Data: 2009-06-22 09:16:38 | |
Autor: AJK | |
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 29 | |
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza reprzentajcą,
pucharami, Ekstraklasą, a nawet poza barażami, które kiedy i jakie - nikt nie wie. 2009.06.06. A-klasa, gr. II. Zwierzyniecki KS - Lotnik II Kryspinów 4:0 - Gooooool! - usłyszałem, gdy do stadionu miałem jeszcze z 50 metrów. Łyp na zegarek... 17:45. Łyp na boisko... trenują. Łyp w lewo, łyp w prawo... Nie, no - w porządku. Kraków. Błonia. Namioty Selector Festival. - Cóż za wspaniała akcja, naprawdę! - grzmiał głos, przebijający się przez jakąś umcającą muzyczkę. Zawodnicy Zwierzynieckiego spokojnie rozciągali mięśnie dwugłowe, gracze II drużyny Lotnika truchtali w kółeczku, a ja szukałem portalu przez który przeszedł jakiś nadziabany czarodziej z Hogwartu i wywołał wojnę światów. Rzeczywistość okazała się jednak przyziemna: czynności nasłuchowo-dedukcyjne wykazały obecność jakieś obcej imprezy sportowej odbywającej się za siatką i za krzakami. Impreza miała nagłośnienie, DJ-a i konferansjera, a nawet zaplecze bufetowo gastronomiczne. Europa, znaczy. Tymczasem na boisku Zwierzynieckiego miała miejsce Polska, a nawet, powiedziałbym, Małopolska. Widzowie się schodzili, rozsiadali wygodnie i otwierali pierwsze butelki z piwem, zza ogrodzenia dobiegały dźwięki Selector Festival i jeśli mnie słuch nie myli, grał zespół Skinny Patrini, a zawodnicy obu klubów... zawodnicy niepokoili się coraz bardziej. Chwilę potem zaczęli się niepokoić trenerzy. Wreszcie - działacze. A o 18:15 okazało się, że nie dojechali sędziowie. Głupio było wszystkim. Uczestnikom widowiska stojącego na skraju katastrofy, było głupio, bo przyszli, stoją rozgrzani, gotowi, a tu wygląda na to, że trzeba się będzie pakować i jeszcze pewnie zaległy mecz każą rozegrać w połowie lipca gdy dziewczyny chcą nad morze, a rodzice - żeby zawodnik działkę skopał. Kibicom też było głupio, bo cóż zrobić z tak dziwnie rozpoczętym wieczorem, a w grę nie wchodzi wołanie "Za co my płacimy?", albowiem mogłoby się to skończyć ripostą "A masz tę swoją piątkę i ajlowiu!". Wreszcie ktoś wpadł na pomysł: sędziów wybrano spośród zainteresowanych stron, po jednym liniowym na drużynę, wręczono im chorągiewki, a gwizdek... I tu mam pewną wątpliwość, bo obywatel gwiżdżący odznaczał się w swej pracy niezłym poziomem artystycznym i merytorycznym, więc albo samorodny talent, albo na mecz nie dojechali tylko liniowi. Enyłej, zaczęło się z opóźnieniem zaledwie 20-minutowym. Głos z zaświatów, a konkretnie zza krzaków zarządził wykonanie serii rzutów karnych. Naprawdę ciężko się było w tym wszystkim rozeznać, tym bardziej, że Głos co chwilę wrzeszczał o żółtych, choć po boisku biegali czerwoni - i niebieskich - i tu rzeczywiście był zgrzyt, bo niebiescy z domieszką czerwonego biegali również i to wprowadzało zamęt grubymi nićmi szyty. Głos darł się, że przy piłce niebiescy, widzowie widzieli, że akurat czerwoni, Głos oznajmiał, że strzelają żółci, a tu z autu wrzucali niebiescy z domieszką czerwonego. No, gorzej niż z Dariuszem Szpakowskim, wmawiającym, że przy piłce jest Ronaldinho, przepraszam Runi czyli Radosław Majdan albo Arszawin do wyboru. Wrażenie chaosu potęgowała zielona murawa, niebieskie namioty Selectora oraz fakt, że bramkarz Lotnika grał w dresie z flagą Cracovii i nazwą firmy, której nie wymienię, bo darmowa reklama - trzecie drzwi na lewo. Drużyny grały żwawo, ale gospodarze nieco żwawiej, bo Lotnik już zapewnił sobie utrzymanie i żadne straszne wizje do boju go nie pchały. Zwierzynieckiego natomiast, i owszem - widać było, że gospodarzom zależy bardziej. Po dziesięciu minutach i składnej akcji Zwierzynieckiego w polu karnym było 1:0, goście nieco się zdenerwowali, Głos Zza Krzaków ucieszył się, że będzie następna seria rzutów karnych, a widzowie z niezdrową fascynacją patrzyli na arbitra liniowego, biegającego bliżej trybun. Wszyscy zapewne pamiętają film z Johnem Cleese, tłumaczącym na czym polega spalony i ostateczną konkluzją, że spalony jest wtedy, kiedy liniowy podniesie chorągiewkę. No to mniej tak to wyglądało w sobotę. Plus improwizacja. Młody z-konieczności-sędzia liniowy ambitnie machał chorągiewką, jeśli tylko zawodnik atakujący dobiegał do piłki szybciej niż obrońca. W momencie podania atakujący mógł być trzy kilometry behind the enemy lines, ale jeśli dobiegał pierwszy, nie było siły na liniowego. Już nie mówię o takim niuansie jak dotknięcie piłki - chorągiewka szła w górę w momencie wyprzedzenia obrońcy, a ze dwa razy liniowy zasygnalizował spalonego, gdy to obrońca miał przewagę i pierwszy dobiegał do piłki. Ale entuzjazmu liniowemu odmówić nie można - machał energicznie i gorąco. W dalszej części spotkania występu z-konieczności-sędzia liniowy odebrał dwa sms-y i stwierdził, że skoro na jego połowie nic akurat się nie dzieje, to on zadzwoni do mamy i uprzedzi, że wróci później. Dziać zaczęło się w okolicach 35 minuty i jeśli ktoś nie widział, niech żałuje. Zakotłowało się w narożniku, zawodnicy próbowali sobie odebrać piłkę, albo chociaż obić ją o przeciwnika i wygrać aut, pojedynek wygrał zawodnik gospodarzy, zacentrował na przedpole, piłka trafiła na -nasty metr, strzał w samo okno, bramkarz wygięty w rozpaczliwym łuku, autochtoni wrzasnęli tryumfalnie, kibice przyjezdnych nieśmiało zaszeptali "Nic się nie stało, Lotnicy, nic się nie stało" i było 2:0 dla gospodarzy. Głos Zza Krzaków poinformował, że stoiska gastronomiczne zostaną zamknięte za 10 minut, więc jeśli ktoś chciałby kiełbaskę... Wszyscy chcieli. Tylko, oczywiście, nikomu nie chciało się pójść. Zamiast tego toczyły się rozmowy na temat ekranizacji "Wojny polsko-ruskiej pod flagą białą-czerwoną" oraz walorów artystycznych "Awantury o Basię" w wersji książkowej. Rozmowy owe wpasowywały się w klimat i język obu książek, aczkolwiek bardziej w klimat pierwszej, bo dałbym głowę, że niektóre popularne zwroty i słowa w "Awanturze o Basię" nie występowały. Na boisku wystąpiły za to tzw. nożyce, którymi jeden z zawodników Zwierzynieckiego strzelał z 15 metrów i naprawdę szkoda, że piłka minęła bramkę, bo byłby malowniczy gol. W drugiej połowie meczowi akompaniowała grupa New Young Pony Club i niech mi nikt nie mówi, że muzyka nie wpływa. Wpływa. NYPC grało znacznie bardziej energetycznie, rytmicznie, z biglem i... no dobra, może oblicze meczu było wciąż takie samo, ale za to oglądało się go przyjemniej. Tym bardziej, że Głos Zza Krzaków już nie dobiegał. Lotnik II kontynuował politykę względnego zaangażowania, a ponieważ Zwierzyniecki nadal atakował, goście mieli okazję wyprowadzać kontry. I tak to się toczyło - atak, kontratak kontrkontratak, kontrkontrkontratak, rzut wolny, atak, kontratak, kontrkontratak, aut... Przy odrobinie staranności w podawaniu piłki może by co z tego było, ale zazwyczaj przedostatnie podanie trafiało do przeciwnika, względnie atakujący stawał bezradnie, bo nie miał komu podać, a broniący wykorzystywał to, by zaatakować i stanąć bezradnie, bo... - Na Ibizie wszyscy piją, a wybrzeże Bułgarii jest tańsze niż bałtyckie - kibice przeszli do planów wakacyjnych. Rozważania przerwała akcja Zwierzynieckiego, który korzystając z chwili przestoju Lotnika, zaatakował środkiem, jedno podanie, sprint, na linii pola karnego podanie między dwóch obrońców, a tam już dobiegał drugi napastnik gospodarzy i zrobiło się 3:0. Reszta meczu przebiegała w lewo, przebiegała w prawo, czasem padała i trzymała się za piszczel, a czasem krzyczała z wyrzutem: "E-no!". Zjawiska warte odnotowania były dwa. Po pierwsze liniowy-z-łapanki przeszedł w przerwie krótki kurs ogarniania i spalonego sygnalizował o wiele rzadziej, za to łatwo go było nabrać na okrzyki "Nasz!" oraz "Faul!". Na szczęście wyrocznią w tych sprawach był arbiter główny. Po drugie Zwierzyniecki strzelił czwartego gola - po rzucie wolnym z 20 metrów z lewej strony boiska piłka trafiła na prawo, wpadła w pole karne, a tam gracz gospodarzy uderzył ją z woleja i było pozamiatane. Piłkarze gospodarzy bardzo się ucieszyli ze zwycięstwa, piłkarze gości ucieszyli się, że już po meczu, bo i tak ważniejszy jest mecz z Prokocimiem, który wystarczy zremisować, by już więcej w tym sezonie nie musieć wychodzić na murawę, widzowie ucieszyli się, że jednak nie padało, a impreza za siatką zakończyła się po 14 seriach rzutów karnych zwycięstwem niebieskich. Albo żółtych. Ale na pewno po 14 seriach. PS. Zdjęcia http://tinyurl.com/nrfkzj tylko z pierwszej połowy, bo w drugiej mój aparat wyśmiał mnie okrutnie i stwierdził, że w takim oświetleniu i o tej porze tylko ziarnem służyć może. Jako, że nie jestem ślepą kurą - zrezygnowałem. -- AJK |
|