Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Pismem Janickiego powinien zająć się prokurator

Pismem Janickiego powinien zająć się prokurator

Data: 2011-06-30 19:03:48
Autor: Inc
Pismem Janickiego powinien zająć się prokurator


Z płk. Andrzejem Pawlikowskim, szefem Biura Ochrony Rządu w latach 2006-2007, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Z meldunku szefa prezydenckiej ochrony, sporządzonego po locie 2 maja 2008 r. na trasie Skopie - Warszawa, wynika, że BOR kontestowało procedury zapięcia pasów. W samolocie paliła się czerwona lampka, załoga nie zezwoliła na rozpięcie pasów. Ochrona sugerowała, że pilot nie wyłączył kontrolki.

- Sam bardzo dużo latałem, zarówno z prezydentem Kaczyńskim, jak i z innymi osobami ochranianymi. Nigdy nie zdarzyło się, żeby oprócz stewardes lub stewardów, po zapaleniu się czerwonej kontrolki: proszę zapiąć pasy, zająć miejsca, ktoś chodził po pokładzie samolotu. Wszyscy wykonywali polecenia kapitana. Osobiście byłem tego świadkiem i mogę to potwierdzić. Z całym szacunkiem, pan ppłk Olszowiec nie jest ekspertem w dziedzinie bezpieczeństwa czy transportu lotniczego, nie był też dowódcą na pokładzie tego samolotu. Jeszcze raz podkreślę: to kapitan decyduje o tym, kiedy pasażerowie mają zapiąć pasy, kiedy swobodnie mogą poruszać się po pokładzie, jak również kiedy mają być wydane posiłki. To, że w opinii pana ppłk. Olszowca nie było zagrożenia, bo lot był wyrównany, o niczym nie przesądza, bo nie posiada on wiedzy z dziedziny lotnictwa i nie dysponuje danymi na temat pogody, które ma pilot.

Ale na pokładzie doszło do incydentu Olszowiec miał obowiązek meldować?

- Napisał meldunek do gen. Janickiego, w porządku. Nie wiem, czy wynikało to z powodów służbowych czy z niechęci pana ppłk. Olszowca do 36. SPLT. Jeśli jednak prezydent był niezadowolony z danej sytuacji, to wykonałby na pewno telefon do pana generała lub poprosił go o spotkanie i przedstawiłby swój punkt widzenia. Z tego, co wiem, nie miało to miejsca. Załoga 36. SPLT, która nie zezwoliła na rozpięcie pasów bezpieczeństwa, gdy paliła się czerwona kontrolka, zachowała się właściwie.

Generał Janicki wysłał jednak pismo do gen. Błasika, w którym napisał, że "dogmatyczne przestrzeganie zasad nie może godzić w potrzeby, oczekiwania i interesy najwyżej usytuowanych w hierarchii państwowej osób".

- Jeśli pan generał napisał takie pismo, to według mnie zrobił niewłaściwie. Rozumowanie pana generała łamie wszelkie zasady bezpieczeństwa. Kto jak kto, ale pan gen. Janicki powinien dbać o bezpieczeństwo i przestrzegać zasad bezpieczeństwa. Jestem wielce zdziwiony, że obecny szef Biura Ochrony Rządu gen. Marian Janicki jawnie wręcz gani pana gen. Błasika, dowódcę Sił Powietrznych, za to, że kapitan i załoga tupolewa zachowali się właściwie, przestrzegając procedur bezpieczeństwa. Odbieram to jako nawoływanie do łamania przepisów i zasad bezpieczeństwa. To pismo nadaje się do zbadania przez prokuraturę. To niedopuszczalne, by szef Biura Ochrony Rządu, a więc dowódca jednostki, która powinna dbać o bezpieczeństwo osób ochranianych, wytykał wysokiej rangi oficerowi, że przestrzega przepisów ruchu lotniczego i przepisów bezpieczeństwa.

Można odebrać sentencję tego pisma jako wezwanie do łamania procedur bezpieczeństwa?

- Oczywiście, że tak. Jak wiadomo, to kapitan statku powietrznego, w tym wypadku samolotu Tu-154M, decyduje o wszystkim i rządzi na pokładzie. Zgodnie z procedurami wszyscy pasażerowie, włącznie z panem prezydentem, muszą się do tego dostosować. Chodzi bowiem o kwestie bezpieczeństwa, by nie stwarzać sytuacji niepotrzebnego zagrożenia. Mogłoby bowiem dojść do nieprzewidzianych sytuacji, w których osoby niezapięte w pasy narażałyby siebie i innych na utratę zdrowia, a nawet życia.

Ale gen. Janicki tłumaczy dziś, że gen. Błasik źle go zrozumiał, bo sprawa nie dotyczyła procedur lotniczych, a zachowania personelu lotniczego.

- Z pisma wynika co innego. A z przekazów medialnych słyszałem, że próbował w prokuraturze obciążać gen. Błasika. By uciec od odpowiedzialności, obciąża nią osoby, które nie są już w stanie same się bronić. Dla mnie jest ważny dokument, nie to, co teraz twierdzi gen. Janicki. A pismo Janickiego do gen. Błasika mówi wprost o odejściu od przestrzegania reguł bezpieczeństwa na pokładzie statku powietrznego.

Jak zareagowałby Pan jako szef Biura Ochrony Rządu w przypadku podobnego meldunku?

- Na pewno nie wystosowałbym takiego pisma do dowódcy Sił Powietrznych. Jeżeli jednak już otrzymałbym taki meldunek od podległego mi funkcjonariusza, to na pewno poprosiłbym dowódcę o wyjaśnienie opisanego zdarzenia na pokładzie samolotu. Ale na pewno nie namawiałbym do łamania przepisów bezpieczeństwa.

Uważa Pan, że gen. Janicki nie potrafi ocenić realnego niebezpieczeństwa, chyba dyskwalifikuje go to jako szefa BOR?

- Uważam, że wypadek z maja 2008 r. to kolejny przypadek, który dyskwalifikuje gen. Janickiego. Boli mnie, gdy widzę i słyszę, co się dzieje w BOR, że nie są zachowywane podstawowe procedury, które miałyby zapewnić bezpieczeństwo osobom ochranianym. Tych przypadków, które dyskwalifikują gen. Janickiego, jest wiele, począwszy od sytuacji gruzińskiej, poprzez Smoleńsk, skończywszy na zabezpieczeniu wizyt pana prezydenta w różnych miejscach czasowego pobytu. Wielokrotnie nieżyjący już kpt. Paweł Janeczek mówił mi, że ich współpraca z Biurem Ochrony Rządu pod kierownictwem pana Janickiego przy bezpośredniej ochronie pana prezydenta układa się bardzo źle. Kierownictwo BOR nie pozwalało na wykorzystanie całego potencjału formacji do ochrony prezydenta.

Mówi Pan, że BOR źle zabezpieczyło wizytę w ubiegłym roku w Smoleńsku. To samo jednak zarzucił panu Janicki, twierdząc, że zabezpieczenie przez Pana wizyty w Katyniu w 2007 r. to jeden wielki skandal.

- Panie redaktorze, gen. Janicki kolejny raz mija się z prawdą. Wówczas strona rosyjska odmówiła stronie polskiej pomocy przy realizacji zabezpieczenia tej wizyty. Problemy miało wtedy zarówno MSZ, protokół dyplomatyczny, Kancelaria Prezydenta, jak i Biuro Ochrony Rządu. Generał Janicki może opowiadać sobie różne rzeczy, ale fakt jest taki, że musieliśmy wysłać do Rosji własny sprzęt, własne samochody i własnych ludzi, żeby tę wizytę zabezpieczyć. Funkcjonariusze BOR pojechali do Rosji i zrealizowali zabezpieczenie bez uszczerbku na życiu i zdrowiu prezydenta. Według mnie, ta wizyta była bardzo dobrze przygotowana. Proszę porównać fakty. Fakty bowiem są takie, że BOR pod moim kierownictwem zrealizowało cel, dla którego formacja ta funkcjonuje - ochroniło prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Natomiast gen. Janicki tego celu nie zrealizował. Podczas wizyty w 2007 r. wszystkie ochraniane osoby przeżyły, a w 2010 r. doszło do katastrofy, więc nie wiem, jak można krytycznie ocenić zabezpieczenie wizyty prezydenta w 2007 roku.

Kogo Pan wówczas informował, że Rosjanie odmówili współpracy? Prezydent wiedział o tym, jakie były kroki zaradcze?

- Pani minister Fotyga poinformowała mnie telefonicznie o odmowie współpracy ze strony rosyjskiej. Tak, pan prezydent wiedział o tym. Robiliśmy wszystko, zarówno kanałami dyplomatycznymi, jak i poprzez bezpośrednie kontakty ze służbą rosyjską, żeby oni w miarę możliwości, tyle, ile mogą, pomogli nam w zabezpieczeniu tej wizyty. Zapewniali nas, że nam pomogą, że dadzą samochód pancerny do dnia przed wizytą prezydenta. Zaraz po tym, jak dowiedziałem się od pani minister Fotygi, że Rosjanie zaprzestają współpracy z nami i nie zabezpieczą nam wizyty - ten fakt potwierdziłem szybko naszymi kanałami - przeprowadziliśmy analizę, czy własnymi środkami będziemy mogli tę wizytę zabezpieczyć. Chodziło o kwestię zorganizowania samochodów, transportu funkcjonariuszy, którzy tam pojadą, włącznie z pirotechnikiem. Okazało się, że byliśmy w stanie to zrobić, w ciągu kilku godzin zorganizowaliśmy transport i funkcjonariusze pojechali do Smoleńska własną kolumną. Zrealizowaliśmy więc samodzielnie wizytę głowy państwa polskiego w obcym kraju. Tego nie udało się dokonać gen. Janickiemu, nawet przy "współpracy" ze stroną rosyjską. Może gen. Janicki powinien skorzystać z doświadczeń właściwie i skutecznie zrealizowanego zabezpieczenia wizyty głowy państwa na terenie Rosji w 2007 roku?

Generał Janicki zarzucił Panu, że posłał Pan do Rosji chorążego i kapitana, którzy nie znali się na rzeczy, on zaś płk. Jarosława Florczaka, swego najlepszego specjalistę.

- Nie wiem, na jakiej podstawie gen. Janicki twierdzi, że wysłałem do Rosji funkcjonariuszy, którzy rzekomo nie znali się na rzeczy. Prosiłbym pana Janickiego, aby raczej powstrzymywał się od obrażania doświadczonych funkcjonariuszy BOR. Zapewniam pana, że na przygotowania i realizację działań ochronnych wysyłałem doświadczonych funkcjonariuszy, których zadaniem było jak najlepsze przygotowanie i zabezpieczenie wizyty pana prezydenta. Wyjazd oficera wyższego rangą ma znaczenie w przypadku, gdy ma się on spotkać z wysokimi rangą oficerami po stronie gospodarzy w grupie przygotowawczej. W 2007 r. nie było takiej potrzeby, bo - jak mówiłem - strona rosyjska nie chciała w ogóle z nami rozmawiać. Były wcześniej poczynione przygotowania, ale później Rosjanie orzekli, że nie wezmą udziału w zabezpieczeniu tej wizyty. Sami musieliśmy wszystko zabezpieczyć, począwszy od dostarczenia własnego transportu, poprzez przelot samolotu, skończywszy na zabezpieczeniu lotniska i wylądowaniu. Na miejscu była grupa zabezpieczająca wizytę, wśród której był również pirotechnik. Grupa ta dokonała odpowiednich sprawdzeń i zabezpieczenia lotniska. Nie ma znaczenia, czy pirotechnik był godzinę przed delegacją czy wcześniej. Tam nie było jednak problemu z wejściem funkcjonariuszy na płytę lotniska.

Inaczej te fakty podaje "Gazeta Wyborcza", która w tekście "Katyń: dwie wizyty" powołuje się na sprawozdania BOR z wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu w 2007 roku.

- Nie grubość teczki świadczy o przygotowaniu wizyty, tylko jakość jej zabezpieczenia oraz efekt końcowy, najważniejsze jest jej skuteczne zabezpieczenie. Na marginesie, wątpliwości budzi posłużenie się przez "Gazetę Wyborczą" dokumentami zgromadzonymi w teczce opatrzonej klauzulami niejawności. W związku z powyższym nasuwa się pytanie o sposób przekazania dokumentów niejawnych "GW" przez Biuro Ochrony Rządu.

Szef BOR dostał niedawno drugą gwiazdkę generalską.

- Przede wszystkim pan gen. Janicki został powołany niezgodnie z obowiązującymi przepisami prawnymi. Żeby zostać szefem Biura Ochrony Rządu, należy posiadać wykształcenie wyższe drugiego stopnia i legitymować się tytułem zawodowym magistra. W dniu powołania na stanowisko szefa BOR gen. Janicki miał tylko ukończone studia inżynierskie pierwszego stopnia. Nie wiem, czy generałowi w trakcie pełnienia funkcji szefa BOR udało się uzupełnić braki w wykształceniu i uzyskać tytuł magistra. Na marginesie, chyba wszyscy obecni szefowie służb co najmniej tytuł magistra posiadają. Przypuszczam, że pan premier został wprowadzony w błąd przed podpisaniem jego nominacji. Od momentu jego powołania, poprzez te wszystkie zdarzenia, które zaszły do dziś, gen. Janicki wypada bardzo kiepsko. To nie jest tylko i wyłącznie moja opinia, podziela ją wielu funkcjonariuszy, nawet tych obecnie pracujących w BOR. Ci ludzie są bardzo niezadowoleni ze sposobu kierowania Biurem przez pana generała. Ostatnio słyszałem, jak pan poseł Paweł Poncyljusz powiedział, że posiada informacje bezpośrednio od funkcjonariuszy BOR, iż pan Janicki szykanuje osoby, które były związane z poprzednim szefostwem, czyli ze mną, i zabezpieczaniem osób w czasie rządów PiS, oddelegowując je na daleko wysunięte stanowiska zewnętrzne.

Janicki twierdzi, że nie ma takich procedur, które obligowałyby go do legitymizowania się jakimś konkretnym typem wykształcenia.

- Pan generał ponownie mówi nieprawdę, albowiem w dniu powołania na stanowisko nie posiadał tytułu zawodowego magistra. W rozporządzeniu ministra spraw wewnętrznych i administracji z 4 września 2002 r. w sprawie wymagań, jakim powinien odpowiadać funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu na stanowisku szefa komórki organizacyjnej lub innym stanowisku służbowym, wskazano wymagania, jakie winien spełniać funkcjonariusz na stanowisku szefa BOR, i należy do nich m.in. wykształcenie wyższe z tytułem magistra.

Czy między Panem a gen. Janickim dochodziło wcześniej do jakichś napięć?

- Nie, żadnych spięć między nami nie było, nigdy z panem Janickim nie byłem w żadnym konflikcie.

Szef BOR twierdzi, że to on wprowadzał Pana do służby, a nawet trzymał przez rok w tzw. dyspozycji, by mógł dostać Pan wysoką emeryturę.

- Panie redaktorze, zaprezentowana wypowiedź pana Janickiego na temat mojej osoby to stek bzdur i kłamstw na poczekaniu wyssanych z palca, niemających żadnego związku z rzeczywistością ani poruszanymi sprawami. Uważam, że świadczy ona o ogromnej desperacji pana Janickiego i braku argumentów mogących zaprzeczyć moim wcześniejszym opiniom. Oparte są one bowiem na obowiązujących regulacjach prawnych oraz doświadczeniu. Jednak postawa gen. Janickiego mnie nie zaskakuje, gdyż to nie pierwszy raz pan Janicki w ten jakże nieetyczny i niegodny oficera sposób atakuje osoby nie zawsze zgadzające się z jego niektórymi dotychczasowymi działaniami. O ile mi wiadomo, to żyjemy w wolnym i demokratycznym kraju, gdzie każdy obywatel ma prawo wyrażania swej opinii i nie wszyscy muszą się akurat z tą opinią zgadzać. Ale róbmy to w sposób kulturalny i cywilizowany. To, co osiągnąłem do tej pory w życiu zawodowym, zawdzięczam ciężkiej i uczciwej pracy.

Inaczej twierdzi szef BOR.

- Janicki uważa, że mnie trzymał przez rok w dyspozycji. To nie on mnie trzymał, tylko musiał się podporządkować decyzji ministra przenoszącej mnie do dyspozycji. Zgodnie z ustawą o BOR funkcjonariusze, którzy odchodzą lub są odwołani ze stanowiska, przenoszeni są do dyspozycji na rok. Pragnę zwrócić uwagę, że też byłem szefem BOR i też przenosiłem funkcjonariuszy do dyspozycji na dwanaście miesięcy. W mojej dyspozycji był także gen. Janicki. Nie jest również zrozumiałe stwierdzenie gen. Janickiego, że "załatwił" mi emeryturę. Emeryturę, jak każdy funkcjonariusz, pobieram z Zakładu Emerytalno-Rentowego MSWiA, a nie z Biura Ochrony Rządu. Wypowiedź pana gen. Janickiego budzi moje zatroskanie także dlatego, że w jego ocenie emeryturę można "załatwić".

Ale słowa, które wypowiedział Pan w ostatniej rozmowie z "Naszym Dziennikiem", miały zbulwersować
- jak twierdzi Janicki - również Pana kolegów z BOR.

- Generał Janicki mówi, że koledzy z BOR źle odnieśli się do wywiadu. Ja mam inne sygnały. Dzwonią do mnie zwykli funkcjonariusze, którzy na co dzień borykają się z trudem i pracą w Biurze Ochrony Rządu. Powiem szczerze, ci ludzie dziękują mi, że w końcu ktoś powiedział prawdę o gen. Janickim. Powodowała mną troska o dobre imię formacji, która - pomimo błędów popełnionych przez jej kierownictwo - nie zasłużyła na niskie oceny. Uważam, że milcząc, zgadzałbym się z metodami stosowanymi przez obecne kierownictwo BOR. A na to zgody z mojej strony nie ma.

Janicki był kiedyś Pana przełożonym?

- Nie był moim przełożonym - z wyjątkiem przebywania w dyspozycji - bo nigdy nie służyłem w pionie logistyki. Ja nie szukam rozgłosu, to pani redaktor Anna Ambroziak z "Naszego Dziennika" zwróciła się do mnie z pytaniem, a nie odwrotnie. Reakcja Janickiego świadczy o tym, że pytając mnie o opinię, uderzyli państwo w czułe punkty aktualnego kierownictwa Biura Ochrony Rządu i to ich mocno zabolało. Oni się obawiają, bo są świadomi niedopełnienia obowiązków służbowych przy zabezpieczeniu wizyty prezydenta w Smoleńsku. Zdają sobie sprawę z nadużyć ze strony BOR podczas interwencji 10-11 kwietnia 2011 roku. Wiedzą, że wypowiada się o tych sprawach ekspert. Po wtóre, takiej formacji, jaką jest Biuro Ochrony Rządu, nie służy medialna frenetyczna nadaktywność jej szefa i prezentowanie przez niego różnych, często nieprawdziwych i wewnętrznie sprzecznych treści. Nie może być tak, aby aktywność medialna zastępowała aktywność w realizacji służbowych zadań. Słusznie zatem powiedział gen. Polko, że byłoby lepiej, gdyby gen. Janicki nie opowiadał, że w kwestii Smoleńska nie ma sobie nic do zarzucenia. Wielu ekspertów, generałów, oficerów wyższej rangi mówi jednym głosem, że było wiele zaniechań, były niedociągnięcia, zaniedbania. Mówię tu o kwestiach samego przygotowania wizyty, jak również o rozmowie gen. Janickiego z panem płk. Florczakiem, w której rzekomo przedstawił szefowi BOR swoje niepokoje, a ten je zbagatelizował. To nie jest tak, że mówi o tym tylko Pawlikowski czy gen. Petelicki, lecz wszyscy ludzie znający się na rzeczy przedstawiają te same argumenty. Generałowi Janickiemu wydawało się, że dzięki występom medialnym w TVN 24 czy w "Gazecie Wyborczej", gdzie przedstawiał swoje działania przed 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku w dobrym świetle, nikt nie będzie stawiał mu zarzutów, że może prokuratura nie dopatrzy się żadnych uchybień. Ale to czyny, nie słowa świadczą o człowieku. Tu chodzi o ogromną tragedię narodową. Niestety, zginął prezydent, a wraz z nim obywatele państwa polskiego. Mogłoby do niej nie dojść, gdyby wszystkie procedury wykonano należycie.

Generał Janicki powiedział, że to, co amerykańskie służby mówiły o pracy BOR przy zabezpieczaniu wizyty prezydenta Obamy, to "miód na serce".

- To pan generał tak twierdzi. Nie słyszałem, aby Amerykanie czy ktokolwiek inny poza generałem tak mówili w mediach publicznie. Pan generał zdaje się wyznawać zasadę: "Nikt mnie nie chwali - to sam się pochwalę".

Pismem Janickiego powinien zająć się prokurator

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona