Data: 2011-02-14 16:53:00 | |
Autor: AJK | |
Podró?e po krakowskich boiskach - odcinek 44 | |
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą, którą
nie wiadomo, gdzie obejrzymy i reprezentacją, która nie wiadomo, czy będziemy chcieli oglądać. 2010.10.24., I liga juniorów Jadwiga Kraków - Błękitni Modlnica 4:1 "Szła Jadwiga pod wieczór, szła Jadwiga na nieszpór" śpiewał kiedyś Jacek Kleyff, ale potraktujmy ten cytat jako typowe zagajenie w nawiązaniu do nazwy klubu, nie nieszpór albowiem, tylko mecz i nie pod wieczór, a świtem tak bladym, że musiałem się ostro pilnować, żeby nie wyjść z domu w piżamie. W dotychczasowych podróżach nie udało mi się trafić na drużynę seniorów Jadwigi Kraków. Pewnie dlatego, że Jadwiga drużyny seniorskiej nie ma, w przeciwieństwie do zespołów młodzieżowych, których ma mnóstwo i z którymi - sądząc po postawie żaków, młodzików i innych szkrabów - wykonuje fantastyczną pracę. Sześciolatków w czarno-niebieskich koszulkach już kiedyś widziałem, dziesięciolatków też, a teraz trafiła się okazja obejrzenia na żywo najstarszej drużyny czyli juniorów. Co prawda o 10:00 rano, ale nikt nie mówił, że po krakowskich boiskach podróżować będzie zawsze po równym i z górki. Wiele razy mijałem boisko w Parku Krowoderskim, ale jeszcze ani razu nie udało mi się zobaczyć na nim piłkarzy. Sam obiekt robi bardzo przyjemne wrażenie - ziemne wały, wybetonowane podłoże na trybunach, krzesełka, ogrodzenie, znakomicie utrzymana murawa, klubowy budynek utrzymany w stylu architektury bezpłciowej, ale zadbany i nienachalny. Trudno się dziwić, że czasem boisko używane jest jako obiekt treningowy i ostatnio chyba nawet Arka Gdynia robiła sobie na nim przedmeczowe rozruchy. A wokół boiska - piękna złota jesień. Drzewa już brązowo-złote, trawa jeszcze zielona, niebo i słońce jak wiosną i w ogóle było jak w skeczu kabaretu Potem: "słychać świergot ptaków, a kwiaty pachnom oszaamiająco". Dziesiąta rano to bardzo dziwna pora i początkowo sądziłem, że będę jedynym ziewającym widzem. Tymczasem okazało, że nie ziewającym, bo mecz był ciekawy, i nie jedynym, bo momentami frekwencja sięgała nawet osiemdziesięciu osób. Na frekwencję sięgającą składało kilkunastu sympatyków Jadwigi, kilkanaście kibicek w wieku przedmaturalnym, kilku emerytów w trakcie spaceru, joggerzy w trakcie przerwy w biegu, kibice fachowi (łatwi do rozpoznania: tabelę ligi znali na wyrywki i ostatnią kolejkę analizowali na bieżąco), spora gromadka rodziców ze sporą gromadką dzieci. Dzieci szybko zostały przekonane, że jazda rowerkiem w kółko na boisku do koszykówki to najwspanialsza zabawa na świecie i kiedy maluchy kręciły "jeszcze parę kółeczek, synku, jeszcze parę", rodzice obojga płci (ale jednak z przewagą płci pięknej, mądrej i umięśnionej) mogli oglądać zmagania juniorów. Początek meczu należał zdecydowanie do gości z Modlnicy - to oni konstruowali ciekawsze akcje... yyy... to oni konstruowali jakiekolwiek akcje i już w 3. minucie mogli zdobyć gola, ale piłka po uderzeniu głową przeleciała nad poprzeczką bramki Jadwigi. Gospodarze ocknęli się po dziesięciu minutach, zaatakowali lewym skrzydłem i nawet dobiegli z piłką do szóstego metra, ale na posterunku byli i obrońcy i bramkarz Błękitnych. Przewaga gości była wyraźna: bramkarz Jadwigi grał uważnie i wyłapywał a to kąśliwe strzały po ziemi, a to nieprzyjemne uderzenia tuż przy słupku. W 22 minucie piłka znalazła się w bramce Jadwigi, ale sędzia nie wskazał na środek boiska. Czemu - mogę się tylko domyślać, bo przez wizjer aparatu widać niewiele; zapewne był spalony. Błękitni atakowali, ale gospodarze wreszcie się ocknęli, mecz zrobił się szybszy, bardziej wyrównany i już obaj bramkarze musieli wykazywać się umiejętnościami. Publiczność zaczęła nawet oklaskiwać co lepsze interwencje, co tak spodobało się maluchom, że porzuciły "lowelki" i przybiegły pobawić się z dorosłymi w klaskanie. W 35. minucie obrona Błękitnych zagapiła się mocno, zawodnik Jadwigi przymierzył z dystansu i ładnym miękkim strzałem posłał piłkę na obrońcami i na bezradnym bramkarzem. Koledzy z drużyny krzyknęli, że "Jeeest", publiczność krzyknęła, że "Jeeeest!", dzieci trochę się przestraszyły, a Nokia nawet zaczęła szczekać. Aha, bo Państwo pozwolą: Nokia. Małe, kudłate i na czterech łapach. Drugim przedstawicielem rasy szczekającej był Samsung. Albo Siemens. Hmmm, chyba jednak Samsung. W każdym razie oba psiaki bawiły się wesoło, obgryzały patyczki i przyciągały wzrok najmłodszej części publiczności, która klaskała w rączki i krzyczała radośnie: "Pesiek, pesiek, hau! hau!" Zwykle pisze się "druga połowa zaczęła się od ataków gości" i tym razem też można by tak napisać, z tą różnicą, że trzeba by użyć liczby pojedynczej. Już pierwszy atak Błękitnych przyniósł im bramkę i gracze Jadwigi nie powinni się dziwić. Jeśli pozwala się przeciwnikowi zacentrować a na czwartym metrze zostawia się niepilnowanego napastnika, to czego można sie spodziewać? No, chyba że mamy do czynienia z Arturem Sobiechem w meczu Lech Poznań - Polonia Warszawa. Napastnik Błękitnych okazał się skuteczniejszy od Sobiecha i do bramki trafił. - To ile jest? - zapytała jedna z siedzących obok niewiast. - Trzy do jednego chyba - odparła druga, a ja w panice zacząłem liczyć na palcach, bo coś mi się nie zgadzało. - Ale dla kogo? - zapytała właścicielka Nokii i Siemensa. Albo Samsunga. - Dla nikogo! - odparła trzecia, a ja odetchnąłem, bo to twierdzenie potwierdzało moje obliczenia, z których wynikało, że mamy remis 1:1. Mecz zaczął się od nowa. Błękitni chwycili wiatr w żagle i ruszyli na bramkę Jadwigi. Jeden strzał... obok słupka, drugi... nad poprzeczką, trzeci... i wreszcie kontra gospodarzy, wrzutka w pole karne, przelobowany bramkarz odprowadził piłkę wzrokiem, a do lecącej piłki ruszyli jeszcze dwaj zawodnicy w malowniczo-synchronicznym wyskoku. Obrońca Błękitnych próbował wybić piłkę z linii bramkowej, napastnik umiejętnie ją asekurował i zrobiło się 2:1. - Tata! Tata! Tata! Bo on za mną ciągle jeździ w kółko! - siostrzyczka miała wyraźnie dość towarzystwa młodszego brata. - No co ty! Umówiłaś się z nim? Nie gadaj! - kibicki przedmaturalne przeszły do analizy interakcji personalnych w swoim środowisku naukowym. - Ile jest? - zapytał emeryt w drodze do kościoła. - Trzy-dwa - odpowiedziały dziewczęta. - Dwa-jeden - sprostowałem. Emeryt popatrzył na nas z wyrzutem. - Dwa-jeden - powtórzyłem - Naprawdę. Dla Jadwigi. - Dla Jadwigi? - zdziwił się emeryt, a jego mina wyrażała głębokie rozczarowanie. Cóż, może spodziewał się Cracovii, a może miał krewnych w Modlnicy. - Tata! Tata! Tata! Łańcuch jej spadł! - braciszek przypedałował po pomoc dla siostry. Na boisku było jak na zachodzie - bez zmian. Obie strony atakowały, obie strzelały na bramkę, a czasem nawet strzelały celnie, trenerzy zdzierali gardła, Nokia biegała w kółko, Samsung (czyli Siemens) biegał za nią, a widzów było już - policzyłem dwa razy - sześćdziesięciu. W 77 minucie było już 3:1 - tym razem zasnęli obrońcy na prawym skrzydle Błękitnych, bramkarz też był jakiś taki senny i piłka po mocnym strzale z ostrego kąta śmignęła tylko obok niego i wpadła do bramki. - To ile jest? - wydyszał tata, naprawiwszy wreszcie spadnięty łańcuch. - Trzy-jeden - odparłem, zmieniając akumulatorek w aparacie. Jakieś słabe teraz robią... - Chyba pięć? A może dwa? - teraz kibicki przedmaturalne liczyły na paluszkach. - Tata! Tata! Tata! Chodźmy już, coooo? - młodzieniec miał już chyba dość jeżdżenia w kółko. Siostrzyczka na pewno miała dość, bo choć łańcuch był naprawiony, to nawet nie wsiadła na rower, tylko stała obok, całym swym kilkuletnim jestestwem dając do zrozumienia, że dom jest tam i chciałabym była bardzo do. - Ale poczekaj syneczku, poczekaj! - Tata jednym okiem obejmował boisko, a drugim usiłował patrzeć na dwójkę dzieci równocześnie - Jeszcze tylko pięć minutek i pójdziemy, dwa kółeczka dookoła placyku, dobrze? I już idziemy, taka ładna pogoda, zaraz idzieeeeeeee... - podniósł samogłoskę o dwa tony wyżej, bo strzał gości o centymetry minął poprzeczkę bramki gospodarzy. Rodzeństwo, widząc, że tatuś obecny jest tylko częściowo, wsiadło na "lowelki" i z ponurą rezygnacją zaczęło odrabiać dwa pańszczyźniane okrążenia wokół placyku. I znowu atak, znowu strzał z dystansu, kontra... Od samego patrzenia można było dostać zadyszki, a od myśli, że "jak byłem młody to też byłem Murzynem i też tak grałem" - kompleksów. Gdyby to był mecz I, III lub V ligi - obie drużyny "szanowałyby" już pewnie piłkę i patrzyły na zegarki, ale ambitna młodzież wciąż starała się bardzo i grała do końca. Kiedy wydawało się, że Błękitni jednak wcisną kontaktową bramkę, kontra Jadwigi dobiła ich zupełnie: w 89 minucie gospodarze rozrzucili obronę dwoma podaniami, piłka trafiła na środek pola karnego, bramkarz próbował zatrzymać napastnika, ale ten posłał piłkę obok słupka i zrobiło się... - To ja już nie wiem, ile jest! - tupnęła zgrabnym odnóżem jedna z kibicek. - Cztery jeden - obliczyłem szybko w pamięci. - Jedenasta pięćdziesiąt - usłużnie dodał przechodzący pan w kaszkiecie. - Nokia! Idziemy! - Dzieci, idziemy! - Huraaa! - To ile było? W ciekawym i szybkim meczu I ligi juniorów Jadwiga Kraków - Błękitni Modlnica było 4:1 dla gospodarzy. Zdjecia tutaj: http://tinyurl.com/6cymemb Jak zwykle w slajdszole. Jeśli ktoś nie chce oglądać w ten sposób, to przyciska "X" na pasku u dołu. Jeśli ktoś nie chce oglądać w ogóle, to przyciska "X" w prawym górnym rogu przeglądarki. Chyba, że to jakiś Mac - to wtedy w lewym górnym :-) -- AJK |
|
Data: 2011-02-16 16:10:59 | |
Autor: Fedor | |
Podró?e po krakowskich boiskach - odcinek 44 | |
OT: Na Craxe trzeba miec wyrobiona karte kibica, zeby wejsc na stadion czy wystarczy sam bilet?
|
|
Data: 2011-02-16 21:04:34 | |
Autor: AJK | |
Podró?e po krakowskich boiskach - odcinek 44 | |
16-02-2011, 16:10, Fedor napisał:
OT: Na Craxe trzeba miec wyrobiona karte kibica, zeby wejsc na stadion czy wystarczy sam bilet? Wystarczy bilet, ale przed zakupem trzeba pokazać buzię do kamerki i dać sie sfotografować. Nie pamiętam, czy także podać dane osobe (nazwisko i pesel), ale chyba też. -- AJK |
|