Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 48

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 48

Data: 2011-07-18 16:45:35
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 48
Zaprawdę, powiada, Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą,
reprezentacją i kopaameriką...


2011.06.18, B-klasa, gr. II
Albertus Krakow - KS Tyniec - 3:1

Na dawny stadion Sparty Nowa Huta trafiałem już parę razy i jeśli nie
całowałem klamki, to tylko dlatego, że zamiast klamki była kłódka i to
taka solidnie zardzewiała. Brakowało tylko kartki: "Nieczynne z powodu,
że jest zamknięte". Tym razem miało być inaczej...
....a było niemal tak samo. Niemal, bo tym razem kłódka nie była
zardzewiała, a przed bramą oprócz mnie stało także kilkanaście solidnie
wkurzonych postaci, obładowanych sprzętem sportowym. Słowa latały gęsto
oraz - ze względu na ciężar gatunkowo-emocjonalny - nisko. Wreszcie
przed wejściem na stadion zjawił się zdyszany obywatel z kluczykiem i
gnąc się w gorących przeprosinach, wpuścił wszystkich na boisko.
- Przecież miało być o szóstej. - jęczał, pospiesznie ustawiając
chorągiewki - W internecie czytałem.
Wszyscy czytali. Miało być o piątej.

Rozgrzewka z konieczności odbyła się w trybie przyspieszonym. Po lewej
zawodnicy Albertusa, po prawej dziewięciu piłkarzy z Tyńca, a hen,
daleko, za mgłą czyli za drewnianym baraczkiem, wygibasy robiła trójka
sędziowska. Nad wszystkim wesoło łopotały dwie pirackie flagi, a niżej
podpisany gawędził sobie z Bogdanem Sysło, który tak był pewny awansu
Polonii Kraków do klasy B, że przyszedł obejrzeć przyszłosezonowych
rywali.

Mecz zaczął się z dwudziestopięciominutowym opóźnieniem i to zaczął się
dziwnie - dziewięcioosobowa drużyna Tyńca rzuciła się na gospodarzy i
już po dwóch minutach mogła prowadzić 1:0.
- To się ma albo nie - orzekł Bogdan Sysło - Gdyby gość żył w polu
karnym, to dobiłby tę piłkę.
Niestety, gość nie "żył" - stał i patrzył jak po rzucie rożnym bramkarz
Albertusa wypuszcza piłkę z rąk na trzecim metrze, a potem ma spore
problemy z ponownym jej złapaniem.
Minęła minuta i znowu Tyniec stanął przed szansą na objęcie prowadzenia
- tym razem atak lewą stroną w ostatniej chwili zatrzymał odważnym
wyjściem bramkarz gospodarzy. Albertus obudził się po dziesięciu
minutach i nawet ruszył na bramkę rywali, ale jego zapały szybko
ostudził deszcz. Padało mocno i gęsto, publiczność nieprzezorna
chroniła się w krzakach, publiczność przezorna chroniła się pod
parasolami, a prawdziwi twardziele mieli deszcz w nosie. Oraz we
włosach, na plecach i w ogóle wszędzie.

Po deszczu wszystko wróciło do normy - Albertus atakował rzadko i
chaotycznie, Tyniec bronił się mądrze i groźnie kontratakował. Sztab
trenerski gospodarzy doszedł do wniosku, że niezbędne są zmiany, do
sędziego bocznego powędrowało odpowiednie awizo, rezerwowi Albertusa
dostali ataku śmiechu, a część trybun postukała się w czoło. Niżej
podpisany siedział i czuł się nieco nieswojo, albowiem za chińskiego
boga nie wiedział, co jest grane. Po chwili się dowiedział...
- Zmiana! - krzyknął sędzia boczny. Pani arbiter, tknięta kobiecą
intuicją potruchtała do linii bocznej i postanowiła naocznie sprawdzić,
o co chodzi ze zmianą w 20 minucie meczu. Zawodnik wchodzący zadrżał;
wyraźnie miał ochotę czmychnąć, ale nie zdążył. Pani arbiter zamieniła
dwa słowa z sędzią bocznym i ruszyła do ataku.
- Z dokumentami wszystko w porządku?
- W porządku, w porządku! - gwałtownie przytaknął zawodnik.
- Gracz zgłoszony oficjalnie? - drążyła pani arbiter.
- Zgłoszony, zgłoszony!
- A jak się pan nazywa?
- ...
I tu zapadła głucha cisza. Wręcz słychać było rozpaczliwą kombinację
myślową zawodnika rezerwowego. "Rany boskie, a skąd ja mam wiedzieć, a
jakie nazwisko wpisano na karcie? Tyle wiem, że nie moje!" miał niemal
wypisane na plecach, a w rozbieganych oczach miał jeszcze parę słów
konkretnych, acz panicznych.
- To może niech pan wróci, kiedy pan sobie przypomni. - zlitowała się
pani arbiter i pozwoliła delikwentowi na odejście... no, może nie z
twarzą, ale bez kompletnej kompromitacji.

Jeszcze nie przebrzmiały chichoty na trybunach, a Tyniec przeprowadził
kolejny atak i zmarnował kolejną "setkę". Tym razem zawodnik gości nie
trafił głową do bramki z odległości trzech metrów. Chwilę później po
dośrodkowaniu piłka prześlizgnęła się po poprzeczce bramki Albertusa.
Kolejna minuta - znowu okazja na bramkę, dwie minuty - i znowu...
- Gdyby przyjechali w jedenastu, roznieśliby Albertusa na strzępy.
Przecież już powinno być cztery do zera! - komentował kibic z wyższej
półki czyli z wyższego rzędu trybun.
- Spuchną, spoko misia... - uspokajał go kolega.
- Panowie, proszę usunąć piłkę z boiska! - komenderowała pani arbiter.
- Yyy? - dziwili się piłkarze.
- Przepraszam bardzo - bardzo młody człowiek wtulał głowę w ramiona -
Nie chciałem, sama wyleciała, czy mogę ją zabrać?
- Aaaa, piłkę! - piłkarze "zaskoczyli", że chodzi o tę drugą, która
turlała się po boisku.
- Też będziesz tak walczył? - pytał dziadzio małego Jasia - Też będziesz
tak biegał i strzelał?
- Bendem mniał kosiulkę! - Jasio sprowadził mecz do najważniejszego
mianownika.

Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem, goście siedli sobie
w dziewięcioosobowym kółeczku, a gospodarze i sędziowie skorzystali z
dobrodziejstwa szatni w drewnianym baraczku. Jasio gonił piłkę,
dziadzio pilnował Jasia, a deszcz już nie padał.

Druga połowa była już bardziej wyrówanana. Cios za cios, akcja za akcję
i rzut wolny za faul. Zwłaszcza opadający z sił goście coraz częściej
szukali swojej szansy w stałych fragmentach. Raz szło im lepiej
(trafiali z wolnego w bramkę), raz gorzej (nie trafiali nawet w narożną
chorągiewkę), ale coś trzeba robić, gdy kontra, która na 40 metrze
zapowiada się na klasyczne sam na sam z bramkarzem, kończy się na
metrze dwudziestym zadyszką, rzężeniem i dramatycznym przejściem ze
sprintu w trucht. Oraz trzema obrońcami na plecach.
- Jasiu, ale uważaj, uważaj na schodkach! - apelował dziadzio, gdy Jasio
ćwiczył sześć różnych wariantów schodzenia i wreszcie zdecydował się na
wersję z siadaniem i zsuwaniem.

Z biegiem minut przewagę zyskiwał Albertus, to akcje gospodarze były
coraz groźniejsze i coraz częściej kończyły się w polu bramkowym Tyńca.
Aż wreszcie nadeszła 65 minuta: gospodarze wrzucili piłkę w pole karne,
goście zasygnalizowali spalonego, arbiter boczny wzruszył ramionami,
bramkarz obronił strzał, ale wobec dobitki był bezradny. Pani arbiter
wskazała na środek boiska i wtedy się zaczęło...
- Spalony był! - krzyczał bramkarz Tyńca.
- ślepy pan jesteś? Dwa metry spalonego! - wtórowali mu koledzy -
Majchaj-że pan tym kijkiem, po co pan tu jest?
Po chwili już cała drużyna gości podsumowywała pracę arbitra bocznego
Wtedy zaczęło się jeszcze bardziej. Pani arbiter potuptała do narożnika,
poszeptała z liniowym, a następnie wyciągnęła czerwony kartonik i
wywaliła z boiska bramarza gości. Piłkarze Tyńca "nie zareagowali
pozitiwnie", a szczegółów wypowiedzi każdy może domyślić się sam. Było
głośno i nerwowo, a bramkarza gości trzeba było trzymać, bo miał
wyraźną ochotę na bliskie spotkanie trzeciego stopnia z sędzią
liniowym. Niestety, sam liniowy nie pomagał w rozładowaniu atmosfery -
wdał się w dialog z piłkarzami Tyńca i niewiele brakowało, żeby trzeba
było trzymać kolejnych piłkarzy gości.
W stronę kłócącej się grupy ruszył z misją pokojową kapitan Albertusa,
ale po paru krokach zawrócił.
- Przecież to oni się kłócą, a nie my. - stwierdził z uśmiechem - Więc
to oni dostaną kartki. Co mnie to właściwie obchodzi?
- Piłecka! Piłecka! - ucieszył się mały Jasio, bo zza trybun wyleciała
kolejna futbolówka, a chwilę później szukający jej młody człowiek,
który usiłował udawać, że to wcale nie on, bo jego tu przecież nie ma.

Grę w końcu wznowiono. Na bramce Tyńca stanął zawodnik z pola, a
Albertus wykorzystywał przewagę trzech zawodników. W 74 minucie po
kontrze środkiem, minięciu rozpaczliwie interweniującego bramkarza i
strzale z 10 metrów Tyniec przegrywał już 0:2, a zawodnicy nie mogli
się zdecydować, czy grać, czy jednak skupić się na rozmowach z sędzią
bocznym.
- Jaki faul, człowieku? - jęczał pomocnik Tyńca - Metr od niego byłem,
okulary ci kupić?
- ... - sędzia boczny coś odpowiedział, ale wiatr wiał w drugą stronę,
więc nie usłyszałem.
- No wiesz, co... - drugi zawodnik Tyńca grał na emocjach - Ośmiu nas
gra, a ty jeszcze takie [ocenzurowano] odstawiasz.
- Może my zejdziemy z boiska, sędzino? - pytał trzeci - Po co się tu
mamy męczyć, jak tamten i tak se coś znowu ubzdura?
- A to zejdźcie, a nie płaczcie! - zdenerwował się boczny.
- A ty bądź cicho i się chorągiewką zajmij! - wściekł się piłkarz -
Małek się znalazł, cholera...
Zrelaksowani wynikiem gracze Albertusa pokładali się ze śmiechu i
komentarzami dolewali oliwy do ognia.

Tyniec, o dziwo, nie murował bramki. Ambitnie parł do przodu, odbijał
się od obrony Albertusa, otrząsał się i parł znowu. Niestety przy
okazji nadziewał się na kontry. Jedna z nich przyniosła gospodarzom
trzecią bramkę. Korzystając z tego, że bramki bronił zawodnik z pola
gospodarze urządzili sobie ostre strzelanie z każdej możliwej pozycji i
wreszcie w 83 minucie trafili. 3:0 - wydawało się, że jest po meczu.

- Zmiana! Zmiana! - krzyczeli dwaj rezerwowi Albertusa, stojący przy
linii środkowej. W ich głosie musiało być coś dziwnego, bo pani arbiter
znowu pojawiła się w strefie zmian. Tym razem nie bawiła się w śledztwo
- zerknęła tylko w kartkę awizującą zmianę, popatrzyła zawodnikom w
oczy i zawyrokowała:
- Po meczu obaj panowie zgłoszą się u mnie z dowodami osobistymi.
Pierwszy z zawodników od razu zrobił w tył zwrot i ruszył w kierunku
szatni, drugi stał, ale bardziej na zasadzie osłupiałej żony Lota niż
człowieka przekonanego o swojej racji.
- Odwołuję zmianę! - interweniował kapitan Albertusa - Jestem kapitanem!
Mocą urzędu i opaski odwołuję zmianę! Niniejszym! - dodał, żeby było
bardziej oficjalnie.

Tyniec ambitnie dążył do zdobycia honorowej bramki i dwie minuty przed
końcem spotkania wreszcie mu się udało: kolejną kontrę zakończył strzał
w długi róg bramki i porażka przestała wyglądać tragicznie. A chwilę
potem mogło być nawet 3:2, ale napastnik Tyńca nie miał już sił, żeby
dogonić piłkę przecinającą pole karne.

Po obfitującym w nerwowe sytuacje meczu, Albertus Kraków wygrał z
ambitnie grającym w dziewiątkę, a potem w ósemkę KS Tyniec, mały Jasio
doszedł do wniosku, że jednak zostanie piłkarzem, młody człowiek po raz
kolejny szukał futbolówki, która "gdzieś mi tu poleciała. Sama. Sama
poleciała", a nad pustym stadionem nadał łopotały pirackie flagi...

Zdjęcia tu:
http://tinyurl.com/3wvb29h
jak zwykle w slajdszole, z którego można wyjść przez "x" na dole, a
zdjęcia takie sobie, bo znowu sie bawiłem pokrętłami i ustawieniami,
więc większość była koszmarnie prześwietlona i nieostra. --
AJK

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 48

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona