Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30

Data: 2009-07-05 10:16:18
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą,
reprezentahahaha oraz robieniem wbrew prezesowi Lacie, którego po owcach
poznacie.
Albo - jeśli ktoś wegetarianin - po owocach. 2009.06.13, A-klasa, gr. II
KS Bieżanowianka Kraków - Okno-Plus Libertów 4:0 (3:0)

Może niektórzy będą się śmiać, może inni będą zgrzytać zębami i mówić
brzydko, a nawet bardzo brzydko - a ja i tak powtórzę to, co twierdzę od
lat. Krakowska komunikacja miejska jest całkiem nieźle zorganizowana.
Dokądkolwiek bym jechał, zawsze wystarczała mi jedna przesiadka. Co
prawda, podróż trwa czasem dość długo, ale przy wciąż rosnącym stosie
książek do przeczytania, ma to swoje dobre strony. W sobotnie popołudnie
w charakterze rozstawnych koni wystąpiły tramwaj nr 50 i autobus nr 143
- w ciągu 58 minut dotarłem na ulicę Lipowskiego i mogłem obejrzeć
spotkanie, w którym gospodarze walczyli o utrzymanie dystansu do
Płaszowianki i przedłużenie szans na awans do klasy okręgowej.

Pierwszy kontakt z boiskiem Bieżanowianki wywołał u mnie lekki opad
dolnej szczęki. Po pierwsze dlatego, że górna szczęka opaść raczej nie
może, a po drugie - bo jeszcze nie widziałem tak estetycznego
ogrodzenia: co słupek, to lampa, a pomiędzy słupkami doniczki z
kwiatkami. Szał ciał, uprzęży i sponsora, bo to pizzeria naprzeciwko
zafundowała klubowi ogrodzenie, a sobie przy okazji oświetliła parking.
Sponsor... Doceniam, oczywiście, rolę i znaczenie, chwała każdemu, że
wydaje pieniądze na sport, ale kiedy zobaczyłem bilet z napisem "K.S.
Bieżanowianka [Tu Nazwa Pizzerii] Kraków", to trochę dziwnie mi się
zrobiło. Piłka nożna, hokej, koszykówka, czy co tam jeszcze - nigdy nie
miałem przekonania do mieszania systemów walutowych i dziwolągów typu
"Grześki Kalisz" "LZS Wkręt-Śrub-Gwóźdź Wólka" czy inne Śląski-Zeptery.
Tyle dobrze, że Szanowna Pizzeria ustawiła się na drugim miejscu, a nie
jak pewien prezes w futerku, który swoją firmę wepchał przed hokejową
Cracovię (na razie hokejową).
Tak, wiem, że Libertów też. Tym bardziej.

Stadion sympatyczny, podzielony na cztery sektory, z których jeden,
usytuowany za bramką, wyglądał na sektor gości, a środkowy przy linii
bocznej pełnił rolę "młynu", ale chyba od niedawna, bo chwastów,
krzaczków i innej roślinności było na nim mnóstwo. Co natomiast było
poważnym problemem - to ustawienie sektorów "twarzą ku zachodowi".
Większość meczu oglądaliśmy osłaniając oczy i obiektywy przed pięknym
czerwcowym słońcem. Z daleka wyglądało to pewnie, jakbyśmy przyjmowali
defiladę, zawzięcie salutując.

Stawka meczu różna dla obu drużyn. Libertów grał o pietruszkę,
Bieżanowianka o ewentualny awans do VI ligi. I to było widać na boisku,
Gospodarze od razu usiedli na Libertowie, przycisnęli i zaczęli ostrzał.
Pierwsza bramka padła w 12 minucie po pięknym prostopadłym podaniu, po
którym napastnik Bieżanowianki może i był na spalonym, ale nie bądźmy
drobiazgowi. Ważne, że widzowie zobaczyli efektowne sam na sam, minięcie
bramkarza na 11 metrze i piłkę w siatce.

Sześć minut później było już 2:0. Po rzucie rożnym do piłki najwyżej
wyskoczył Czyżowski i posłał piłkę w okienko przy długim słupku.
Wrrrróć!... Nie "najwyżej wyskoczył" (choć był to naprawdę efektowny
skok), tylko "wyskoczył w ogóle" - obrońcy stali, kontemplując piękne
okoliczności przyrody i chyba tylko do bramkarza Libertowa nie można
mieć pretensji, bo kiedy się ma taką obronę i całą bramkę do
obstawienia, to nietrudno zostać złapanym na bezradnym wykroku.

Straszliwe dźwięki, które rozlegały się po każdej bramce okazały się być
produkowane przez bieżanowski "młyn", który wykorzystywał w tym celu
telefon komórkowy i megafonik o rozmiarach Koszałka-Opałka. Dwa plus dwa
dało w sobotę dźwięk porażający mięśnie prążkowane i prostujący trąbkę
Eustachiusza. Na szczęście baterie w "młynowej" komórce zaczęły padać,
zadała cisza i publiczność mogła przestać zakrywać uszy, wypełznąć spod
ławek itd. Większość szalików na trybunach miała miejscowe barwy, ale
widać było także godła Wisły Kraków i Śląska Wrocław. W dziedzinie
płynnej Lech szedł kapsel w kapsel z Harnasiem, gdzieniegdzie widać było
Carlsberga, a czasem trafiało się nawet Desperados.

Bieżanowianka przeważała zdecydowanie i spokojnie mogła zakończyć
pierwszą połowę wynikiem 6:0 - Libertów wiele zawdzięcza niedokładności
zagrań gospodarzy i świetnej grze swojego bramkarza, który parę razy
świetnie się ustawiał albo ofiarnie interweniował. W pojedynkę jednak to
sobie można książkę poczytać, a nie w piłkę grać - w 35 minucie obrońcy
znowu zaspali, Bieżanowianka poprowadziła atak prawą stroną, szybko
dośrodkowała w pole karne, a tam już czekał napastnik, który z bliska
zapakował piłkę do bramki i było 3:0.
- UUUuuuuęęęęęęęęoleoleoleeeee! - zagrzmiał megafonik i znowu trzeba było
niektórym kibicom tłumaczyć, że to nie tajemnicza puma z Opolskiego,
tylko miejscowa młodzież cieszy się akustycznie, więc naprawdę można
wyjść zza drzewa. Albo zejść z.

Drużyna z Libertowa robiła co mogła, ale mogła niewiele, a każdy próba
kończyła się pod jej własną bramką, bo Bieżanowianka bezlitośnie
kontrowała. Pod koniec pierwszej połowy omal nie zdobyła czwartej bramki
po rzucie rożnym, ale obrońca gości wybił piłkę z linii bramkowej.

W przerwie starsza publiczność oddała się rozważaniom strategicznym:
- A co mi pan tu będzie, panie, jak trzeba było po prostu z
Radziszowianką wygrać albo z Podgórzem i by się człowiek teraz nie
denerwował.
- Albo z Cedronką...
- No więc z Cedronką, panie, to już inna sprawa, bo oni chytrzy są i
bramki umieją strzelać... - kontynuował wykład kibic o posiwiałych
skroniach i łysej reszcie czaszki.
Młodzież w tym czasie kłóciła się telefonicznie z partnerami ("A co cię,
k...., obchodzi, gdzie poszłam? Na mecz poszłam!") albo brylował przed
kolegami opowieściami o tym, że "podszedłem, zagadałem i co wam będę
dalej mówił, normalnie, jak sami wiecie". Jeśli jednak ktoś nie wiedział
- miał okazję się dowiedzieć.

W drugiej połowie gra była już bardziej wyrównana, choć Bieżanowianka
nadal - jak to mówią sprawozdawcy - "kontrolowała przebieg wydarzeń na
boisku". Libertów miał dwie świetne okazje na początku połowy, ale
zmarnował je bardzo efektownie. Gospodarze poczuli się wyzwani na
pojedynek i pokazali, że potrafią marnować jeszcze lepsze piłki. W 75
minucie zawodnik gospodarzy dostał piłkę na 5 (słownie: piątym) metrze i
mając przed sobą pustą bramkę, zapomniał, co to jest to takie okrągłe w
ciapki, wobec czego zamiast piłkę kopnąć, przyjąć, puknąć, stuknąć,
niepotrzebne skreślić - pchnął ją... hmmm... to chyba był musculus
pectoralis minor. Bardzo minor, bo piłka do bramki nie doleciała, za to
zdążył do niej dopełznąć obrońca.

Miejscowy "młyn" zrezygnował z technicznego wspomagania i przeszedł na
formy unplugged. Usłyszeliśmy połowę tradycyjnego repertuaru
stadionowego na chór męski z jedną mutacją i trzema kobietami. Wykonanie
było pełne zaangażowania i obiegało główną melodię dość szeroką
sinusoidą. Niestety, usłyszeliśmy też pieśni niekonieczne mądre i niech
mi ktoś wytłumaczy, jak jest sens śpiewania o strzelaniu gola... za
Pratchettem powiedzmy, że damom negocjowalnego afektu... w sytuacji, gdy
się prowadzi 3:0. Pomijając, oczywiście, sens śpiewania tej pieśni w
ogóle.

Libertów coraz rozpaczliwiej dążył do zdobycia honorowej bramki,
Bieżanowianka kontrowała, bramkarz gości, dwoił się, troił i bronił... a
może nawet czasem wręcz atakował. Wręcz i wnóż. Cóż mu pozostało, kiedy
linia libertowskiej defensywy nie była ani linią (jakimś przeraźliwym
zygzakiem raczej), ani defensywą. Taki bolesny, bo samobójczy egzampel:
tuż przed końcem meczu Bieżanowianka zaatakowała środkiem. Napastnik za
daleko i za wysoko wypuścił sobie piłkę, zrezygnował więc z pościgu i
rozpoczął taktyczny odwrót, a do piłki spokojnie ruszył bramkarz
Libertowa... W tym momencie pojawił się obrońca gości - rzucił się na
piłkę jak sokół, jak jastrząb albo nawet bażant, uprzedził bramkarza,
wszedł klatą, uderzył i przejął... Bramkarz patrzył bezradnie na
obrońcę, obrońca patrzył bezradnie na piłkę, a piłka wesolutko wturlała
się do bramki. 4:0. I tu wyrazy uznania dla miejscowych kibiców, którzy
chichotali dyskretnie i cichutko w mankiet. Poza "młynem", oczywiście,
bo ten znowu dał pokaz "postawy sportowej inaczej".

Niezły, choć jednostronny mecz, zasłużona wygrana Bieżanowianki, którą
czekał teraz mecz o wszystko z Płaszowianką (już wiemy, że przegrany),
ok. 100 widzów, jeden bocian i pomysł racjonalizatorski. Przyszło mi
bowiem do głowy (dokładnie mówiąc: przyszło do głowy z brzucha), że
Bieżanowianka jak najszybciej powinna wprowadzić na stadionie numerowane
miejsca. Kibice mogliby wtedy skorzystać z oferty pizzerii-sponsora bez
opuszczania obiektu i bez obawy, że przegapią bramki. Telefon, dużą
wegetariańską i sałatkę grecką na sektor A, miejsce 135, poproszę. Ech,
marzenie...

Zdjęcia tu:
http://tinyurl.com/n7ev8b
Jak zwykle w slajdszole i jak zwykle można z niego wyjść ESC
--
AJK

Data: 2009-07-05 16:00:19
Autor: CGC
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30
Dnia Sun, 5 Jul 2009 10:16:18 +0200, AJK napisał(a):

Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą,
reprezentahahaha oraz robieniem wbrew prezesowi Lacie, którego po owcach
poznacie.
Albo - jeśli ktoś wegetarianin - po owocach.

Milczenie owiec byłoby tu wskazane. :-)

--
Cezary G. Cerekwicki

Data: 2009-07-05 20:23:43
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30
05-07-2009  o godz. 16:00 CGC napisał:

Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą,
reprezentahahaha oraz robieniem wbrew prezesowi Lacie, którego po owcach
poznacie.
Albo - jeśli ktoś wegetarianin - po owocach.

Milczenie owiec byłoby tu wskazane. :-)

No tak, przecież owce mogą odmówić zeznań, gdyby te zeznania mogły je
obciążyć :-)

--
AJK

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 30

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona