Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Polska bez kurwy ani rusz.

Polska bez kurwy ani rusz.

Data: 2009-02-25 01:15:26
Autor: cirrus
Polska bez kurwy ani rusz.
# Ostatni incydent z Kamilem Durczokiem, klnącym na czym świat stoi z powodu upapranego blatu w studio Faktów, był jedynie małym refleksem podziemnej mowy polskiej, która ma się coraz lepiej, które coraz to nowe obszary zdobywa, przenikając, całkiem już oficjalnie, nawet na medialne areopagi (vide: występy wielce szanownej Dody). Właściwie wszyscy o tym wiedzą, słyszą to, a jednak dopiero casus Durczoka sprowokował publiczną debatę o polskim chamstwie. Swoją drogą jest to nieco symptomatyczne, że "gwiazda" dziennikarstwa wzmożoną reakcję wywołuje nie swoimi analizami, opiniami, komentarzami, ale wiąchą, którą uplotła na gorąco dla nieznanego nam wcześniej "Rurku". Ale zostawię ten wątek, gdyż nie chce być posądzony o dawanie upustu małym złośliwościom.i przejdę do prezentacji "materiału dowodowego".
Rzeczywiście, nieraz, gdy człowiek idzie po ulicy, "ku..wy" świszczą mu wokół uszu jak kule na wojnie. Wydaje się, że w nieoficjalnej mowie mięsem rzucają wszyscy. Meliniarze, dresiarze, ludzie w tramwajach, autobusach, uczniowie zawodówek i prestiżowych liceów, studenci, robotnicy,  inteligenci."białe kołnierzyki", no i oczywiście notable na szczytach władzy (państwo sobie przypomną soczyste, krwiste rozmowy między szefem policji a prezesem PZU nagrane przez CBA przy okazji afery z panem Krauze). Niedawno zaś, gdy rozmawiałem z jedną baletnicą, usłyszałem, jak to ona "wypie.liła wczoraj" Jezioro Łabędzie i "wyj..bała"  Dziadka do Orzechów i wtedy.. zamarłem. To już nawet na parnasie artystycznym - pomyślałem - "k..wy" swobodnie, jak tłuste gołębie w powietrzu, latają wtem i z powrotem. Potwierdziła to potem niejako w "Klubie Trójki" reżyser Małgorzta Szumowska, wyznając, że w jej środowisku klnie się bez umiaru i oporów. Wychodzi na to, że jaki język, taka sztuka. Gdyby polscy twórcy mieli w sobie odrobinę starodawnego savoir vivr'u na miarę Krzysztofa Zanussiego ich filmy byłyby może bardziej o czymś. Bo dużą sztuką to to nie jest zrobić film o kobietach, po którym pamięta się najbardziej "chu..e" i "ci..y" (Lejdis), albo o bohaterach z marginesu (Boisko bezdomnych), którzy czasem bardziej "k..wią" niż grają na ekranie.
Równie nieprawdziwe jak ten język wydają się niekiedy próby jego usprawiedliwienia. Antropolodzy, teoretycy kultury, językoznawcy, aktorzy, literaci , ba!  -  nawet duchowni - dwoją się i troją, aby jak najbardziej to polskie chamstwo niuansować, a przy tym i usprawiedliwić nieco. Mówią o przekleństwach jako koniecznym składniku gwary ludowej, ekspresji językowej, w tym i artystycznej, przekonują o różnorakiej funkcji przekleństw. Ich największą troską wydaje się to, aby używane tak często, nie zatraciły swego "ładunku emocjonalnego" . W trakcie ich stosowania trzeba "posługiwać się pewną etykietą. Nie przeklina się publicznie i nie przeklina się przy dzieciach" - zastrzega w Dzienniku pani kulturoznawca z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Kiedyś, jak dobrze pamiętam, Herling-Grudziński wyśmiewał dzielenia włosa na czworo przy okazji usprawiedliwiania współpracy inteligentów z komunistycznym reżimem. Twierdził, że kryły się za nią raczej portki pełne strachu przed pałką, a nie wysublimowane motywy etyczne czy też intelektualne. Gdy słucham tych koronkowych analiz polskiego "k.wienia", to podobnie jak Herling lekce sobie ważę takie naukowe dociekania, twierdząc śmiało swym chłopskim rozumem, że chamstwo zawsze pozostanie chamstwem. Koniec i kropka. Chociaż wiem, że przecież są wyjątki potwierdzające tę regułę. Bo trudno aby, policjanci z wydziału do walki z terrorem kryminalnym używali zawsze delikatnych bon motów we "współpracy" z bandziorami, podobnie jak zakonnice wyciągające z bagna prostytutki. Ale w ich fachu takie "zabiegi" są czasem rzeczywiście koniecznością, jedynym sposobem, aby dotrzeć do ludzi, którzy taką "gwarę" dopiero w pełni rozumieją, czują całym sobą. Jednak w tym naszym drugim, podziemnym, a przecież powszechnym, obiegu mowy polskiej rzadko mamy do czynienia z funkcjonalnym, czy też artystycznym (na miarę mistrza Tuwima) "k..wieniem". W przeważającej mierze taki ostry styl łączy się z aroganckim, pełnym tupetu.chamstwem jedynie. A wtedy czasem słowa na "k.." i "ch.."  występują nie tylko zamiast owych przysłowiowych przecinków, ale też zamiast początku, środka i końca zdania (przypadkiem zasłyszana "impresja" gimnazjalistów na temat ich przejazdu dorożką przekonała mnie o tym dobitnie). Niemniej piszącego te słowa, który definiuje się jako obserwator "zraniony" chrześcijaństwem, fenomen panoszenia się polskiego chama odsyła do innych obszarów istnienia niż tylko język.
Słowa na "k.." i "ch.." zawierają w sobie immanentny ładunek agresji, złości, impertynencji i. pychy, a przez to i głupoty, co z czasem przepali "retora" nimi szafującego. Bo język zainfekowany chamstwem, niezależnie od leksykalnych wariantów, da się przetłumaczyć jako jedno wielkie "pie..lę" wobec świata i innych. Gdy pogada się z kimś, kto ma utrwalony zwyczaj "k..wienia" okaże się po niejakim czasie, że osobnik takowy ma nie tylko problemy ze sobą na poziomie języka, ale też na poziomie o wiele głębszym, mówiąc biblijnie: na poziomie serca. Bo też teza medialna, że klną ludzie wszystkich warstw społecznych, potwierdza zarazem ewangeliczną prawdę, że niektóre niegodne postępki zależą nie od intelektu i wykształcenia (gdyż są prości ludzie, którzy nigdy nie przeklinają), a właśnie od sfery.serca; przestrzeni najtajniejszej, gdzie moje "ja" spotyka się z Nieskończonym, gdzie decyduje się to, co  dla mnie najważniejsze. Tak czy owak, kiedy zaczyna się coraz częściej sięgać po wulgarną amunicję, powoli, krok po kroku, uderza się w straceńcze pogo ze złem (a może jeszcze lepiej powiedzieć. ze złym). Chyba zaryzykowałbym tezę, że Bóg w sercu człowieka skażonego językiem wulgarnym się nie rozgości, bo najprawdopodobniej mało w tym sercu łagodności, cierpliwości, delikatności i miłosierdzia, czyli przymiotów, które Boga zwiastują i go niejako "przyciągają".
Na domiar złego polski cham, coraz większą liczbę osób biorąc w swoje władanie, coraz bardziej (niewidzialnie na pierwszy rzut oka) przemienia nam Polskę. Gdyby jakiś socjolog, czy też psycholog społeczny, więcej nieco poskrobał przy temacie, wykryłby pewnie związek, delikatny, a jednak istniejący, między wzrostem agresji językowej a rozkwitem "kultury dla debili" i jednoczesnym spadkiem społecznego zaufania, poziomu uczciwości, czy też zaangażowania Polaków w różnoraki wolontariat. Bo też jak zareaguje polski cham na człowieka wyciągającego rękę po pomoc w czasach kryzysu? "Odwal się, trzeba było iść do roboty" .
To, że chamstwo w języku nam się tak żywiołowo rozprzestrzenia wynika również i z faktu, że "k.wienie" stało się "w narodzie" niejako trendy, funkcjonuje jako dodatkowe spoiwo różnorakich wspólnot (praca, korporacje, puby, prywatki, stadiony, etc). Ale przez to te wspólnoty bardziej niż na braterskim zaufaniu fundowane są na cynizmie, pozerstwie i tanim cwaniactwie. Facet przeklinający chce się kojarzyć z mocą jak przysłowiowy tuft guy, jak starożytny Hun, dziarsko i twardo idący przez ziemię. A chyba nie ma nic bardziej śmiesznego niż jegomość sypiący "ch.ami" jak asami z rękawa. Bo też jego mowa nie ma wiele wspólnego z męstwem pojętym jako cierpliwe znoszenie świata. Przeklinanie, w każdym niemal wypadku, znaczy bardziej słabość niż siłę. Warto tutaj wspomnieć niezwykłego pilota, który wodował swego Airbusa na rzece Hudson bez żadnych strat w ludziach (jako pozytywny przykład opanowania w sytuacji kryzysowej wskazał na niego znany psycholog biznesu, Jacek Santorski, w swoim komentarzu publikowanym przez Dziennik). W zapisie rozmowy Amerykanina z wieżą kontroli lotów niedość, że nie usłyszymy żadnego "fuck", to jeszcze wyczujemy w nim echo etykiety gentelamanów, wedle której nawet śmierć na Titanicu trzeba było przyjąć spokojnie, na trzeźwo, znaczy się honorowo.Wspominając tutaj te staroświeckie konwenanse, wracam zarazem myślą do niedawno oglądanego filmu Jeana Renoira z roku 1937, którego kopie Goebbels kazał po wejściu Niemców do Francji, zarekwirować. Towarzysze niedoli wyświetlają widzowi opowieść o pierwszej wojnie światowej, jego uwagę kierując szczególnie na postaci dwóch oficerów wywodzących się z wrogich armii. Francuz i Niemiec, z pochodzenia arystokraci, znajdują w sobie siłę, aby w świecie coraz bardziej zdziczałym kultywować jeszcze etos rycerski, który w każdej sytuacji nakazuje przeciwnika traktować z godnością i należytym szacunkiem; nawet w sytuacji, gdy się do niego strzela, co zresztą też wynika tylko z żołnierskiej powinności. Ci ludzie mają świadomości, że ich świat, przez coraz większą demokratyzację, uprzemysłowienie, chyli się już ku ostatecznemu upadkowi, a wraz z nimi odejdzie w niebyt ta rycerska etykieta, którą mieli w zwyczaju pielęgnować. Przepełnia ich może smutna świadomość, że życie to ostatecznie li tylko zbiór konwencji w jakie trzeba wejść (jeden z nich powie, że na korcie tenisowym gra się w tenisa, a z oflagu trzeba po porostu uciekać), ale też na ich przykładzie widać, że wierność konwencji, obyczajowi kształtowanemu przez lata, wieki całe, wcale nie jest taka zła, że nie pozwala ostatecznie wyjść na świat zwierzęciu drzemiącemu w człowieku. Ich przykład przekonuje, że w tej wierności obyczajowi więcej jest blasku niż w folgowaniu każdemu odruchowi, który budzi się w ludzkim "ja", co poniekąd Szumowska gloryfikuje w 33 scenach z życia, a co ostatecznie kończy się zazwyczaj "psychiczną kupą". Tak zatem, wypowiadanie nawet bezrefleksyjne, owych słów "przepraszam", "proszę", "dziękuję" w przestrzeni społecznej, miast tych marnych "k.rew", ma głęboki sens, gdyż ćwiczy w prostej uwadze dla drugiego.
Wydaje się, że Polska dzisiaj bardziej od Kampanii Przeciw Homofobii potrzebuje Kampanii Przeciw Chamstwu, w której polski cham, o muskułach pompowanych "k..wami",  będzie medialnie ośmieszony, przebity żartem bezwzględnym, skompromitowany ku przestrodze dla młodszych. A nie jest to wcale takie trudne, gdyż rzeczywiście żałosny to widok dwóch inteligentów, dwóch "białych kołnierzyków", przeplatających konwersację o sesji giełdowej soczystymi "jobami". Oni tak naprawdę, w utajeniu głębokim, pragną być tak samo twardzi jak "mafiosi" z Pruszkowa czy też Wołomina, ale próżno szukać w nich hardej gotowości na przyjęcie w każdym czasie kosy pod żebro czy też kulki w łeb, jak to ma miejsce w przypadku "chłopców" z Pruszkowa czy właśnie Wołomina. Zgłaszają akces do tego świata, ale niejako przez szybę, jakby mieli uprawiać seks w grubej jak dętka prezerwatywie.
Letni, parny, ciepły weekend. Wpadam przypadkiem do Biblioteki Uniwersyteckiej, gdzie rozlokował się akurat w tych dniach sztab kolejnego Warszawskiego Maratonu. I nagle, mimo panującej duchoty, oddycham pełną piersią pierwszy raz ot tak długiego czasu. Bije z ludzi tłumnie w BUW-ie zgromadzonych, z ich słów, gestów, mimiki, jakaś zarzucona w ludzie polskim energia, witalność, aktywność, otwartość. Mimowolnie cieszę się tą festą czynu. Rzeczywiście, bieganie jak przeklinanie, zmienia całego człowieka, tylko jakże inaczej. Gdyby Polacy więcej biegali.(w tym i piszący te słowa). Bo biegacz wie, że inny uczestnik maratonu jest mu bardziej partnerem niż wilkiem, że on sam jest dla siebie największym przeciwnikiem, jak to ma miejsce w tej reklamie.. #
Ze strony:
http://pozamatrixem.salon24.pl/388579.html



--
stevep

Data: 2009-02-25 10:13:06
Autor: Green Apple
Polska bez kurwy ani rusz.
Zapomniales dodac MATOLE, ze Durczok jest z RM i PiS :)

Polska bez kurwy ani rusz.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona