Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Prawda i metamorfozy

Prawda i metamorfozy

Data: 2010-06-18 16:35:41
Autor: Jacek Biały
Prawda i metamorfozy

Po smoleńskiej katastrofie zaczęto mówić o pozytywnej metamorfozie w polskim życiu publicznym, którą wywołać miała ta straszliwa tragedia. Niezależnie od słuszności takich oczekiwań myślę, że pochodzą one z prastarego archetypu ofiary, który marzenia i nadzieje nakazywał wypełniać przelaną krwią. Tymczasem jesteśmy ponoć krajem chrześcijańskim. I z tego co pamiętam, chrześcijańskim zbawieniem nie jest niczyja śmierć, lecz  prawda.
A jeśli tak, to i w naszym społeczeństwie tylko prawda jest w stanie cokolwiek odmienić. Bez niej nigdy nie uwolnimy się od wymiarów kłamstwa, chociażby narodowe tragedie miały nam się zdarzać nie raz. Bez prawdy odsłaniającej architekturę obecnej Polski nie dojdzie do przemiany ani Kaczyńskiego, ani polskiej polityki.
W odróżnieniu od niektórych szczęśliwych krain, przestrzeń naszego życia publicznego nie przypomina planszy do gry w szachy, na której obowiązują jednoznaczne reguły. Polska rzeczywistość jest bardziej złożona: Poprzez kolejne dekady pokrywano ją kolejnymi warstwami interpretacji faktów, bądź to na użytek rządzących ekip, bądź w celu ich unicestwiania. Na polach obumierających kłamstw sadzono ich coraz to nowsze mutacje, czego najnowszym plonem jest dzisiejsza platformiana III RP.

* *
Jarosław Kaczyński mówi dzisiaj, że już nie chce mówić o IV RP. Czy nie dlatego, że w walce o prawdę nie potrafił być skuteczny? Gdy tylko poruszał jakikolwiek gorący temat, zaczynał jęczeć, jakby go ktoś naprawdę przypalał. Trochę to niemęskie, z czego dzisiejszy Kaczyński wyciągnął swoisty wniosek: Zamiast znaleźć innego kandydata, zaczął unikać poruszania najważniejszych dla Polski problemów ograniczając się do grzecznych banałów. Hasło IV RP pozwolił zawłaszczyć Lepperowi ku odprężeniu swojej zbolałej i zmęczonej polityką twarzy.
Tymczasem po drugiej stronie barykady mamy - o dziwo! - podobny ruch, lecz w przeciwnym kierunku. Oto wytrenowana w socjotechnice Platforma zaczęła nagle popełniać dziwne medialne gafy i falstarty. Tak na przykład skutecznym motywem kampanii Komorowskiego powinna być jego liczna rodzina, jakiej nie posiada Kaczyński. Lecz cały potencjał tej broni już na początku zdetonował Bartoszewski (uczynił to nazbyt jazgotliwie nawet jak na swój temperament). Czy Palikot poważnie ubolewa nad psychologiczną zmianą Kaczyńskiego? (to już nie jest polityczny kabaret, to jest otwarta błazenada). Kto upoważniał Wajdę do skandalicznych supozycji? Skąd nagle w Platformie tyle kompromitujących sytuacji i niezręcznych zdawałoby się wpadek - szczególnie w wydaniu jej prezydenckiego kandydata? Dlaczego nie wystawili lepszego? Czyżby nie chcieli tych wyborów wygrać?
Można by sądzić, że największym dzisiaj zadaniem PO jest wygranie prezydenckich wyborów i jak najszybsze dopięcie kontroli nad całością spraw WSI. Dla mnie to logiczne, lecz pomyślmy jeszcze przez chwilę - co politykom Platformy po tym zwycięstwie? (ich realnym zwycięstwem była śmierć prezydenta, którą potrafili szybciutko zagospodarować). Bez ostatniego Kaczyńskiego na muszce poczują się jak myśliwi w pustym lesie. Zamiast ściganej zwierzyny widownia zobaczy dziurę w kieszeni, więc czym ją zasłonią w przyszłorocznych wyborach? Oczywiście zawsze i wszędzie zdania są podzielone, lecz można przypuszczać, że w PO zwyciężyła taktyka przeciwna, niż wygranie tych wyborów.
Podejrzewam wręcz, że Kaczyński mógł dostać od Platformy zielone światło do fotela prezydenckiego pod cichym warunkiem, że na czas kampanii nie będzie straszył niektórych ważnych i pomnikowych postaci prawdą o nich samych, czyli tym, z czym oni sami identyfikują IV RP. Być może stąd ta dziwna 'metamorfoza' i jeszcze dziwniejszy wyborczy spokój, źle maskowany jakimiś banalnymi procesami. Opiniotwórcze media oraz rzesze podobnych im politologów już się głowią nad możliwie płaską i lekkostrawną interpretacją nowego zjawiska. Wykiełkować zdążyła teoria uników (chociaż nikt jej merytorycznie nie wyjaśnił) przed rozstrzygającą przedwyborczą konfrontacją.
Moim skromnym zdaniem do ostrej konfrontacji pomiędzy kandydatami PiS i PO tym razem nie dojdzie. Być może obóz Platformy wyśle jeszcze w pole jakichś harcowników, lecz najważniejsze hufce pozostaną na pozycjach wyjściowych i prawdziwej psychologiczno-medialnej wojny przed wyborami nie ujrzymy. Kiedy więc do niej dojdzie? Myślę, że przewidziano jej eskalację w bardziej odpowiednim czasie, czyli mówiąc wprost, po wyborczym zwycięstwie Jarosława Kaczyńskiego. Wówczas dzisiejsza komedia zostanie zamknięta na konto drugiej odsłony, czyli przyszłorocznej kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. Lecz tym razem zastępy cynizmu i prowokacji ruszą w pełnym uposażeniu. Tym razem walka toczyć się będzie o taką parlamentarną większość, która pozwoli Platformie na odrzucenie każdego 'kaczego' weta, a jeśli będzie trzeba, na obalenie prezydentury.

Do dziś pamiętam, jak w debacie z Alfredem Miodowiczem Lech Wałęsa pokajał się za pierwszą Solidarność i obiecał poprawę. W nagrodę dali mu trochę porządzić. Teraz zastanawiam się nad tym, czy Jarosław Kaczyński chcąc/nie chcąc nie podąża śladem Wałęsy? Czy dla prezydenckiego fotela nie pogrzebie Prawa i Sprawiedliwości oraz wiązanych z tym ruchem nadziei?
Pięć lat temu głosowałem na Lecha Kaczyńskiego. Bez jego prezydentury rząd PiS-u bardzo szybko podzieliłby los rządu Jana Olszewskiego, zanim w ogóle zabrałby się za WSI. Lecz realia gry szybko się zmieniają! Dlatego jeszcze przed smoleńską tragedią zdecydowałem nie głosować na Lecha Kaczyńskiego z uwagi na coraz bardziej szkodliwy potencjał jego brata.
Jarosław Kaczyński pragnie być wodzem prowadzącym innych na szańce. Lecz niestety, już nie raz dał się wprowadzić na zaminowane pole, co jego elektorat drogo kosztowało. Jak ufać temu wodzowi, zważywszy na ciąg strategicznych i personalnych błędów, jakie nieustannie popełnia? Jego ostatnim błędem jest to, że znów osobiście wyszedł na pierwszą linie z taktyką zgoła nieadekwatną do sytuacji. Gdy walczył o utrzymanie władzy, robił negatywną kampanię wojny z układem. Teraz, gdy jest w opozycji, udaje przyjaciela władzy. Opowiadanie dyrdymał w wydaniu dzisiejszego Kaczyńskiego jest dla jednych żałosne, dla innych może być wręcz obraźliwe (skoro tak nie chce wojen, niech najpierw wyciągnie rękę w kierunku Polski Plus).
Sercem jestem przy Prawie i Sprawiedliwości, lecz rozum chłodno zapytuje: Dlaczego miałbym głosować na Jarosława Kaczyńskiego? Ktoś powie, że po to, aby kontynuował dzieło swojego brata. Żałosna to będzie kontynuacja zważywszy na polityczne skutki jego osobistej klęski z roku 2007. Powie ktoś, że to już inny Kaczyński. Śmiem wątpić, ale jeśli nawet - czy aby nie za późno? Specjalistów od wizerunku mógł szukać wtedy, gdy był premierem, albo przynajmniej przed tą haniebną debatą z Tuskiem. Dzisiaj zamiast głosić pokój Kaczyński powinien raczej mówić o meblach, albo od razu przeprosić swój elektorat za trzyletnie rządy Platformy, za które jest na własny sposób odpowiedzialny.
Raz w życiu głosowałem na PO (2001), co więcej się nie powtórzy. Jednak wizja Jarosława Kaczyńskiego w roli prezydenta budzi we mnie poważny niepokój. Platforma zacznie nową kampanię od lawiny ustaw przewidzianych  do zawetowania. Szybko nastąpi odwrócenie dzisiejszej sielankowej sytuacji, po czym przeżyjemy kolejną, tyle że pogłębioną klęskę wyborczą Prawa i Sprawiedliwości. Wtedy Kaczyński może jeszcze usłyszeć: Wóz albo przewóz Panie Prezydencie! - fora z urzędu, albo bądź nam prezydentem malowanym. I kto zaręczy, że takim w końcu nie zostanie?

* *
Pierwsza Solidarność obudziła w nas prawdę, której nie potrafił wymazać stan wojenny. Tą prawdę zniszczył dopiero kompromis z kłamstwem. Zgoda na taki kompromis w zamian za doraźne korzyści.
jb

Prawda i metamorfozy

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona