Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 33

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 33

Data: 2009-10-13 17:55:22
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 33
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą,
pucharami oraz klopsującym Polczakiem, a w dodatku na niektórych meczach
można się także zrelaksować płynnie. 2009.09.16., VI liga
Bronowianka Kraków - Bieżanowianka Kraków 3:2

Może to kwestia nazwy klubu, a może przypadku, ale tak się jakoś
składało, że na ulicę Zarzecze, na boisko Bronowianki trafiałem
wyłącznie wtedy, gdy grały kobiety. W zeszłym miesiącu celowo, a nawet z
premedytacją postanowiłem "upolować" drużynę męską, grającą obecnie w VI
lidze.

O samym obiekcie pisałem już parę razy - niby ubocze i zacisze, ale
dojazd jest bardzo wygodny: autobusów kilka, jeżdżą często, a na miejscu
kompleksik sportowo hotelowy z malowniczym widokiem na Kopiec
Kościuszki, trybuny na pięterku i taras restauracyjny, na którym można
gole przekąsić frytkami, faule piwem, a przerwę w meczu uczcić jakimś
bardziej solidnym daniem. Wrażenie komfortu i nowoczesności psuje kasa
biletowa. Której nie należy szukać przy głównym wejściu, bo tam jej nie
będzie. Kasa, stoi sobie przy bocznym wejściu na trybuny i tak bardzo
nie rzuca się w oczy, że ci z kibiców, którzy w czasie spotkania chcą
krzyczeć "Za co my płacimy?!", muszą najpierw chrząknąć głośno, zastukać
i powiedzieć: "Przepraszam bardzo!". Wtedy z czeluści korytarza wychyla
się obywatel kasjer, kasuje pięć złotych i wykonuje regionalne
rękodzieło: pracowicie wydziera wejściówkę z bloczku biletowego, bok po
boku, milimetr po milimetrze, dziarg po dziargu i "ojć, cholercia", gdy
rozdarcie sięgnie samego biletu. Po dwóch minutach robótek ręcznych
otrzymujemy pokwitowanie uiszczenia czyli kawałek papieru w kształcie
strzępiasto-zębatym, patrzymy na niego z przerażeniem, bo ani tym
zaszpanować, ani żonie pokazać jako alibi, że naprawdę się na meczu
było. Do biletów Clepardii, które sprawdzają się nawet w roli zakładki
do książki, a kolorami wręcz oszałamiają, nie ma co porównywać. W tym
miejscu chciałem zgłosić wniosek racjonalizatorski. Nożyczki. Taki metalowy przedmiot do cięcia, przycinania i wycinania. Także z
bloczków. Tanie, proste w obsłudze, ułatwiające życie i oszczędzające
czas.

Przyzwyczajony byłem, że na trybunach Bronowianki zasiada ok. 50 osób, w
większości płci żeńskiej, tymczasem na mecz męskiej drużyny przybyła
ponad setka widzów, płci dowolnej i wieku wszelakiego. Pogoda
nienajlepsza (ciepło, ale jakby przeddeszczowo), pora dziwna (środa,
16:30), a jednak frekwencja całkiem przyzwoita. Tydzień wcześniej o tej
samej porze widziałem mecz Clepardii i wtedy też na trybunach zasiadało
więcej widzów niż dotychczas (dotychczas, czyli w soboty o 17:00). Magia
piłkarskiej środy, czy po prostu po drodze z pracy/szkoły łatwiej się
wybrać na stadion?

Mecz zaczął się według najlepszych hitchcockowskich wzorców - najpierw
nastąpiło trzęsienie ziemi, a potem emocje rosły. Już w siódmej minucie
kibice gości wyskoczyli w gorę z radosnym "Jeeeeest!", a jeden z kibiców
Bronowianki zaczął tyradę od "No i patrzcie, co narobiliście!", a
skończył na frasobliwym "Ech, dziady...". Zawodnik gości przedarł się
prawą stroną boiska... słucham? Przedarł się. Dosłownie. Obrońcy
Bronowianki próbowali wziąć go w kleszcze, ale on przecisnął się między
nimi, przepchnął się, szarpnął rękami, za które usiłowali go łapać, a
potem zdążył jeszcze ominąć trzeciego obrońcę i dośrodkować na pole
karne. Bramkarz nie zatrzymał piłki, pozostali zawodnicy Bonowianki też
jakby sie jej bali, więc wbiegającemu w pole karne napastnikowi
Bieżanowianki pozostało tylko wkopać ją do bramki. 0:1.

Gospodarze rzucili się do odrabiania strat. W ciagu pięciu następnych
minut ostrzeliwali bramkę Bieżanowianki naprawdę groźnie, piłka mijała
słupki i poprzeczki o centymetry, a bramkarz gości nerwowo i
niecenzuralnie pokrzykiwał na swoich obrońców. Wreszcie i Bieżanowianka
zaatakowała - po kontrze i prostopadłym podaniu jeden z zawodników gości
wpadł w pole karne i w zamiast mijać wychodzącego bramkarza Bronowianki,
zdecydował się na strzał. Niecelny. I znowu zaatakowali gospodarze - w
okolicach 30 minuty mieli przynajmniej jedną stuprocentową okazję, ale
zmarnowali ją konkursowo, strzelając na wiwat, na słonia w górę i dwa
duże słonie w bok.

Publiczność reagowała żywiołowo, nie było co prawda śpiewów, ale wiele
można się było dowiedzieć o poprzednich meczach obu drużyn, sytuacji w
tabeli oraz o genealogii zawodników i sędziów. Te ostatnie żywiołowe
wypowiedzi pacyfikowane były przez kibiców starszego pokolenia i trzeba
przyznać, że hasło "Młody człowieku, zachowuj się, tu są kobiety i
dzieci!" przynosiło natychmiastowy efekt. Poważnie.

W przerwie obie drużyny prowadziły gorączkowe narady, kibice wymieniali
fachowe uwagi, a ja - pomny zeszłotygodniowych rozmów o "kaloryferach",
zdrowej żywności, diecie itd. - postanowiłem "uzupełnić płyny i
pierwiastki śladowe". W roli płynów wystąpiło piwo, a pierwiastki
śladowe uosabiał talerz frytek.
- Z ketchupem? - padło troskliwie zza lady.
- Absolutnie nie! - odparłem, bo temacie dodatków do frytek jestem
bardziej ortodoksyjny niż Samuel L. Jackson w "Pulp Fiction" Powiem krótko: kiedy pani za ladą proponuje ketchup, to trzeba brać, a
nie świecić radykalizmem. Głównie dlatego, że nasz radykalizm jest tu po
raz pierwszy, a pani pracuje tu już parę miesięcy i zapewne wie o
frytkach coś, czego my dopiero się dowiemy. Ja dowiedziałem się, że
frytki na Bronowiance odporne są na sól, pieprz i piwo, a ich smak
kupuje się oddzielnie, w ketchupie właśnie.

Drugą połowę zaczęło podanie na skrzydło przy trybunach, wślizg zawodnika
Bronowianki, krzyk zawodnika Bieżanowiaki gwizdek sędziego i świst
czerwonej kartki. Oraz entuzjazm kibiców gości, którzy wyrażali poparcie
dla decyzji sędziego, a jeden nawet obiecał, że do końca sezonu nie
zaśpiewa "Pieśni o tym, co trzeba zrobić PZPN-owi".

Goście prowadzili więc odtąd jedną bramką i grali z przewagą jednego
zawodnika, ale... ale wcale nie było tego widać. Bronowianka atakowała
coraz częściej, coraz częściej strzelała z dystansu i wydawało się, że
to ona gra w przewadze.
- Ta "17" mi się podoba - stwierdził kibic Bieżanowianki, popijając napój
bezalkoholowy - Przypomina mi Sobiecha.
- A mnie tego siatkarza - przy innym stoliku kibic Bronowianki nie był
gorszy.
- Którego? - pytał kolega, mocując się z wyjątkowo dorodną frytką
- No, wiesz... tego Francuza... - wyjaśniał kibic Bronowianki.
- Którego Francuza? - kolega nie był, że tak zaszpanuję, au courant.
- No, wiesz... tego siatkarza. - tłumaczenie jakby się zapętlało.
- Siatkarza?
- Łuki, stronaaaaa!!! - uratował sytuację kibic gości - Nie ta!! Ta
druga!!
- Ty weź uprzedzaj, dobra? - jęknął jego towarzysz prawie spod stolika -
Głowę urywasz tym wrzaskiem.
- Ale jak on może? - krzyczał rozgoryczony kibic Bieżanowianki - Tu miał
pusto, to nie, będzie się pchał środkiem, dzień liska chytruska se
urządza, psiakrew.

Gdzieś w okolicach 70 minuty gospodarze reklamowali rękę w polu karnym.
Drugą, bo pierwsza była w pierwszej połowie, ale przez sędziego i
trybuny została uznana za nastrzeloną. Za drugim razem wątpliwości nie
miał nikt: zagranie obrońcy Bieżanowianki ręką było celowe i karny
gospodarzom się należał. Nawet kibice gości głośno wyrażali opinię, że
była to "ręka jak... jak...", oj, samo wiecie jak co - i to spory.
Gwizdek sędziego milczał, ale sprawiedliwości stało się zadość: w 70
minucie Bronowianka pognała prawą stroną, przerzuciła piłkę na lewo,
obrona gości przysnęła, strzał... bramkarz tylko odprowadził piłkę
wzrokiem i było 1:1.
- Grzejmy się, panowie! - zaproponował kibic gości, zniesmaczony grą
swojej drużyny.
- Dawaj! Idziesz! Wyjdź mu! - krzyczał drugi, podczas gdy zawodnicy
Bieżanownianki przygotowywali się do wznowienia gry od środka.

Akcja za akcję, strzał za strzał, słupek za efektowną paradę bramkarza -
tak toczyło się spotkanie przez kolejny kwadrans. Wreszcie w 84 minucie
Bieżanowianka zaatakowała prawą stroną... co jest z tą prawą stroną?
jakiś przepis, że lewą nie wolno?... i w zamieszaniu podbramkowym
przebywający na boisku zaledwie 5 minut napastnik źróbek z trzech metrów
zmieścił piłkę między słupkiem a bramkarzem. 1:2 dla gości, kibice
Bieżanowianki rzucali się sobie w ramiona, kibice Bronowianki załamywali
ręce i widelce, a zjedzone frytki tańczyły w żołądku "Baloniku nasz
malutki" i rosły okrąglutko.

Bieżanowianka jeszcze cieszyła się ze zwycięstwa i prawie pewnych trzech
punktów, gdy dwie minuty potem znowu był remis. Obrońcy gości pozwolili
napastnikom Bronowianki na wejście trójką w pole karne, na podania z
klepki, na strzały i dobrze, że Bronownianka nie chciała jeszcze arii ze
"Strasznego Dworu", bo pewnie też by dostała. Wprowadzony w drugiej
połowie Jóźwik z dwóch metrów strzelił, obrońca nie wybił, a bramkarz
nie obronił, bo leżał.

Koniec meczu? Adzieeetam... Goście postanowili "jeszcze raz skoczyć do
wyłomu, przyjaciele", ale smacznie rozwijającą się akcję zatrzymał
sędzia, sygnalizując spalonego. Kibice gości nie protestowali, bo
właśnie wściekli wychodzili ze stadionu, a piłkarze gości protestowali,
ale bez przekonania i całkiem słusznie, bo spalony był ewidentny. Za to
dwie minuty później spalonego nie było, było za to szaleństwo, śpiew i
taniec: wydawało się, że akcja Bronowianki to nic groźnego i chyba
rzeczywiście nie było to nic groźnego. Obrona gości sprawiała jednak
tego dnia wrażenie, jakby zjadła duuużo frytek: była powolna,
rozkojarzona i przejawiała odruchy. Napastnicy Bronowianki skorzystali z
prezentu, wykonali dwa proste podania, Jóźwik strzelił obok bramkarza i
zrobiło się 3:2. A na trybunach rozległy się nawet śpiewy!

Po emocjonującym meczu, grająca w dziesiątkę Bronowianka wygrała z
Bieżanowiaką i zajęła pozycje lidera w lidze okręgowej. Kibice byli
szczęśliwi, piłkarze byli szczęśliwi, frytki były szczęśliwe i tylko
bramkarz Bieżanowianki był rozgoryczony:
- Czwarty mecz gramy i czwarty raz łomot, ale dziś to jest łomot na
maksa, bo frajerski.
I trudno się z nim nie zgodzić.
Nawet jeśli tak naprawdę nie powiedział "łomot".

Zdjęcia tutaj:
http://tinyurl.com/yf22z5t
Coraz gorsze - jak widać. Ale nic to, jeszcze kiedyś rozgryzę różnice
między przysłoną, migawką i czymś tam jeszcze  :-)

--
AJK

Data: 2009-10-16 11:42:47
Autor: vilca
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 33
sporo fantastyki w tym opowiadanku ale generalnie miło sie czyta ;)

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 33

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona