Bo prawdziwy ślub musi być w kościele. Drugi ślub też. I trzeci, i kolejne.
W zeszłym roku do sądów biskupich napłynęło 10 tysięcy wniosków o tzw. orzeczenie nieważności sakramentu małżeństwa, podaje "Dziennik Polski" za watykańskim rocznikiem statystycznym. To prawdziwy rekord, bo dotychczas liczba ta nie przekraczała 3,5 tysięcy.

Skąd to szaleństwo? Stąd że po zmianie kodeksu kanonicznego unieważnić małżeństwo jest znacznie łatwiej. Dawniej trzeba było udowodnić tak poważne sprawy jak niemożność skonsumowania małżeństwa, dziś do "rozwodu kościelnego" wystarczy tzw. niedojrzałość emocjonalna partnera.

Jak pisze "Dziennik Polski", w Krakowie zdarzają się dni, kiedy kolejka petentów w Sądzie Metropolitarnym liczy kilkadziesiąt osób. Nic dziwnego, że jest coraz więcej, bo większość spraw kończy się po ich myśli. Pod względem liczby "rozwodów kościelnych" wyprzedziliśmy niemal wszystkie kraje katolickie. Tylko w o 1/3 bardziej od nas ludnych Włoszech unieważnia się małżeństwa w kościele częściej.

Nic dziwnego, że wynalazek kościelnego unieważnienia małżeństwa tak bardzo podoba się Polakom. Wszak ledwie opuści się sąd biskupi z papierkiem poświadczającym odzyskanie wolności w ręku, już można biec z powrotem do kościoła w białej sukience. Jak na porządną dziewicę przystało.

Dziecko? Jak słusznie zauważyła europosłanka Senyszyn, ono staje się bękartem. Dzieckiem nieślubnym. Biskupim produktem małżeństwa, które nigdy nie istniało. Ale to przecież nieważne. Ważne, żeby mamusia - w białej sukience, jak na porządną dziewicę przystało - mogła znowu wziąć ślub w kościele.

Ot, Polska.

Marta Wawrzyn

http://www.pardon.pl/artykul/10111/polacy_rekordzistami_w_rozwodach_koscielnych

Boskie, po prostu boskie, no i niezły gieszeft...



boukun