Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Piloci Tu-154 powiedzieli więcej

Piloci Tu-154 powiedzieli więcej

Data: 2011-10-12 14:17:56
Autor: boukun
Piloci Tu-154 powiedzieli więcej
Autorzy książki "Ostatni lot. Raport o przyczynach katastrofy" twierdzą, że
komisja Millera nie wyjaśniła przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu. Jeden
z nich - Jan Osiecki - wyjaśnia w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, dlaczego, ich
zdaniem, tak się stało.






Po co pisać książkę o przyczynach katastrofy smoleńskiej, skoro opublikowano już
raport z prac komisji Millera?

- Bo komisji nie udało się wyjaśnić prawidłowo przyczyn katastrofy. Raport
Millera dobrze opisuje to, co działo się przez ostatnie kilka lat w 36. SPLT i
to jest jego jedyna wartość. Natomiast opis ostatnich chwil lotu jest fałszywy.




Gdzie komisja się myli?

- Jesteśmy pewni, że Arkadiusz Protasiuk, wbrew temu co twierdzi komisja,
usiłował lądować.




Nie zrezygnował z tego pomysłu na wysokości 100 metrów?

- Nie. Dramatyczna walka o życie zaczęła się dopiero, gdy nawigator powiedział
"trzydzieści" i stało się jasne, że wysokość nadal maleje. Chwilę potem samolot
ściął wierzchołek brzozy rosnącej w pobliżu bliższej prowadzącej radiolatarni. I
dopiero wtedy dowódca zaczął uciekać w górę. Wcześniej Arkadiusz Protasiuk
wyrównywał lot. Gdyby tego nie zrobił, samolot musiałby rozbić się w okolicy
bliższej prowadzącej radiolatarni, a więc sporo przed brzozą, na której stracił
skrzydło. Co więcej, jesteśmy pewni, że wbrew temu co twierdzi komisja, piloci
wystartowali z Warszawy, wiedząc o bardzo złej pogodzie w Smoleńsku. Są na to
dowody w stenogramach z kabiny, trzeba je tylko chcieć znaleźć.




Dlaczego, waszym zdaniem, komisja tego nie zrobiła?

- Bo nie chciała. Zapewne członkowie komisji brali za pewnik zeznania świadków,
którzy byli żywotnie zainteresowani właśnie takim wynikami prac komisji.
Oczywiste dla nas jest jedno - że komisja nie wykonała żadnej pracy śledczej.




W książce pokazujecie, że osoba odpowiedzialna za przekazanie załodze aktualnych
danych o pogodzie dysponowała dwiema wersjami prognozy. Zdecydowała się
przekazać tę bardziej optymistyczną. Dlaczego?

- To, że istniały dwie wersje prognozy, nie jest żadną tajemnicą. Natomiast
komisja przyjęła bezkrytycznie zeznania dyżurnego meteorologa 36. SPLT, który
powiedział, że dał załodze swoją prognozę, a nie tę mniej optymistyczną
przesłaną pół godziny wcześniej przez Centrum Hydrometeorologii Sił Zbrojnych
RP.




A nie było tak?

- Faktycznie to było tak, że piloci pokwitowali odbiór "lepszej" prognozy.
Takiej, która pozwalała im wystartować. Pilot, mając w ręku te dane, nie mógł
odmówić lotu ze względu na pogodę. Jednak załoga prezydenckiego Tu-154M na pewno
nieoficjalnie dostała również gorszą prognozę pogody. Późniejsza rozmowa
Arkadiusza Protasiuka z generałem Andrzejem Błasikiem, do której doszło na
płycie lotniska, prawdopodobnie dotyczyła właśnie fatalnych warunków meteo.
Według oficera BOR, który ją widział, dyskusja nie wyglądała na przyjazną.




Proszę o dowód, że Arkadiusz Protasiuk wiedział przed startem o fatalnych
warunkach w Smoleńsku.

- Dowód jest w stenogramie, który przedstawiła komisja Millera. O godzinie
8:18:52,9 (10:18:52,9 wg czasu rosyjskiego) Robert Grzywna powiedział: "A nasze
(meteo?) się martwiło bardziej o jaka niż o nas, bo mówili, że ma być lepiej. Im
później, tym lepiej".




I co z tego zdania wynika?

- Słowa Grzywny są dowodem, że mamy rację. Ta "lepsza" prognoza meteo,
przygotowana i przekazana załodze przez dyżurnego meteorologa 36. SPLT,
dotyczyła warunków lądowania w Smoleńsku dla obu samolotów jednocześnie.
Natomiast prognoza Centrum Hydrometeorologii była podzielona na dwie części: dla
Jaka-40 przewidywano gorszą pogodę, dla Tu-154M lepszą. Tylko z tej drugiej
prognozy można było wywnioskować, że "im później, tym lepiej". Skoro Robert
Grzywna powiedział to, co powiedział, to znaczy że załoga doskonale znała
pesymistyczną prognozę, przygotowaną przez Centrum Hydrometeorologii Sił
Zbrojnych RP.




Zatem, waszym zdaniem, załoga wystartowała, mimo że wiedziała o złej pogodzie w
Smoleńsku. Czemu?

- Pewnie nie miała innego wyjścia. Zakładamy, że właśnie tej sprawy dotyczyła
burzliwa rozmowa Arkadiusza Protasiuka z generałem Andrzejem Błasikiem. Ponieważ
piloci oficjalnie tej prognozy nie dostali, więc mogli wystartować. Piloci
jednak doskonale zdawali sobie sprawę, że jest to fałszowanie rzeczywistości,
żeby oficjalnie zmieścić się w obowiązujących procedurach, bo komuś bardzo na
tym zależy. Wiedzieli, że łamią Regulamin lotniczy 2006, czyli zbiór zasad
obowiązujący w Polsce wszystkich pilotów wojskowych.




Dlaczego?

- Regulamin mówi wyraźnie, że mgła należy do tzw. zjawisk niebezpiecznych.
Tymczasem pilotom wojskowym wedle przepisów nie wolno latać w rejon takich
zjawisk. Być może o tym właśnie Arkadiusz Protasiuk dyskutował z generałem
Błasikiem. A jak wystartowali, to zamiast lecieć na lotnisko zapasowe,
skierowali się do Smoleńska i próbowali lądować.




Czyli zdawali sobie sprawę z niebezpieczeństwa i świadomie złamali regulamin.
Co, Waszym zdaniem, mogło ich do tego skłonić?

- Pewnie musieli lecieć. Nie wykluczam, że dlatego otrzymali optymistyczną
prognozę pogody, a nie dostali oficjalnie prognozy pesymistycznej. Po 36. SPLT
krążą informacje, że dyżurny meteorolog nie z własnej woli przygotował i
przekazał tę optymistyczną prognozę, że ktoś mu to kazał zrobić. On sam - co
przyznaje komisja Millera w swoim raporcie - nie potrafi wytłumaczyć dlaczego
dał pilotom prognozę pozwalającą na start, zamiast tej realnej, z Centrum
Hydrometeorologii.
Potem, kiedy piloci dostali potwierdzenie od kontrolera lotów z Mińska
białoruskiego, że warunki w Smoleńsku są fatalne, Arkadiusz Protasiuk poprosił
dyrektora protokołu, żeby spytał prezydenta, co robić dalej. Mariusz Kazana
najwyraźniej konsultował sprawę z Lechem Kaczyńskim lub kimś z jego otoczenia,
bo przyniósł do kokpitu odpowiedź: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co
dalej." Za to kilka minut później w kabinie pilotów pojawił się generał Andrzej
Błasik, który zapewne nie przyszedł tam pochwalić się nowym zegarkiem, czy
popatrzeć, co widać przez przednią szybę samolotu.




Twierdzicie, że generał wywierał nacisk na załogę, by podeszła do lądowania.
Przeciwnicy tej teorii mówią, że w stenogramach nie ma śladów nacisków.

- Po pierwsze, już sama obecność wszechwładnego dowódcy sił powietrznych,
człowieka bezpośrednio nadzorującego szkolenia w 36. SPLT, jest formą nacisku.
Po drugie, generał Błasik przyjął rolę trzeciego pilota - czytał wskazania
wysokościomierza barometrycznego. Doskonale wiedział, że załoga schodzi poniżej
100 metrów, czyli poniżej wysokości decyzji i poniżej tego, na co zezwolił
kontroler z wieży. I nie protestował. To jest cholernie ważny punkt w naszym
rozumowaniu.




Waszym zdaniem, rozmowa z Arkadiuszem Protasiukiem odbyła się przed startem. Jej
treści nigdy nie poznamy, ale wy chcecie dowieść, że wtedy doszło do
bezpośredniego nacisku na załogę.

- Tak. Nie wiemy, co panowie sobie powiedzieli. Ale potem to generał Błasik
witał prezydenta przed trapem i meldował gotowość załogi. Komisja Millera w
swoim raporcie twierdzi, że Arkadiusz Protasiuk witał prezydenta razem z nim,
stojąc obok. Wcześniej słyszeliśmy, że generał witał sam. Na pewno jest nagranie
z co najmniej jednej kamery przemysłowej. Świadkiem musieli być też kierowcy z
BOR-u, którzy przywieźli prezydenta. Chętnie byśmy to wyjaśnili. Komisja Millera
na swojej konferencji w styczniu br. pokazała na filmie, jak kolumna samochodów
prezydenta wjeżdża na płytę i hamuje przy trapie. Oglądaliśmy ten film wiele
razy. Nie widać tam zbyt wiele, ale i tak to, co można zobaczyć, zupełnie nie
zgadza się z tym, co jest w późniejszym o pół roku raporcie komisji.




W komisji Millera zasiadło kilkunastu ekspertów. Mieli zapewnione środki na
ekspertyzy, czas oraz dostęp do najnowszych technologii pomocnych w prowadzeniu
badań. Trudno sobie wyobrazić, by byli to ludzie, którym brakuje wiedzy. Jak to
zatem możliwe, by wasza grupa odkryła coś, co im umknęło?

- Są tutaj możliwe dwa wyjaśnienia. Komisja składała się z ekspertów cywilnych i
wojskowych. Pierwsza grupa to ludzie znający się na nowoczesnych samolotach
pasażerskich, z mniejszymi załogami. A to wiąże się z innym obiegiem informacji
w kabinie. Oni po prostu nie rozumieli filozofii latania tupolewem i nie mieli
szans zrozumieć, co działo się w ostatnich chwilach lotu do Smoleńska. Dowodem
jest choćby wypowiedź Wiesława Jedynaka, członka komisji, który jest pilotem i
instruktorem, i lata jako kapitan w PLL LOT. Na konferencji przekonywał
wszystkich, że piloci mogli nie słyszeć słów generała Błasika, bo mieli
słuchawki na uszach. Rzeczywiście, załogi nowoczesnych samolotów składające się
tylko z dwóch osób, pilota i pierwszego oficera, mają słuchawki na uszach i
porozumiewają się między sobą za pomocą interkomu. I mimo że interkom w
nowoczesnych samolotach jest urządzeniem łatwym w obsłudze, nawet im zdarza się,
że mają słuchawkę założoną tylko na jedno ucho i mówią do siebie bezpośrednio.
Interkom w Tu-154M jest wyjątkowo niewygodny w użyciu i nie słyszeliśmy od
żadnego wojskowego pilota tego samolotu, by załogi używały go do porozumiewania
się w kokpicie. Dowodem na to jest fakt, że ich rozmowy tak słabo nagrały się na
magnetofonie czarnej skrzynki. A nagrały się źle, bo rejestrowały je nie
mikrofony od słuchawek, lecz te, które zbierają zapis tła dźwiękowego w kabinie.




A co z drugą częścią komisji? Co miałoby stanąć wojskowym na drodze do
zrozumienia prawdy?

- Nic. Niektórzy z nich zapewne świetnie zrozumieli, co się działo 10 kwietnia
na pokładzie prezydenckiego tupolewa, ale zależało im na ukryciu tego. I dlatego
ukryli lub przemilczeli wszystko to, co wskazywało na prawdziwe przyczyny
katastrofy. Zrobili to wyjątkowo bezczelnie!




Dość odważna teza. Możecie ją udowodnić?

- Przede wszystkim wiceprzewodniczącym komisji został pułkownik Mirosław
Grochowski, stając się w ten sposób sędzią we własnej sprawie. To on jako szef
Inspektoratu Ministerstwa Obrony Narodowej ds. Bezpieczeństwa Lotów odpowiadał
za bezpieczeństwo lotów. Kontrolował wcześniej 36. SPLT i nigdy nie znalazł
żadnych błędów, zaniedbań ani patologii. Odkryto je dopiero po katastrofie, choć
miały miejsce od lat.




Twierdzicie, że był też znajomym generała Błasika.

- Znajomy to za mało powiedziane. Byli kolegami jeszcze z czasów służby w
jednostce w Świdwinie. Komisja przede wszystkim zaczęła rozpaczliwie szukać
sposobu, żeby zmniejszyć winę pilotów i uwolnić generała Andrzeja Błasika od
jakichkolwiek podejrzeń o to, że wywierał nacisk na pilotów. Elementem tej
manipulacji jest interpretacja wypowiedzi Arkadiusza Protasiuka: "Odchodzimy na
drugie (zajście?)".




A nie powiedział tego?

- Moim zdaniem komisja nie jest tego pewna. Jeśli zajrzymy do dokumentu
wysłanego Rosjanom w odpowiedzi na przysłany nam jesienią 2010 roku projekt
raportu MAK, czyli tzw. Uwagi strony polskiej do Raportu MAK , to na stronie 143
znajdziemy zdania wpisane tam przez polską stronę, czyli de facto komisję
Millera: "zgodnie z zapisem CVR (czarnej skrzynki rejestrującej rozmowy),
odczytanym przez stronę polską, dowódca zgłosił , po minięciu wysokości 100
metrów, że odchodzi na drugi krąg. Drugi pilot to potwierdził. Brak jest jednak
zdecydowanej komendy dowódcy (pilota lecącego), zgodnej z IUL inicjującą ten
proces". I ten opis, naszym zdaniem, przedstawia uczciwie to, co wtedy eksperci
komisji Millera myśleli na ten temat. A teraz zajrzyjmy do raportu komisji
Millera: "O godz. 6:40:52, gdy samolot był na wysokości 394 m nad poziomem
lotniska (91 m nad terenem), około 1,7 km od progu DS 26, dowódca statku
powietrznego wydał komendę: 'Odchodzimy na drugie zajście'. Drugi pilot o
6:40:53 potwierdził komendę dowódcy: 'Odchodzimy'".

Czego to dowodzi?

- Że nagle - między grudniem 2010 a lipcem 2011 roku - komisja Millera pozbyła
się wszelkich wątpliwości co do tego, czy piloci wykonali serię czynności
mających rozpocząć proces odchodzenia na drugi krąg, czy tych czynności nie
wykonali. W grudniu pisali, czego dowódca nie zrobił. A nieco ponad pół roku
później, jakby nigdy nic, przekonywali na konferencji prasowej, że dowódca
oczywiście usiłował odejść na drugi krąg. Nagle zapomnieli, że zabrakło
jakiejkolwiek czynności, która wskazywałaby na to, że rzeczywiście przerwali
podejście do lądowania. W zamian pojawiła się bajeczka o tym, że piloci
naciskali przycisk odejścia na drugi krąg, ale ten nie zadziałał. I zaczęto snuć
hipotezy wokół tej teorii.



Czy rzeczywiście była próba odejścia na drugi krąg w momencie, gdy taką komendę
wydał Arkadiusz Protasiuk?

- Nie, żadnej takiej próby nie było! Popatrzmy, co się działo wówczas w kabinie
pilotów. O 8:40:48 (10:40:48 wg czasu rosyjskiego) generał Błasik powiedział:
"Nic nie widać". Załóżmy, że Arkadiusz Protasiuk rzeczywiście odpowiedział
wówczas, jak twierdzi komisja: "Odchodzimy na drugie (zajście?)". Gdyby to była
komenda, to czemu nagrała się tak słabo? Przecież powinna ją usłyszeć cała
załoga. Można zatem przypuszczać, że Arkadiusz Protasiuk miał głowę odwróconą do
tyłu. I że nie wydawał takiej komendy, tylko pytał generała Błasika, czy
odchodzą na drugie zajście, czy mają zniżać się dalej. Robert Grzywa swoim
"Odchodzimy" popędzał, ale jego wszyscy zignorowali. W tym czasie zresztą
Arkadiusz Protasiuk dalej wyrównywał lot do poziomu, co dobrze widać z wykresów
uzyskanych z danych, które zostały odczytane z czarnej skrzynki, rejestrującej
parametrów lotu. Protasiuk robił to za pomocą pokrętła pochylenia z panelu
PU-46, czyli za pomocą urządzenia powiązanego z autopilotem. Tak się nie
odchodzi na drugi krąg.



Co się robi w ten sposób?

- Steruje się zniżaniem w kierunku pasa. Dowódca od startu wiedział, że jeśli
będzie musiał zniżać się w chmurach a potem mgle w kierunku pasa, to zrobi to z
pomocą komputera nawigacyjnego, w podobny sposób, w jaki korzysta się z GPS-u w
samochodzie.



To normalny sposób sterowania?

- Nie. Tego komputera używa się tylko do ustawienia trasy podczas lotów na
większej wysokości, gdy ewentualne niedokładności położenia samolotu w
przestrzeni nie mają znaczenia. W tym wypadku Protasiuk postanowił wykorzystać
go po to, aby precyzyjnie naprowadzić samolot na pas lotniska w Smoleńsku.
Załoga przed tzw. trzecim zakrętem na kręgu nadlotniskowym znowu podpięła
komputer do autopilota, żeby sterował samolotem.



Da się tak zaprogramować żeby samolot "sam" wylądował?

- Nie, ten komputer może sterować samolotem tylko w płaszczyźnie poziomej czyli
w prawo lub lewo. Natomiast tempo zniżania trzeba ustawiać samemu. A nawet nie
samo tempo zniżania, tylko parametr, który nazywa się pochyleniem i który mówi,
czy dziób samolotu jest ustawiony bardziej w dół, czy mniej. Od tego bowiem
zależy, jak szybko będzie samolot się zniżał, z jaką prędkością pionową. To
ustawienie dziobu można regulować pokrętłem, przypominającym na przykład na
myszce komputerowej, tylko jest trochę większe. I Arkadiusz Protasiuk
manipulował tym właśnie pokrętłem, gdy - jak twierdzi komisja Millera -
powiedział "Odchodzimy na drugie..."



Wątpicie w to, czy Arkadiusz Protasiuk powiedział rzeczywiście "odchodzimy". Na
jakiej podstawie?

- W nagraniach z czarnej skrzynki, które analizowaliśmy wielokrotnie, nie
słyszeliśmy takiej wypowiedzi. Protasiuk, według komisji Millera, powiedział
swoje "Odchodzimy na drugie..." mniej więcej w tym samym momencie, gdy Robert
Grzywna powiedział: "W normie". Tych słów Grzywny nie ma w stenogramie komisji
Millera, są tylko w pierwszej wersji stenogramu, tej odsłuchanej przez MAK
wkrótce po katastrofie i ogłoszonej w Polsce 1 czerwca 2010 roku. Również my,
badając na własną rękę nagranie z czarnej skrzynki, słyszymy w tym momencie
tylko: "Wszystko jest w normie".



To dlaczego pojawia się w raporcie Millera?

- Być może ktoś w komisji Millera bardzo chciał znaleźć dowód, że piloci nie
próbowali lądować! Pod stenogramem odczytanym w Polsce nie ma podpisów
specjalistów z żadnego laboratorium. Są tylko podpisy dwóch osób z komisji,
które potwierdzają w ten sposób, że sporządziły odpis - ale nie wiadomo, z
jakiego dokumentu i przez kogo przygotowanego, bo nagrania z czarnej skrzynki
analizowano w dwóch laboratoriach.
Przy okazji warto sobie zadać pytanie, czy w stenogramie opublikowanym w
ostatniej partii dokumentów, 9 września br., znalazło się wszystko, co ekspertom
komisji Millera udało się odsłuchać z nagrania. Naszym zdaniem musieli usłyszeć
więcej, niż podali do publicznej wiadomości.



To już teza rodem z "Archiwum X". Twierdzicie, że był spisek wojskowych
usiłujących ukryć prawdę. Nie wierzę w to.

- Wiem, jak to brzmi, ale są dowody sugerujące, że taka właśnie może być prawda.
Wiele godzin poświęciliśmy na analizowanie nagrań z czarnej skrzynki.
Wykorzystaliśmy zapisy rozmów w kabinie pilotów, ujawnione podczas konferencji
prasowej MAK z 12 stycznia 2011 roku oraz konferencji komisji Millera z 16
stycznia. Na obu konferencjach pokazano komputerowe animacje ze ścieżką
dźwiękową, którą było oryginalne nagranie z czarnej skrzynki. I wyraźnie słychać
tam kilka nowych słów, nawet bez profesjonalnego sprzętu i oprogramowania.
Podejrzewamy, że Rosjanie specjalnie ich "nie usłyszeli", żeby Polacy sami
wypili to piwo, które naważyli ich piloci. Natomiast komisja Millera nie chciała
tego usłyszeć, bo byłby skandal.



O jakie słowa chodzi?

- O godzinie 8:25:28,5 (10:25:28,5 wg czasu rosyjskiego) Robert Grzywna kończy
rozmowę z dowódcą Jaka-40, porucznikiem Arturem Wosztylem. Kolega ostrzega go
przed kiepskimi warunkami na lotnisku w Smoleńsku. Drugi pilot przełącza
radiostację na kanał wieży i słyszy końcówkę rozmowy Arkadiusza Protasiuka z
Pawłem Plusninem, dotyczącą zniżania do wysokości 1500 metrów. I komentuje
rozmowę Protasiuka z Plusninem słowami: "I tak za (niezr.), kurwa, to paragrafy
są". Tę kwestię słychać jest bardzo wyraźnie! Owym "niezr." oznaczyliśmy
fragment niezrozumiały, może tam być coś w rodzaju: "ten lot". Komisja Millera
nie wpisała tego do stenogramu, bo musiałaby przyznać, że piloci wiedzieli, iż
łamią przepisy. Musiałaby też przyznać, że skoro wiedzieli, że łamią, a mimo
wszystko lecieli dalej, to ewidentnie działali pod presją. Każdy czytający ten
wywiad może sam usłyszeć słowa Roberta Grzywny na dołączonym nagraniu.




Teza, iż komisja Millera celowo nie odsłuchała ważnego fragmentu zapisu, jest
szokująca. Czy twierdzicie, że każdy, kto sam dokładnie odsłucha nagrań z kabiny
pilotów udostępnionych przez komisję, będzie w stanie to usłyszeć?

- Każdy będzie w stanie powiedzieć, że na pewno coś zostało powiedziane. Osoby
obdarzone dobrym słuchem na pewno usłyszą poszczególne słowa. I nie chodzi nam
tylko o tę wypowiedź Roberta Grzywny, ale też o wypowiedź dowódcy 14 minut
później. O 8:39:40,8 Paweł Plusnin wydaje komendę: "Posadka dopołnitielno, 120,
3 mietra". Arkadiusz Protasiuk odpowiada trochę bez sensu po rosyjsku:
"Zdrastwujtie" (dzień dobry). Zapewne pomylił się, bo chciał powiedzieć
"spasiba" (dziękuję). Ale w tym samym ciągu, na jednym oddechu, dodaje po
polsku: "Stajemy na kursie i glisadzie do wewnętrznej". Najprawdopodobniej to
"zdrastwujtie" zostało odczytane jako "dziękuję" w pierwszym stenogramie, tym
zrobionym przez MAK. W stenogramie komisji Millera ta sama wypowiedź pojawia się
jako: "Tak, dokładnie", ale jej drugiej części, choć jest doskonale słyszalna, w
ogóle nie ma w żadnym stenogramie.



Dlaczego?

- Bo potwierdza próbę lądowania za wszelka cenę. W naszej książce podajemy kilka
innych przykładów na to, że nie każde słowo z kabiny znalazło się w stenogramach
komisji. Ścieżki dźwiękowe z czarnej skrzynki, które wyjęliśmy z filmu
pokazywanego przez MAK podczas konferencji prasowej, są dostępne w witrynie
internetowej: www.ostatnilotraport.pl, która stanowi uzupełnienie naszej
książki.



W którym momencie zdaliście sobie sprawę, że oto macie w ręku element układanki,
który czyni całość bardziej czytelną?

- To uczucie pojawiało się stopniowo. Nawet mając wspomniane fragmenty nagrań,
nie widzieliśmy jeszcze całości, tak jak ją widzimy dzisiaj. Bo sporo
zrozumieliśmy podczas prac nad stenogramem z rozmów na wieży, a ten stenogram
analizowaliśmy później. W sumie to takich momentów było kilka. Jeden z nich
nastąpił znacznie później. Gdy nagle odkryliśmy, że komisja Millera po prostu
nami wszystkimi zręcznie manipulowała. Było to tuż przed wysłaniem książki do
druku. Przypadkiem odkryliśmy, że komisja wykonała bardzo zręczny trick.



Jaki?

- Składamy wyrazy szacunku temu, kto go wymyślił, bo jest to wysokiej klasy
ekspert od public relations, czyli tzw. piaru. Przez kilka miesięcy wspominano,
a raczej wręcz trąbiono o słynnym eksperymencie z przyciskiem odejścia.
Najpierw, że trzeba go zrobić i że nie można skończyć badania i ogłosić raportu,
nim się takiego eksperymentu nie przeprowadzi na bliźniaczym Tu-154M o numerze
102. I że akurat nie można, bo jest jakiś istotny powód, dla którego ten samolot
jest uziemiony. Wreszcie eksperyment został przeprowadzony, sam fakt ogłoszono
wszem i wobec, ale jego wyniki pozostały ściśle tajne. Oczywiście szybko sprawa
wyciekła do mediów. Napisała o tym gazeta, która już wcześniej publikowała wiele
ciekawych informacji ze źródeł zbliżonych do komisji. Pewnie zresztą było to
jedno źródło. Dowiedzieliśmy się z niej, że guzik zadziałał. Potem, na kilka dni
przed upublicznieniem raportu, gdy już termin konferencji prasowej był znany,
ekspert od prawa lotniczego, dr hab. Marek Żylicz, jako pierwszy członek komisji
złamał milczenie i w wywiadzie prasowym oznajmił, że jego zdaniem to eksperyment
pokazał, że ten guzik jednak nie zadziałał. Dziennikarze rzucili się na temat
jak sępy na ścierwo. I o to właśnie chodziło.



A potem na konferencji prasowej, transmitowanej na żywo, podczas ogłoszenia
raportu komisji, pilot instruktor Wiesław Jedynak przez 40 minut opowiadał o
szczegółach lotu, pomagając sobie filmem z animacją lotu...

- To było naprawdę dobre wystąpienie. Przyznaję to uczciwie i bez żadnego
przekąsu. Wyjaśniał, co i kiedy się działo. I w trakcie tego wystąpienia pokazał
dwa filmy z Tupolewa o numerze 102, nakręcone podczas eksperymentu z przyciskiem
odejścia. Na wyjaśnianie, co jest na tych filmach i co one udowadniają,
poświecił pewnie z 10 minut. Na pierwszym filmie pokazywał, co się dzieje po
naciśnięciu guzika podczas lądowania z wykorzystaniem systemu ILS, którego w
Smoleńsku nie było. Na drugim zaś - co się dzieje, gdy takiego systemu nie ma.
Był bardzo przekonywujący. Przyznam, że my też początkowo daliśmy się nabrać. To
znaczy wiedzieliśmy, że nie ma racji, ale uznaliśmy to za zwykły błąd we
wnioskowaniu.



Dlaczego?

- My wiedzieliśmy, że jest inaczej, bo wcześniej piloci tupolewa powiedzieli
nam, że doskonale zdawali sobie sprawę, iż przycisk odejścia nie zawsze działa.
Mówili, że zdarzało to także w sytuacji, gdy lądowanie odbywało się w systemie
ILS i przycisk absolutnie powinien działać za każdym razem. Dlatego regularnie
go testowano. Ostatni taki test w 101 zrobiono notabene podczas oblotu
komisyjnego 6 kwietnia 2010 roku na Okęciu. Piloci tego samolotu powiedzieli nam
bardzo wyraźnie, że jeśli w ciągu pół sekundy po naciśnięciu przycisku odejścia
na drugi krąg nic się nie działo, to nie czekali, co będzie dalej, tylko
ciągnęli ster do siebie i jednocześnie pchali manetki gazu na pełną moc.



W którym momencie uznaliście, że komisja manipuluje faktami?

- Dosłownie w ostatniej chwili. Na dwa dni przed wysłaniem książki do drukarni
nanosiliśmy ostatnie poprawki i po dyskusji z Mieczysławem Prószyńskim
postanowiłem coś jeszcze sprawdzić, żeby mieć stuprocentową pewność. Chciałem
przeczytać opis eksperymentu z przyciskiem odejścia. Zacząłem przeszukiwać
raport. I okazało się, że o eksperymencie na 102 w raporcie nie ma ani słowa. A
o przycisku odejścia są tam raptem trzy zdania - tam, to znaczy w raporcie i
wszystkich załącznikach do niego. W trzech zdaniach komisja Millera opisała
swoją główną hipotezę przedstawioną na konferencji prasowej, że piloci chcieli
odlecieć na drugi krąg i nacisnęli przycisk, ale on nie zadziałał, więc
nacisnęli go drugi raz, znowu nie zadziałał, aż wreszcie rozpoczęli procedurę
ręcznego odejścia.



Czy to dowodzi, że piloci nie czekaliby na reakcję samolotu ani 5 sekund, jak
dowodzono tego podczas konferencji komisji, ani 3,5 - jak podano w raporcie?

- Nie czekaliby. Między tym, co powiedziano na konferencji przedstawiającej
raport, i tym, co napisano w dokumencie, są spore rozbieżności. Notabene te,
które podałaś, to drobiazgi. Nikt nie przykładał większej wagi do tego, co tam
napisano.



Dla kogo napisaliście waszą książkę, skoro prawie każdy ma jakiś powód, by ją
zdyskredytować? Nie jest po myśli ani komisji Millera, ani zwolenników teorii
zamachu, ani osób obciążających winą rosyjskich kontrolerów.

- Chcieliśmy stworzyć dokument, który za kilka lat, kiedy opadną już emocje,
stanie się punktem odniesienia dla każdego, kto zechce zrozumieć przyczyny
katastrofy. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że nasza książka nie spodoba się ani
zwolennikom PiS-u, ani PO.
Jest tam sporo bardzo mocnych tez. I gotowi jesteśmy każdej z nich bronić przed
sądem. Ale nikt nas nie pozwie, bo opisaliśmy dokładnie i uczciwie, jak
wyglądała sytuacja w wojsku oraz w 36. SLPT, a także to, jak i dlaczego komisji
Millera nie udało się wyjaśnić przebiegu tej katastrofy ani wskazać
najważniejszych przyczyn, które do niej doprowadziły.

Rozmawiała Sylwia Skorstad, Wirtualna Polska

Data: 2011-10-12 12:25:24
Autor:
Piloci Tu-154 powiedzieli więcej
boukun <boukun@neostrada.pl> napisał(a): czy ten "expert" łosiecki wie, że 9 kwietnia 2010 protasiuk za sterami tutki zrobił oblot do smoleńska ?

--


Data: 2011-10-12 14:26:42
Autor: Zahir
Piloci Tu-154 powiedzieli więcej

Użytkownik <aprecjator@gazeta.SKASUJ-TO.pl> napisał w wiadomości news:j740vk$8h7$1inews.gazeta.pl...
boukun <boukun@neostrada.pl> napisał(a):

czy ten "expert" łosiecki wie, że 9 kwietnia 2010 protasiuk za sterami tutki
zrobił oblot do smoleńska ?


http://13k.pl/-/sugestia.php

Data: 2011-10-14 22:13:44
Autor: pluton
Piloci Tu-154 powiedzieli więcej
Autorzy książki "Ostatni lot. Raport o przyczynach katastrofy" twierdzą,
że
komisja Millera nie wyjaśniła przyczyn katastrofy prezydenckiego samolotu.

Chyba tez pierdykne pare ksiazek na ten temat. Ile mozna zrobic ?

--
pozdrawiam
P.L.U.T.O.N.: Positronic Lifeform Used for Troubleshooting and Online
Nullification

Piloci Tu-154 powiedzieli więcej

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona