała się częścią Organizacji Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej. Przeszła na "lepszą stronę" Żelaznej Kurtyny, zakorzeniła się geopolitycznie w strefie dobrobytu, demokracji, państwa prawa. Znalazła się w końcu w miejscu, do którego całe pokolenia mogły wyłącznie nieskutecznie aspirować. Mało któremu pokoleniu polskich polityków udało się pod tym względem tyle, co pokoleniu Geremka, Bartoszewskiego, Buzka, Kwaśniewskiego, Millera, Cimoszewicza. Problem w tym, że wejście do upragnionego Zachodu potraktowaliśmy jako punkt dojścia, a nie wyjścia, do nowej polityki. W przypadku ojców tego sukcesu było to nawet psychologicznie zrozumiałe. Gorzej, że w polityce nie zadziałał na czas mechanizm zmiany pokoleniowej, że nie pojawili się liderzy opinii, którzy uświadomiliby polskiemu społeczeństwu, że po 2004 roku nasza polityka w Europie dopiero się zaczyna. Zamiast tego w naszej debacie publicznej Europę z otwartymi dla Polaków granicami i rynkami, swobodnie przemierzaną przez naszych pracowników, usługi i towary, potraktowaliśmy jako koniec historii, coś raz na zawsze nam danego. W ramach tego końca historii mamy zaś dbać jedynie o to, by od Europy dostać jak najwięcej dopłat do rolnictwa, funduszy strukturalnych i innych dotacji. Ten obraz kupowały wszystkie partie, jedne obiecując bardziej konsensualny i dyplomatyczny, inne bardziej wojowniczy sposób walki "o to, co nam się w Europie należy". Dziś widać z całą jasnością, że taka polityka nie ma przyszłości. # Ze strony: http://skroc.pl/6d11e -- stevep -- -- - |
|