Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Postkomuna

Postkomuna

Data: 2013-10-29 00:11:26
Autor: Mark Woydak
Postkomuna



Joanna Lichocka: Jest pan zadowolony z wyników referendum?

Jarosławem Kaczyński: Byłbym, gdyby udało się odwołać panią Hannę
Gronkiewicz-Waltz, bo jest fatalnym prezydentem. Ale nie jest tak, że nie
mamy powodów do satysfakcji. Jeśli wziąć pod uwagę jak szeroki front ludzi
nawoływał do bojkotu referendum oraz to ilu wyborców zazwyczaj bierze
udział w takich przedsięwzięciach, to wynik jest całkiem dobry. Frekwencja
była wyższa niż w Elblągu, w Łodzi, czy w Częstochowie, gdy odwołano
prezydentów. Trzeba też dodać do tego jeszcze jeden fakt – referendum stało
się w istocie jawne.

Do bojkotu nawoływał premier, prezydent, prezydent Warszawy, marszałek
sejmu…

W tej sytuacji decyzja o pójściu do referendum była powiedzeniem - jestem
przeciwko temu, co się dzieje w Polsce, chcę zmienić władzę. Jeśli w
Warszawie, w miejscu dość specyficznym, ponad 300 tysięcy osób podpisało
się pod takim postulatem, to nie jest najgorzej. Myślę, że w warunkach
tajności byłoby ich dużo więcej.

Presja władzy sprowadzała się do komunikatu – idziesz do referendum jesteś
„pisior”. Wybory więc rzeczywiście nie spełniały wymogów konstytucyjnych. Było tyle
różnych nadużyć, z brakiem tajności na czele, że  w praworządnym państwie
pewnie byłoby unieważnione. U nas nie ma co w tej sprawie mieć złudzeń.

Tylko, że politycy PiS nie mówili o tym zbyt dobitnie przed referendum. W
połowie sierpnia Janusz Wojciechowski napisał na swoim blogu, że premier i
prezydent łamią prawo naciskając na urzędników zależących od PO by nie szli
głosować. A potem cisza. Dlatego Donald Tusk może mówić: ”jak rozumiem jest
to reakcja tych, którzy przegrali, bo tydzień, dwa, czy trzy tygodnie temu
tych zastrzeżeń nikt nie zgłaszał”. Nie jest tak, że nikt nie zgłaszał zastrzeżeń i faktycznie pierwszy był
Janusz Wojciechowski. Myśmy jednak zastanawiali się nad tym, czy wokół tego
prowadzić kampanię i doszliśmy do wniosku, że możemy jeszcze bardziej
wystraszyć wyborców.

Uświadamiając im jeszcze dobitniej niż PO istotę tego szantażu?

Chodziło nie tylko o urzędników komunalnych czy państwowych, szantaż
dotyczył znacznie większej grupy ludzi. W Warszawie jest ogromna liczba
firm, które są uzależnione od państwa. Ilu ich właścicieli i pracowników
nie poszło do referendum w obawie, że to będzie źle widziane, że zachwieje
to dobrymi relacjami z urzędami zarządzanymi przez PO? Hasło, że idzie na
wybory ten, kto się sprzeciwia obecnej władzy wprowadziło mechanizm, w
którym znaczna część mieszkańców Warszawy szczególnie tych, którzy
zapewniają rodzinom utrzymanie mogła się czuć nieswobodnie. Także ich
małżonkowie, czy będący w tym samym gospodarstwie domowym inni członkowie
rodziny.

Do mediów niezależnych docierały sygnały, że szefowie urzędników wprost
zalecali podwładnym bojkot referendum.

Wiemy, że to był mechanizm,  w którym posuwano się  bardzo daleko.
Jednocześnie PO tworzyła różne racjonalizacje decyzji o bojkocie –
wiedzieli, że samo straszenie mogłoby być nieskuteczne, bo nie wszyscy
wyborcy chcą przed sobą przyznawać się do postawy opartej na strachu. Zatem
mówiono, że referendum nie ma sensu – bo za rok wybory, może się wszystko
jutro poprawi. Jednak mimo tej profesjonalnej operacji zabrakło do ważności
referendum zaledwie 45 tysięcy głosów.

Napisał pan wspólnie z prof. Piotrem Glińskim list w sprawie łamania
standardów demokratycznych, PiS składa projekt ustawy, która ma temu
przeciwdziałać. Nikt inny jednak, żadne organizacje, elity , politycy nie
oburzają się.

List napisaliśmy, a jeśli chodzi o protesty, to cóż, praworządność jest
atrybutem pewnego typu organizacji społeczeństwa, którego elementem jest
też pewien rodzaj mentalności elit. Te warunki nie są u nas spełnione,
prawo staje się wręcz instrumentem w ręku grup i jednostek społecznie
silniejszych. Rozkład sił jest daleki od równowagi, a o elitach można tylko
powiedzieć, że są pożal się Boże…

Zdaniem TNS tylko 56% wyborców PIS z poprzednich wyborów poszło do
referendum. Nie udało się ich zmobilizować.

Nie brałbym zbyt poważnie pod uwagę tych liczb, wiadomo, że wszystko to
służy do tego, by uderzać w PiS i we mnie osobiście. Zresztą atakującym nie
przeszkadza używanie argumentów wzajemnie się wykluczających. Z jednej
strony słychać, że Kaczyński odstraszył wyborców swoją straszną fizjonomią,
z drugiej, że ich nie zmobilizował. (śmiech). Ale jeśli chodzi o brak
mobilizacji elektoratu PiS to myślę, że coś w tym jest. Struktura
wykształcenia wyborców pokazuje, że faktycznie do referendum nie poszła
część naszego elektoratu. Wyborcy PiS stanowią klasyczny elektorat
przekrojowy – mamy mniej więcej takie samo procentowe poparcie we
wszystkich grupach wg poziomu wykształcenia. Tymczasem do referendum poszli
niemal wyłącznie ludzie z wyższym wykształceniem i średnim lub
pomaturalnym. Z wykształceniem niepełnym i zawodowym było tylko kilka
procent. To znaczy, że my do tych słabiej wykształconych wyborców nie
dotarliśmy. Gdyby oni poszli, dziś Hanna Gronkiewicz Waltz nie rządziłaby
Warszawą.

Dlaczego nie dotarliście?

Najwyraźniej nasz przekaz odwołujący się do tradycji i przeszłości, ale
budujący przyszłość Wielkiej Warszawy  okazał się dla nich nie
przekonujący. Być może te grupy bardziej reagują na kontr kampanię – w tym
wypadku, że litera „W” to symbol Powstania Warszawskiego, mimo, że to
nieprawda.

Niemniej łatwo było zbudować skojarzenie z godziną „W”. Zwłaszcza, że jedna
z pierwszych wypowiedzi rzecznika PiS mówiła: tak, oczywiście nawiązujemy
też do tradycji powstańczej.  Ale chodziło o tradycję, z której bierze się wielkość Warszawy. Myśmy sobie
to dobrze przemyśleli, decyzje podejmowaliśmy na podstawie badań, Warszawa
zasługuje na myślenie w kategoriach metropolii i bardzo wielu wyborców
dokładnie tak to odczuwa. Być może był to jednak błąd. Są tacy w naszej
partii, którzy mówią, że błędem było zaniechanie przez nas tego, co robimy
w innych miastach – czyli mocnego uderzenia spotkań, w które zaangażowanych
byłoby dajmy na to stu parlamentarzystów.  Uznaliśmy jednak, że może to się
spotkać z ostrą kontrakcją, że to nie są warszawiacy. Z drugiej strony jak
byśmy w wielu osiedlach zrobili spotkania, to może dzięki nim dotarlibyśmy
do większej grupy wyborców.

Prof. Jadwiga Staniszkis przyznaje panu rację, że ludzie bali się
zagłosować, bo żyjemy w państwie „potencjalnie opresyjnym”. Że jak się
popatrzy na mapę jak głosowano, to „widać pierścień strachu” wynikający z
obawy o pracę i spłatę kredytów. Ale też jej zdaniem PiS nie jest w oczach
wyborców gotową alternatywą dla rządów PO. I że mógł prowadzić kampanię
„subtelniej”.

Cały czas mówimy o problemie z dotarciem do wyborców i przekonaniem ich, że
warto postarać się o zmianę tych rządów. Największe firmy outdoorowe w
Warszawie odmówiły nam umieszczenia bilbordów. W efekcie mieliśmy ich tylko
60 i nie było ich w najbardziej atrakcyjnych miejscach miasta. Sam
widziałem na ulicy tylko jeden z nich. Ale powtarzam, zważywszy na
szerokość frontu namawiających do bojkotu, frekwencja na poziomie 25% to
jest bardzo dobry wynik.

O co właściwie chodzi pana zdaniem Leszkowi Millerowi?

Chce współrządzić. U niego to bardzo silna motywacja, chciałby zakończenia
kariery politycznej na bardzo wysokim stanowisku.

Ale SLD chyba ucierpi na sojuszu z PO?

Niekoniecznie. Myślę, że nadrzędnym celem jest tu stanowisko dla lidera tej
partii. Leszek Miller mówi sam, że jego celem jest bycie marszałkiem sejmu,
ale sądzę, że po cichu myśli, że po wyborach SLD z PO stworzą rząd, tyle że
to SLD będzie miało lepszy wynik niż Platforma i wtedy on zostanie
premierem. Proszę pamiętać, że jego premierowanie skończyło się kompletną
kompromitacją. Sądzę, że lider SLD nie chce kończyć życia jako polityk,
który przegrał. Już mu się dużo udało odrobić i chce to zwieńczyć wielkim
sukcesem.

Mówi się, że chce stanowiska wicepremiera. I to już, w tej kadencji.

Nie sądzę, by to było wystarczające. Z pewnością liczy na co najmniej
stanowisko marszałka sejmu. Był ministrem dwóch resortów, potem premierem,
stanowisko marszałka jest dobrym ukoronowaniem tej drogi. Tu gra chęć
pokazania we własnym środowisku politycznym: wyrzuciliście mnie kiedyś na
bruk, a mimo wszystko wyszedłem na swoje. Już zresztą pokazał, że jego
kwalifikacje polityczne są nieporównanie lepsze niż jego „prześladowców” z
SLD. Ale wspólny rząd z PO to raczej kwestia planów na czas po wyborach,
choć w polityce niczego nie można mówić na pewno.

Zwłaszcza, że jest coraz większy problem ze stabilnością tego rządu i samej
Platformy.

Nie wypowiadam się w tej sprawie, bo nie mam wystarczającej wiedzy. Wydaje
mi się, że Platformę silnie spaja strach przed utratą władzy. Dlatego,
jeśli ich notowania nie spadną poniżej 20%, nie liczę na to, że PO się
posypie.

Wynik referendum jest o tyle przykry, że wybija z rytmu trend, który miał
przesądzić o losie Tuska.

Jednoznaczność oceny – 95% za odwołaniem pani prezydent -  tych, którzy
poszli do referendum, nie jest obojętny dla tego jak postrzega się PO. Na
pewno nie jest to żaden sukces pani prezydent, dostała strasznie po głowie.

Czy współpraca PO z SLD jest ujawnieniem się na nowo podziału
postkomunistycznego, gdzie PO stała się liderem postkomuny?

W moim przekonaniu podział postkomunistyczny zupełnie się odtworzył odkąd
PO przejęła władzę. Nie w tym sensie, że już wtedy Platforma zawarła sojusz
z SLD, ale funkcjonalnie weszła w miejsce osłabionego SLD. Zrobiła to
broniąc zdecydowanie interesów establishmentu, ukształtowanego w ciągu
ostatnich mniej więcej trzydziestu lat. Jego dziełem w wielkiej mierze jest
transformacja. Początków trzeba szukać w chwili kiedy aparat komunistyczny
zaczął się zmieniać w grupę ludzi o uświadomionym interesie ekonomicznym,
wiążących się ze sobą także więzami rodzinnymi. Ten proces był jakoś
moderowany przez władze komunistyczne, Gomułka próbował z tym walczyć, było
to zresztą wtedy odbicie tego, co działo się w Moskwie, gdzie zapadło wiele
wyroków śmierci po próbach reform Kosygina, które doprowadziły do nadużyć
gospodarczych, przynajmniej w rozumieniu ówczesnych władz. W PRL został
wykonany jeden. Potem w czasach rządów Jaruzelskiego ta grupa w dość
skomplikowanym procesie wyłoniła się na tyle silna, że mogła podjąć
transformację. Przeszła w nowy system z pewnymi stratami, przy różnych
zmianach hierarchii, ale w III RP stała się podstawą establishmentu.
Dokooptowano z jednej strony, politycznej, niektórych ludzi z Solidarności,
przy czym w grę wchodziły tu też korzyści ekonomiczne, a z drugiej
dołączali też ludzie, którzy się do nich jakoś przebijali.  PO ten stan
rzeczy zaakceptowała i po upadku SLD zaczęła tę grupę obsługiwać. Gdy teraz
zaczęła słabnąć, to z punktu widzenia interesów establishmentu,
funkcjonalne jest połączenie sił z SLD. Proszę pamiętać, że elementem obozu
postkomunistycznego jest także PSL.

Zatem w największym skrócie - PO to postkomuna.

Dokładnie tak. Jeśli możemy mówić, że jest taki fenomen jak system
postkomunistyczny, który niektórzy nazywają postkolonialnym, bo on ma
wiele, zwłaszcza w sferze kulturowej postaw cech postkolonializmu, to
niewątpliwie PO jest główną, w sensie funkcjonalnym, formacją
postkomunistyczną. Stanowią o tym różnego rodzaju relacje z establishmentem
i to, co nazywamy niekiedy żartobliwie nowym światopoglądem naukowym,
specyficzna forma bardzo uproszczonego liberalizmu czy raczej
lumpenliberalizmu, określająca m.in. stosunek do państwa, a dokładniej
niechęć do niego, podtrzymująca jego miękki, skrajnie nieefektywny kształt
.. To jest przecież dokładnie to, co głoszą twórcy PO i jednocześnie jest
tym, co było potrzebne komunie w okresie przemian. Była to ideologia
skrojona dla nich, w ramach której mogli przeżyć i umocnić się w roli nowej
klasy właścicielskiej, a więc panującej. Kontynuacją rządów komuny jest też
całkowita rezygnacja z pełnienia roli podmiotowej w polityce zagranicznej.

Czy pana zdaniem istnieje szansa na rozłam w tym obozie? Czy może nim być
rywalizacja między Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem?

Nie wierzcie w to. Rozgrywka między Komorowskim z Tuskiem byłaby poważna
tylko pod jednym warunkiem – jeśli Donald Tusk zacznie poważnie brać pod
uwagę, że mógłby zostać prezydentem. Wtedy rzeczywiście pojawiłby się
przedmiot sporu. Jeśli nie, to Bronisław Komorowski mając w swym
przekonaniu pewną drugą kadencję, zachowując jakieś wpływy i będąc, jak
ktoś słusznie napisał politykiem „średniego formatu”, który zapewnia swoim
starym kolegom miejsce pracy i znaczenie, nie będzie wchodził w spory. W
moim przekonaniu tu żadnego pęknięcia nie będzie, chyba, że Donald Tusk
postanowi ratować się przed kompromitującym zakończeniem kariery
politycznej, próbą przeniesienia się do Belwederu. Ale dziś nie ma
poważnych przesłanek, by sądzić, że taki właśnie mógłby mieć plan. Zgrzyty,
wyszarpywanie sobie jakiś wpływów – pewnie tak będzie, ale nie jest to
żadna wojna, która ma jakieś polityczne znaczenie.

Pomówmy o ostatnich wydarzeniach wokół zespołu Antoniego Macierewicza.
Wydaje się, że ten wściekły atak komisji  Laska i jego ludzi wcale nie
pomaga Tuskowi. Na dłuższą metę wzmacnia raczej Antoniego Macierewicza.

Atak wywołany jest wychodzeniem na jaw coraz to nowych faktów, takich jak
raport Klicha jednoznacznie określający winę Rosjan. Pamiętajmy, że zawsze
najgorsze są argumenty, które padają z własnej strony, a wcześniej były
skrzętnie ukrywane. Ale oprócz pojawiania się nowych, kompromitujących rząd
faktów jest jeszcze jeden czynnik – chyba bardzo ważny – to jest nacisk
Moskwy.

Czyli?

By sprawę Smoleńska skończyć. Przecież już dawno miało być po wszystkim,
emocje miały opaść, jak to mówił Bronisław Komorowski, po kilku miesiącach,
najdalej po roku. Nie udało się i w Rosji mogą coraz bardziej się
niecierpliwić. Sprawa się ciągnie, może się zmienić władza, różne jeszcze
mogą być jej losy. Więc pewnie coraz bardziej cisną – kończcie z tym. To
powoduje, że prokuratorzy ucinają wszystkie dodatkowe śledztwa.

Profesor Michał Kleiber właśnie wycofał się z organizowania debaty między
ekspertami z obu stron.

Po prostu nie zdzierżył. A szkoda, bo po dwóch konferencjach smoleńskich
naprawdę jest o czym rozmawiać.

Komisja Laska jest pewnie po to, by uspokoić Rosjan, ale działa tak, że
zamiast wyciszać, podgrzewa nastroje.

Trudno mi powiedzieć, kto w tej chwili w społeczeństwie wygrywa ze swoją
narracją - rząd, czy strona niezależna. Przewaga siły ognia po tamtej
stronie jest wciąż znaczna. Proszę pamiętać, że wielu ludzi chce, żeby było
dobrze, odrzuca hipotezę zamachu, bo to budzi lek przed konfliktem z Rosją.
Nie ma wątpliwości, że warunkiem pozytywnego wyjaśnienia sprawy katastrofy
smoleńskiej jest zdobycie władzy przez PiS i wywalczenie przewagi
medialnej. Ale tak właściwie tak jest ze wszystkim. W istocie 80-90%
wyborców ma interes w tym, by nas poprzeć. Tylko raptem dla jakichś 2%
wyborców – tworzących ów establishment postkomunistyczny - byłoby to
niewątpliwie niekorzystne. W Polsce, dzięki między innymi braku równowagi
medialnej, istnieje ogromna różnica między bytem, a świadomością całych
grup ludzi. Tylko szeroki front poparcia dla PiS może to przełamać. Chodzi
o to, żeby zrozumiano, że tym razem to już naprawdę gra o wszystko, że
chodzi o całkowitą przebudowę Polski, o odrzucenie tradycji Kościoła, o
radykalne zdegradowanie Polaków, zniesienie wszelkich przesłanek naszej nie
tylko politycznej, ale także religijnej i kulturowej suwerenności.

Nie ma pan wrażenia, że tworzona jest właśnie formacja która ma
zagospodarować konserwatywny i katolicki elektorat po stronie systemu
IIIRP? I że może za tym stać lobby związane z OFE?

Mogę się mylić, ale mniej poważnie traktuję Jarosława Gowina niż państwo.

Jarosław Gowin nie zakłada partii po to, by zatrzymać odpływ centrowych
wyborców z systemu IIIRP?

Żeby utworzyć formację, która ma mieć jakieś znaczenie, to musi być grupa
zainteresowana je powstaniem, ale też musi mieć autentyczne poparcie. Same
ambicje jakiejś grupy, nawet dysponującej pokaźnymi siłami sponsorskimi,
które rzeczywiście w tym wypadku można sobie wyobrazić, nie wystarczą.
Ambicje Gowina – ale co poza tym?

Na razie Gowin odcina się wprawdzie od PO, ale poparł bojkot referendum.
Systemowi IIIRP nie szkodzi.  I ja nie uważam, że jest człowiekiem IV Rzeczpospolitej. Myślę tylko, że na
razie ma garść piasku, a nie zaplecze.  Od czasu do czasu pojawia się pogłoska, że może do niego przystąpić Jerzy
Buzek.

Jak dotąd nie przystępuje, a Donald Tusk publicznie obiecuje Jerzemu
Buzkowi stanowisko szefa Europejskiej Partii Ludowej po śmierci Wilfrieda
Martensa. Gdyby Jarosław Gowin wyprowadził kilkudziesięciu posłów, miał
swój klub, a w związku z tym pewną pozycję formalną w polityce, a zanim
stałoby wielu ludzi z otwartą przyłbicą, wtedy faktycznie można by
zastanawiać się czy obóz postkomunistyczny nie tworzy jakiejś formacji
zapasowej. Dziś trudno wróżyć temu sukces.

Data: 2013-10-29 06:00:22
Autor: Budzik
Postkomuna
Osobnik posiadajcy mail mark.woydak@forst.gmx.de napisa(a) w poprzednim odcinku co nastpuje:

Do mediw niezalenych docieray sygnay, e szefowie urzdnikw wprost
zalecali podwadnym bojkot referendum.

Czy ten przegraniec nie rozumie, ze robieniem z siebie ofiary nie wygra adnych kolejnych wyborw?
Przegrywa te trzeba umie zeby by sexy!

--
Pozdrawia... Budzik
b_ud_zi_k_6_1 na poczta kropka onet kropka pl  (adres antyspamowy, usu take "_")
Dyplomata potrafi powiedzie "id do diaba" w taki sposb,
e waciwie cieszysz si na t wypraw.

Data: 2013-10-29 16:45:59
Autor: Mark Woydak
Postkomuna
PiS-owski PSYCHOPATA podpisyjcy si "Mark Woydak" piszacy z
mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika 40tude_Dialog/2.0.15.1pl to
OSZOOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod moje dane swiadczy o daleko
posunietej chorobie alkoholowej. Tani alkohol i marne wina
dokonaly calkowitego spustoszenia w mzgu tego osobnika. Nie ma juz dla
niego ratunku! Albo zamkn go do psychiatryka albo utylizacja!>

MW

--


Uytkownik "Budzik" <budzik61@poczta.o.n.e.t.pl.nie.spam.oj> napisa w wiadomoci news:29102013.341A2273budzik61.poznan.pl...
Osobnik posiadajcy mail mark.woydak@forst.gmx.de napisa(a) w poprzednim odcinku co nastpuje:

Do mediw niezalenych docieray sygnay, e szefowie urzdnikw wprost
zalecali podwadnym bojkot referendum.

Czy ten przegraniec nie rozumie, ze robieniem z siebie ofiary nie wygra
adnych kolejnych wyborw?
Przegrywa te trzeba umie zeby by sexy!

-- Pozdrawia... Budzik
b_ud_zi_k_6_1 na poczta kropka onet kropka pl  (adres antyspamowy, usu take "_")
Dyplomata potrafi powiedzie "id do diaba" w taki sposb,
e waciwie cieszysz si na t wypraw.

Data: 2013-10-29 16:45:51
Autor: Mark Woydak
Postkomuna
PiS-owski PSYCHOPATA podpisyjący się "Mark Woydak" piszacy z
mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika 40tude_Dialog/2.0.15.1pl to
OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod moje dane swiadczy o daleko
posunietej chorobie alkoholowej. Tani alkohol i marne wina
dokonaly calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla
niego ratunku! Albo zamknąć go do psychiatryka albo utylizacja!>

MW

--


Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości news:ncc6j0uto0cy.4hktnnd6tj30.dlg40tude.net...



Joanna Lichocka: Jest pan zadowolony z wyników referendum?

Jarosławem Kaczyński: Byłbym, gdyby udało się odwołać panią Hannę
Gronkiewicz-Waltz, bo jest fatalnym prezydentem. Ale nie jest tak, że nie
mamy powodów do satysfakcji. Jeśli wziąć pod uwagę jak szeroki front ludzi
nawoływał do bojkotu referendum oraz to ilu wyborców zazwyczaj bierze
udział w takich przedsięwzięciach, to wynik jest całkiem dobry. Frekwencja
była wyższa niż w Elblągu, w Łodzi, czy w Częstochowie, gdy odwołano
prezydentów. Trzeba też dodać do tego jeszcze jeden fakt – referendum stało
się w istocie jawne.

Do bojkotu nawoływał premier, prezydent, prezydent Warszawy, marszałek
sejmu…

W tej sytuacji decyzja o pójściu do referendum była powiedzeniem - jestem
przeciwko temu, co się dzieje w Polsce, chcę zmienić władzę. Jeśli w
Warszawie, w miejscu dość specyficznym, ponad 300 tysięcy osób podpisało
się pod takim postulatem, to nie jest najgorzej. Myślę, że w warunkach
tajności byłoby ich dużo więcej.

Presja władzy sprowadzała się do komunikatu – idziesz do referendum jesteś
„pisior”.

Wybory więc rzeczywiście nie spełniały wymogów konstytucyjnych. Było tyle
różnych nadużyć, z brakiem tajności na czele, że  w praworządnym państwie
pewnie byłoby unieważnione. U nas nie ma co w tej sprawie mieć złudzeń.

Tylko, że politycy PiS nie mówili o tym zbyt dobitnie przed referendum. W
połowie sierpnia Janusz Wojciechowski napisał na swoim blogu, że premier i
prezydent łamią prawo naciskając na urzędników zależących od PO by nie szli
głosować. A potem cisza. Dlatego Donald Tusk może mówić: ”jak rozumiem jest
to reakcja tych, którzy przegrali, bo tydzień, dwa, czy trzy tygodnie temu
tych zastrzeżeń nikt nie zgłaszał”.

Nie jest tak, że nikt nie zgłaszał zastrzeżeń i faktycznie pierwszy był
Janusz Wojciechowski. Myśmy jednak zastanawiali się nad tym, czy wokół tego
prowadzić kampanię i doszliśmy do wniosku, że możemy jeszcze bardziej
wystraszyć wyborców.

Uświadamiając im jeszcze dobitniej niż PO istotę tego szantażu?

Chodziło nie tylko o urzędników komunalnych czy państwowych, szantaż
dotyczył znacznie większej grupy ludzi. W Warszawie jest ogromna liczba
firm, które są uzależnione od państwa. Ilu ich właścicieli i pracowników
nie poszło do referendum w obawie, że to będzie źle widziane, że zachwieje
to dobrymi relacjami z urzędami zarządzanymi przez PO? Hasło, że idzie na
wybory ten, kto się sprzeciwia obecnej władzy wprowadziło mechanizm, w
którym znaczna część mieszkańców Warszawy szczególnie tych, którzy
zapewniają rodzinom utrzymanie mogła się czuć nieswobodnie. Także ich
małżonkowie, czy będący w tym samym gospodarstwie domowym inni członkowie
rodziny.

Do mediów niezależnych docierały sygnały, że szefowie urzędników wprost
zalecali podwładnym bojkot referendum.

Wiemy, że to był mechanizm,  w którym posuwano się  bardzo daleko.
Jednocześnie PO tworzyła różne racjonalizacje decyzji o bojkocie –
wiedzieli, że samo straszenie mogłoby być nieskuteczne, bo nie wszyscy
wyborcy chcą przed sobą przyznawać się do postawy opartej na strachu. Zatem
mówiono, że referendum nie ma sensu – bo za rok wybory, może się wszystko
jutro poprawi. Jednak mimo tej profesjonalnej operacji zabrakło do ważności
referendum zaledwie 45 tysięcy głosów.

Napisał pan wspólnie z prof. Piotrem Glińskim list w sprawie łamania
standardów demokratycznych, PiS składa projekt ustawy, która ma temu
przeciwdziałać. Nikt inny jednak, żadne organizacje, elity , politycy nie
oburzają się.

List napisaliśmy, a jeśli chodzi o protesty, to cóż, praworządność jest
atrybutem pewnego typu organizacji społeczeństwa, którego elementem jest
też pewien rodzaj mentalności elit. Te warunki nie są u nas spełnione,
prawo staje się wręcz instrumentem w ręku grup i jednostek społecznie
silniejszych. Rozkład sił jest daleki od równowagi, a o elitach można tylko
powiedzieć, że są pożal się Boże…

Zdaniem TNS tylko 56% wyborców PIS z poprzednich wyborów poszło do
referendum. Nie udało się ich zmobilizować.

Nie brałbym zbyt poważnie pod uwagę tych liczb, wiadomo, że wszystko to
służy do tego, by uderzać w PiS i we mnie osobiście. Zresztą atakującym nie
przeszkadza używanie argumentów wzajemnie się wykluczających. Z jednej
strony słychać, że Kaczyński odstraszył wyborców swoją straszną fizjonomią,
z drugiej, że ich nie zmobilizował. (śmiech). Ale jeśli chodzi o brak
mobilizacji elektoratu PiS to myślę, że coś w tym jest. Struktura
wykształcenia wyborców pokazuje, że faktycznie do referendum nie poszła
część naszego elektoratu. Wyborcy PiS stanowią klasyczny elektorat
przekrojowy – mamy mniej więcej takie samo procentowe poparcie we
wszystkich grupach wg poziomu wykształcenia. Tymczasem do referendum poszli
niemal wyłącznie ludzie z wyższym wykształceniem i średnim lub
pomaturalnym. Z wykształceniem niepełnym i zawodowym było tylko kilka
procent. To znaczy, że my do tych słabiej wykształconych wyborców nie
dotarliśmy. Gdyby oni poszli, dziś Hanna Gronkiewicz Waltz nie rządziłaby
Warszawą.

Dlaczego nie dotarliście?

Najwyraźniej nasz przekaz odwołujący się do tradycji i przeszłości, ale
budujący przyszłość Wielkiej Warszawy  okazał się dla nich nie
przekonujący. Być może te grupy bardziej reagują na kontr kampanię – w tym
wypadku, że litera „W” to symbol Powstania Warszawskiego, mimo, że to
nieprawda.

Niemniej łatwo było zbudować skojarzenie z godziną „W”. Zwłaszcza, że jedna
z pierwszych wypowiedzi rzecznika PiS mówiła: tak, oczywiście nawiązujemy
też do tradycji powstańczej.

Ale chodziło o tradycję, z której bierze się wielkość Warszawy. Myśmy sobie
to dobrze przemyśleli, decyzje podejmowaliśmy na podstawie badań, Warszawa
zasługuje na myślenie w kategoriach metropolii i bardzo wielu wyborców
dokładnie tak to odczuwa. Być może był to jednak błąd. Są tacy w naszej
partii, którzy mówią, że błędem było zaniechanie przez nas tego, co robimy
w innych miastach – czyli mocnego uderzenia spotkań, w które zaangażowanych
byłoby dajmy na to stu parlamentarzystów.  Uznaliśmy jednak, że może to się
spotkać z ostrą kontrakcją, że to nie są warszawiacy. Z drugiej strony jak
byśmy w wielu osiedlach zrobili spotkania, to może dzięki nim dotarlibyśmy
do większej grupy wyborców.

Prof. Jadwiga Staniszkis przyznaje panu rację, że ludzie bali się
zagłosować, bo żyjemy w państwie „potencjalnie opresyjnym”. Że jak się
popatrzy na mapę jak głosowano, to „widać pierścień strachu” wynikający z
obawy o pracę i spłatę kredytów. Ale też jej zdaniem PiS nie jest w oczach
wyborców gotową alternatywą dla rządów PO. I że mógł prowadzić kampanię
„subtelniej”.

Cały czas mówimy o problemie z dotarciem do wyborców i przekonaniem ich, że
warto postarać się o zmianę tych rządów. Największe firmy outdoorowe w
Warszawie odmówiły nam umieszczenia bilbordów. W efekcie mieliśmy ich tylko
60 i nie było ich w najbardziej atrakcyjnych miejscach miasta. Sam
widziałem na ulicy tylko jeden z nich. Ale powtarzam, zważywszy na
szerokość frontu namawiających do bojkotu, frekwencja na poziomie 25% to
jest bardzo dobry wynik.

O co właściwie chodzi pana zdaniem Leszkowi Millerowi?

Chce współrządzić. U niego to bardzo silna motywacja, chciałby zakończenia
kariery politycznej na bardzo wysokim stanowisku.

Ale SLD chyba ucierpi na sojuszu z PO?

Niekoniecznie. Myślę, że nadrzędnym celem jest tu stanowisko dla lidera tej
partii. Leszek Miller mówi sam, że jego celem jest bycie marszałkiem sejmu,
ale sądzę, że po cichu myśli, że po wyborach SLD z PO stworzą rząd, tyle że
to SLD będzie miało lepszy wynik niż Platforma i wtedy on zostanie
premierem. Proszę pamiętać, że jego premierowanie skończyło się kompletną
kompromitacją. Sądzę, że lider SLD nie chce kończyć życia jako polityk,
który przegrał. Już mu się dużo udało odrobić i chce to zwieńczyć wielkim
sukcesem.

Mówi się, że chce stanowiska wicepremiera. I to już, w tej kadencji.

Nie sądzę, by to było wystarczające. Z pewnością liczy na co najmniej
stanowisko marszałka sejmu. Był ministrem dwóch resortów, potem premierem,
stanowisko marszałka jest dobrym ukoronowaniem tej drogi. Tu gra chęć
pokazania we własnym środowisku politycznym: wyrzuciliście mnie kiedyś na
bruk, a mimo wszystko wyszedłem na swoje. Już zresztą pokazał, że jego
kwalifikacje polityczne są nieporównanie lepsze niż jego „prześladowców” z
SLD. Ale wspólny rząd z PO to raczej kwestia planów na czas po wyborach,
choć w polityce niczego nie można mówić na pewno.

Zwłaszcza, że jest coraz większy problem ze stabilnością tego rządu i samej
Platformy.

Nie wypowiadam się w tej sprawie, bo nie mam wystarczającej wiedzy. Wydaje
mi się, że Platformę silnie spaja strach przed utratą władzy. Dlatego,
jeśli ich notowania nie spadną poniżej 20%, nie liczę na to, że PO się
posypie.

Wynik referendum jest o tyle przykry, że wybija z rytmu trend, który miał
przesądzić o losie Tuska.

Jednoznaczność oceny – 95% za odwołaniem pani prezydent -  tych, którzy
poszli do referendum, nie jest obojętny dla tego jak postrzega się PO. Na
pewno nie jest to żaden sukces pani prezydent, dostała strasznie po głowie.

Czy współpraca PO z SLD jest ujawnieniem się na nowo podziału
postkomunistycznego, gdzie PO stała się liderem postkomuny?

W moim przekonaniu podział postkomunistyczny zupełnie się odtworzył odkąd
PO przejęła władzę. Nie w tym sensie, że już wtedy Platforma zawarła sojusz
z SLD, ale funkcjonalnie weszła w miejsce osłabionego SLD. Zrobiła to
broniąc zdecydowanie interesów establishmentu, ukształtowanego w ciągu
ostatnich mniej więcej trzydziestu lat. Jego dziełem w wielkiej mierze jest
transformacja. Początków trzeba szukać w chwili kiedy aparat komunistyczny
zaczął się zmieniać w grupę ludzi o uświadomionym interesie ekonomicznym,
wiążących się ze sobą także więzami rodzinnymi. Ten proces był jakoś
moderowany przez władze komunistyczne, Gomułka próbował z tym walczyć, było
to zresztą wtedy odbicie tego, co działo się w Moskwie, gdzie zapadło wiele
wyroków śmierci po próbach reform Kosygina, które doprowadziły do nadużyć
gospodarczych, przynajmniej w rozumieniu ówczesnych władz. W PRL został
wykonany jeden. Potem w czasach rządów Jaruzelskiego ta grupa w dość
skomplikowanym procesie wyłoniła się na tyle silna, że mogła podjąć
transformację. Przeszła w nowy system z pewnymi stratami, przy różnych
zmianach hierarchii, ale w III RP stała się podstawą establishmentu.
Dokooptowano z jednej strony, politycznej, niektórych ludzi z Solidarności,
przy czym w grę wchodziły tu też korzyści ekonomiczne, a z drugiej
dołączali też ludzie, którzy się do nich jakoś przebijali.  PO ten stan
rzeczy zaakceptowała i po upadku SLD zaczęła tę grupę obsługiwać. Gdy teraz
zaczęła słabnąć, to z punktu widzenia interesów establishmentu,
funkcjonalne jest połączenie sił z SLD. Proszę pamiętać, że elementem obozu
postkomunistycznego jest także PSL.

Zatem w największym skrócie - PO to postkomuna.

Dokładnie tak. Jeśli możemy mówić, że jest taki fenomen jak system
postkomunistyczny, który niektórzy nazywają postkolonialnym, bo on ma
wiele, zwłaszcza w sferze kulturowej postaw cech postkolonializmu, to
niewątpliwie PO jest główną, w sensie funkcjonalnym, formacją
postkomunistyczną. Stanowią o tym różnego rodzaju relacje z establishmentem
i to, co nazywamy niekiedy żartobliwie nowym światopoglądem naukowym,
specyficzna forma bardzo uproszczonego liberalizmu czy raczej
lumpenliberalizmu, określająca m.in. stosunek do państwa, a dokładniej
niechęć do niego, podtrzymująca jego miękki, skrajnie nieefektywny kształt
. To jest przecież dokładnie to, co głoszą twórcy PO i jednocześnie jest
tym, co było potrzebne komunie w okresie przemian. Była to ideologia
skrojona dla nich, w ramach której mogli przeżyć i umocnić się w roli nowej
klasy właścicielskiej, a więc panującej. Kontynuacją rządów komuny jest też
całkowita rezygnacja z pełnienia roli podmiotowej w polityce zagranicznej.

Czy pana zdaniem istnieje szansa na rozłam w tym obozie? Czy może nim być
rywalizacja między Bronisławem Komorowskim i Donaldem Tuskiem?

Nie wierzcie w to. Rozgrywka między Komorowskim z Tuskiem byłaby poważna
tylko pod jednym warunkiem – jeśli Donald Tusk zacznie poważnie brać pod
uwagę, że mógłby zostać prezydentem. Wtedy rzeczywiście pojawiłby się
przedmiot sporu. Jeśli nie, to Bronisław Komorowski mając w swym
przekonaniu pewną drugą kadencję, zachowując jakieś wpływy i będąc, jak
ktoś słusznie napisał politykiem „średniego formatu”, który zapewnia swoim
starym kolegom miejsce pracy i znaczenie, nie będzie wchodził w spory. W
moim przekonaniu tu żadnego pęknięcia nie będzie, chyba, że Donald Tusk
postanowi ratować się przed kompromitującym zakończeniem kariery
politycznej, próbą przeniesienia się do Belwederu. Ale dziś nie ma
poważnych przesłanek, by sądzić, że taki właśnie mógłby mieć plan. Zgrzyty,
wyszarpywanie sobie jakiś wpływów – pewnie tak będzie, ale nie jest to
żadna wojna, która ma jakieś polityczne znaczenie.

Pomówmy o ostatnich wydarzeniach wokół zespołu Antoniego Macierewicza.
Wydaje się, że ten wściekły atak komisji  Laska i jego ludzi wcale nie
pomaga Tuskowi. Na dłuższą metę wzmacnia raczej Antoniego Macierewicza.

Atak wywołany jest wychodzeniem na jaw coraz to nowych faktów, takich jak
raport Klicha jednoznacznie określający winę Rosjan. Pamiętajmy, że zawsze
najgorsze są argumenty, które padają z własnej strony, a wcześniej były
skrzętnie ukrywane. Ale oprócz pojawiania się nowych, kompromitujących rząd
faktów jest jeszcze jeden czynnik – chyba bardzo ważny – to jest nacisk
Moskwy.

Czyli?

By sprawę Smoleńska skończyć. Przecież już dawno miało być po wszystkim,
emocje miały opaść, jak to mówił Bronisław Komorowski, po kilku miesiącach,
najdalej po roku. Nie udało się i w Rosji mogą coraz bardziej się
niecierpliwić. Sprawa się ciągnie, może się zmienić władza, różne jeszcze
mogą być jej losy. Więc pewnie coraz bardziej cisną – kończcie z tym. To
powoduje, że prokuratorzy ucinają wszystkie dodatkowe śledztwa.

Profesor Michał Kleiber właśnie wycofał się z organizowania debaty między
ekspertami z obu stron.

Po prostu nie zdzierżył. A szkoda, bo po dwóch konferencjach smoleńskich
naprawdę jest o czym rozmawiać.

Komisja Laska jest pewnie po to, by uspokoić Rosjan, ale działa tak, że
zamiast wyciszać, podgrzewa nastroje.

Trudno mi powiedzieć, kto w tej chwili w społeczeństwie wygrywa ze swoją
narracją - rząd, czy strona niezależna. Przewaga siły ognia po tamtej
stronie jest wciąż znaczna. Proszę pamiętać, że wielu ludzi chce, żeby było
dobrze, odrzuca hipotezę zamachu, bo to budzi lek przed konfliktem z Rosją.
Nie ma wątpliwości, że warunkiem pozytywnego wyjaśnienia sprawy katastrofy
smoleńskiej jest zdobycie władzy przez PiS i wywalczenie przewagi
medialnej. Ale tak właściwie tak jest ze wszystkim. W istocie 80-90%
wyborców ma interes w tym, by nas poprzeć. Tylko raptem dla jakichś 2%
wyborców – tworzących ów establishment postkomunistyczny - byłoby to
niewątpliwie niekorzystne. W Polsce, dzięki między innymi braku równowagi
medialnej, istnieje ogromna różnica między bytem, a świadomością całych
grup ludzi. Tylko szeroki front poparcia dla PiS może to przełamać. Chodzi
o to, żeby zrozumiano, że tym razem to już naprawdę gra o wszystko, że
chodzi o całkowitą przebudowę Polski, o odrzucenie tradycji Kościoła, o
radykalne zdegradowanie Polaków, zniesienie wszelkich przesłanek naszej nie
tylko politycznej, ale także religijnej i kulturowej suwerenności.

Nie ma pan wrażenia, że tworzona jest właśnie formacja która ma
zagospodarować konserwatywny i katolicki elektorat po stronie systemu
IIIRP? I że może za tym stać lobby związane z OFE?

Mogę się mylić, ale mniej poważnie traktuję Jarosława Gowina niż państwo.

Jarosław Gowin nie zakłada partii po to, by zatrzymać odpływ centrowych
wyborców z systemu IIIRP?

Żeby utworzyć formację, która ma mieć jakieś znaczenie, to musi być grupa
zainteresowana je powstaniem, ale też musi mieć autentyczne poparcie. Same
ambicje jakiejś grupy, nawet dysponującej pokaźnymi siłami sponsorskimi,
które rzeczywiście w tym wypadku można sobie wyobrazić, nie wystarczą.
Ambicje Gowina – ale co poza tym?

Na razie Gowin odcina się wprawdzie od PO, ale poparł bojkot referendum.
Systemowi IIIRP nie szkodzi.

I ja nie uważam, że jest człowiekiem IV Rzeczpospolitej. Myślę tylko, że na
razie ma garść piasku, a nie zaplecze.

Od czasu do czasu pojawia się pogłoska, że może do niego przystąpić Jerzy
Buzek.

Jak dotąd nie przystępuje, a Donald Tusk publicznie obiecuje Jerzemu
Buzkowi stanowisko szefa Europejskiej Partii Ludowej po śmierci Wilfrieda
Martensa. Gdyby Jarosław Gowin wyprowadził kilkudziesięciu posłów, miał
swój klub, a w związku z tym pewną pozycję formalną w polityce, a zanim
stałoby wielu ludzi z otwartą przyłbicą, wtedy faktycznie można by
zastanawiać się czy obóz postkomunistyczny nie tworzy jakiejś formacji
zapasowej. Dziś trudno wróżyć temu sukces.

Postkomuna

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona