Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39

Data: 2010-07-14 12:22:47
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza ekstraklasą,
reprezentacją i Mundialem, a czasem nawet uda się trafić na boisko, na
którym ktoś gra. "2010 odyseja boiskowa"

"Deszcze niespokojne potargały sad" oraz krakowskie boiska, przede
wszystkim jednak potargały i to niejednokrotnie, rozkład jazdy lig
wyższych, niższych i bardzo niskich. Mecze, które miały się odbyć, nie
odbywały się i trzeba je było odrabiać, mecze, które miano odrobić nie
odbywały się także i trzeba było znaleźć na nie miejsce w środku
tygodnia, a boiska na których miano grać zamieniły się w bagna, jeziorka
i inne okoliczności przyrody i tego... i niepowtarzalnej. Jednym słowem
koszmar w ciapki i jeśli ktoś planował wyjście na mecz, miał
przechlapane. A jeśli ktoś, jak niżej podpisany, nie planuje takich
wyjść, tylko zdaje się na intuicję, to... to ma za swoje.

Zaczęło się od meczu Bratniaka z Michałowianką. Sobota, godzina
czternasta, w sam raz, żeby obejrzeć mecz i z kartą pełną zdjęć, a głową
pełną emocji udać się na obiad. Ba, tylko gdzie ten Bratniak gra? Nazwa
wskazywałaby, że miejscem najbardziej odpowiednim byłoby boisko w
uniwersyteckim kompleksie sportowym (tak, to była ironia. I to spora.)
przy ulicy Piastowskiej, ale kiedy ostatnio zaglądałem na Piastowską,
boisko tamtejsze pomachało do mnie, uśmiechnęło się z zadumą i
westchnęło: "Kopę lat, stary. Posunęliśmy się, postarzeliśmy...", co
było pewnym nadużyciem, bo primo - nie "my", a secundo - kiedy pierwszy
raz na zajęciach z WF-u grałem przy Piastowskiej, boisko już wyglądało
jak weteran Wielkiej Wojny Ojczyźnianej na państwowej rencie. Teraz
wygląda, jakby mu tę rentę państwo odebrało.
Szybki research wykazał, że Piastowska odpada, ale w grę może wchodzić
boisko Mydlniczanki. Podobno ktoś widział tam zawodników w strojach
Bratniaka, podobno jakieś sojusze personalne między klubami... historia
zapowiadała się ciekawie, ale nie miałem czasu, żeby wysłuchać jej do
końca - była już 13:00 i trzeba było przygotowywać się do wyjścia.
Szybki rzut oka do sieci - o, jak fajnie: mogę sobie obejrzeć statystyki
wyniki Bratniaka sprzed pięciu lat, ale gdzie zespół gra, tego się nie
dowiem. Cóż, no to jedziemy na Mydlniczankę.

Pora obiadowa, więc miasto puste - podróż była krótka, szybka i
przyjemna, miejsc do parkowania ile dusza zapragnie, słońce, ciepło.
Sielankowy nastrój psuł jednak pewien drobiazg. Taki mianowicie, że
byłem jedynym człowiekiem trybunach, a nawet - nie bójmy się tego
powiedzieć - na boisku. Czternasta, a tu piłkarzy ani śladu, sędziów ani
śladu, publiczności ani śladu. - Znaczy, mecz z Michałowianką albo już się odbył, albo odbywa się gdzie
indziej - pomyślałem.
- Na Boga, Holmesie! Jak na to wpadłeś? - zadrwił Głos Wewnętrzny, a ja
udając, że nic się nie stało i ja tu tylko na spacerek, ruszyłem w
stronę ulicy Balickiej. I wtedy los postanowił zrekompensować mi brak
meczu. Ulicą Zakliki z Mydlnik (to taki tutejszy odpowiednik hrabiego
Teleke z Tölökö. Albo hrabiego Tölökö z Teleke - zawsze mi się mylą)
szedł obywatel w stanie mocno wskazującym. Szedł mocnym zygzakiem i
wydawał odgłosy prewomitalne, gdy nagle zatrzymał się i... i zaczął iść
do tyłu. Tyłem do tyłu, znaczy. I zaczął piać. Poważnie: najpierw
zwykłym "Kukuryku!", a potem już piskliwie, krtaniowo i onomatopeją.
Jeszcze stałem, choć mocno musiałem się trzymać płotu, ale kiedy
obywatel - ciągle idąc tyłem - zapiał ostatni raz i zakrzyknął radośnie
"TELERANEK!", usiadłem na krawężniku i popłakałem się ze śmiechu.

Dobra, nie ma Bratniaka, to pójdziemy sobie na obiad a potem na Wawel.
Znaczy na stadion Wawelu, który ma grać z Pogonią Skotniki. Znaczy, nie
stadion Wawelu ma grać, tylko drużyna Wawelu na stadionie Wawelu. Który
jest dość daleko od Wawelu-Wawelu. The Wawelu. W czasie obiadu zerknąłem
na kartkę z notatkami. Hmmm... dziwne.
Telefon, Wawel, dzyń-dzyń.
- Dzień dobry, czy pan Ben-Ali?
Czy to dziś mecz z Pogonią?
- Nieeeee. Pana nabujali!
Zadrżałem. Popołudnie. Pocztylion stał jak pika... I urosła mi gula, a
oko zaczęło latać. Głównie dlatego, że zorientowałem się, iż niedzielny
mecz wpisałem sobie na sobotę (przy czym z niedzieli wcale go nie
wykreśliłem) i nie mam na kogo zwalić winy.

Parę dni później, we wtorek miał grać Grzegórzecki z Grębałowianką.
"Fajnie" - myślę - "Grzegórzecki blisko, po drodze skoczę do Chińczyka
na obiad i wyposażony w zapas kalorii (ciepło, te rzeczy...) podjadę na
mecz". Jak pomyślałem - tak zrobiłem. Łypnąłem do sieci, czy nie
odwołali/nie przenieśli. Strony klubowe nie ostrzegały, więc uznałem, że
nie odwołali, nie przenieśli. Zacząłem od obiadu: sajgonki okazały się
być nędzne, kaczka po tonkińsku zjadliwa, deszcz siąpił, czas płynął.
Tuż przed szóstą zjawiłem się przed bramą Grzegórzeckiego i zgrzytnąłem
zębami. Bo, oczywiście, nikogo nie było. Była za to informacja, że mecz
odbędzie się... zerk na zegarek... za 5 minut na boisku Płaszowianki,
przepraszamy za usterki, dziękujemy uprzejmie.
Za plecami usłyszałem radosny rechot. Odwróciłem się - rechotały
obustronne korki na Alei Pokoju.
- Dajesz, chłopie! - pokładały się ze śmiechu sznury samochodów - Godziny
szczytu, deszcz pada, a ty chcesz na Płaszowiankę, tak? Ruszaj, chętnie
popatrzymy. Chyba nawet pieszo będziesz szybciej, a jeśli kondycja
dopisze, to może zdążysz na końcówkę pierwszej połowy.
Poddałem się. Powlokłem się na przystanek tramwajowy, a po drodze kupiłem
"Dziennik Polski". Pasażerowie "50-ki" musieli mieć niezły ubaw, kiedy
widzieli, jak oczy wychodzą mi z orbit i wysiadają na najbliższym
przystanku, a z gardła dobywa się warkot znerwicowanego ratlerka. Bo w
gazecie czarno na białym stało, że mecz ma się odbyć na boisku
Płaszowianki, ale oczywiście jestem za sprytny, żeby gazety kupować i
czytać rano. Następnego dnia Tomianka (B-klasa) miała grać z Błyskawicą Wyciąże.
Słoneczko, cieplutko, zerk do internetu - żadnych komunikatów.
Pojechałem. Obiekt Tonianki położony jest malowniczo między jednym
jeziorkiem a drugim, a jego atu... Przepraszam, to pola były, nie
jeziorka. Podlane, podtopione, ale pola, a środkiem biegła szosa, przez
którą trochę chlupało. Malowniczości dodawał fakt, że budynki klubowe
znajdują się przy skrzyżowaniu Łokietka z ulicą Skotnica, a boisko -
paręset metrów dalej, więc piłkarze muszą chyba tuptać przez wieś w
strojach służbowych. Tym razem nie tuptali - ze smętnymi minami
siedzieli na klubowych schodach i mówili, że mać. Mecz się nie odbył, bo
boisko nie nadawało się do gry.  Szczerze mówiąc, sprawiało wrażenie
jakby powódź niewiele tu miała do rzeczy, bo już parę lat temu przeszło
w stan rozkładu, ale może to tylko rozczarowanie rzuciło mi się na oczy.
Całości nastroju dopełniała świadomość, że korki korkami, ale mogłem
podjechać "Nobbym", dzięki czemu oszczędziłbym sobie dramatycznego "Za
ile? Za czterdzieści minut??" na przystanku autobusowym i deczko
absurdalnego spacerku. Pocieszający był fakt, że ja straciłem tylko
godzinę, a piłkarze obu zespołów mieli zmarnowane dwa popołudnia - bo
przecież ten mecz trzeba będzie/było jednak rozegrać.

Dzień później, w Boże Ciało, Lotnik Kryspinów (V liga) miał grać z
Jordanem Zakliczyn. Na sztucznym boisku Nadwiślanu, więc ni-chu-chu,
mecz się odbyć musi, bo Nadwiślan jest idealny na taką pogodę i deszcze
ma w nosie oraz w poważaniu. Piękne słońce, więc aparat, mineralna, coś
pod tyłek, na wypadek, gdyby krzesełek nikt nie odkurzył i jadziem,
panie Zielonka. Pojechalim. Dojechalim. Zajechalim. Veni, vidi, irytati.
Okazało się, że na mecz w święto nie zgodzili się jedni, na mecz dzień
wcześniej nie zgodzili się drudzy, a na mecz dzień później nie zgodził
się gajowy, który wywalił wszystkich z lasu. Oczywiście, informacja w
internecie była (nie żeby jakoś strasznie widoczna, ale jednak była),
ale niżej podpisany nie sprawdził przed wyjściem i znowu pretensje może
mieć tylko do siebie.

5.06. Bratniak miał grać z Partyzantem Dojazdów i tym razem wiedziałem,
że mecz odbędzie się na boisku Nadwiślanu. Znaczy, wiedziałem, ale żebym
całkowicie w to wierzył - nie mogę powiedzieć. Do ostatnich chwil miałem
przygotowany wariant awaryjny: zerkam na boisko i jeśli nikogo nie
będzie, to po prostu mijam Nadwiślan i kontempluję architekturę,
albowiem "ja amerykanskij entomołog" czyli w wolnym przekładzie: "Jestem
zwykłym turystą i ach, jakie piękne błoto naniosła Wisła na bulwary". Na
szczęście na boisku trwała rozgrzewka. Padłem na kolana i ucałowałem
ogrodzenie, a kiedy zasiadłem na trybunach radość wzbierała mi w duszy i
byłem gotów rzucać się każdemu piłkarzowi na szyję za to tylko, że jest,
że kopie i że będzie grał.

Wrażenia z meczu nie będą obiektywne, bo z radochy, że spotkanie w ogóle
doszło do skutku, każdą akcję traktowałem jak dzieło sztuki, każdy
strzał jak stuprocentową sytuację, a przy każdej paradzie bramkarskiej
miałem ochotę zrywać się i śpiewać arię z "Księżniczki czardasza".
Bratniak tylko w pierwszej połowie dotrzymywał kroku rywalowi - akcja
szła za akcję i nawet bramki na 0:1 oraz 1:1 obie drużyny strzeliły w
odstępie minutowym. Wydawało się nawet, że Bratniak obejmie prowadzenie,
ale trafienie głową do bramki odległej o dwa metry bywa czasem zadaniem
ponad siły zwykłego śmiertelnika. Druga połowa toczyła się już pod
dyktando Partyzanta, który strzelił dwa gole, a mógł jeszcze ze trzy.
Druga bramka poważnie obciąża konto obrony i bramkarza, a trzecia była
już tylko prostą konsekwencją desperackich prób Bratniaka, by wyrównać -
podręcznik taktyki, strona 70., szybka kontra, podanie na skrzydło,
wejście w pole karne, strzał nad rozpaczliwie interweniującym
bramkarzem, 1:3, oklaski.

Udało się! Po tygodniu polowań, oczekiwania, podchodów i zasadzek
upolowałem mecz. Chyba żaden mój praprapraprapra...prapradziadek nie był
tak dumny z upolowania mamuta, jak ja z tego, że wreszcie udało mi się
zobaczyć grające drużyny. W dodatku jedną z nich był Bratniak Kraków, od
którego cała kałabania się zaczęła. Kiedy wychodziłem ze stadionu Nadwiślanu zaczepił mnie mężczyzna z
aparatem fotograficznym na szyi.
- Przepraszam bardzo, mecz się już skończył?
- Tak, przed chwilą - odparłem - Partyzant Dojazdów wygrał 3:1 z
Bratniakiem Kraków.
- Ojejku, a ja sobie źle zapisałem i spóźniłem się całkiem - zmartwił się
obywatel.
- Współczuję. Znam ten ból - powiedziałem uprzejmie i z empatią, podczas,
gdy Głos Wewnętrzny wesoło chichotał i krzyczał "Klątwa zdjęta! Berek!"


--
AJK

Data: 2010-07-14 13:06:47
Autor: Leonid2009
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39
STOP GRAFOMANII !!!!

STOP GRAFOMANII !!!!

STOP GRAFOMANII !!!!


Leo2009

Data: 2010-07-16 08:05:20
Autor: Payol
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39
On 14 July, 11:22, AJK <to-co-w-podpi...@post.pl> wrote:
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza ekstraklasą,
reprezentacją i Mundialem, a czasem nawet uda się trafić na boisko, na
którym ktoś gra.


/cut/

Dzieki wielkie za to, ze chce Ci sie. Usmialem sie do lez - idealny
tekst na rozpoczynajacy sie weekend :)
jeszcze raz dzieki.

peace
payol
http://www.touchtheworld.blox.pl

Data: 2010-07-18 08:46:04
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39
16-07-2010  o godz. 17:05 Payol napisał(a):

On 14 July, 11:22, AJK <to-co-w-podpi...@post.pl> wrote:
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza ekstraklasą,
reprezentacją i Mundialem, a czasem nawet uda się trafić na boisko, na
którym ktoś gra.

/cut/

Dzieki wielkie za to, ze chce Ci sie. Usmialem sie do lez - idealny
tekst na rozpoczynajacy sie weekend :)
jeszcze raz dzieki.

Niezamaco, cieszę się, że się podobało i zawsze... prawie zawsze... no,.
czasem do usług.
A chcenie nie ma tu nic do rzeczy - prawdziwy grafoman czuje wewnętrzny
imperatyw i przymus pisania. Chce mi się natomiast chodzić na te mecze i
odwiedzać te wszystkie boiska. Ale znajomy lekarz twierdzi, że to
uleczalne :-)

--
AJK

Data: 2010-07-19 10:21:06
Autor: WOJSAL
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39
W dniu 18.07.2010 08:46, AJK pisze:
imperatyw i przymus pisania. Chce mi się natomiast chodzić na te mecze i
odwiedzać te wszystkie boiska. Ale znajomy lekarz twierdzi, że to
uleczalne :-)


Tylko nie daj się z tego leczyć. Czytelnicy Twoich tekstów o
Twoich zmaganiach i doświadczeniach z lig
niższych niż ekstraklasa załalamialiby się.
;)

Pozdrawiam,
Wojtek

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 39

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona