Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 38

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 38

Data: 2010-06-14 09:19:42
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 38
2010.05.09. B-klasa, gr. I
KS Wróżenice - Galicja Raciborowice - 0:2

Prezydent Juliusz Leo pewnie zdziwiłby się, gdyby usłyszał, że Wróżenice
są częścią Krakowa, ale chyba zaraz potem bardzo by się ucieszył -
wymarzył sobie przecież Wielki Kraków, a tu proszę: jeśli Kraków sięga
aż w te rejony, to musi być Naprawdę, Ale To Naprawdę Wielki. Właściwie
to wszyscy mogą być zadowoleni, tylko moja teoria o MPK i możliwości
dojazdu w dowolne miejsce w Krakowie z jedną zaledwie przesiadką wzięła
w łeb, albowiem nawet serwis jakdojade.pl zakomunikował mi, że mogę się
wypchać. Ale nie ze mną te numery, Brunner! Nie mogę z jedną przesiadką?
To pojadę bez przesiadki!
Pasy, światła, zwalniamy ręczny... "Nobby" potoczył się gładko, korków
nie było i na miejsce dotarłem bez kłopotów, nie licząc skrętu w złą
stronę przy ponurym gmaszysku ZK Kraków, jazdy posępnym tunelem i
konieczności zawrócenia... Nie, nie pytajcie, dokąd dojechałem. Wszystko
zrekompensowały widoki przy skręcie z Węgrzynowickiej w Barwną...
Wyjeżdża człowiek na wzgórze a tu nagle przepiękne błękitne niebo,
zielone wzgórza (nie nad Soliną) i pola rzepaku żółtego jak... jak
rzepak. Barwna, rzeczywiście i już choćby tylko dla takiego widoku warto
było wyruszyć w tę podróż.
Niestety, boisko we Wróżenicach już tak piękne nie było. Parodniowe opady
dały mu się we znaki, choć chyba nigdy nie był to obiekt, mogący walczyć
o ekstraklasową licencję. Murawa... znaczy, podłoże wyglądało ponuro,
trawa miała depresję, a błoto bawiło się w berka z strumyczkami
deszczówki. Zwyczajne, ciężkie realia klubów klas niższych.

Publiczność dopisała - jeszcze przed pierwszym gwizdkiem na trybunach
zgromadziło się kilkadziesiąt osób płci obojga i różnego wieku. Na
trybunach, bo były dwie - trawiasta trybuna siedząca czyli rząd
drewnianych prawie-ławek i trybuna stojąca - na biegnącej obok boiska
drodze. Po deszczu zdecydowanie bezpieczniejsza była trybuna stojąca -
sucho, twardo i można się oprzeć o zaparkowane samochody. Trybuna
siedząca ciurkała, mlaskała i mruczała coś o reumatyzmie. Szybko zresztą
okazało się, że prawie-ławki można przestawić na trybunę stojącą, z
czego skorzystał miejscowy aktyw kibicowski i tylko niżej podpisany
został na trybunie trawiastej, bo trzy metry różnicy przy słabym
obiektywie to jednak sporo.

Pierwsze pięć minut spotkania upłynęło mi na obserwacji sędziego
liniowego, który biegał w odległości metra. Podłoże wydawało przy każdym
jego kroku odgłosy boleściwe, jęczące i mlaszczące, a chcąc zwrócić na
siebie uwagę arbitra, chwytało go za pięty i sznurówki, a w końcu
rozwiązało mu jeden but, a sznurówka majtała się hipnotycznie i
skłaniała do rozważań: "nadepnie sobie, czy nie nadepnie?" W końcu
arbiter zauważył, że coś jest nie tak i nawet próbował zawiązać but, ale
kiedy odłożył chorągiewkę, zaczęła dość szybko tonąć, doszedł więc do
wniosku, że braku buta w tym błocie i tak nikt nie zauważy, a co to za
liniowy bez chorągiewki? Biegał dalej, a publiczność zakładała się, czy
arbiter najpierw straci but i skarpetę w grzęzawisku, czy najpierw
wywali się na sznurówce.

W szóstej minucie meczu goście mogli i powinni prowadzić 0:1. Po szybkiej
kontrze prawym skrzydłem, napastnik Galicji posłał płaską piłkę w pole
karne. Piąty metr, z lewej nadbiega kolega z drużyny, pusta bramka...
- MLASK! - piłka stanęła w kałuży i postanowiła odpocząć, a zamykający
akcję napastnik zrobił pusty przebieg i zatrzymał się parę metrów za
linią końcową.
Bramkarz odetchnął z ulgą, publiczność odetchnęła z ulgą, drużyna gości
powiedziała brzydko, a sędzia liniowy znowu chciał zawiązać sobie
sznurówkę, ale nie zdążył, bo akcja przeniosła się pod bramkę Galicji.
Mimo koszmarnych warunków oba zespoły walczyły bardzo ambitnie - to
jedna, to druga strona przedostawała się w pobliże bramki przeciwnika,
to gospodarze, to goście próbowali strzelać z dystansu (i niewiele
brakowało) albo wpłynąć z piłką na mokrego przestwór pola karnego - ale
wtedy jednak najczęściej sędzia odgwizdywał spalonego.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK! - liniowy z żółtą chorągiewką biegał już
w niewielkim błotnym wąwozie.

Tak, nie można się było nudzić. I nie można było oderwać wzroku od piłki,
bo każda chwila nieuwagi mogła drogo kosztooooo... o, właśnie państwo
widzieli, jak niżej podpisany w ostatniej chwili zrobił zgrabny unik
przed szybującą w jego kierunku piłką. Miejscowi kibice mieli słabszy
refleks i jeden z nich został zestrzelony z prawie-ławki, ale obeszło
się bez interwencji służb medycznych.
Pierwsza połowa była bardzo wyrównana - oba zespoły miały swoje
stuprocentowe sytuacje, ale żadna nie doczekała się bramkowego
zakończenia: raz piłka o centymetry minęła słupek/poprzeczkę, innym
razem fantastycznie interweniowali bramkarze, a czasem piłka stawała w
miejscu i dawała do zrozumienia, że w takich warunkach pracować nie
będzie.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK! - przebiegający obok liniowy wydawał się
parę centymetrów niższy niż na początku meczu.

Na przerwę obie drużyny schodziły z uczuciem niedosytu po zmarnowanych
sytuacjach i chyba lekkiego głodu, bo akurat zajechał klubowy grill i
zaczęło się wyładowywanie kiełbasek. Obsługa grilla okazała się także
poważnym wsparciem dopingowym, a okrzyk "Jazda! Jazda! Jazda! Wróżenicka
gwiazda!" niósł się daleko, wysoko i nikt się nie śmiał, więc to chyba
jakaś tradycja. Boisko, spulchnione korkami piłkarzy, bulgotało wesoło,
miejscami syczało i nie dam głowy, czy nie słyszałem także "Tyle było
dni...", ale być może to akurat śpiewała publiczność.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK! - Oho, sędzia liniowy wrócił na
stanowisko, spojrzał z obrzydzeniem na bloba, po którym biegał pierwszą
połowę i będzie musiał biegać drugą. Blob odwzajemnił się spojrzeniem
mówiącym: "Hej, to przecież ty po mnie biegasz, a nie ja po tobie!",
sędzia główny gwizdnął i zaczęto drugą połowę.

Do ataku ruszyli gospodarze. Najpierw popłynęli lewym skrzydłem, potem
postanowili uderzyć przez nadbiebrzańskie bagna w środku pola karnego,
wreszcie zaatakowali torfowiskiem po prawej. Robiło się coraz groźniej,
a los okazał się sprawiedliwy, gdy tym razem to dośrodkowanie gospodarzy
utonęło na piątym metrze, a zamykający akcję miejscowy napastnik machał
nogą po próżnicy. Najgroźniejszą sytuację Wróżenice stworzyły sobie w 6
minucie drugiej połowy, kiedy zawodnik gospodarzy posłał piłkę w pole
karne spod linii bocznej (na mniej więcej trzydziestym metrze). Leciała
długo i pod wiatr, a kiedy opadła, bramkarz Galicji w ostatniej chwili
przerzucił ją nad poprzeczką. Publiczność jęknęła, obsługa grilla
wzniosła okrzyk, a bramkarz gości złożył sobie krótkie pięciolioterowe
gratulacje, do których dołączyli się koledzy z obrony i Tadeusz z
rodziną.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK! - sędzia liniowy z coraz większym trudem
przemieszczał się w swojej fosie, a za każdym razem, gdy wyciągał stopę
z błota, zostawała za nią gęsta smuga mazi, która wisiała przez moment w
powietrzu, kłaniała się publiczności, machała do smugi, która powstawała
przy wyciągnięciu drugiej nogi, aż wreszcie obie opadały z mlaskiem... i
tak w kółko.

Napór gospodarzy trwał - próbowali wszystkiego: strzałów z dystansu,
akcji indywidualnych, dośrodkowań, grania "mlaszczącą klepką" lub
prostopadłym podaniem i zawsze czegoś brakowało. Raz podanie było za
krótkie, raz za długie, raz strzał za słaby albo dwa centymetry obok
słupka, raz błoto za głębokie... Galicja Raciborowice grała z kontry
(zwłaszcza prawym skrzydłem) i także miała parę okazji do zdobycia gola.
Publiczność cieszyła się niezłym meczem, podbijała stawki w zakładach
czy sędzia boczny w 90 minucie będzie zapadnięty po kolana czy po pas i
żywo reagowała na boiskowe wydarzenia.
- Widziałeś? Brasiliana, normalnie! - emocjonował się jeden z kibiców na
widok próby strzału przewrotką. Kolega uspokajał go, przypominając, że
to już szósta taka próba dzisiaj.
- Boisko dziś miękkie, sprężyste jak materacyk, jedyna okazja, żeby nie
bolało.
- PIIIIIP! - trąbił samochód, usiłujący przejechać przez trybunę stojącą.
Ludzie ustępowali, natomiast pies rasy długiej ani myślał. Stał twardo i
patrzył samochodowi prosto w reflektory, a jego badylengłydż jasno
mówił: "Come on. Make my day!"
- Wróżenice walcząwalcząwalcząwalczą! Się nie poddają! - niosło się od
strony coraz bardziej dymiącego grilla.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK! - liniowy zapadał się coraz głębiej, ale
dzielnie nadążał za każdą akcją.

Z biegiem minut i chlupotem błota gospodarze opadali z sił, a przewagę
zyskiwała Galicja. To akcje gości były składniejsze, gra kleiła im
się... no, w takich warunkach, trudno, żeby się nie kleiła. Myślę, że
gdyby piłkę z tego meczu przyłożyć do ściany, to po chwili trzeba by ją
odrywać przy pomocy łomu. Koniec dygresji.
Problemem była skuteczność. Ilość stuprocentowych sytuacji z obu stron
można było liczyć na palcach już trzeciej dłoni, a piłka wciąż nie
wpadała do siatki. Napastnik Wróżenic spudłował w pięciu metrów,
napastnik Galicji stojąc na trzecim metrze główkował wprost w bramkarza,
kolejny strzał gospodarzy minął słupek, a publiczność jęczała głośno i
pocieszała się, że skuteczność Wisły Kraków jest na podobnym poziomie.
- MLAAAAAASK! - arbiter liniowy zahamował gwałtownie przy linii
środkowej.

I wreszcie nadeszła 82 minuta - Galicja wykonywała rzut rożny, obrona
gospodarzy stanęła i patrzyła, atak gości doszedł do wniosku, że skoro
gospodarze są tak uprzejmi, to może jednak, spróbujemy, panowie,
strzelić w stronę bramki? Obrona Wróżenic wydawała się nie mieć nic
przeciwko, więc pomocnik Galicji uderzył piłkę głową, bramkarz
miejscowych zamachał rękami... i było 0:1. Sektor grillowy wzmógł
doping:
- Jazda! Jazda! Jazda! Wróżenicka gwiazda!
- Paweł, daj spokój, nie śpiewaj już... - poprosiła zrezygnowana trybuna
na szosie.
- Ci młodzi to w ogóle bez ambicji! - padło od grilla, ale dyskusja na
temat dopingu szybko przerodziła sie w ogólnostadionowy jęk rozpaczy.
Kiedy wydawało się, że kolejna akcja Galicji ugrzęzła w błocie i
gospodarze będą w stanie wyprowadzić kontrę, nagle zakotłowało się przed
polem karnym, kilku piłkarzy zaczęło chlupać i chlapać w poszukiwaniu
futbolówki, wreszcie zawodnik Galicji piętą podał do kolegi, a ten
ładnie nawinął obrońców Wróżenic, posadził ich w błocie i strzałem w
długi róg podwyższył wynik na 0:2.
- Pierniczę! Nie gram więcej! - wściekał się jeden z miejscowych graczy -
Pięć okazji na gola i wszystkie zmarnowane, a tu takie farfocle wpadają!
Cholery można dostać!
- Jakie pięć? Pięćdziesiąt pięć! - wspierał kolegę bramkarz, ale sądząc
po spojrzeniu, jakim został obrzucony, chyba nie bardzo mu to wyszło.

Z gospodarzy zupełnie uszło powietrze. Dwie bramki stracone w ciągu
trzech minut dobiły ich całkowicie i bezapelacyjnie. Uśmiechnięci goście
już nigdzie nie musieli się spieszyć, więc i nie spieszyli się wcale.
Oczywiście, gra na czas nie podobała się trybunom, komentarze były coraz
bardziej dosadniejsze, by wreszcie osiągnąć granicę kompletnej
niecenzuralności i celowania w sędziego... nie wiem, co to było, ale
było małe i zielone. Ponieważ jednak rosło na okolicznym krzaku - chyba
nie był to ani kosmita, ani gajowy, tylko jakaś szyszka czy inna jagoda.

Wreszcie sędzia odgwizdał koniec meczu. Po niezłym spotkaniu, które w
normalnych warunkach mogłoby się zakończyć o wiele wyższym wynikiem w
dowolną stronę i dostarczyć widzom sporo emocji, Galicja Raciborowice
pokonała LKS Wróżenice 0:2. Gospodarzom na pocieszenie zostały kiełbaski
z grilla, goście zmyli z siebie pól bitewnych czarne błoto w okolicznej
rzeczułce (morsy? w maju?), a ja udałem się na parking.
- MLASK MLASK MLASK MLASK MLASK!
- Do widzenia, panie sędzio - ukłoniłem się przepływającemu obok zarysowi
arbitra liniowego, ale chyba mnie w tym błocie nie usłyszał.

PS Słowo o sanitariatach. Wykonane były w stylu późnego Sławoja, umieszczone
zostały w szczerym polu (mogły robić za znak orientacyjny) i zamknięcie
miały "na koleżankę/kolegę"(czyli po prostu współtowarzysz podróży
opiera się plecami o drzwi i komunikuje ewentualnym chętnym, że zajęte).
Ale primo - czyste są i nie odstraszające wonią, a secundo - są w ogóle,
dzięki czemu publiczność nie musi latać w okoliczne pokrzywy i nie
zanieczyszcza pięknych okoliczności przyrody ani elewacji budynków
klubowych. Więc choć na pierwszy rzut oka wyglada to śmiesznie, to
jednak brawka dla Wróżenic i żebym czasem nie zaczął wymieniać klubów,
które na stadionie nie mają żadnego sanitariatu. Oj, trwałoby to...

Zdjęcia tu:
http://tinyurl.com/33kdfew
Jak zwykle w "slajdszole", jak zwykle wychodzimy "escapem", jeśli ktoś
woli oglądać inaczej

--
AJK

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 38

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona