Data: 2010-02-16 10:42:19 | |
Autor: AJK | |
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 36 | |
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza ligą i
reprezentacją, a nawet poza okresem transfehahahaha. Na grupie cisza stała się wielka, więc w oczekiwaniu na start rundy wiosennej - remament czyli opowieść z czasów, kiedy boiska pokrywała dwucentymetrowa warstwa trawy, a nie dwumetrowa warstwa śniegu. 2009.11.22, B-klasa, gr. I TS Rybitwy Kraków - Orzeł Iwanowice 1:1 To miał być (i był) dla mnie ostatni mecz rundy jesiennej, więc wybierałem, przebierałem, kombinowałem... i wreszcie zdecydowałem się na wyjazd daleko, daleko - tak daleko, że mogłem obejrzeć kominy Łęgu od ich Ciemnej Zazwyczaj Strony. Zadecydowały dwa elementy: drużynę Rybitw widziałem niedawno w boju z Tramwajem II i zrobiła wrażenie takiej, która u siebie zagra jeszcze ambitniej, a poza tym tak daleko jeszcze nie byłem. To znaczy byłem dalej, bo w Borku, ale w tę stronę to nie. Znaczy, w tę też, bo kiedyś bywałem nawet na Złocieniu, ale nie meczowo. Hmm, czy ja się przypadkiem nie zaplątałem w zeznaniach albo przynajmniej w geografii? Daleko. Podróż trwała prawie półtorej godziny, ale w niedzielne południe autobusy jeżdżą dziwnie. W dodatku moja wiara w MPK została lekko zachwiana - jak może Szanowna Wycieczka pamięta, jestem wyznawcą teorii, że w każde miejsce w Krakowie można dojechać z jedną tylko przesiadką. Tym razem musiałem przesiadać się dwukrotnie i nie ukrywam, że byłem tym faktem nieco zdziwiony. W końcu dotarłem na Rybitwy. Przez moment trwałem w niemym podziwie dla rozmiarów budynku klubowego, ale kiedy podszedłem bliżej okazało się, że to po prostu Szkoła Podstawowa nr 65. Goście już się rozgrzewali, gospodarze ustalali taktykę, kibice schodzili się i zjeżdżali, krety ryły ostatnie kopce przy liniach bocznych, a ja łapałem resztki jesiennego słońca i usiłowałem znaleźć odpowiednie ustawienia w aparacie. Pojawiły się także zwarte oddziały szalikowców Rybitw. Dwa oddziały - jeden zasiadł pod wiatą wschodnią, drugi pod wiatą zachodnią; miałem nadzieję, iż to przygotowania do "dru-ga strona od-po-wiada", ale niestety nic takiego nie nastąpiło. Mecz zaczął się od szybkiej wymiany ciosów - akcja gospodarzy, akcja gości, akcja gospodarzy, próba strzału, starcie bark w bark przy linii bocznej... Zapowiadało się nieźle, kibice zacierali ręce z uciechy, a grupa kibiców Orła zaczynała głośno dopingować swoją drużynę. W tym momencie pojawił się sędzia główny i odgwizdał faul. Rzut karny dla gospodarzy w piątej minucie meczu. Kibice gości, siedzący parę metrów od narożnika pola karnego, zaczęli gorąco protestować i przekonywać sędziego, że faul miał miejsce przed polem karnym. Niestety, przez wizjer aparatu niewiele było widać, więc nie jestem w stanie powiedzieć, kto miał rację. Sędzia decyzji nie zmienił, gospodarze wykorzystali prezent od losu i po pewnym strzale w lewy róg bramki Orła objęli prowadzenie 1:0. Młyn "zachodni" wzniósł okrzyk tryumfu, kibice gości wznieśli okrzyk zrozumiale niecenzuralny oraz puszki z "Żywcem", a sędzia wskazał na środek boiska. Orzeł rzucił się do odrabiania strat, miał nawet parę niezłych okazji, ale albo napastnikom brakowało parunastu centymetrów żeby dojść do piłki, albo w sytuacji sam na sam szybszy okazywał się bramkarz Rybitw. Obie drużyny grały szybko, próbowały "klepką" przedostać się na pole karne przeciwnika, ale najczęściej wszystko kończyło się na dwudziestym metrze, gdzie atakujący wpadał na broniącego (lub odwrotnie), trzeszczały ochraniacze, przerażona trawa uciekała w lewo, piłka uciekała w prawo, tam przejmował ją kolejny zawodnik i ruszał z kolejnym atakiem. Rybitwy parę razy zagroziły bramce gości, raz po rzucie rożnym piłka przeszła obok słupka, a raz efektowny lob minął co prawda bramkarza, ale jeszcze przed polem bramkowym został zatrzymany przez obrońcę. - Jaki faul?! Gdzie faul! - krzyknęli nagle kibice gości, gdy sędzia zatrzymał gwizdkiem akcję niedaleko ich pola karnego - Ej, liniowy! Widziałeś ty kiedyś faul? Nawet go nie dotknął! Co ty gwiżdżesz, człowieku ślepy?! Czegoś ty się opił? - kontynuowali już pod adresem sędziego głównego. Główny akurat odgwizdał spalonego, ale tego kibice gości nie dostrzegli i dalej "jechali" arbitrowi po autorytecie, wzbudzając wesołość w sektorze zajmowanym przez kibiców gospodarzy. Wreszcie nad przyjezdnymi zlitował się jakiś kibic "niezależny" i wyjaśnił w cziom dieło. - Aaaaa.... - zaczerwienili się goście - Ahaaa. A to przepraszamy. Ej, liniowy! Słyszysz? Przepraszamy! Słyszał. Przypuszczalnie słyszeli to wszyscy liniowi sędziujący wówczas w Krakowie. Chwilę potem na sędziego zdenerwowali się gospodarze. W 36 minucie po bardzo ładnej akcji Orła zakończonej starciem w polu karnym Rybitw, sędzia główny podyktował rzut karny dla gości. - PZPN! PZPN!... - zaśpiewał miejscowy młyn "zachodni". Gospodarzom szybko przeszło, za to kibice gości znowu znaleźli się na skraju apopleksji - Ja bym ci przez tydzień jeść nie dawał, psiakrew, cholera! - gorączkował się kibic w szaliku Orła, kiedy zawodnik jego drużyny nie trafił nawet w światło bramki. - Dziecko, coś ty zrobił?... - lamentował drugi. Trzeci ograniczył się do zwykłego w takich sytuacjach krótkiego słowa o dużym ładunku emocjonalnym, a resztę zamurowało. Do końca pierwszej połowy gra toczyła się w środku boiska, a na trybunach toczyły się dyskusje. W przerwie aktywnością wykazał się młyn "wschodni" Aktywność polegała na zejściu z wiaty, przybiciu "piątek" i "żółwików" z kolegami i dołączeniu do młyna "zachodniego". Po rozpoczęciu drugiej połowy aktywnością wykazał się sędzia: pierwszą żółtą kartkę pokazał już w drugiej minucie. Największą zaś aktywnością wykazali się piłkarze Orła, którzy ostro wsiedli na przeciwnika. Próba rozklepania obrony Rybitw szybkimi podaniami nie przyniosła efektów, stałe fragmenty gry też nie pomagały i kiedy wszystkim wydawało się, że także atak pozycyjny do niczego nie doprowadzi, kiedy nawet zawodnicy Orła mieli ochotę wrócić na swoją połowę, by przemyśleć dalszą strategię, kapitan gości zdecydował się na strzał z dystansu, bramkarz zareagował za późno i piłka wylądował w siatce. 1:1. Jak to się mówi w takich przypadkach: "mecz zaczął się od początku". A dokładniej zaczął się od nerwów i fauli. Gra nadal była szybka, ale teraz stała się także zdecydowanie ostrzejsza. Nie, żeby brutalna czy chamska - nic z tych rzeczy. Po prostu ostrzejsza. Niestety, trochę pogubił się sędzia główny - raz coś zagwizdał, raz nie, raz przerwał kontratak, choć przywilej korzyści byłby sensowniejszy, a innym razem tak pieczołowicie ustawiał mur, że połowa widzów zaczęła głośno ziewać. Coraz częściej też gwizdał faule "na krzyk", co widząc zawodnicy nie żałowali sobie i kibicom pełnych nadziei efektów akustycznych. - Ej, panie sędzio! - krzyczał pomocnik Orła, turlając się po starciu z obrońcą Rybitw. - Ej, panie sędzio, ej! - alarmował arbitra, napastnik Rybitw. - Ej, panie sędzio, ręka! - krzyczał jego kolega z drużyny. - Ej, panie sędzio, faul! - napastnik Orła też liczył na łut szczęścia. Gracze krzyczeli, sędzia gwizdał, kibice zaczynali się śmiać. - Ej, panie sędzio, wolny! - prosił obrońca Rybitw. - Ej, panie sędzio, co jest? - pytali retorycznie kibice Orła - Ej, panie sędzio, ręka! - pomocnik Rybitw łatwo nie zmieniał zdania. - Eeeej!! - protestował gracz gości, wypchnięty poza linię boczną. - Eeeeej!! - zawtórowali mu wesoło miejscowi kibice, koło których właśnie przelatywał. - Ej, panie sędzio... - kolejny zawodnik Orła zgłaszał ad vocem do kopnięcia w kolano. - Och, dalibyście już wreszcie spokój! - wrzasnął zirytowany pomocnik gospodarzy - Panie sędzio, panie sędzio... Żebrzecie tylko o te gwizdki, aż przykro patrzeć. - Ej, panie sędzio, ręka! - wsparł go niezbyt fortunnie kolega z zespołu. - Eeej! - krzyczał kolejny piłkarz. - Eeeej! - jak echo odpowiadały rozchichotane trybuny. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały, sędzia gwizdał w trybie losowo-niezrozumniałym, a atmosfera niestety robiła się coraz gęstsza. Mecz był naprawdę niezły, ale zawodnicy wyczuwali niepewność arbitra, a arbiter wyczuwał, że zawodnicy wyczuwają i postanowił bronić honoru funkcji w najgorszy możliwy sposób - kartkami. Faule kończyły się gwizdkiem i wolnym, ale komentarze były karane z całą surowością urażonej ambicji. Oczywiście dało to efekt odwrotny od zamierzonego: zawodnicy komentowali nadal, tylko ciut ciszej, przyłapani na użyciu słowa powszechnie uznanego stwierdzali, że to nie o panu, tylko o koledze z zespołu, a trybuny przestały się śmiać, zaczęły natomiast głośno i dosadnie kwestionować decyzje sędziego. Sportowo nadal było nieźle - Rybitwy ambitnie dążyły do objęcia prowadzenia, parę razy naprawdę niewiele brakowało: piłka szybowała pół metra nad poprzeczką, o pół metra szybszy był bramkarz Orła, w końcówce połowy przycisnęli goście i równie niewiele brakowało, żeby to oni wywieźli z Krakowa 3 punkty, gdy piłka dwukrotnie niemal otarła się o słupek bramki Rybitw. Gra nadal była twarda ale czysta, a sędzia nadal reagował na krzyk i na krzyk gwizdał. Na domiar złego dwa razy z rzędu po gwizdnięciu pobiegł na konsultację z liniowymi. Tego tylko trzeba było zawodnikom i kibicom.... Komentarze sypały się non-stop, w dodatku ich wektory były identyczne co do treści, zwrotu i kierunku: kibice gości i gospodarzy w ocenie wydarzeń na boisku byli jednomyślni. Siedem minut przed końcem meczu z boiska wyleciał napastnik gospodarzy: po gwizdku sędziego wściekły kopnął piłkę w trybuny, dostał drugą żółtą kartkę i pomaszerował w stronę szatni. Postępek był nienajmądrzejszy, kartka przepisowa, ale sędzia miał już całkiem przechlapane, a jego autorytet zmarł i został pochowany między polem karnym a linią autową. - Czy pan może być poważny? - pytał głośno zawodnik Rybitw. - Wymagam szacunku! - odpowiadał poirytowany sędzia. - Ja też! - krzyczał zawodnik gospodarzy - Wymagam od pana szacunku dla pracy i wysiłku moich kolegów! Szanujmy się nawzajem! - No właśnie! - przytakiwał sędzia. - No właśnie! - stygł zawodnik Rybitw i wszystkim się zdawało, że zapanuje zgoda, a ja nie mogłem się opędzić od wrażenia, że obaj panowie co prawda mówią to samo, ale na myśli mają coś zupełnie innego. Kolejny gwizdek, kolejny faul, kolejne krzyki z trybun, kolejny gorzki śmiech zawodników. - Dobrze, że są zdjęcia - zaśmiał się kapitan gospodarzy - Będzie dowód. Dyskretnie wymieniłem kartę w aparacie. Pretensje pretensjami, dowody dowodami, ale ja przecież muszę mieć czym zilustrować relację. Zresztą karta i tak już była pełna. Jeszcze zaatakowały Rybitwy, jeszcze bramkarz Orła obronił, jeszcze goście spróbowali zdobyć zwycięskiego gola - ale druga połowa dobiegała końca. Tym razem gwizdek sędziego nie wywołał żadnych protestów - bodaj jedyny raz w II połowie. Po naprawdę niezłym - aczkolwiek w drugiej części nieco przegadanym - meczu TS Rybitwy zremisowały z Orłem Iwanowice 1:1. W drodze powrotnej w duchu przepraszałem MPK, że w nie zwątpiłem. Z Rybitw na Plac Bohaterów Getta autobusem linii 158, a potem tramwajem numer 50 do domu. Zaledwie czterdzieści minut z jedną przesiadką. W niedzielne popołudnie. Jak tu nie kochać komunikacji miejskiej? Zdjęcia (jak zwykle w slajdszole) tu: http://tinyurl.com/yzarxwd Gdyby ktoś chciał - i slajdszoł, i podpisy można wyłączyć. Pierwsze przy pomocy "ESC", drugie przy pomocy "x" na pasku na dole. -- AJK |
|