Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 41

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 41

Data: 2010-11-13 11:49:30
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 41
Drugi odcinek remanentów.

Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą i kibice
bardziej zaangażowani niż ci, którzy wpasowują się w marketingowe
widowisko pt. "Mecz Barcelony"


2010-06.13., klasa B, gr. I
Błyskawica Wyciąże - Orzeł Iwanowice 2:2

Dawno, dawno temu, gdy sezon miał się ku końcowi, a wiosenne deszcze
wprost przeciwnie - zaniosło mnie aż do Wyciąża.

Niedziela była gorąca, chmury nie mogły się zdecydować, czy są deszczowe,
czy tylko stroją sobie żarty, a ja nie mogłem się zdecydować, czy brać
parasol czy nie i czy w ogóle ruszać się w taki upał z domu. Krakowskim
targiem stanęło na tym, że ruszam, ale bez parasola.
Dojazd do Wyciąża prosty jest jak barszcz, więc gdyby ktoś chciał się
wybrać: Jana Pawła II, Ptaszyckiego, Igołomską, za stacją benzynową
skręcamy w Wyciąską, prosto, w lewo, prosto... i lądujemy przy boisku
Błyskawicy. Obiekt robi całkiem przyjemne wrażenie - budynki odnowione,
a wysoka trybuna z czystymi krzesełkami pozwala widzowi obserwować nie
tylko zmagania piłkarzy, ale także przejeżdżające niedaleko pociągi.
Przy boisku znajduje się ogrodzony plac zbaw dla dzieci, więc w razie
można połączyć przyjemne z pożytecznym i zacząć przyzwyczajać malucha do
wspólnych niedzielnych wypadów na mecze.

Spore wrażenie robiło samo boisko. Nie tylko dlatego, że murawa sprawiała
wrażenie, jakby chciała sobie pójść gdzieś daleko, a w niektórych
miejscach - jakby poszła sobie już dawno i zapomniała, którędy się
wraca. Głównie dlatego, że przybyłych na mecz witał... wystrzyżony na
trawie wielki skrót "LKS". To się nazywa fantazja... Szkoda tylko, że
napis wystrzyżono na jednej połowie, a druga stała pusta. Jeśli,
oczywiście, nie liczyć sporych rozmiarów kopalni odkrywkowej, która
bezczelnie sobie tam ziała, czekając aż jakiś piłkarz w nią wpadnie.

Jak to mówią w telewizji: "Był to typowy mecz walki". Błyskawica punktów
potrzebowała jak kania dżdżu, ryba wody, a polityk głosów, a Orłowi na
ręce i nogi bacznie patrzyła spora i dobrze zorganizowana grupa kibiców.
Widać było, że żadna z drużyn meczu nie odpuści i nogi nie odstawi.
Pierwsze pięć minut należało do gospodarzy, ale potem z boiska zaczęło
dobiegać skrzypiące "Yyyyy...hyyyyy", co było dowodem na wizytę bogini
Zadyszki. Nic dziwnego - temperatura i wilgotność przywodziły na myśl
filmy o wojnie wietnamskiej, a kiedy zza chmur wyglądało słońce,
człowiek zaczynał skwierczeć i zachowywać się jak jajko sadzone.

Inicjatywę przejęli goście: dwadzieścia kolejnych minut to niemal
oblężenie bramki Błyskawicy, piłka mijała a to słupek, a to poprzeczkę,
a kibice obu drużyn chwytali się a to za głowę, a to za napój
niekoniecznie bezalkoholowy. Najweselej było, kiedy zawodnicy wpadali w
odkrywkę przy "bliższej" linii bocznej, bo wejść łatwo, ale wydostać się
trudniej, a w dodatku dwa metry od krateru roześmiane twarze i drwiące
komentarze miejscowych kibiców.

Kiedy wydawało się, że na przerwę obie drużyny zejdą przy wyniku
bezbramkowym, po silnym strzale z lewej strony pola karnego prowadzenie
objęli goście.Minutę później sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy,
kibice gości udali się do pobliskiego spożywczaka w celu nabycia napojów
do świętowania, a kibice gospodarzy udali się w to samo miejsce w tym
samym celu, tylko powód mieli bardziej żałobny.

Druga połowa wyglądała podobnie jak pierwsza. Raz atakowali goście, raz
gospodarze, kibice komentowali, oddziały zmotoryzowane (wczesny Romet,
takie "Wigry", tylko w jednym kawałku) dowoziły płynne posiłki, a
kopalnia odkrywkowa przy linii bocznej była miejscem ciężkich walk
taktycznych i aspirowała do roli w sequelu "Lost". Znowu najciekawiej
było na trybunach: opowieści snuły się długo i leniwie, kibice
przyjezdni mylili sobie Wyciąże z Trzyciążem, a obie miejscowości z
Libiążem, a niektórzy kibice miejscowi kulili się i chowali, gdy na
horyzoncie zamajaczyła sylwetka rozgniewanej połowicy, którą w
poszukiwaniu partnera siódmy kobiecy zmysł bezbłędnie prowadził w
okolice boiska. I nagle zrobił się remis. Nikt nie widział, jak to się
stało, miejscowi pytali przyjezdnych, przyjezdni sędziego, sędzia
zawodników, a zawodnicy wzruszali ramionami. Wykorzystanie najnowszych
technik wizualnych (czytaj: sprawdzenie na wyświetlaczu aparatu)
wykazało, ze gospodarze strzelili gola po akcji lewą stroną boiska i
mocnym strzale w długi róg bramki Orła.
Cztery minuty później Orzeł odzyskał prowadzenie - po dośrodkowaniu i
niezbyt szczęśliwej interwencji bramkarza Błyskawicy napastnik gości
wepchnął piłkę do bramki i bardzo malowniczo się ucieszył. Kibice gości
ucieszyli się również, a kibice gospodarzy głośno zaczęli artykułować
swoje rozczarowanie, ale do druku nadaje się tylko słowo "Polej!"

Gospodarze rzucili się do ataku, goście rzucili się do obrony, a
bramkarze rzucali się to w lewy, to w prawy róg bramki. W oczy rzucało
się, że w tym strzelaniu do rzutków bardziej wytrwali są zawodnicy
Błyskawicy (przepraszamy za usterki i rymy częstochowskie), ale zawsze
czegoś brakowało. Kiedy piłka strzelona do pustej bramki zatrzymała się
na piątym metrze i bramkarz Orła zdążył do niej dobiec przed
napastnikiem - zabrakło siły. A kiedy napastnik Błyskawicy z trzech
metrów nie trafił do pustej bramki - zabrakło... Nie wiem, czego
zabrakło. Mnie zabrakło słów i tym się różniłem od kibiców gości, którzy
po tej akcji wykazali się nieprzeciętną inwencją w doborze słów i ich
emocjonalnym akcentowaniu.

Z minuty na minutę robiło się coraz bardziej nerwowo, kibice coraz
głośniej sobie docinali, a piłkarze coraz mocniej kopali się po
kostkach. Któreś z kolei starcie boiskowe o mało nie zakończyło się
bijatyką po obu stronach linii bocznej, na szczęście i piłkarze i kibice
w ostatniej chwili wykazali się zdrowym rozsądkiem i powstrzymali
harcowników przy pomocy sugestii, perswazji i podwójnego nelsona. Trzeba
przyznać, że sędzia nie pomagał - jego decyzje często budziły
wątpliwości, a gesty sygnalizujące rodzaj przewinienia budziły
wątpliwości u zawodników, nie potrafiących się zorientować, czy arbiter
pokazuje "O, to są moje kolana" czy może jednak "Wicher wieje, wicher
silne drzewa głaszcze, hej!"

Trzy minuty przed końcem na boisku zagotowało się znowu: tym razem gest
sędziego był czytelny - rzut karny dla Błyskawicy. Sektor gości głośno
oznajmił, co myśli o arbitrze, sektor gospodarzy jakoś dziwnie
oszczędnie cieszył się z okazji do remisu, a niżej podpisany za
chińskiego boga nie może stwierdzić, czy faul był, czy może go nie było.
Rzecz działa się w narożniku pola karnego, zajście zasłaniało paru
zawodników i aparat utrwalił tylko ich plecy, pozostaje więc stwierdzić,
że sędzia był bliżej i odnotować, że gol zdobyty z tego karnego dawał
Błyskawicy remis 2:2. Oczywiście na tak wyluzowane podejście może sobie
pozwolić tylko osobnik niezaangażowany, rozemocjonowani meczem piłkarze
mieli jednak problemy z utrzymaniem języka za zębami, co skończyło się
drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartką dla jednego z zawodników
Orła.

Chwilę potem Błyskawica znowu nie trafiła do pustej bramki, przeciągły
gwizd zakończył spotkanie i wszyscy zawodnicy mogli rzucić się do
sędziego z pretensjami i stukaniem się w czoło, kibice gości rozpoczęli
demontaż okazałego transparentu, a kibice gospodarzy liczyli w
skupieniu, czy zdobyty punkt uchroni ich przed spadkiem.
Po pełnym wszelakich emocji meczu Błyskawica Wyciąże zremisowała z Orłem
Iwanowice 2:2 i jak wszyscy wiemy, ostatecznie utrzymała się w
rozgrywkowej klasie B.

Zdjęcia tutaj:
http://tinyurl.com/24eftkl

--
AJK

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 41

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona