Data: 2015-05-17 23:36:21 | |
Autor: Mark Woydak | |
Polska si budzi | |
Podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich widać było wyraźnie, że narodowy duch bije skrzydłami o ojczystą ziemię. Pytanie tylko, czy to ostatnie, przedśmiertne spazmy, czy zapowiedź, że niebawem pofrunie? Gdy w wieczór wyborczy ogłoszono wyniki sondażu exit poll, w Lubinie, gdzie zebrali się zwolennicy Pawła Kukiza, ten chwycił mikrofon i zaintonował hymn. W każdym innym sztabie taki patos wydawałby się nie na miejscu, trąciłby ceremonialną sztucznością lub wręcz kabotynerią. Tutaj jednak zabrzmiał autentycznie. Wielka hala, pełna młodzieży, rozkołysała się biało-czerwonymi flagami. Entuzjaści i wolontariusze Kukiza z uniesieniem przyjęli swój oszałamiający sukces. Z naszymi marzeniami „To idziemy my i my już wygraliśmy!” – wołał Kukiz. „Bez pieniędzy, bez struktur, pogardzani, odpychani, szkalowani, opluwani!” – to oczywiście figura zaczerpnięta z retorycznego arsenału rewolucjonistów. Oto nadciąga syn buntu, gniewu, trybun „wyklętego ludu” … Ale czy na pewno? Dalej tonacja się zmienia. Kukiz z miłością zwraca się do żony i córek, ze ściśniętym gardłem mówi o ojcu. „Wychowanie wśród książek, wśród symboliki narodowej. Wychowanie to jest podstawa. Tato, ja nie mam słów, ale to jest naprawdę w ogromnej mierze Twój sukces. To, że nie dałeś zabić w naszym domu polskości. I ja też na to nigdy w życiu nie pozwolę! ”. W ślad za ojcem pojawia się i ojczyzna: „Ja chcę żyć dla Polski, ale jeśli trzeba będzie, oddam za nią życie”. To już rękawica rzucona rzecznikom poprawnościowego pacyfizmu, patriotom od kasowania biletów. Potem jest jeszcze koncert ze zgrabnie adaptowaną piosenką „Miasto budzi się”, znaną od ośmiu lat. Refren w nowej wersji porywa salę: „Polska budzi się/Z naszymi marzeniami/Szumem ulic woła mnie/Polska budzi się/Nie jesteśmy sami/Daj nam dzisiaj dobry dzień, dobry dzień”. Stanisław Janecki na łamach „wSieci” niedawno zwrócił uwagę na eklektyzm programu Kukiza: „Każdy znajdzie u niego coś dla siebie”. I liberałowie, i konserwatyści, i zwolennicy społecznego solidaryzmu, i niepodległościowcy, także anarchiści oraz kontestatorzy. Słuszna konstatacja. Ciekawe jednak, dlaczego tak się dzieje, zważywszy że różne rzeczy można Kukizowi zarzucić, ale trudno twierdzić, by godził rozbieżne stanowiska, unikając wyrazistości czy schlebiając wyborcom, a taka zwykle jest cena pozyskiwania zgodnego aplauzu skonfliktowanych środowisk. Etos romantyczny Przejrzyjmy jeszcze raz główne motywy wystąpienia Kukiza, z którego zapamiętano przede wszystkim atak na TVN. Kolejno: bunt uciśnionych, miłość do kobiety, szacunek dla rodziców, dla narodowej literatury i tradycji, patriotyzm aż do ofiary życia, manifestacja silnych uczuć. Dalej to, o czym śpiewał: marzenia oraz poczucie więzi wspólnotowej („nie jesteśmy sami”). A wszystko w ustach artysty, który pragnie „zanucić pieśń szczęśliwą”… Przecież to etos romantyczny w czystej postaci! Oczywiście zmodyfikowany (ktoś może rzec: strywializowany) według oczekiwań współczesnej popkultury. Niewątpliwie jednak wywiedziony z dorobku romantycznych bohaterów naszej zbiorowej wyobraźni: Konrada, Kordiana, Hrabiego Henryka, Jacka Soplicy, Kmicica, Doktora Judyma czy Cezarego Baryki… Z perypetii tych indywidualistów o gorącym sercu i naturze wrażliwej na ludzką krzywdę, dla których „czucie i wiara” znaczą więcej niźli „mędrca szkiełko i oko”, z przygód tych namiętnych kochanków, gotowych wszelako służyć ojczyźnie kosztem rodzinnego szczęścia i osobistego powołania. Gotowych za swój naród ginąć, a też podżegać go do walki przeciwko ciemiężycielom. To etos idealistów zdolnych sławić narodową przeszłość, nieść „arkę przymierza między dawnymi i młodszymi laty”, a równocześnie snuć śmiałe marzenia o państwie wolnym i sprawiedliwym czy wręcz o utopii „szklanych domów”. Polski romantyzm łączył z powodzeniem sprzeczne zdawałoby się wątki: kult wybujałej wolności, także jednostkowej, z poświęceniem dla wspólnoty, z dążeniem do niepodległości oraz z solidaryzmem społecznym. Konserwatywny szacunek dla spuścizny wieków i tęsknotę do domowego ogniska z buntowniczą rewoltą przeciw przemocy, kontestacją zastanego porządku. Eklektyzm ideowy? Zapewne, ale jakże mocno wrośnięty w narodową świadomość. Intuicja Kukiza Paradygmat romantyczny według Marii Janion trwał w polskiej kulturze XX w., osiągając trzy wielkie kulminacje: w okresie I wojny światowej, gdy odradzała się polska niepodległość pod wodzą Piłsudskiego rozczytanego w Słowackim, potem w trakcie II wojny, gdy do walki stanęło pokolenie wyedukowane w międzywojniu na romantycznych lekturach i wreszcie po raz trzeci – podczas zrywu pierwszej Solidarności, gdy przemożny wpływ na umysły uzyskał ostatni może polski romantyk: św. Jan Paweł II. Przed dwudziestu laty badaczka ogłosiła, że nadchodzi zmierzch tego paradygmatu. Oto jednak znów świta on na horyzoncie. I nie jest ważne, czy antyestablishmentowy bunt wpisuje się weń z rozmysłem. Paweł Kukiz odwołuje się do tego, w co nauczono go wierzyć, do wartości, w jakich wychował go ojciec, lekarz urodzony na Kresach i oddany popularyzowaniu pamięci o tamtejszej kulturze – autor licznych szkiców o kresowych miejscowościach oraz książek poświęconych obrazom maryjnym przewiezionym po wojnie z archidiecezji lwowskiej, diecezji przemyskiej i łuckiej na Ziemie Odzyskane. Wolno domniemywać, że dom przesiąknięty był szacunkiem dla tradycji i niezłomnym kresowym patriotyzmem, lider „Zmielonych” ma je niejako we krwi. Ponieważ nie dysponował wielomilionowym funduszem na kampanię, kierował się w niej własną intuicją zamiast wskazówkami ekspertów, piarowców i spindoktorów, którzy przypuszczalnie te „obciachowe”, staroświeckie pomysły wybiliby mu z głowy, nakłaniając do kopiowania amerykańskich lub zachodnioeuropejskich praktyk. Tymczasem intuicja Kukiza okazała się nad podziw trafna. Może i nic dziwnego, skoro artysta od kilkudziesięciu lat z estrady wsłuchuje się w nastrój publiczności, by zawładnąć emocjami tłumu. Zamiast studiować sondaże i trenować piarowskie szachrajstwa, poszedł za przeczuciem. I wygrał. Osobliwa rzecz, w Lubinie „sto lat” śpiewała mu młodzież wykształcona w szkołach III RP, które nie przeciążają uczniów obowiązkiem czytania Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, Sienkiewicza czy Żeromskiego. Nie formatują ich według tradycyjnych wzorów. A mimo to młodzi entuzjaści ulegli romantycznej wizji swojego lidera. Los zaś właśnie dopisał ostatni akt tego dramatu następujących po sobie pokoleń. Tadeusz Kukiz, ojciec Pawła, zmarł kilka dni po tym, jak wpajane przezeń synowi ideały zawładnęły umysłami najmłodszej generacji wyborców. Kulturowe archetypy i toposy wiodą żywot ukryty, oporny wobec wysiłków reedukacyjnych. Tkwią gdzieś w zbiorowej podświadomości, która teraz – jak się zdaje – znów dobija się do głosu. Impuls z przeszłości Podejrzenie takie podsuwa także dwukolorowa mapa, ilustrująca rozkład sympatii wyborczych. Kraj rozcięty jest tam na pół. Na dawną Polskę zasiedziałych wspólnot, na wschodzie i południu, gdzie wygrywa Andrzej Duda. I na tę nową, północno-zachodnią zasiedloną po kataklizmie II wojny, najwidoczniej bardziej podatną na forsowany przez Bronisława Komorowskiego mit polityczno-gospodarczej idylli. Odchylenia od tej reguły są niewielkie – na Śląsku, w Wielkopolsce i w zdominowanej przez napływową ludność Warszawie. Lokalne wspólnoty od stuleci ukorzenione w swoich siedzibach i tradycjach tęsknią do Rzeczypospolitej na miarę własnych potrzeb, marzeń i ambicji. Społeczności powstałe skutkiem powojennych migracji zadowalają się ciepłą wodą w kranie, lękają zmiany. Doświadczenie pokoleń warunkuje decyzje wyborcze w znacznie większym stopniu, niż chcieliby przyznać propagandyści obozu władzy. Zresztą warunkuje nie tylko decyzje wyborcze. Także postawy obywatelskie. Ruch Kontroli Wyborów wskrzesił atmosferę zapamiętaną przez jego starszych działaczy z 1989 r. – przywołują oni to skojarzenie nagminnie – która w III RP już potem nigdy nie powróciła. A teraz oto znów się odradza w pospolitym ruszeniu troski o rzetelną elekcję. Polacy próbują pokonać apatię, pchani tajemniczym, niejako podkorowym impulsem z przeszłości. Duch wolnego narodu usiłuje odbić się od ziemi. Ważą się losy Rzeczypospolitej Czy to się uda? Przyszłości nie sposób przewidzieć, ale przeszłość znamy, możemy z niej wnioskować. W czasach postalinowskiej odwilży prof. Bohdan Korzeniewski, nieżyjący już znakomity teatrolog i reżyser, upominał się o dopuszczenie „Dziadów” na scenę. Perswadował więc władzom partyjnym: w „Wielkiej Improwizacji” Mickiewicz zażądał od Pana Boga rządu dusz. Z czasem okazało, się, że Bóg przychylił się do tego żądania, rzeczywiście rząd polskich dusz powierzył romantykom. Odtąd to oni władali zbiorową wyobraźnią, mobilizowali do działania, przewodzili. Warto to uszanować. Korzeniewski miał rację. Bóg oddał romantykom dusze Polaków. Właśnie dlatego Józef Piłsudski zyskał przewagę nad Romanem Dmowskim i w rzeczywistości politycznej, i w pamięci narodowej. Umiał trafić do serc swojego narodu. Z tego samego powodu i Powstańcy Warszawscy, i Żołnierze Wyklęci, mimo poniesionej klęski, żyją wciąż w narodowym imaginarium, otoczeni czcią. Bo Polacy w przeważającej mierze nie są ani sceptycznymi intelektualistami, ani pragmatycznymi realistami. W głębi ducha wielu z nich pozostaje romantykami, którzy poetom i pieśniarzom wierzą bardziej niż politykom. Nawet jeśli się tej wiary wstydzą i gromko od niej odżegnują. Dlatego kampanie niewolniczo kalkowane z najlepszych, zachodnich wzorów, opracowanych dla elektoratów o zgoła odmiennej zbiorowej psyche, Polaków ciekawią, pociągają, może nawet im schlebiają – że u nas „jak w Ameryce” - ale nie potrafią naprawdę ich porwać. A Kukiz potrafił. Wykrzesał iskrę z wygasłych – zdawało się – popiołów. To jednak tylko iskra. Jeszcze nie płomień. Żeby go rozniecić, trzeba zjednoczyć wszystkie siły oddane narodowej sprawie. I romantyczne porywy idealistów, i cierpliwą aktywność społeczników nadzorujących wybory, i wreszcie także chłodne kalkulacje polityków opozycji. Andrzej Duda potrzebuje nie tylko głosów oddanych na Kukiza, także gorących głów i serc jego zwolenników, ich żarliwej nadziei i odwagi protestu. Ci ostatni zaś potrzebują wsparcia posłów opozycji w przyszłym Sejmie, bo bez niego – nawet jeśli zdobędą mandaty – przegrają swoje ideały w partyjno-parlamentarnej rozgrywce. A wtedy ich entuzjazm przeistoczy się w gorycz, jak to już tylekroć w naszej historii bywało z romantykami. Tym razem nie możemy do tego dopuścić. Ważą się losy Rzeczypospolitej, nasze losy, naszych dzieci i wnuków. |
|