Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.sport.pilka-nozna   »   Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 50

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 50

Data: 2011-09-17 09:48:22
Autor: AJK
Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 50
Zaprawdę, powiadam Wam, że istnieje piłka nożna poza Ekstraklasą i
reprezentacją, a niektóre mecze mają walory nie tylko sportowe. Choć
sportowe przede wszystkim. 2011.09.04., I liga kobiet
AZS UJ Bronowianka Kraków - Wanda Kraków 5:0

Tak naprawdę miałem ochotę wybrać się na mecz juniorów Wisły z juniorami
Orła Dębno, ale ponieważ nigdzie nie można było znaleźć informacji,
gdzie grają, machnąłem ręką i skierowałem "Nobby'ego" na ulicę
Zarzecze. Pierwszoligowe derby kobiecego Krakowa to przecież też łakomy
kąsek, pogoda piękna, więc jeszcze trochę jesiennej opalenizny się
złapie, a ukształtowanie pionowe i poziome terenu czyli restauracja z
tarasem pozwoli mi zjeść śniadanie z widokiem na mecz.

Na przystawkę dostałem mecz piłkarzy w wieku... mocno przedpoborowym.
Nie chciałbym tu nikogo urazić określeniem "przedszkolnym", ale jeśli
zawodnik potrzebuje pomocy przy wiązaniu butów, to chyba nie mamy do
czynienia z juniorem. Młodzież robiła bardzo dobre wrażenie:
zaangażowanie 10, agresywność 5 a technika na takim poziomie, że
rozgrzewające się obok piłkarki Bronowianki... pardąsik: AZS UJ... z
ciekawością zerkały na toczący się obok pojedynek.
Na szczególne słowa uznania zasłużyli rodzice piłkarzy - stali sobie
grzecznie z boku, robili zdjęcia, kręcili filmy i w odpowiednich
momentach wydawali z siebie okrzyki radości i entuzjazmu. Żadnego "No
jak grasz?! Czemu nie podałeś? Podaj! Nie podawaj! Strzelaj! Co ty
robisz?", jakie często można usłyszeć na boiskach przedjuniorskich.
Żadnej negatywnej energii, "tylko aplauz, prawda, i zaakceptowanie".

Na trybunach prawdziwe tłumy, czyli ponad 50 osób. Widzów jednak
przybywało z minuty na minutę; dochodzili ci, którzy zaparkowali ciut
dalej, ci, którzy zaparkowali ciut-ciut dalej i ci, którzy zaparkowali
całkiem daleko. Wszystko przez turniej tenisa stołowego, odbywający się
w hali Bronowianki - miłośnicy pingponga przyjechali wcześniej i zajęli
wszystkie miejsca parkingowe.

Od początku meczu wyraźnie było widać, kto dopiero co awansował z II
ligi, a kto jeszcze nie tak dawno (no, przesadziłem - trochę czasu
jednak minęło) myślał o awansie do Ekstraklasy. Wanda grała ambitnie,
ale na ambicji piłkarki z Nowej Huty dobiegały jedynie do połowy
boiska, a tam zaczynały się schody. W roli schodów występowała
defensywa Brono... AZS UJ, grająca spokojnie, uważnie i momentami tylko
trójką zawodniczek, co jednak nie rzutowało na jakość. Ataki Wandy
kończyły się na trzydziestym metrze, a spokojne interwencje stoperek
coraz częściej nagradzane były oklaskami.
- Nie ma Izy, nie ma gry... - westchnął kibic, zorientowany w
personaliach i założeniach taktycznych.
Rzeczywiście, Wanda sprawiała wrażenie, jakby nie potrafiła się odnaleźć
po odejściu Izy Frączek do drużyny Podgórza, a pozbawiona możliwości
gry "długa do Izy i jakoś to będzie", nie zdążyła sobie wypracować
nowej taktyki. Zawodniczki Bro... AZS UJ grały spokojnie, na luzie, a
napastniczki w pewnym momencie doszły do wniosku, że nie opłaca im się
w ogóle wracać na własną połowę, skoro po paru sekundach i tak piłka do
nich wróci. Publiczność wystawiała twarze do południowego słońca i
różnicowała się genderowo: część kobieca weszła w szeroko pojęty
dyskurs kulturowo-społeczny, a część męska podzieliła się na tych,
którzy mieli piwo, i na tych, którzy chcieliby mieć piwo.

Pierwszy kwadrans meczu zakończył się efektownie - Małgorzata
Bartosiewicz przejęła piłkę przed polem karnym, minęła dwie zawodniczki
Wandy, minęła dwie kolejne, uderzyła... i złapała bramkarkę Wandy na
lekkim wykroku. Piłka jeszcze odbiła się od dłoni interweniującej
zawodniczki i wpadła do bramki.
- Dziękujemy za uwagę! - ucieszył się kibic miejscowych - Pojedziemy je
co najmniej trójeczką.
Ciężki wzrok małżonki kibica przypomniał mi stary kawał o koniu
węglarza, który na okrzyk woźnicy "Węęęgiel przywiozłem!", obrócił się
do niego i mruknął: "Mhm. Ty przywiozłeś."

Wanda grała ambitnie, AZS UJ grał spokojnie, kibice opalali się na brąz
(który, zdaniem Ryszarda Rynkowskiego, lubią dziewczyny), a na
trybunach pojawiła się Aleksandra Giza, która miała okazję zobaczyć
bardzo nietypowy obrazek: interweniującą bramkarkę gospodyń. Nie była
to jakoś szczególnie dramatyczna interwencja: ot, piłka została
wstrzelona w pole karne azetesujanek... azestesianek... jak to się
właściwie odmienia?... O, wiem: akademiczek!... i trzeba ją było złapać
- ale zawsze jednak interwencja.

W 21 minucie było już 2:0. Magda Knysak uderzyła piłkę... no dobra,
umówmy się, że to to było mierzone uderzenie, choć jak dla mnie to
piłka "zeszła" zawodniczce Bro... AZS UJ i to "zeszła" straszliwie.
Choć od razu trzeba wyjaśnić, że ja się nie znam, więc to rzeczywiście
mógł być strzał mierzony i precyzyjny. Grunt, że piłka wpadła do bramki
tuż przy słupku, zrobiło się 2:0, miejscowa publiczność płci żeńskiej
nagrodziła wynik brawami, miejscowa publiczność płci męskiej nagrodziła
wynik toastem.

Gospodynie przeważały i mogły strzelić jeszcze przynajmniej dwa gole,
Wanda broniła się (czasem ambitnie, czasem nieco rozpaczliwie),
publiczność opalała się i wymieniała luźne uwagi, słońce świeciło, a
kibic w barwach reprezentacyjnych obalał kolejnego browara.
- Tata, ale ten pan ma pragnienie! - skomentował mały Sławek.
- Daj spokój - tłumaczył tata - Pan pewnie oglądał mecz z Meksykiem, a
jeszcze będziemy grali z Niemcami.
- Tata, jak też oglądałem mecz z Meksykiem. - ucieszył się Sławek - Daj
na loda!
Tata dał na loda.
- Cieszmy się, że nie chciał na piwo. - uśmiechnął się.
- Na razie. - odwzajemniłem uśmiech - Jeszcze będziemy grać z Niemcami.

W przerwie żołądek zaczął się upominać o śniadanie. Ruszyłem w stronę
tarasu restauracji i... zderzyłem się ze skrzeczącą rzeczywistością
czyli z kratą, oddzielającą sektory od tarasu. Ktoś wpadł na pomysł,
żeby centralny punkt trybun odgrodzić od reszty dwoma bramkami.
Zamykanymi na klucz. Moje najszczersze gratulacje i fanfary, wygrywane
przez burczące z głodu wątpia. Jeszcze parę miesięcy temu, żeby zjeść
coś na Bronowiance, szło się po prostu do restauracji, zamawiało,
płaciło, jadło i wracało na mecz... Teraz nie. Teraz, żeby coś zjeść,
trzeba zejść z trybun, oblecieć klubowy budynek dookoła, wlecieć na
piętro, zamówić, zapłacić, zjeść, zbiec na parter, oblecieć budynek,
wdrapać się z powrotem na trybuny... Z punktu widzenia dietetyki ma to
może jakiś sens: przebieżka do restauracji odbywa się na solidnym długu
kalorycznym, a powrót pozwala spalić przyswojone kilodżule, ale z
punktu widzenia ergonomii i ekonomii to trochę chybiony pomysł. Mnie w
każdym razie po zderzeniu z kratą zabezpieczającą, przypomniał się
klasyk marudzenia internetowego i jego "Chodź, wizuchna, nie chcą nas
tu", doszedłem do wniosku, że na takie wielopoziomowe sprinty jestem za
stary i nie, to nie - tę godzinkę wytrzymam i zjem coś po powrocie do
domu.

Druga połowa zaczęła się jak pierwsza - Bronowianka atakowała, Wanda się
broniła, kibic w barwach reprezentacji spożywał, a po 15 minutach padł
gol: po rzucie rożnym dla AZU UJ najwyżej wyskoczyła Kinga Wilk i
bramkarka Wandy musiała wyciągać piłkę z siatki. W 70 minucie
zawodniczki Wandy oddały celny strzał na bramkę gospodyń (pierwszy w
drugiej połowie) i nawet od razu zdobyły gola, ale niestety okazało
się, że zdobyły go z pozycji spalonej i arbiter spotkania nakazała
rozpocząć grę od bramki. Dla porządku trzeba dodać, że parę minut
wcześniej gola dla AZS UJ strzeliła Magda Knysak, ale tu z kolei
interweniowała sędzia liniowa i ten gol także nie został uznany. Kibic
w barwach reprezentacji złapał się za głowę i sięgnął po kolejnego
browara, a na trybunach zrobiło się lekkie poruszenie, bo na mecz
dotarła Iza Frączek. Dawna zawodniczka Wandy z niewyraźną miną
przyglądała się jak jej koleżanki zbierają manto.

A zbierały azetesianki atakowały coraz częściej, bramkarka Wandy zwijała
się, skakała, łapała, wybijała i ratowała drużynę przed wynikiem
dwucyfrowym. Drużyna akademicka wchodziła w pole karne gości jak w
masło, strzelała z każdej pozycji, męska części widowni "uzupełniała
płyny i pierwiastki śladowe", a prawdziwe głowy rodzin zaczęły ustalać
plany na resztę dnia.
- Ile jest do końca? Piętnaście minut? Dobra, to ja jadę do domu i
przygotuję, co trzeba, a wy macie pół godziny... no, dobra - godzinę.
Se tam pokopcie czy coś, a o drugiej trzydzieści was widzę na obiedzie,
tak?
- Oj, mama!...
- Bez dyskusji. Wpół do trzeciej jesteście w domu.
- Ale, kochanie...
- Nie zaczynaj, bardzo cię proszę. Powiedziałam: wpół do trzeciej.
- Tata, a może byśmy...
- Daj spokój, synu, daj spokój. - zakończył filozoficznie ojciec i z
ciężkim westchnieniem zerknął na boisko, na którym AZS UJ strzelał
właśnie czwartą bramkę: efektowną, z dystansu i pod poprzeczkę. A
chwilę później strzelił piątą, tym razem bez przesadnej finezji -
rzetelne piłkarskie rzemiosło, wbiegnięcie w pole karne, rzut oka,
strzał w długi róg bramki i 5:0.Dla porządku: czwartą bramkę strzeliła
Karolina Dul, a piłkarskim solo z bramowym finałem popisała się
Karolina Gruszka.

Po końcowym gwizdku akademiczki długo tańczyły i śpiewały, kibic w
barwach reprezentacji usiłował pozbierać kapsle po spożytych piwach ("A
te bestie smyyyyk!..."), a młodzież chwyciła piłkę i popędziła na
boisko. Do obiadu zostało tylko półtorej godziny.

Zdjęcia tu:
http://tinyurl.com/62nc8kk



--
AJK

Podróże po krakowskich boiskach - odcinek 50

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona