Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod elektoralny.

Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod elektoralny.

Data: 2009-06-14 16:25:05
Autor: PiSnawodefotomontaż
Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod elektoralny.
Jeszcze w 2005 r. o wyniku wyborów decydowali mieszkańcy wsi i częściej chodzący na wybory mieszkańcy Galicji. W 2007 i 2009 r. przeważył głos metropolii.
 Wybory do Parlamentu Europejskiego były fotografią i prognozą. Fotografią stanu nastrojów społecznych w czasach kryzysu, poparcia dla ekipy rządowej w półtora roku po objęciu rządów oraz oceny przez społeczeństwo wysiłków opozycji, by za pogorszenie się sytuacji gospodarczej obarczyć odpowiedzialnością PO. Test wypadł pozytywnie dla rządzących. Większość Polaków, choć boi się kryzysu i odczuwa jego skutki, wierzy jednak ekipie Donalda Tuska. Chcą, by nadal rządził krajem.

Wybory były prognozą przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Z batalii o mandaty eurodeputowanych jako jednoznaczny zwycięzca wyszła Platforma. Uzyskała wynik o 3 punkty procentowe lepszy niż niemal dwa lata temu, jej wyborcy liczniej poszli do urn niż zwolennicy opozycji. Mieszkańcy dużych miast, młode pokolenie, osoby lepiej wykształcone i lepiej radzące sobie w życiu w dużym stopniu zachowały dynamikę imponującej mobilizacji z 2007 r. W Warszawie frekwencja była niższa o połowę, podczas gdy w całym kraju współczynnik ten wyniósł niemal 60 proc.

Tusk może więc liczyć na swój elektorat, gdy na jesieni rozpocznie właściwą fazę wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Tym bardziej że Platforma utrzymała inicjatywę strategiczną - definiuje problemy, wyznacza role dla siebie i konkurentów. Znajduje się też w centrum sceny politycznej. W hipotetycznej drugiej turze wyborów prezydenckich Tusk może liczyć, że to w jego stronę przepłyną głosy większości zwolenników koalicyjnych ludowców i obawiającej się Kaczyńskich lewicy. Może też przyjąć, że elekcję będzie w stanie rozstrzygnąć już w pierwszej turze.

Zabory wciąż ważne

Prof. Jacek Raciborski słusznie zauważył ("Wybory pokazały stary podział na Polskę A i B", "Gazeta", 9 czerwca), że dawny podział na postkomunę i post-"Solidarność" zupełnie stracił na znaczeniu. Wbrew niemu uważam jednak, że dla opisu zachowań wyborczych wciąż pomocne jest rozgraniczenie na terytoria dawnych zaborów. Nie sądzę też, by kluczowe znaczenie miał nowy podział wzdłuż linii Wisły na obóz promodernizacyjny i antymodernizacyjny.

Mieszkańcy Galicji i Kongresówki w większości głosują na ugrupowania konserwatywne, częściej chodzą do kościoła i są bardziej przywiązani do wartości narodowych. Jednak gdy zasadniczy spór rozgrywał się między postkomuną i post-"Solidarnością" i gdy chodziło - skrótowo rzecz ujmując - o niepodległość i prozachodni lub prowschodni kierunek rozwoju kraju, wówczas mieszkańcy dawnych zaborów austriackiego i rosyjskiego głosowali na promodernizacyjną w sumie "Solidarność" i promodernizacyjne w sumie partie prawicowe, jak AWS. W 2000 r. nawet mieszkańcy Podkarpacia w większości głosowali na Aleksandra Kwaśniewskiego.

Ludzie mieszkający na wschód od Wisły nie są więc organicznie antymodernizacyjni. Ważne jest to, co z ich naturalnymi preferencjami do postaw narodowo-katolickich robią politycy. Z pomocą kryterium modernizacyjnego nie można też wyjaśnić fenomenu popularności Zbigniewa Ziobry w Krakowie, a w szczególności wokół miasta - jednego z centrów polskiej modernizacji. Lepszym wytłumaczeniem wciąż jest hipoteza o wywodzącym się z okresu niewoli bardziej konserwatywnym sposobie zachowań politycznych wśród mieszkańców Galicji.

Linię Wisły jako granicę dzielącą polityczną Polskę A oraz Polskę B, która nie wsiadła do pociągu z napisem "modernizacja", traktować więc należy jako rzecz wysoce umowną. Frekwencja i wyniki PO były w miastach wyższe - wszystko jedno, po której stronie Wisły. Różnice w rozwoju gospodarczym wzdłuż biegu Wisły nie są sprawą ostatnich 20 lat. W PRL ten podział również istniał. Pomimo sporego wysiłku, by stan ów zmienić, w III RP różnice się pogłębiły. Nie widać też czynników, które mogłyby odwrócić niekorzystną tendencję. Zwiększony napływ środków z UE do regionów zapóźnionych w rozwoju jedynie łagodzi skutki, nie likwidując przyczyn zjawiska. Te bowiem tkwią w coraz bardziej archaicznej strukturze gospodarczej i społecznej - braku znaczących inwestycji, sąsiadowaniu z ubogimi państwami spoza Unii, niską urbanizacją i rozdrobnieniem rolnictwa.

Narożnik Kaczyńskich

PiS włożył wiele wysiłku, by utwierdzić taki typ zachowań. Wzorował się na amerykańskich Republikanach, którzy dla George'a W. Busha zmobilizowali przede wszystkim mieszkańców "czerwonego pasa" - chrześcijańskich konserwatystów z południowo-wschodnich stanów. Partia braci Kaczyńskich stworzyła polski odpowiednik owego pasa.

Upadek lewicy i związany z nim zanik podziału na postkomunę i post-"Solidarność" wytworzyły próżnię. W to miejsce wszedł PiS, dzieląc w trakcie podwójnych wyborów z 2005 r. scenę polityczną i Polaków wzdłuż osi - "Polska socjalna" kontra "Polska liberalna". Wówczas wygrała "Polska socjalna" - również z tego powodu, że PiS udał się manewr przeciągnięcia na swoją stronę większej części wyborców lewicy oraz sporego grona zwolenników centrum. Symbolem było poparcie, jakiego Lechowi Kaczyńskiemu udzielił syn Edwarda Gierka i znacząca grupa intelektualistów o rodowodzie solidarnościowym.

Po swoim zwycięstwie bracia Kaczyńscy zarządzili jednak rejteradę z zajętych pozycji. Weszli w koalicję z Samoobroną i LPR, zaś hasłu "Polski socjalnej" nadali oblicze radykalnie prawicowe, forsując hasła dekomunizacji, lustracji i ustanowienia IV RP. Skłócili się też niemal ze wszystkimi na zewnątrz kraju - Unią Europejską, Niemcami i Rosją. Dla zwolenników lewicy i centrum stali się zagrożeniem wręcz egzystencjalnym. PiS nie podjął nawet wysiłku, by utrzymać się w tradycji obozu solidarnościowego jako promotora i strażnika polskiej modernizacji.

PiS przebudził też elektoralnego olbrzyma. Realizacja hasła IV RP wystraszyła młode pokolenie i mieszkańców wielkich miast, którzy w 2007 r. masowo ruszyli do urn, zapewniając spektakularne zwycięstwo Platformie. Do tego czasu bowiem o wyniku wyborów w Polsce decydowali mieszkańcy wsi i częściej chodzący na wybory mieszkańcy Galicji. W 2005 r. ta strategia przyniosła podwójne zwycięstwo, lecz gdy dwa lata później PiS spróbował powtórzyć ów manewr, przegrał z kretesem. Ciężar rozstrzygnięć o polskich wyborach przemieścił się do metropolii. Podobnie było również tym razem. Dopóki więc partia braci Kaczyńskich stawiać będzie na utwierdzanie elektoratu polskiego "czerwonego pasa" oraz kłócić się z mieszkańcami wielkich miast i młodym pokoleniem, dopóty będzie przegrywać wybory.

Pod wodzą swojego prezesa nie jest zdolna do radykalnego zwrotu. Na początku roku PiS co prawda próbował przesunąć się do centrum, ale szybko się zmęczył. Po pierwszych niepowodzeniach sondażowych operacji, kontrataku Platformy i pojawieniu się Libertasu - wszystko powróciło do normy. PiS postanowił mobilizować swój elektorat histerią w sprawie kryzysu i antyniemieckim straszakiem.

PiS kierowany przez Jarosława Kaczyńskiego nie chce i nie potrafi wyjść z narożnika. Z PO nie stworzy koalicji, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Podobnie z lewicą, dla której sprzeciw wobec PiS stał się wręcz racją politycznego istnienia. Jedynym ewentualnym partnerem mogłoby być PSL, ale Waldemar Pawlak musiałby otrzymać poważne argumenty, by zdecydować się na odwrócenie sojuszy.

Delfin Ziobro

PiS nie jest w stanie ich dostarczyć, porażki wyborcze ma bowiem wpisane w swój kod elektoralny. Z powodów politycznych, a także z przyczyny braku osobistych predyspozycji niewybieralny stał się również Lech Kaczyński. Dla większości Polaków zakończenie jego prezydentury jest wystarczającą motywacją do głosowania na Tuska. Jedyne, co w przypadku PiS mogłoby uchronić od porażki jego kandydata w wyborach prezydenckich, to dokonanie jego zamiany na Ziobrę.

Szans Ziobry nie przekreśla jego ogromny elektorat negatywny. W 2005 r. Lech Kaczyński był w podobnej sytuacji, a jednak wygrał. Nie tyle z powodu błędów popełnionych przez konkurencję, co właściwego ustawienia osi kampanii - "Polska socjalna" versus "Polska liberalna". Ziobro ma potencjał, by podjąć próbę narzucenia własnej osi i zmobilizowania milionów Polaków do głosowania na niego. Być może nie przyniosłoby to zwycięstwa, ale przynajmniej umożliwiłoby w miarę wyrównaną walkę z Tuskiem.

Nie jest to wariant, którego życzyłbym Polsce i sobie, ale nie zmniejsza to jego wartości prognostycznej. W wyborach 2010 r. Ziobro kandydatem jednak - i na szczęście - nie będzie. Nie dopuści do tego Jarosław Kaczyński, który wie, że walka o reelekcję brata jest zarazem bojem o jego przywództwo w PiS. Zwycięstwo przedłuży polityczny żywot ich obydwu, porażka oznacza polityczną emeryturę. Pewną dziś przegraną Jarosław będzie uzasadniać na wiele sposobów i dołoży wysiłku, by utrzymać przywództwo w partii za pomocą "zakonu PC".

W PiS prawdziwa polityka zaczęła się jednak toczyć w innym miejscu - konserwatywna i radykalna prawica będzie się organizować wokół Ziobry. Prezes ma tego świadomość, stąd jego nerwowa reakcja na zapowiedź powyborczych rozrachunków ze strony delfina i zawarcie z nim rozejmu podczas środowej rozmowy w cztery oczy. Rozpoczęły się właśnie negocjacje na temat warunków, na jakich Ziobro pozostanie lojalnym członkiem PiS w czasie kampanii prezydenckiej i na jakich przejmować będzie przywództwo w partii po porażce bliźniaków. W grze jest również ustalanie ceny, jaką musi zapłacić za ich pokojowe odsunięcie się w cień.


Były minister sprawiedliwości ma czas na takie manewry. Jest na tyle młody, by pozwolić sobie na naukę angielskiego i zdobywanie doświadczenia w polityce europejskiej. Będzie jak znalazł, gdy przy następnym rozdaniu będzie ubiegał się o funkcję premiera lub prezydenta. Dojrzał na tyle, by znać swoją wartość wyborczą i nie dać się zahukać staremu liderowi. Tym bardziej że ma grono zagorzałych zwolenników w partii i sympatyków na zewnątrz z o. Tadeuszem Rydzykiem na czele. Czuje się mocny i chce, by całe PiS wpadło mu w ręce. Dlatego nie zdecyduje się na żadne frondy.

Z tych powodów Lech Kaczyński i PiS mogą jednak zapomnieć o ofensywnej strategii w czasie prezydenckiej elekcji. Jak w greckiej tragedii musi się spełnić przeznaczenie braci Kaczyńskich, by ich ugrupowanie pod nowym kierownictwem odzyskało perspektywę powrotu do władzy.

Będzie kolejny plebiscyt

Słabość konkurencji to podstawowa siła Tuska i Platformy. Oni nie muszą specjalnie się wysilać. Wystarczy, że nie popełniają kardynalnych błędów w rządzeniu i nie ograniczają aktywności bliźniaków.

Platforma rozsiadła się w centrum sceny politycznej i nie daje się z niego wypchnąć. SLD nie ma wyboru - w konfrontacji PO - PiS musi poprzeć Tuska. Wyborców centrolewicowych PO utrzymuje przy sobie przeciągnięciem Danuty Hübner na listy do PE i zgłoszeniem kandydatury Włodzimierza Cimoszewicza na sekretarza generalnego Rady Europy. Ludowcy są w koalicji i na razie jej nie zerwą, pomimo utrącania przez PO sztandarowych pomysłów Waldemara Pawlaka w sprawie opcji walutowych.

Dzisiaj jedynym realnym problemem politycznym Tuska jest pogarszająca się sytuacja gospodarcza, która doprowadzi w drugiej połowie roku do recesji oraz nowelizacji budżetu. Na razie rząd radził sobie z kryzysem, ograniczając wydatki w sposób niedotykający większych grup społecznych oraz porównując naszą względnie dobrą sytuację z ogromnymi problemami sąsiadów. Rosnąca dziura w finansach publicznych zmusi koalicję do szukania pieniędzy - nie obędzie się bez podniesienia podatków i działań takich jak sięgnięcie po wypłatę dywidendy z zysków PKO BP. Ale i to można będzie przedstawić jako dopust Boży wywołany czynnikami zewnętrznymi.

Po zdaniu testu, jakim były wybory do Parlamentu Europejskiego, premier Tusk może ze spokojem patrzeć w polityczną przyszłość. Nie jest może dla większości Polaków ulubionym kandydatem na prezydenta, bo nawet w Platformie miałby poważną konkurencję, choćby w postaci Jerzego Buzka, ale PO nie wystawi nikogo innego - jej naturalnym i jedynym kandydatem będzie lider, który wprowadził partię na szczyty popularności i zapewnił dominację na scenie politycznej.

Wielu Polaków mniej będzie "za", bardziej zaś "przeciw". Przeciw braciom Kaczyńskim, których będą chcieli ostatecznie odesłać na polityczną emeryturę. Kwestią otwartą pozostaje również to, czy Tusk połączy wybory parlamentarne z prezydenckimi, by do końca utrzymać kontrolę nad sytuacją w Platformie i rządzie oraz wyznaczyć następcę na stanowisku premiera.

Będzie tak czy inaczej, ale jedno się nie zmieni - po wyborach do PE całość kart w polityce polskiej trzyma premier Tusk i on też ma szansę w cuglach wygrać wybory prezydenckie.



http://wyborcza.pl/1,76498,6714469,Czerwony_pas_Kaczynskich.html



Przemek

--
Spektakularna porażka PiS

PO  44,43 proc. głosów,

PiS 27,4 proc.

Były poseł PiS Ludwi Dorn ocenił, że PiS odniosło trzecią porażkę z rzędu po wyborach
parlamentarnych i wyborach samorządowych.

Data: 2009-06-14 15:56:57
Autor: Pistacjusz
Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod ele ktoralny.
Nie wiem co tam PIS ma ale wiem, ze Ty masz kota na punkcie PIS.
Może się zapisz? Będziesz mógł obcować z PISem częściej.

Data: 2009-06-15 07:25:38
Autor: PiSnawodefotomontaż
Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod elektoralny.


Użytkownik "Pistacjusz" <pistacjusz@gmail.com> napisał

Nie wiem co tam PIS ma ale wiem, ze Ty masz kota na punkcie PIS.
Może się zapisz? Będziesz mógł obcować z PISem częściej.


Tak twierdzisz właśnie dlatego, że nie wiesz co "tam pis ma". Gdybyś ich trochę poobserwował, to zrozumiałbyś "mojego kota".

Przemek

--
Spektakularna porażka PiS

PO  44,43 proc. głosów,

PiS 27,4 proc.

Były poseł PiS Ludwi Dorn ocenił, że PiS odniosło trzecią porażkę z rzędu po wyborach
parlamentarnych i wyborach samorządowych.

Pis ma porażki wyborcze wpisane w swój kod elektoralny.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona