Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Polacy wstają z kolan.

Polacy wstają z kolan.

Data: 2011-04-03 12:29:54
Autor: Przemysław W
Polacy wstają z kolan.
Tłumy ludzi, kolejki wijące się jak olbrzymie węże boa, różnojęzyczny gwar, atmosfera wyczekiwania i lekkiej gorączki. Dzień w dzień od czterech miesięcy. Tak wygląda Centrum Nauki "Kopernik" w Warszawie.
Oblężenie trwa od momentu otwarcia i nie zapowiada się, by coś się miało zmienić. To się daje porównać tylko z otwarciem Muzeum Powstania Warszawskiego, ale już dziś wiadomo, że Kopernik pobije rekord frekwencji wszech czasów. Szacunki mówią, że w pierwszym roku odwiedzi go grubo ponad 600 tys. osób!

To nie tylko polski fenomen. Tak jest na całym świecie - centra nauki w Stanach Zjednoczonych w ciągu roku odwiedza więcej ludzi niż wszystkie inne muzea razem wzięte (średnio cztery razy więcej niż muzea poświęcone sztuce i aż 25 razy więcej niż muzea historyczne).

Oprócz budującego wniosku, że Polska nie różni się już cywilizacyjnie od reszty zachodniego świata, wywołuje to jednak także pewien niepokój. Ta popularność centrów nauki pokazuje, że trafiły one w jakiś czuły punkt współczesnej kondycji ludzkiej, że muszą one zaspokajać jakąś głęboką i uniwersalną potrzebę człowieka, dotąd leżącą odłogiem.

Obrazek z ostatniej niedzieli. W kolejce stoi ojciec z dwoma chłopcami (synem i kolegą syna), dziewczyna z Wałbrzycha na co dzień pracująca w Rossmanie, którą przywiózł narzeczony, trójka młodych Irlandczyków (diabelnie zaaferowanych). Tu nie ma barier językowych. Jest mnóstwo przyjezdnych. Czego tam szukają?

Pochwała błędu

Hipoteza pierwsza: przychodzą tam po doświadczenia, których nie znajdują we współczesnym świecie. Bo jest on coraz bardziej zorganizowany na wzór koszar. Wszędzie regulaminy i instrukcje postępowania. Przestajemy sami szukać rozwiązań, bo wszystko mamy podane z góry, na tacy, nawet na mydle jest wypisana instrukcja użycia.

Dzieje się tak po części dlatego, że nie mamy czasu (albo wydaje nam się, że go nie mamy) na to, żeby odkrywać, jak działa świat - internet, telefony komórkowe, giełda, lekarstwa homeopatyczne. Współcześnie szarlatani są więc nam w stanie wcisnąć każdą bzdurę, sprzedać dowolny suplement diety, którego wcale nie potrzebujemy, czy też namówić do inwestycji, która nie przyniesie nam dużo więcej niż trzymanie pieniędzy w skarpecie.

Jak to zdiagnozował prof. Aleksander Wolszczan we wstępie do "Spacerownika po Centrum Nauki "Kopernik": "W przygniatającej większości jesteśmy biernymi konsumentami wytworów cywilizacji, (...) nie całkiem świadomymi konsumentami gadżetów, którymi zarzucają nas producenci, oczywiście wiedzący najlepiej, czego nam potrzeba, a czego nie".

Taki świat już nie stwarza tych wyzwań, które homo sapiens pchnęły na ścieżkę rozwoju. Jest w nim coraz mniej okazji na to, żeby się sprawdzić, ruszyć głową, być kreatywnym. Jeszcze jako dzieci w naturalny sposób postępujemy jak urodzeni badacze - uparcie próbujemy, często nie raz, uczymy się na błędach. Kto próbował powstrzymać dwulatka przed ściągnięciem talerzy ze stołu lub bronił przed nim dostępu do szafek kuchennych, ten wie, o czym mowa. Metoda prób i błędów to nasz naturalny sposób uczenia się i poznawania świata.

Niestety, zwykle do czasu, kiedy pójdziemy do szkoły. Tam każdy błąd czy nieudana próba są karane i tępione. Bo przecież w podręczniku jest zapisana instrukcja, jedynie słuszny sposób postępowania, a także wynik (czyli "co poeta miał na myśli"), które trzeba po prostu wykuć. A jak Jaś tego nie potrafi, dostanie jedynkę.

Znakomicie ilustruje to historia czarnego chłopca z Tanzanii o imieniu Mpemba, który w połowie lat 60. zeszłego wieku, robiąc lody w szkolnej lodówce, zauważył, że gorąca woda szybciej zamarza niż zimna. Nauczyciel go wyśmiał: - Jedno ci powiem, Mpemba, to nie jest uniwersalna fizyka, to jest fizyka Mpemby.

Chłopak był jednak uparty, dotarł do profesora uniwersytetu, który - z grzeczności - poprosił swego laboranta o przeprowadzenie eksperymentu. Ten przyszedł zaaferowany już następnego dnia, mówiąc: - Profesorze, gorąca woda rzeczywiście zamarzła szybciej niż zimna. I dodał w przypływie zupełnie nienaukowego entuzjazmu: - Ale będę powtarzać eksperyment tak długo, aż otrzymam właściwy wynik!

Drobna eureka, a cieszy

Skutek takiej edukacji można czasem zobaczyć w Koperniku. Jak pójdziecie tam z dzieckiem, to zwróćcie uwagę na to, jak ono się zachowa przy nieznanym eksponacie. Jeśli odwróci się do was i spyta: "co się stanie, jak pokręcę tą korbką?" albo "co ja mam tutaj zobaczyć?", to znaczy, że szkoła już poczyniła w jego systemie poznawczym spustoszenie.

A jak wy się wtedy zachowacie? Czy niczym belfer zaczniecie wygłaszać wykład? A może krótko poradzicie: "sam sprawdź"?

W centrum nauki mamy rzadką okazję cofnąć się do tego beztroskiego okresu, kiedy niestraszne nam były pomyłki, upadki i błądzenie, przed czym tak bardzo zniechęca się nas w późniejszym życiu. W tym sensie rację mają ci, którzy mówią, że Kopernik przypomina wielki plac zabaw. To wspaniale! Przecież właśnie w piaskownicy - kiedy przerzucamy się "głupimi" pomysłami, bez ograniczeń i zahamowań - przeprowadzamy pierwsze w naszym życiu autentyczne burze mózgów (psychologom społecznym zajęło trochę czasu, by burze mózgów wymyślić i wprowadzić do świata dorosłych).

Niedawno obserwowałem tam starszą panią, stała przy eksponacie, w którym bąble powietrza unoszą się w dwóch szklanych cylindrach wypełnionych cieczą. W jednym szybciej, w drugim wolniej, co ma ilustrować zjawisko lepkości. Ale żeby w ogóle można było zadumać się nad tym zjawiskiem i podziwiać ścigające się bąbelki, najpierw trzeba wpompować do cylindrów powietrze. Pani stała i kręciła rączką, najpierw w lewo, potem w prawo, ale nic się nie działo. I nagle przyszło olśnienie - trzeba machać rączką w górę i w dół, tak jak lewarkiem albo dźwignią wiejskiej pompy. Na jej twarzy pojawił się wyraz zrozumienia (eureka!). Z radością przywołała znajomych i zabrała się do pompowania.

Niby drobna była ta jej eureka, ale dawała smak prawdziwego odkrycia, podróży w nieznane na wzór wielkich odkrywców nowych lądów czy pionierów Dzikiego Zachodu, którego coraz częściej jesteśmy pozbawieni. Ten brak dotkliwie odczuwamy, o czym właśnie mogą świadczyć tłumy szturmujące Kopernika.



Facebook w realu

Ale ta pradawna, wrodzona nam i wciąż jeszcze nie całkiem zabita pasja do eksperymentowania to chyba niejedyne wytłumaczenie niesamowitego sukcesu Kopernika i jemu podobnych miejsc na świecie. Gdyby tak było, to naukowe laboratoria pękałyby w szwach, a zamiast na wczasy do Zakopanego większość z nas jeździłaby na trekkingi do Papui-Nowej Gwinei i dżungli amazońskiej.

Dlatego inna hipoteza, która wcale nie przeczy tej pierwszej, mówi, że do Kopernika przychodzimy spotkać sobie podobnych. To taki portal społecznościowy, Facebook lub Nasza Klasa, tyle że w realu.

Sprzyja temu demokratyczna forma tej instytucji, zbudowanej na całkowicie innej zasadzie niż tradycyjne muzea. W tych ostatnich zwiedzający są stawiani w roli dzikusów, którzy wymagają oświecenia i nawrócenia. Pracownicy muzeów to misjonarze, a pokazywane tam eksponaty, zwykle skryte za szybą w gablocie, to obiekty kultu i czci. Nie wolno ich dotykać, co najwyżej można w ciszy i skupieniu je kontemplować. Wiedza z góry spływa wprost do maluczkich, którzy zechcieli wstąpić w progi muzealnej świątyni. Eksponaty są zaszufladkowane i posegregowane, a kierunek zwiedzania określony. Broń Boże! żeby iść pod prąd albo choćby głośno kaszlnąć.

W centrum nauki jest zupełnie inaczej. Tam ekspozycje nie wpędzają w kompleksy, nie wywołują poczucia ignorancji i zakłopotania. Goście są witani z całym bagażem ich własnych doświadczeń, przemyśleń i wiedzy. Centrum prowadzi z nimi równorzędny dialog, nie śmie pouczać.

Co więcej, umożliwia wspólne przeżycia, grupowe odkrywanie, dzielenie się spostrzeżeniami i poglądami, czyli to, co dla wielu z nas najważniejsze.

Wiele eksponatów jest tak skonstruowanych, by angażowały co najmniej dwie osoby. W Koperniku dobrym przykładem jest Uliczka Faradaya, gdzie można wspólnie pedałować i kręcić korbką, by produkować prąd i jednocześnie uruchomić jak najwięcej urządzeń elektrycznych. Dwie trzecie galerii RE: Generacja poświęcone jest interakcji i grom psychologicznym z innymi.

Zapatrzeni w przyszłość

Na koniec warto rozprawić się z jednym mitem - że do Kopernika idzie się głównie zdobywać informacje i szczegółową wiedzę. Owszem, ludzie także tego tu poszukują, ale prawdę powiedziawszy, jest to cel marginalny. Szczególnie dziś, kiedy informację najszybciej, najprościej i zwykle za darmo znaleźć można w internecie. Prawie każdy może już zaspokoić ciekawość, nie wychodząc z domu, siedząc wygodnie w ulubionym fotelu, z palmtopem lub tabletem na kolanach, pogryzając jabłko, popijając herbatę i słuchając ulubionej muzyki.

Nie, to nie tylko żądza wiedzy gna nas do Kopernika. Szukamy tam przede wszystkim samookreślenia, potwierdzenia własnych wartości oraz kontaktu z sobie podobnymi. W tym miejscu spotyka się Polska patrząca w przyszłość, niezatracona w bohaterskiej, ale jednak ponurej przeszłości, której poświęcone jest Muzeum Powstania Warszawskiego.

Jak mawiał Frank Oppenheimer, twórca Exploratorium w San Francisco (jednego z pierwszych nowoczesnych centrów nauki): - To, co tu przeżywamy, jest równie ważne, a może nawet ważniejsze, od tego, czego się tam nauczymy.




Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,9365090,Fenomen_Kopernika.html#ixzz1ISFo0boI



Przemek

--

"Przed katastrofą ojciec Rydzyk nazwał Lecha Kaczyńskiego "oszustem", krytykując głowę państwa za politykę wobec środowisk żydowskich. Marię Kaczyńską Rydzyk nazwał "czarownicą". Wtedy, gdy pluto na jego rodzinę, prezes PiS, udawał, że deszcz pada."

Data: 2011-04-03 13:17:04
Autor: Harry z Tybetu
GWno !!!
GWno !!!

Polacy wstają z kolan.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona