Data: 2013-04-26 11:10:06 | |
Autor: Grzegorz Z. | |
Podróże Tuska | |
Podróże Tuska są jak powiedzenie - "konferencja w Baden Baden, a skutek
żaden, żaden" Ponury jesienny wieczór potęguje napięcie i przygnębiający nastrój panujący w gmachu Rady Europy przy rondzie Schumana w Brukseli. Jest koniec października 2011 roku. Od wielu godzin trwają negocjacje w sprawie pakietu ratunkowego dla europejskich banków zagrożonych bankructwem. Jednak zainteresowanie wielu dziennikarzy i komentatorów wzbudza zupełnie inne wydarzenie - wyskok premiera Polski. Kilka godzin wcześniej Donald Tusk wszedł z tajemniczym uśmiechem na salę obrad i niczym John Wayne, lekko kołyszącym się krokiem podszedł do osoby, od której w głównej mierze tego dnia zależała przyszłość strefy euro - żelaznej kanclerz Niemiec. Angela Merkel z lekkim zdziwieniem i zaskoczeniem obserwuje zbliżającego się Polaka - przecież już ją obściskiwał tuż po przyjedzie do Brukseli. Nagle polski premier niczym mistrz pierwszego ciosu bokserskiego, chwyta ją za dłoń i zdecydowanym ruchem odciska na niej wargi. Robi to tak szybko, że oprócz dotyku wilgotnych ust, Merkel zauważa przed nosem tylko przedziałek Tuska. Niemiecki dziennik Sueddeutsche Zeitung wyjaśniał nazajutrz czytelnikom, co mogły oznaczać zaskakujące cmoknięcia a la Polonaise. Otóż najbardziej wiarygodnym wyjaśnieniem jakie znaleźli bawarscy dziennikarze były słowa etiopskiego księcia i autora Asfa-Wossen Asserate, który napisał książkę o manierach. Niemcy uznali, że to co zrobił Tusk to wcale nie objaw jakiejś dziwnej erotycznej fascynacji, a prastary gest oddania i szacunku. Jak tłumaczono niemieckim czytelnikom - wywodzi się z pocałunku, składanego na sygnecie szlachcica albo duchownego i symbolizującego gotowość do służby. - Byłem w szoku, gdy zobaczyłem to, co wyczynia nasz premier. Zresztą Niemcy bardzo złośliwie, ale też trafnie napisali o tym - mokre gesty respektu Tuska - mówi dr Janusz Sibora, jeden z najbardziej znanych specjalistów od dyplomacji i protokołu dyplomatycznego w Polsce. - Można całować, ale trzeba wiedzieć jak, gdzie i kiedy to robić. Można to robić tylko w wyjątkowych okolicznościach, na osobności, a nie w czasie roboczego spotkania i z odpowiednią celebracją, a nie kompletnie zaskakując całowaną osobę. Premier chciał być po polsku szarmancki, elegancki, a wyszło dość żenująco - komentuje. To nie jedyna wpadka premiera w towarzystwie niemieckiej kanclerz. Cztery lata przed mokrą brukselską szarżą było... żucie gumy na granicy Polsko-Niemiecko-Czeskiej w Porajowie na Dolnym Śląsku. Donald Tusk w czasie uroczystości związanych z wejściem Polski do strefy Schengen nonszalancko żuł gumę, gdy przemawiała Angela Merkel. Potem próbował niezauważenie wyciągnąć ją z ust. Nie wyszło. To niestety jedne z wielu przykładów dyplomatycznych wpadek i wizerunkowych porażek Donalda Tuska. Premier ma sporo zagranicznych wizyt na koncie. Niedawna kilkudniowa wyprawa do Nigerii była 146. podróżą zagraniczną Donalda Tuska od 2007 roku, czyli od momentu objęcia stanowiska szefa rządu. Premier zaliczył prawie wszystkie kontynenty. Najczęściej, bo aż 47 razy odwiedzał Brukselę w Belgii. Po niej są Niemcy, gdzie łącznie z wczorajszą wizytą w Berlinie, był już 14 razy. Bywał też w Afganistanie, Rosji, Izraelu, a także w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Laosie oraz w Wietnamie. Szczególnie głośna była jego wyprawa do Chin. Po pierwsze ze względu na oczekiwania, jakie z nią wiązano, a po drugie ze względu na... kolejną, tym razem garderobianą porażkę premiera.Luzak na lotnisku w PekiniePaździernik 2008 roku, Donald Tusk wsiadł do rządowego TU-154M i poleciał do Pekinu, gdzie miał wziąć udział w długo przygotowywanym szczycie Europa - Azja. Wyprawa o tyle ważna, że była to to pierwsza wizyta premiera polskiego rządu w Chinach od 14 lat. Rząd wiązał z nią nadzieje na przyciągnięcie chińskich inwestorów i przynajmniej częściowe złagodzenie gigantycznego deficytu w handlu z Państwem Środka. Po wielu godzinach lotu, rządowy tupolew wylądował bardzo późnym wieczorem na lotnisku w Pekinie. Chińczycy przygotowali się do niej bardzo starannie: wyprężona na baczność kampania reprezentacyjna, liczna delegacja powitalna oficjeli, kwiaty, chorągiewki i błyskające flesze. Nagle w drzwiach biało-czerwonej maszyny pojawia się uśmiechnięty od ucha do ucha premier Tusk, bez garnituru, za to w kusej kurtce, dżinsach i sweterku. Znacznie wyróżniał się na tle oficjalnie ubranych gospodarzy. - Gafa gigantyczna, nie rozumiem skąd ten wyskok w sportowej kurteczce, przecież to była oficjalna państwowa, bardzo dużej wagi wizyta - mówi dr Janusz Sibora. - Chińczycy na tle protokołu dyplomatycznego są bardzo wyczuleni i do takich kwestii jak chociażby ubiór przykładają wielkie znaczenie i premier powinien o tym wiedzieć i wysiąść w garniturze. Powinny to na nim wymóc nasze służby protokolarne. Gdyby poleciał sobie tam w ramach urlopu to rozumiem, a tak? W pierwszej chwili miałem skojarzenie - jakaś katastrofa, a premier przyleciał na miejsce zdarzenia sprawdzić jak radzą sobie służby. Na sportowo można się pokazać właśnie w takich sytuacjach i przy nieoficjalnych, luźnych wizytach - mówi ekspert. - Konferencja w Baden Baden, a efekt żaden, żaden - żartuje komentując Tadeusz Iwiński, poseł SLD, wiceprzewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych w Sejmie. - Co wiemy o naszej współpracy z Chinami po tej wyprawie? - pyta i zaraz odpowiada - pamiętamy aferę z firmą Covec przy budowie autostrady w Polsce oraz wpadkę z nieodpowiednim strojem premiera. Jako przykład kiepsko wykorzystanej szansy wskazuje też wyprawę premiera do Peru i słynne fotki w indiańskiej czapce oraz przy przestawianiu kolejowej zwrotnicy wysoko w Andach. - Ekonomizacja polityki nam nie wychodzi - mówi Iwiński. Jak przypomina, miał być przełom w kontaktach z krajami Ameryki Południowej, a zostały zjechane i obśmiane przez media i internautów wakacje życia słońca Peru. - Ja nie widzę nic złego w tym, że premier ubrał indiańska czapeczkę i dał się w niej sfotografować, ale polityka informacyjna rządu była tak kiepska, że poza tym praktycznie nic nie przebiło się do świadomości Polaków - tłumaczy. Za wpadki płacą oczywiście podatnicy, a ponieważ premier lata wyczarterowanymi od linii lotniczych samolotami wcale nie powoduje, że są to tanie wyprawy. Przy rocznym budżecie Kancelarii Premiera na poziomie 126 mln zł, wydatki na ten cel wahają się od 1,5 do ponad 2,5 mln złotych. Uśredniając do 2 mln, można przypuszczać - bo nie doczekaliśmy się od Kancelarii takiego bilansu, że podróże Donalda Tuska od 2007 roku kosztowały nas co najmniej 10 mln złotych. Wśród tych najdroższych wymienia się podróż życia wraz z żoną do Peru, a także ostatnią eskapadę do Nigerii. O tej pierwszej wiadomo, że kosztowała aż około 1,6 mln złotych. Tusk podbija teraz Czarny LądPo nigeryjskiej wyprawie rząd obiecywał sobie bardzo dużo. Podkreślając jej znaczenie, Sławomir Majman, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych przyznał jednak: Spóźniliśmy się do Nigerii. Nasze obroty z krajami trzeciego świata są nieduże, a z Nigerią na poziomie 1 procenta. Tłumaczy to czasem reform i umacniania pozycji Polski w Europie. - Wreszcie firmy dostrzegają potrzebę wyjścia poza Europę i szukania partnerów na świecie. Rząd zaczął im w tym pomagać, tworząc program "Go China", czy organizując takie wyprawy jak ta do Nigerii - mówi Majman. Jak zaznacza, celem premiera albo prezydenta przy takich okazjach nie jest podpisywanie kontraktów, ale stworzenie atmosfery dla rozmów przedstawicieli polskich firm. Przypomniał, że rząd uruchomił program Go Africa, którego celem jest zachęcanie polskiego biznesu do współpracy z krajami afrykańskimi. - I znowu mamy powtórkę z Peru, zamiast o konkretach, w Polsce komentowano nieszczęsny podest na którym witano premiera i pokazywano tańczące przed nim dzieciaki w jednej ze szkół, którą odwiedził - mówi poseł Iwiński. Jak zaznacza dr Janusz Sibora, obśmiane w Polsce witanie na podeście, to w tej części świata rutyna. - Gdyby Polacy zobaczyli jak w sąsiednich krajach witano Angelę Merkel. Nie dość, że było podwyższenie, to kanclerz wielokrotnie stawała w mini altance, podobnej do londyńskiej budki telefonicznej, którą za nią noszono niczym lektykę. Nasz śmiech wynika trochę z naszej ignorancji. U nas wita się chlebem i solą, a tam zwyczajowo wynosi się symbolicznie gości podkreślając ich znaczenie - tłumaczy. Poseł Stanisław Iwiński podkreśla, że Polska nie wykorzystała potencjału, który niosło ze sobą studiowanie w Polsce szerokiej rzeszy młodych ludzi z Afryki. - Wysoko postawieni politycy wielu krajów Czarnego Lądu, na przykład obecny prezydent Mali, to ludzie, którzy doskonale znają Polskę, bo tu mieszkali. Niestety kompletnie nie potrafimy tego wykorzystać, a co więcej w dobie, gdy Amerykanie, Chińczycy rozszerzają w Afryce swoje wpływy i ich przywódcy bardzo często tam jeżdżą, my likwidujemy część placówek dyplomatycznych. Te działania, a teraz nagłe mówienie o ofensywie dyplomatyczno-gospodarczej kompletnie nie trzyma się kupy - narzeka polityk opozycji. - Nigeryjczycy byli świetnie przygotowani, wiedzą, że produkujemy towary o standardzie europejskim - opowiada Mariusz Kremplewski, przedstawiciel zarządu firmy Lubawa, który poleciał z premierem do Nigerii. Firma, którą kieruje produkuje sprzęt związany z bezpieczeństwem - na przykład kamizelki kuloodporne, ale też sprzęt ratowniczy, BHP i różnego rodzaju konstrukcje. Podkreśla, że takie wizyty są bardzo potrzebne, bo znacznie skracają drogę przedstawicielom firm do decydentów w innych krajach. - Mieliśmy wszystko jak na talerzu, przedstawicieli resortów, którzy zajmują się zamówieniami i zaopatrzeniem i już mamy rezultaty - relacjonuje. Lubawa dostarczyła dla policji nigeryjskiej namioty. Ich wartość szacuje się na około pół miliona dolarów. - To test, będziemy dalej negocjować, a perspektywy są bardzo obiecujące - mówi Kremplewski. Oczarowaniu Nigeryjczyków miało służyć zabranie ze sobą czarnoskórego posła Johna Godsona. - Byłem wizytówką, chcieliśmy pokazać, że w Polsce mieszka dużo Nigeryjczyków i że potrafimy odegrać znacząca rolę - opowiada poseł Platformy Obywatelskiej. On też krytykował dyplomatyczną rejteradę z Afryki. - Ten kontynent ma olbrzymią przyszłość, inni dostrzegli to już dawno, my niestety dopiero teraz. Mam nadzieję, że zrealizowane zostaną kolejne, podobne wyjazdy, między innymi do Kenii i RPA - dodaje. Biznesmeni podkreślają, że Afrykańczycy przywiązują olbrzymią wagę do bezpośrednich kontaktów. - Najlepiej robić tam interesy będąc przez kogoś poleconym - opowiada Marta Rados-Jakusz, prezes firmy Jakusz, produkującej systemy zabezpieczeń. - To, że był z nami premier pomagało, ale jeśli ktoś liczy na to, że pojedzie tam raz, tylko przy takiej okazji i od razu da mu to efekty w postaci kontraktów - to jest naiwny. My długo wcześniej przygotowywaliśmy naszą wizytę i umawialiśmy spotkania z przedstawicielami miejscowych firm i instytucji - wyjaśnia. - Bez częstych wizyt, a najlepiej kogoś, kto na miejscu reprezentuje nasze interesy lub nas poleca - raczej nie liczmy na wiele - przyznaje Mariusz Kremplewski z Lubawy. Premier z żoną w nigeryjskiej szkole, fot.Maciej Śmiarowski/KPRM Nigeryjski dziennik ekonomiczny Business Day przypomniał tuż po wizycie zapowiedź dyrektora Organika Trade Holding - Janusza Litwina, który zadeklarował, że jego firma zainwestuje w Nigerii w branży ociepleniowej. W Forum Gospodarczym udział wzięły m.in. takie polskie przedsiębiorstwa jak: PKN Orlen, Grupa Lotos, Bumar, Łucznik, H. Cegielski, Kulczyk Holding, Ursus SA, Solaris, Dawtona, BGK. Firmy reprezentują głównie branżę paliwową, zbrojeniową, energetyczną, transportową, spożywczą i finansową. O kontraktach na razie jest cicho. Tusk lata... za mało i nie potrafi tego wykorzystać - Takie jednorazowe wyskoki do Afryki czy gdziekolwiek indziej to za mało. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki prawie co roku jeździe do Afryki, nie mówiąc już o podróżach po Azji. Oni już dawno zauważyli, że tam leży przyszłość dla biznesu - mówi poseł Stanisław Iwiński. Jego zdaniem rząd powinien zapewnić firmom, które chcą inwestować za granicami poręczenia kredytowe oraz częściej inicjować umowy o ochronie inwestycji i unikaniu podwójnego opodatkowania. - Warto pomyśleć o zwiększeniu liczby polskich placówek dyplomatycznych i konsularnych. Biznes na rynkach afrykańskich jest mocno relacyjny i podobnie jak w Azji, wsparcie państwa ma ogromne znaczenie - tłumaczy Iwiński. Ekspert do spraw protokołu dyplomatycznego narzeka na amatorszczyznę i ignorancję, jeżeli chodzi o przygotowywanie wizyt międzynarodowych. - Najczęściej robią to ludzie, którzy się za bardzo na tym nie znają. Amerykanie mogą być dla nas wzorem, jak przygotowywać tego typu wyjazdy. Tam nie ma miejsca na improwizację i dowolność co do prezentów, ubioru albo składu delegacji. Wszystko jest przygotowywane według ściśle określonego protokołu. My nawet takiego protokołu nie mamy. Urzędnicy nie mają spisu zasad, którymi powinni się kierować - narzeka dr Sibora. Jak podkreśla, gdyby takie wyprawy lepiej przygotować od strony medialnej, nie byłyby nagłaśniane historie z czapeczkami i podestami. Jego zdaniem do mediów powinny trafiać na przykład komunikaty o prezentach, które przygotowano dla gospodarzy. Przed wojną z okazji każdej tego typu wizyty informowano o tym ze szczegółami. - Na przykład prezydent Mościcki wręczył kilimy królowej Holandii, które przed wojną kosztowały 1400 złotych. Niestety teraz o to nikt specjalnie nie dba - opowiada. Dr Sibora ma jeszcze jedną uwagę do premiera: po co on wozi ze sobą żonę? Czy ktoś widział by na przykład Angela Merkel jeździła za granicę z mężem? To jego zdaniem niepotrzebnie naraża Kancelarię Premiera i samego jej szefa na zarzuty, że wyjazdy organizowane są dla przyjemności, turystycznie, a nie po to, by nawiązywać poważne relacje. http://menstream.pl/wiadomosci-reportaze-i-wywiady/podroze-tuska-sa-jak-powiedzenie-- -konferencja-w-baden-baden-a-skutek-zaden-zaden,0,1292656.html |
|