Data: 2011-03-24 08:07:44 | |
Autor: Przemysław W | |
Picowska tuba - "Rzeczpospolita," ofiarą własnego paszkwilu. | |
Artykuł Piotra Gursztyna o dziennikarce "Gazety" tylko wygląda jak informacyjny. W rzeczywistości to konstrukcja oparta na kłamstwach, pomówieniach, a w dodatku to jeszcze popis ignorancji autora, który nie przeczytał własnej gazety.
obelżywym tekście o dziennikarce "Gazety" Agnieszce Kublik opublikowanym w środę w "Rzeczpospolitej" Piotr Gursztyn cytuje "znanego polityka prawicy". Polityk ten, który - mimo że tak znany, nie chce występować z otwartą przyłbicą - uważa, że tytuł "hieny" należy się Agnieszce "za Marcina Tylickiego". Na dowód dziennikarskiego zdziczenia Gursztyn przywołuje fragment artykułu Kublik i mojego z 10 marca 2005 r. o zatrzymaniu przez ABW Tylickiego, byłego asystenta posła Gruszki, który przewodniczył wtedy komisji śledczej ds. Orlenu. Na podstawie źródeł w ABW napisaliśmy wówczas, że asystent "przekazywał informacje na temat możliwości przejęcia środków z funduszy pomocowych UE". Tytuł tekstu: "Szpieg ni z gruszki, ni z pietruszki". O Tylickim było wtedy głośno. Potem został uniewinniony. Wiernie opisywaliśmy jego proces, wytykając błędy prokuratury i służb specjalnych. Sięgam więc do "Rzeczpospolitej" z tegoż 10 marca 2005 r. Tytuł artykułu: "Szpieg zasiał niezgodę". Nadtytuł: "Aresztowany były asystent Józefa Gruszki nie zaprzeczył swoim przestępczym kontaktom". W tekście jest jeszcze gorzej: "Roman Giertych ujawnił, że T. [czyli Tylicki] jako pracownik Wojewódzkiego Urzędu Pracy dostarczał Rosjanom opracowania dotyczące funkcjonowania funduszy unijnych na Mazowszu". 18 lipca "Rz" wraca do tematu. W artykule pt. "Dzwonił do rosyjskiego szpiega" ujawnia, że po rozmowie ostrzegawczej z funkcjonariuszami ABW Tylicki dwa razy "chciał dodzwonić się do szpiega". I że zaprzecza to jego zeznaniom przed komisją Orlenu, co stanowi "nowy dowód w sprawie". A zatem to, co "Rz" pisała o Tylickim - jest OK. Ale to samo na łamach "Gazety" ma być przejawem zdziczenia. Bo autorką jest Agnieszka Kublik. Do okładania nielubianej dziennikarki Gursztyn używa takich autorytetów, jak Włodzimierz Czarzasty, Bronisław Wildstein i Patrycja Kotecka. Punktem wyjścia wywodów Gursztyna jest blog Czarzastego, który nazwał Kublik "hieną". Ale na tego osobnika znanego z afery Rywina szkoda mi słów. Wildstein oznajmia: "Źle jest uważać Kublik za dziennikarkę". I przypomina, co pisaliśmy o odprawach, które koledzy Wildsteina zatrudnieni w TVP jako dyrektorzy dostali, gdy Wildstein stracił posadę prezesa telewizji publicznej. "Napisała, że defrauduję pieniądze TVP" - mówi Wildstein. A Gursztyn od siebie: "W tej sprawie Wildstein wygrał proces z Kublik i jej gazetą". To dwa kłamstwa. Po pierwsze, w tekście, za który Wildstein pozwał Agnieszkę Kublik, nie było słowa o defraudacji. Po drugie, nie wygrał żadnego procesu. Zawarł z dziennikarką ugodę tylko w jednej kwestii - nie było dowodu, że umowy dyrektorskie zmieniono w czasie jego prezesury. Wysokości odpraw nikt nie kwestionował. Ale Wildstein fakt ugody przemilcza, twierdząc, że odniósł ostateczne zwycięstwo nad "Gazetą" i Agnieszką Kublik. Kotecka, narzeczona ministra Ziobry, została, tak jak Wildstein, rzucona za rządów PiS na odcinek mediów publicznych. Jej prymitywne próby ingerencji w materiały "Wiadomości" TVP Agnieszka Kublik opisywała wielokrotnie. Teraz Kotecka mogła się odegrać: "Z szacunku dla zawodu dziennikarza nie można nazwać Agnieszki Kublik reporterką" - deklamuje w tekście Gursztyna. Twierdzi, że Kublik "nie dzwoniła do niej, nawet gdy stawiała jej najpoważniejsze zarzuty". To kłamstwo. Kotecka na telefony z "Gazety" odpowiadała zawsze tak samo: "Proszę skontaktować się z biurem prasowym". Raz jeden przysłała emailem wyjaśnienia, które opublikowaliśmy. Zadałem sobie torturę żmudnej analizy dzieła Gursztyna, bo niejeden czytelnik - jak wynika z anonimowych i na ogół obelżywych wpisów internautów z tej okazji - wziął jego paszkwil za artykuł informacyjny. Nic bardziej mylnego. Jest to bowiem konstrukcja oparta na kłamstwach, pomówieniach, a w dodatku jest to popis ignorancji autora. Nie stać go było na sprawdzenie łatwych do sprawdzenia faktów. Nie przeczytał nawet własnej gazety. Chodziło tylko o to, by spotwarzyć - najlepiej cudzymi rękoma. Więcej... http://wyborcza.pl/1,75968,9311607,_Rzeczpospolita__ofiara_wlasnego_paszkwilu.html#ixzz1HUwz2iwd Przemek -- "Lider PiS miewał kłopoty z ortografią. Gdy w 1980 roku złożył podanie o pracę do Ośrodka Badań Społecznych Regionu Mazowsze "Solidarności", napisał: "Uprzejmnie proszę o przyjęcie do pracy". |
|