Data: 2009-11-24 17:02:13 | |
Autor: Karol | |
Polscy emigranci, ktorych boi sie PO i ten *okrutny kapitalizm*. | |
Karol <jef_f@NOSPAM.gazeta.pl> napisał(a): Wkejam, tekst dla tych ktorym nie chce sie czytc, bo nie chca wiedziec co to
jest tak naprawde KAPITALIZM; *Kapitalizm to ustrój, w którym ludzie dzielą się z innymi swoim kapitałem; czasem, pracą, doświadczeniem, kreatywnością. Robią to rzecz jasna we włąsnym interesie, ale dzięki temu korzystają inni. Na tym właśnie polega „solidarność”; aby sobie zrobić dobrze, musisz dbać o innych. Gdy w 1990 roku jechałem do Polski w poszukiwaniu informatyków, kierowałem się dość wtedy ryzykownym założeniem, że jest tam wielu mądrych, utalentowanych ludzi, których mogę do swoich pomysłów wykorzystać. Zaryzykowałem i wygrałem. Moje inwestycje w Polskę i Polaków były jednym z fundamentów mego amerykańskiego sukcesu. Teraz jest podobnie – czuję, że w Polsce jest potencjał, który powinien zostać wykorzystany, w przeciwnym razie najzdolniejsi ludzie wyjadą za granicę i Polska ich straci. Trzeba ich znaleźć i pomóc im, skontaktować ich z wielkim światem, z biznesem, nauczyć nowoczesnego myślenia i, rzecz jasna, sfinansować ten potencjał. Ja chę to robić. Chcę się w stu procentach skupić na działalności w Polsce. Taka jest logika mego działania. CrossComm był outsourcingiem, w Adleksie wykonywałem w Polsce całą produkcję, sprzedając ją na rynek amerykański, teraz chcę wszystko zrobić w Polsce i sprzedawać to na świat. W trakcie tych kilkunastu lat swej obecności w Gdańsku wykształciłem kilku wybitnych specjalistów, nadających się do pracy na wszystkich stanowiskach menedżerskich, w dowolnej firmie świata. Chcę więcej takich ludzi znaleźć i zorganizować z nimi udany biznes. Tym bardziej, że po amerykańskiej stronie oceany jest wielu, którzy chętnie pójdą w moje ślady i zainwestują w polskie talenty miliony, czy nawet miliardy dolarów. Marzy mi się polska firma z oddziałem w USA. Rynek amerykański jest największy, najważniejszy i trzeba na nim być. Firma technologiczna, której tam nie ma, nie ma większych szans. W motoryzacji, przemyśle meblowym czy kosmetycznym można działać poza Ameryką, w high-tech karty rozdają Amerykanie. Moja następna polska firma zacznie sprzedawać w Polsce, potem w Europie, by ostatecznie wejść do Ameryki. Z chwilą osiągnięcia rynku Stanów Zjednoczonych firmę sprzedamy, albo wejdziemy z nią na giełdę i zaczniemy coś nowego. Wiem jak to zrobić. Szukam jedynie właściwych partnerów. Mógłbym sam założyć firmę, sam ją prowadzić, ale nie chcę, bo przyrzekłem sobie, że już nigdy tego nie zrobię. Uważam też, że rynek się zmienia i lepiej pasuj do niego ludzie młodzi, którzy w nowych warunkach radzą sobie lepiej niż ja. Internet zmienił rynek, zmienił technologię, pomysły ludzi w moim wieku są już przestarzałe. Mój najlepszy czas minął. Współczesny trzydziestolatek lepiej ode mnie rozumie potrzeby swojej generacji. On wyrastał w erze technologii komputerowej, internetowej, komórkowej, posługuje się nią znacznie sprawniej niż ja, dla którego jest ona jednak czymś sztucznym. Takich ludzi szukam! Problem w tym, że te polskie pomysły, które znam, są od strony biznesowej zbyt słabo przemyślane i dlatego nikt w nie nie zainwestuje. Próbuję temu zaradzić. Zorganizowałem konkurs na biznesplan, inwestuję w szkolenie młodych przedsiębiorców, piszę artykuły, piszę poradnik dla planujących start-up, współpracuję z ludźmi podzielającymi moje spostrzeżenia. Nie celuję zbyt wysoko, jestem realistą. Będę szczęśliwy, jeśli uda mi się choć jednego młodego przedsiębiorczego człowieka zatrzymać nad Wisłą, tym bardziej, że po Wall Street czy Fifth Avenue można pospacerować w każdej chwili. I dlatego powtarzam aż do znudzenia: sam pomysł nie wystarczy. Pomysł to tylko pięć procent sukcesu. Pozostałe 95% to ciężka, żmudna harówka. Niektóre moje pomysły były bardzo dobre, jednakże bez pasji przekształcenia ich w biznes, bez umiejętności pokonania setek, tysięcy przeszkód stojących na drodze do sukcesu, niczego bym nie osiągnął. Zresztą sama pasja i wiedza nie wystarczą. Do niczego bym nie doszedł, gdyby nie pracowitość, wytrwałość i poświęcenie. Drogę do milionów miałem pełną zakrętów, wybojów i przeszkód. Nie byłem dobrze urodzony, nie miałem nazwiska, kontaktów, układów czy powiązań, które pomogłyby mi osiągnąć sukces lub przynajmniej dałyby dobry start. Wprawdzie emigracja do Kanady byłą dla mnie szansą, jakiej w małym podlaskim miasteczku nie miałem, ale przecież nie każdy emigrant zostaje milionerem. Gros osiedlających się w Kanadzie i USA Hindusów, Chińczyków, Rosjan, Meksykanów, Nigeryjczyków, Polaków i imigrantów z innych rejonów świata odkrywa, że nie jest to wcale łątwe; nikt ci tam nie da niczego za darmo, a dolary nie rosną na drzewach. Im szybciej zrozumieją, że oczekiwanie na pomoc rządu jest naiwnością, a w drodze do sukcesu mogą liczyć jedynie na siebie, tym szybciej ten sukces osiągną. Wszystkiego dorobiłem się w życiu sam, ciężką, rzetelną i uczciwą pracą. Napisałem o tym, ponieważ chcę pokazać, że sukces jest w zasięgu zwykłych ludzi, nawet takich biedaków jak ja. Mam nadzieję, że moja historia pomoże choć jednemu z Was wykorzystać szansę, jaką jest dziś niepodległa Polska. Nie musicie – jak ja w 1966 roku – emigrować. Szansę na sukces macie na miejscu, sięgnijcie tylko po nią.* http://www.seminarium.asbiro.pl/ -- |
|