Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Plan Balcerowicza czy plan Sorosa

Plan Balcerowicza czy plan Sorosa

Data: 2011-03-31 17:59:58
Autor: u2
Plan Balcerowicza czy plan Sorosa
... choć nie daję łatwo wiary takim tekstom nawet takich utytułowanych
autorów to jednak warto go przytoczyć, zwłaszcza że sam boleśnie
odczułem plan Balcerowicza na swojej skórze :

https://7dni.wordpress.com/tag/plan-balcerowicza/

"W najbardziej wpływowych mediach po 1989 r. konsekwentnie lansowano mit
Leszka Balcerowicza jako swoistego tytana nowatorskiej myśli
ekonomicznej. „Tytana” upowszechniającego jedynie słuszne poglądy na
temat polskiej gospodarki, wbrew wrzaskowi różnych „populistycznych”
dyletantów. W rzeczywistości Balcerowicz był przez wszystkie lata po
1989 r. jedynie posłusznym narzędziem w rękach sterujących nim
zagranicznych globalistów typu George Soros. Z ogromnym oddaniem i
konformizmem służył ich działaniom zmierzającym do opanowania kluczowych
dziedzin polskiej gospodarki, przemysłu, bankowości.

Konformizmu uczył się już za młodu, pod „odpowiednim” wpływem ojca,
dyrektora PGR-u. Już w młodości Leszek Balcerowicz dał szczególnie
wymowny dowód umiejętności przystosowywania się do silniejszych, do
tych, którzy dzierżyli władzę. Wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii
Robotniczej, i to w czasie, gdy partia ta była szczególnie mocno
skompromitowana – w 1969 roku. Gdy odliczymy trwający rok obowiązkowy
staż kandydacki, okazuje się, że Balcerowicz zgłosił się do PZPR tuż po
bezwzględnym moczarowskim stłumieniu ruchów studenckich i tzw. kampanii
antysyjonistycznej oraz po interwencji w Czechosłowacji. Miał wtedy 22
lata. Trudno więc tłumaczyć niedojrzałością jego decyzję wstąpienia do
partii komunistycznej, którą podejmowali wówczas tylko najgorsi
karierowicze. Ciekawe, jak tłumaczy ten pomarcowy zaciąg Balcerowicza do
partii Bronisław Geremek, który przez lata był jego najbliższym
współpracownikiem w Unii Wolności.

Początkowo przez blisko dziesięć lat Balcerowicz pracował w SGPiS pod
kierownictwem Pawła Bożyka, szefa doradców ówczesnego pierwszego
sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka. Sam Bożyk, później złośliwie
komentując wyjątkowo doktrynerskie poczynania Balcerowicza, mówił o nim,
że był to jego jeden z najbardziej odległych od praktyki gospodarczej
uczniów.

W latach 1978-1980 pracował w szczególnie antyreformatorskiej
instytucji, za to prawdziwej szkole konformizmu – w Instytucie
Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR.

W latach 90. ex post uczyniono z Balcerowicza rzekomego czołowego
ekonomistę, wywodzącego się spośród opozycji solidarnościowej. W
rzeczywistości przed latem 1989 roku nikt go za takiego nie uważał.
Jeszcze w początkach 1989 roku Balcerowicza, mającego wówczas tylko
stopień doktora, nie wzięto ani do 20-osobowego składu solidarnościowego
w zespole ds. gospodarki i polityki społecznej przy Okrągłym Stole, ani
do wspierającego go grona ekspertów (!!!). Próżno więc szukać jego
nazwiska w informatorze „Okrągły stół. Kto jest kim. ‘Solidarność’ –
opozycja. Biogramy, wypowiedzi”, Warszawa 1989.

Wykonawca planu Sorosa

Swą przyspieszoną karierę w 1989 r., awans na wicepremiera i ministra
finansów, Balcerowicz zawdzięczał tylko i wyłącznie protekcji prawej
ręki premiera Mazowieckiego, jego zausznika – ekonomisty Waldemara
Kuczyńskiego. Początkowo ofiarował się tylko z rolą doradcy Kuczyńskiego
(por. L. Balcerowicz, „800 dni”, Warszawa 1992, s. 10) i sam był
zaskoczony swym nieoczekiwanym ogromnym awansem. Zawdzięczał go głównie
temu, że kolejno odmówiły cztery pierwsze osoby, którym zaproponowano
stanowisko ministra finansów we wrześniu 1989 r., a Balcerowicz urząd
ten skwapliwie przyjął. Tym gorliwiej podjął się realizacji
importowanego ze Stanów Zjednoczonych do Polski planu Sorosa-Sachsa, w
Polsce funkcjonującego pod fałszywą nazwą „plan Balcerowicza”.

W rzeczywistości cały plan był pomysłem słynnego amerykańskiego
lewicowego miliardera George’a Sorosa, przybyłego z Węgier do USA
giełdowego spekulanta żydowskiego pochodzenia. O tym, że cały rzekomy
plan Balcerowicza był w istocie dziełem Sorosa, możemy dowiedzieć się
również z bardzo nieostrożnej enuncjacji W. Kuczyńskiego, wspomnianego
już zausznika Mazowieckiego, ministra przekształceń własnościowych w
jego rządzie. Jak wyznał Kuczyński w książce „Zwierzenia zausznika”
(Warszawa 1992, s. 82-83): „Soros przyjechał z planem reformy gospodarki
polskiej, zwanym planem Sorosa. To była kombinacja szokowej operacji
antyinflacyjnej z restrukturyzacją naszych firm”. Balcerowiczowi jako
wicepremierowi nadzorującemu polską politykę gospodarczą przypadło zaś
tylko zadanie firmowania tego wszystkiego i uwiarygodniania polityki
służącej gospodarczym celom Zachodu.

Celom tym służyła skrajnie doktrynersko realizowana polityka gospodarcza
Balcerowicza, skupiająca się głównie na walce z inflacją, przy
zaniedbaniu wysiłków na rzecz wzrostu gospodarczego i pobudzania
polskiego eksportu. Jednym z najszkodliwszych elementów tej polityki
było nastawienie na przyśpieszoną gruntowną prywatyzację polskiego
przemysłu i banków, stanowiącą faktyczną wyprzedaż za bezcen.

Rzecznik terapii szokowej

Wielkie wsparcie dla Balcerowicza stanowiły zachęty do jak najszybszej
terapii szokowej lansowane już latem 1989 r. przez współdziałającego z
Sorosem amerykańskiego ekonomistę Jeffreya Sachsa. Reklamował on się w
Polsce jako ten, który z dnia na dzień zwalczył w Boliwii ogromną
inflację. Obiecywał tę samą skuteczną terapię w Polsce, zapominając
uprzedzić, że jego boliwijski sukces dokonał się kosztem ogromnie
wysokiego bezrobocia i buntu boliwijskich robotników, wprowadzenia w
Boliwii stanu wyjątkowego i internowania przywódców związkowych. O tym
wszystkim milczano w najbardziej wpływowych polskich mediach, tym
chętniej za to nagłaśniając obietnice Sachsa łatwej, bezbolesnej i
szybkiej terapii szokowej. Szczególnie kłamliwa pod tym względem była
informacja w „Gazecie Wyborczej” z 24 sierpnia 1989 r., zamieszczona pod
znamiennym tytułem: „Cud gospodarczy w Polsce?”. Sachs obiecywał tam
m.in.: „Likwidujemy całkowicie inflację w ciągu sześciu miesięcy. Stopa
życiowa zacznie wzrastać za pół roku (…) Nie dajcie sobie wmówić, że
radykalny program gospodarczy wymaga cierpień i wyrzeczeń”.

Nader szybko miało się okazać, że realizowana przez Balcerowicza terapia
szokowa doprowadziła do wielkiego pasma cierpień i wyrzeczeń
przeważającej części społeczeństwa, z korzyścią dla gromady cwaniaków
polskich i zagranicznych. Pisał o tym jednoznacznie bardzo ostry
amerykański krytyk terapii szokowej, noblista z dziedziny ekonomii,
prof. J. Stiglitz. Dzięki skokowym podwyżkom cen państwo zagrabiło
wieloletnie oszczędności obywateli. Straciły ogromną część wartości
zbierane przez wiele lat wkłady na mieszkania. Państwo zgarnęło
przeważną część oszczędności dolarowych, szacowanych na koniec 1988 r.
na 7-15 miliardów dolarów amerykańskich (por. S. Dąbrowski, Logika
postkomunistów, „Nowy Świat”, 13 stycznia 1993 r.). Przypomnijmy
zapomniane już dane o rozmiarach podwyżek cen w 1990 r. Według tekstu
„Gazety Wyborczej” z 29 stycznia 1991 r., opartego na danych GUS,
średnie ceny w 1990 r. były sześcio-, siedmiokrotnie wyższe niż w 1989
roku. Przy tym chleb średnio podrożał 13 razy, makaron – 22 razy, ceny
mebli, naczyń kuchennych, lodówek wzrosły 8-10 razy. Ceny podstawowych
artykułów w wielu przypadkach stały się wyższe niż w krajach EWG. W tym
samym czasie miesięczne wynagrodzenie mieszkańca Polski odpowiadało
2-3-dniowym zarobkom Francuzów lub Niemców.

Jak wielkie rozmiary przybrało skokowe zubożenie polskiego społeczeństwa
w efekcie balcerowiczowskiej terapii szokowej, doskonale dokumentowała
podstawowa wręcz książka o polityce społecznej wydana w 1995 r. pod
redakcją prof. Juliana Auleytnera. Według niej, w samym tylko 1990 r.
przeciętne płace spadły o 24 proc., realna wartość przeciętnej emerytury
i renty – o 19 proc., a dochody netto z rolnictwa na 1 pracującego – o
63 proc. Rolników szczególnie dotknęło otwarcie przez Balcerowicza
granic na produkty rolne z zagranicy, w dużej mierze dotowane przez
rządy zachodnie i sprowadzane do Polski po dumpingowych cenach.

Dzięki wpływom starej nomenklatury tzw. plan Balcerowicza, szumnie
reklamowany jako nowa, rewolucyjna wręcz reforma gospodarcza, był
faktycznie tylko nową kolejną odmianą stosowanych przez rządy PRL
„operacji dochodowo-cenowych”. Z tą różnicą, że tamtych nie udało się
zrealizować władzom ze względu na opory społeczeństwa. Balcerowiczowi
zaś to wszystko powiodło się kosztem gigantycznego ograbienia
społeczeństwa z oszczędności i bardzo dużego zubożenia wielkiej części
ludności. Udało się dlatego, że mógł skorzystać z ogromnego poparcia
społeczeństwa dla rządu Mazowieckiego. Naród zbyt łatwo zawierzył
ówczesnemu kierownictwu Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, które
twierdziło, że plan Balcerowicza to jedyny skuteczny program naprawy
gospodarczej, niemający rzekomo żadnej alternatywy. Tak uzyskano
przyzwolenie społeczne dla drastycznego planu gospodarczego, którego
władzom PRL w żadnym razie nie udałoby się zrealizować ze względu na
opór Narodu. Jak szczerze wyznawał na łamach „Prawa i Życia” 10 marca
1990 r. były minister handlu wewnętrznego w rządzie M. Rakowskiego,
Marcin Nurowski, „realizacja takiego programu gospodarczego w naszym
wykonaniu doprowadziłaby do gigantycznej awantury w kraju”.

Skorzystała stara nomenklatura

Plan Sorosa-Balcerowicza zyskał entuzjastyczne wręcz wsparcie różnych
byłych prominentów reżimu komunistycznego – od byłych ministrów
PRL-owskich Nurowskiego i Mieczysława Wilczka, po byłego wicepremiera w
rządzie Rakowskiego – Mieczysława Sekułę czy byłego rzecznika rządu
Jaruzelskiego – Jerzego Urbana. Stało się tak nieprzypadkowo. Stara
nomenklatura partyjna stanowiła trzon kadry kierowniczej w gospodarce,
wprowadzającej plan Sorosa-Balcerowicza. Postarano się też o
zablokowanie prawdziwie potrzebnych głębokich reform strukturalnych, od
reformy banków począwszy, po restrukturyzację przemysłu, które mogłyby
być niekorzystne dla starej kadry partyjnej. Tym żarliwiej wspierali za
to mnożące się spółki nomenklaturowe. Zadbali również o możliwie jak
najbardziej nieprecyzyjne i wadliwe przepisy w różnych dziedzinach, tak
aby ułatwić dokonywanie różnych aferowych manipulacji (vide: afera FOZZ,
afera z rublem transferowym, tytoniowa, ziemniaczana etc.). Balcerowicz
ponosi lwią część odpowiedzialności za brak kontroli, który ułatwił
dokonywanie afer przy współudziale osób usadowionych na wpływowych
stanowiskach gospodarczych. Rzecz znamienna – w 1989 r. zniesiono karę
konfiskaty majątku za nadużycia gospodarcze. Cwaniacy z zagranicy i
wysoko uplasowani w aparacie gospodarczym ludzie starej nomenklatury
świetnie wykorzystali do swych celów szanse spekulacji i drenażu dolarów
z Polski dzięki utrzymywaniu przez półtora roku kursu dolara do złotego
na sztywnym, niezmienionym poziomie.

Profesor Łukasz Czuma tak pisał o mechanizmie tych manipulacji w I tomie
„Encyklopedii Białych Plam”: „(…) jeśli ktoś z zagranicy wymienił 1 mln
dolarów na złotówki, które następnie włożył na wysoki procent – np. na
150 proc. rocznie – do banku w Polsce, to przy stałym kursie wymiennym
dolara do złotówki zyskiwał w ciągu roku 1,5 mln i mógł wywieźć z Polski
2,5 mln dolarów (…) nieprecyzyjne prawodawstwo, uchwalone przez Sejm
‘kontraktowy’, pozwoliło na takie operacje na podstawie działania m.in.
tzw. oscylatora”. Ocenia się, że z ówczesnej Polski wyparowały w owym
czasie miliardy dolarów. Balcerowicza obciąża fakt, że nie zastopowano
na czas różnych tego typu manipulacji.

Fachowcy z „Czerwonej oberży”

Dawni komunistyczni działacze byli siłą dominującą w superministerstwie
gospodarczym kierowanym przez Balcerowicza – wszechwładnym resorcie
finansów. Na najwyższych szczeblach tego ministerstwa zastępcami w
randze wiceministrów byli, obok bezpartyjnego (choć dawniej członka
PZPR) Marka Dąbrowskiego, trzej wiceministrowie z PZPR: Janusz Sawicki,
Andrzej Podsiadło i Jerzy Napiórkowski. Ogromną część dyrektorów i
naczelników stanowili również członkowie PZPR. Podobnie układały się
stosunki w innych resortach gospodarczych podległych Balcerowiczowi,
gdzie PZPR-owcy stanowili dominującą część kierownictw ministerstw.
Szczególnie wymowna była sytuacja w obsadzie pozycji w tak kluczowej
sferze życia gospodarczego jak banki. Dominowały tam bez reszty postacie
ze starej PZPR-owskiej nomenklatury typu były członek Biura Politycznego
KC PZPR, a w 1990 r. prezes Narodowego Banku Polskiego Władysław Baka
czy były minister rządów PRL-owskich, a w 1990 prezes Banku PKO Marian
Krzak.

Zdecydowana większość tych marksistowskich „fachowców” skupionych wokół
Balcerowicza wywodziła się ze Szkoły Głównej Planowania i Statystyki,
która przez lata była potocznie nazywana wielce zasłużonym mianem
„Czerwonej oberży”. Była bowiem jako uczelnia prawdziwą „czerwoną kuźnią
kadr”, jak wspomniał Adam Glapiński w książce „Lewy czerwcowy”.
Nieprzypadkowo tak świetny obserwator anomalii życia gospodarczego jak
Stefan Kisielewski (Kisiel) ostro wytykał na jesieni 1990 r.
Balcerowiczowi, jako jeden z największych jego błędów, skrajną
tolerancję wobec starej komunistycznej nomenklatury. W wypowiedzi z 20
września 1990 r. Kisiel stwierdził: „(…) sądziłem, że nasza reforma
zacznie się od usunięcia tej właśnie nomenklatury: ludzi, którzy na
drodze do kapitalizmu mogą być jedynie zawalidrogami. (…) Balcerowicz
mógł te osoby usunąć metodą rewolucyjną, zaraz w styczniu, za jednym
zamachem-dekretem. Tymczasem nie uczynił tego i nomenklatura nadal
istnieje” (cyt. za: „Testament Kisiela”, Poznań 1992, s. 53).

Kisiel nie docenił podstawowej przyczyny utrzymania ludzi z „Czerwonej
oberży” na kluczowych stanowiskach wokół Balcerowicza. Ten teoretyk,
niemający zielonego pojęcia o praktyce funkcjonowania gospodarki, był
wprost niewolniczo uzależniony od swych PZPR-owskich pomagierów. Byli
oni wielce usłużni wobec Balcerowicza, ale nie bezinteresownie. Zajmując
kierownicze stanowiska, wykorzystywali dostęp do najtajniejszych
informacji gospodarczych w celu przyśpieszonego tworzenia fortun dla
siebie i „kolesiów” w ówczesnych „przełomowych” czasach. Jeszcze w maju
1995 r. Lech Kaczyński jako szef NIK tak mówił o różnych przejawach
zdominowania węzłowych punktów gospodarki przez ludzi starej partyjnej
nomenklatury: „Banki i Ministerstwo Finansów – gdzie do dziś w lwiej
części kierownicze stanowiska zajmują ludzie dawnego systemu, na
przykład prezes Pekao SA Marian Kanton i jego zastępca Janusz Czarzasty,
Bogusław Kott – prezes Big Banku, Krzysztof Szwarc – prezes Banku
Rozwoju Eksportu, czy też Andrzej Wróblewski – przewodniczący Rady
Nadzorczej Banku Śląskiego, minister finansów w rządzie Mieczysława
Rakowskiego. To tylko niektóre przykłady. To wszystko – jeśli można tak
powiedzieć – ‘zawodnicy z jednej drużyny’. Tych ludzi nigdy nie
wymieniono, mimo że od 1989 roku minęło 6 lat” (z wywiadu L.
Kaczyńskiego dla „Gazety Wyborczej” z 29 maja 1995 r.). Balcerowicza
obciąża fakt, że w czasie swego panowania nad resortem finansów wyraźnie
nie zrobił niczego, aby wymienić różnych PZPR-owskich prominentów na
młodych zdolnych fachowców spoza układów. Ani przez chwilę nie pomyślano
też o wykorzystaniu w celu reformowania polskich finansów licznych
wybitnych polonijnych fachowców od gospodarki i bankowości.

Serwilizm wobec Zachodu

Związki Balcerowicza z komunistami były gorąco wspierane przez
najbardziej wpływowe zachodnie kręgi gospodarcze. Nader wymowne pod tym
względem było zachowanie amerykańskiego protektora Balcerowicza –
Jeffreya Sachsa. W wywiadzie dla komunistycznej „Polityki” z 6 stycznia
1990 r. Sachs wystąpił z jednoznacznym gorącym poparciem dla byłego
członka Biura Politycznego KC PZPR prof. Władysława Baki, wówczas
prezesa Narodowego Banku Polskiego. Określił go jako prawdziwego
gwaranta „twardej, prowadzonej żelazną ręką polityki kredytowej”. Jak
akcentował J. Sachs: „Odkąd prezesem NBP został profesor Baka, są coraz
liczniejsze dowody, iż NBP staje się prawdziwym bankiem centralnym.
Przedsiębiorstwa gorączkowo poszukują kredytów w bankach komercyjnych,
te zwracają się do NBP, a Baka mówi – nie”. Dodajmy, że w tym samym
czasie „dziwnym trafem” różne zarządzane przez komunistów spółki mogły
liczyć na szybkie kredyty. A do tego doszła i taka „gratka”, jak
wynegocjonowana przez M.F. Rakowskiego „pożyczka moskiewska”.

Wpływowe zachodnie, a zwłaszcza amerykańskie, kręgi gospodarcze, a także
MFW, gorąco popierały „dogadanie się” z czołowymi komunistami w Polsce
(i na Węgrzech) w oparciu o zabezpieczenie sobie nawzajem realizacji
podstawowych celów na zasadzie wzajemności. Dla przywódców
komunistycznych celem tym było utrzymanie w swych krajach centralnych
pozycji, zwłaszcza w życiu gospodarczym, w okresie po rozpoczęciu
transformacji systemowych. Dla przedstawicieli zaś Zachodu najważniejsze
w Europie Środkowej było dalsze spłacanie odpowiednio oprocentowanego
zadłużenia z czasów komunistycznych. Jak zwykle dla Zachodu pieniądz
(money, money…) miał dużo większe znaczenie niż względy
moralno-wolnościowe. Stąd na przykład wynikało ogromne poparcie
prezydenta G. Busha (ojca obecnego prezydenta USA) dla kandydatury W.
Jaruzelskiego na prezydenta Polski w lipcu 1989 roku. (Bush przebywał w
Polsce na tydzień przed wyborem Jaruzelskiego i skutecznie naciskał na
kierownictwo OKP w sprawie uratowania jego kandydatury).

Balcerowicz nieprzypadkowo stał się głównym gwarantem spłaty polskiego
zadłużenia wobec Zachodu. Jeszcze w 1989 r. stanowczo stwierdził w
Sejmie, że trzeba jak najszybciej spłacać komunistyczne długi, aby nie
wywołać zaniepokojenia zachodnich bankierów. Rzecz w tym, że właśnie w
latach 1989-1990 istniała bezpowrotnie zmarnowana przez Balcerowicza
szansa całkowitego anulowania polskich długów wobec Zachodu. Pisał o tym
w kwietniu 1991 r. na łamach „Ładu” Witold Gadomski, skądinąd jeden z
czołowych liberałów (!) w polskim środowisku ekonomicznym (później poseł
KLD, redaktor naczelny „Gazety Bankowej”, a wreszcie współpracownik
„Gazety Wyborczej”): „Sprzyjająca dla Polski koniunktura międzynarodowa,
która pojawiła się na wiosnę 1989 roku i trwała mniej więcej przez rok,
pozwalała myśleć o uregulowaniu zadłużenia naszego kraju. Potrzebna była
do tego dobra wola naszych wierzycieli i organizacji międzynarodowych
(Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. (…) Polska,
jak wszyscy dłużnicy, chciałaby traktować swój dług w kategoriach
politycznych. Ma przy tym większe niż inne kraje ku temu powody. Przede
wszystkim dług nasz został zaciągnięty przez państwo niesuwerenne – PRL,
którym rządziła wąska grupa ludzi posłusznych ZSRR. Polska pierwsza
pozbyła się komunistycznych rządów, przyczyniając się do rozpadu całego
systemu. Daliśmy w ten sposób Zachodowi prezent, oszczędzając mu
miliardy dolarów, wydawanych wcześniej na obronę przed komunistami.
Argumenty te miały szanse trafić do przekonania polityków zachodnich, a
musimy pamiętać, że większość naszego długu została przejęta przez
rządy, prywatnym bankom jesteśmy winni niewielką część z 50 miliardów.
Niestety, koniunktura szybko minęła”.

A koniunktura minęła głównie ze względu na całkowitą niechęć
Balcerowicza do zajęcia się tą sprawą. (O zmarnowaniu szansy anulowania
polskich długów piszę szerzej w książce „Zagrożenia dla Polski i
polskości”, Warszawa 1998, t. II, s. 26-30, powołując się m.in. na
wystąpienia w tej sprawie prof. S. Kurowskiego, S. Kisielewskiego, J.
Gościmskiego, S. Albinowskiego).

Usłużność Balcerowicza wobec MFW i czołowych przedstawicieli
amerykańskiego establishmentu przyniosła mu ogromne profity w grudniu
1990 r., po druzgocącej przegranej jego szefa T. Mazowieckiego w
wyborach prezydenckich. Zaledwie w kilka dni po tej klęsce, bo już 19
grudnia 1990 r., amerykański ambasador w Warszawie Thomas W. Simmons
ostentacyjnie poprosił o oficjalne spotkanie z Balcerowiczem. Miało to
najwyraźniej za cel wyeksponowanie amerykańskiego poparcia dla jego
osoby. Simmons, jako ambasador w Warszawie, cieszył się ogromnym
poparciem prezydenta G. Busha. Zdzisław Najder odnotował w swych
wspomnieniach skandaliczne wprost zalecenie prezydenta G. Busha, gdy
zwracając się do polskiej delegacji w Białym Domu, przykazywał: „I
słuchajcie, co nasz ambasador mówi, że macie robić”. Zaczęły się mnożyć
również naciski innego typu. Z błyskawiczną pomocą pospieszył
Balcerowiczowi wciąż serwilistycznie wykonujący amerykańskie polecenia
Jan Nowak-Jeziorański, „kurier z Waszyngtonu”.

Wykorzystując kompletną niewiedzę Wałęsy w sprawach gospodarczych,
straszył go i innych polityków polskich, jakim to niebywałym
nieszczęściem dla Polski stanie się rzekomo odejście Balcerowicza. W
wywiadach udzielanych prasie Nowak posuwał się do wszelkiego rodzaju
szantażów. Dosłownie robił wszystko, co tylko możliwe, by zastraszyć
Polaków w kraju groźbą utraty wszelkich szans na pomoc od Zachodu w
przypadku odsunięcia Balcerowicza od władzy nad polską gospodarką. Na
przykład w wywiadzie dla „Życia Warszawy” z 21 grudnia 1990 r.
Nowak-Jeziorański stwierdził, że: „Nie da się utrzymać pomocy z
zagranicy bez utrzymania Balcerowicza”.

Zachodnie naciski na rzecz utrzymania dominacji Balcerowicza w polskim
życiu gospodarczym miały gruntowne uzasadnienie w fakcie jego ogromnej
usłużności wobec różnych zachodnich lobby finansowych. I to nie tylko
amerykańskich. Na przykład członkiem Rady Ekonomicznej, tak znaczącego
ciała doradczego przy prezesie Rady Ministrów, był w 1990 r. ówczesny
gubernator banku centralnego Izraela Michael Brun. Człowiek ten był
wtajemniczony w najgłębsze tajniki naszej gospodarki, takie jak zmiany
kursu złotego do dolara – wiadomość na wagę złota dla spekulantów. W
liście do Balcerowicza wysuwał on swoje sugestie w tej sprawie. Kto nie
wierzy, niech zajrzy do książki Balcerowicza „800 dni”. Czy za takie
zjawiska, jak dopuszczenie wpływowego cudzoziemca do kluczowych polskich
tajemnic finansowych, nie należało postawić Balcerowicza przed
Trybunałem Stanu?

Bałagan w Ministerstwie Finansów i bankowości

Balcerowicz, jako wicepremier i minister finansów, był szczególnie mocno
odpowiedzialny za niebywały bałagan w podlegającym mu resorcie. Jakże
wymowne pod tym względem i szokujące zarazem były informacje zawarte w
zamieszczonym 18 sierpnia 1991 r. w „Tygodniku Gdańskim” wywiadzie z
dyrektorem Anatolem Lawiną, wysokim urzędnikiem Najwyższej Izby
Kontroli. Powiedział w nim m.in.: „Najdramatyczniejsze i najbardziej
niebezpieczne jest – używając języka więziennego – dojście do
‘przekrętów’ finansowych i to na wielką skalę. Tak jest w bankach,
przedsiębiorstwach handlu zagranicznego, w Ministerstwie Współpracy z
Zagranicą. A Ministerstwo Finansów? Nie znam żadnej sprawy, która by
była tam rzetelnie udokumentowana i załatwiona… Ministerstwo Finansów
robi wszystko, by zatuszować sprawę nadużyć i bałaganu”.

Kierownictwo resortu finansów z L. Balcerowiczem na czele było
bezpośrednio odpowiedzialne za fatalne zaniedbania w funkcjonowaniu
systemu bankowego, który już w 1989 r. powszechnie oceniano jako
skandaliczny (por. np. wywiad z prof. Antonim Kuklińskim dla „Życia
Warszawy” z 9 grudnia 1989 r.). Co więcej, sam wicepremier Balcerowicz
dawno przyznał, że „system bankowy jest przedmiotem uzasadnionej
krytyki”. Potem jednak minęły miesiące, wreszcie rok, a potem znów
kolejne miesiące bez naprawy tego fatalnego systemu, aż wreszcie doszło
do afery Art. B, która obnażyła wszystkie skutki opóźnienia reformy
bankowości polskiej.

Przypomnijmy tu tak zapomniany dziś fakt, że w 1991 r., pod koniec
gospodarczej dyktatury Balcerowicza, powszechnie mówiono o jego
odpowiedzialności za fatalny stan funkcjonowania systemu bankowego. W
tej prawie z ostrą krytyką pod adresem ministra finansów wychodzili
nawet czołowi liberałowie z partii Jana Krzysztofa Bieleckiego. Warto
choćby przypomnieć, co mówił wówczas na temat Balcerowicza obecny
przywódca PO Donald Tusk. Otóż, wypowiadając się w imieniu KLD w
początkach 1991 r., Tusk stwierdził, że liberałowie mają obiekcje do
działalności Balcerowicza jako „ministra finansów, zwłaszcza z powodu
dysfunkcjonalości systemu bankowego” (!) (cyt. za: T. Roguski
„Liberałowie liczą na sukces”, „Rzeczpospolita”, 4 września 1991 r.).
Dziś ten sam Tusk dosłownie idzie w zaparte, by wybronić wszelkie
przejawy działań Balcerowicza.

prof. Jerzy Robert Nowak "

Plan Balcerowicza czy plan Sorosa

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona