Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem.

Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem.

Data: 2011-03-02 08:24:21
Autor: Przemysław Warzywny
Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem.
Gdy padną jakiekolwiek zarzuty, Marcin Dubieniecki odpowiada: atak na mnie to robota polityczna, napaść na rodzinę Kaczyńskich, na Martę. Albo krócej: - Niech pan się ode mnie odp...!

Najważniejszy wieczór w życiu Marcina Dubienieckiego zaczął się nieciekawie. Na szkoleniu dla aplikantów adwokackich w nadmorskim Darłówku grał z kolegami w karty i szło mu fatalnie. Marta Kaczyńska - mimo że przeziębiona, z gorączką i bólem ucha - dała się koleżankom namówić na wejście do saloniku, w którym panowie grali w Black Jacka. I tam wpadła na dawnego kolegę z Uniwersytetu Gdańskiego.

Jest druga połowa roku 2006. Marcin, ciemnowłosy kawaler z Kwidzyna, po studiach na UG aplikuje w jednoosobowej kancelarii swego ojca, która nazywa się jeszcze Consulta. Marta, córka prezydenckiej pary, też magister prawa po Gdańsku, szlifuje umiejętności w renomowanej sopockiej kancelarii prawnej Głuchowski, Jedliński, Rodziewicz i Zwara. Kancelaria obsługuje najpoważniejszych klientów, m.in. Kasę Krajową SKOK, w której pracuje mąż Marty - Piotr Smuniewski. Małżonkowie mają czteroletnią córeczkę Ewę, ale ich związek się nie układa.



Może dlatego Marta, mimo przeziębienia, daje się wyciągnąć Marcinowi na nocny spacer po plaży. Rozmawiają trochę o wspólnych znajomych - studiowali równolegle na Uniwersytecie Gdańskim - potem on opowiada o polityce i o sobie. Mówi, że chce zostać premierem - i Marta ma wrażenie, że to nie żart. Później powie w wywiadzie dla "Gali", że rozmowa trwała całą noc. Rano Marcin już dzwoni, wysyła swoje zdjęcia, po południu jedzą obiad. Kilka dni później córka prezydenta zwierza się ojcu z nowej znajomości. Lech Kaczyński reaguje spokojnie: - Po dwóch tygodniach ci przejdzie.

Nie przeszło i dziś Marcin Dubieniecki, zamiast adwokatem w 40-tys. miasteczku w pół drogi z Grudziądza do Elbląga, stał się bohaterem mediów i enfant terrible PiS.

Wybory ojca i dziadka

Pochodzi z rodziny komunistycznych aparatczyków. Dziadek, Henryk Dobrowolski, był w latach 80. przewodniczącym komisji rewizyjnej Komitetu Centralnego PZPR. Marcin, wspominając go po latach, użyje słowa "ideowiec". Józef Oleksy powie w wywiadzie nieco inaczej: "stary, ideologiczny, komunista".

Ojciec, Marek Dubieniecki, członek PZPR, pracował w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych, kolejno w dwóch komórkach podległych SB. Po 1989 r. wstąpił do SLD, został szefem sądu partyjnego w Pomorskiem i asystentem Małgorzaty Winiarczyk-Kossakowskiej, posłanki, działaczki SdRP i SLD, która w rządzie Cimoszewicza była wiceministrem MSWiA.

Z Kossakowską i ojcem nastoletni Marcin jeździ do Sejmu i do siedziby SLD, ogląda korytarze władzy, przysłuchując się rozmowom, zaczyna pojmować, jak się tutaj walczy.

- Poznał wtedy wielu polityków z pierwszych stron gazet - opowie później Dubieniecki senior. A syn, zapytany już po katastrofie smoleńskiej, czy jego teść, Lech Kaczyński, nie miał problemu z esbecką przeszłością ojca, odpowie: - Prezydent stwierdził, że tata był pewnie w Inspektoracie II MSW, czyli w kontrwywiadzie, a poza tym, że ja za wybory ojca nie odpowiadam.

Pierwsze wybory Marcina

W liceum Marcin sporo wagaruje, grozi mu nawet wyrzucenie ze szkoły. Jego pasją jest bilard. W połowie lat 90. kluby bilardowe wyrastają we wszystkich miasteczkach. Salonik gry w Kwidzynie prowadzi matka Marcina. W Gdańsku, Elblągu, Poznaniu otwierają się duże sale - z kilkunastoma stołami, gdzie można rozgrywać poważniejsze turnieje z nagrodami w gotówce.

Marcin jeździ od miasta do miasta. Jest tak dobry, że myśli nawet o utrzymywaniu się z kolorowych kulek. Ojciec pomaga, jest kimś w rodzaju menedżera. Cieszą go wygrane jedynaka, lecz naciska na wybór kariery prawnika, nie ma to jak pewny zawód.

Prawo na Uniwersytecie Gdańskim jest oblężone, lecz można spróbować innej ścieżki, jeżeli są pieniądze na czesne: Marcin zaczyna naukę w prywatnej szkole w Warszawie, po pierwszym roku przenosi się na UG. Tam po raz pierwszy widzi Martę Kaczyńską, wtedy córkę ministra sprawiedliwości. Marta go zauważa; wspomni później, że wydał jej się chłopakiem pewnym siebie, wręcz tupeciarskim, potrafił powiedzieć wykładowcy, że potrzebuje wcześniej zaliczenia, bo spieszy się na narty.

Narzeczoną Marcina jest wtedy Ola Kozdroń, córka pomorskiego posła PO, który ma, tak jak Dubieniecki senior, kancelarię prawną i współpracuje m.in. z Powiślańskim Bankiem Spółdzielczym. Młody Dubieniecki, jeszcze student, zostaje p.o. kierownikiem gdańskiego oddziału tego banku. Gdy Marcin i Ola rozstają się - traci posadę.

Spróbuje sił gdzie indziej: w 2002 r. wystartuje do rady miasta Kwidzyna z listy SLD, ale zdobędzie tylko 34 głosy.

Skandal nie może się zdarzyć

2006 r. świeżo upieczony prawnik zaczyna aplikację adwokacką w kancelarii ojca przy cichym placu Plebiscytowym w Kwidzynie. Do klientów jeździ peugeotem. Obsługuje m.in. kwidzyńską fabrykę części do telewizorów Jabil Circuit Poland. Gdy będzie już zięciem pary prezydenckiej, otwarcie nowego zakładu w kwietniu 2008 uświetni prezydentowa Maria Kaczyńska.

Półtora roku wcześniej pani prezydentowa i jej mąż dowiadują się, że córka jest w drugiej ciąży, ale ojcem nie jest ich zięć Piotr, z którym jeszcze niedawno państwo Kaczyńscy występowali na wyborczym billboardzie, tylko nowy chłopak Marty - Marcin z Kwidzyna. Młodzieniec, któremu Lech Kaczyński dawał "dwa tygodnie", okazał się poważną sprawą.

W mocno polukrowanym, posmoleńskim wywiadzie dla "Gali" Dubieniecki tak opisał wieczór 10 grudnia 2006:

"[W rządowym ośrodku w Juracie rodzice Marty] powiedzieli, że skoro jesteśmy szczęśliwi, to oni też. Siedzieliśmy po kolacji. Dochodziła 21. Było miło. I wtedy powiedziałem: - Jest jeszcze coś, panie prezydencie, co chciałem panu zakomunikować. Pana córka jest w ciąży...


Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem".



PiS wchodzi właśnie w drugi rok rządów, zaczyna się już wojna między zwolennikami i przeciwnikami IV RP. Tabloidy mogą się rzucić na skandal obyczajowy w prezydenckiej rodzinie - "dziecko z kochankiem". Marta więc jeszcze tej zimy bierze rozwód, a w kwietniu, w piątym miesiącu ciąży, staje z Marcinem przed urzędnikiem USC w Gdyni. Nie przysługuje jej ślub kościelny (miała go z pierwszym mężem), zresztą Dubieniecki deklaruje się publicznie jako niewierzący. Na uroczystości są rodzice obojga małżonków. Nie przyjeżdża, mimo zaproszenia, premier Jarosław Kaczyński.



Dwa miesiące później rodzi się (jako wcześniaczka, w siódmym miesiącu) Martynka.

Atak na mnie to odwracanie uwagi

Państwo młodzi zamieszkują w 130-metrowym sopockim mieszkaniu Lecha i Marii Kaczyńskich, w kamienicy blisko centrum. Marta zajmuje się córką, Marcin kontynuuje aplikację u swego ojca.

W 2008 r. spotyka się w kwidzyńskim więzieniu z Krzysztofem S., odsiadującym 11-letni wyrok za paserstwo i rozboje. Jego rodzina płaci aplikantowi (większość z ręki do ręki, bez rachunku) ok. 25 tys. zł za dwa wnioski o ułaskawienie, które Dubieniecki pisze i adresuje do swego teścia - prezydenta. Standardowa stawka adwokacka za wniosek wynosi sto razy mniej.

Lech Kaczyński nie ułaskawia przestępcy. Skazany i jego rodzina czują się oszukani. Już po Smoleńsku piszą skargę do Jarosława Kaczyńskiego. Biuro prezydialne PiS odpowiada: "Pan Prezes nie ma najmniejszego wpływu na pracę Kancelarii Prawnej Pana Mecenasa Marcina Dubienieckiego, a tym bardziej nie może żądać wyjaśnień co do sposobu i zasadności prowadzonych w niej spraw".

Gdy kontakty aplikanta i pasera nagłośni w 2010 r. "Super Express", Dubieniecki spyta: - O co ten szum? Nie wziąłem pieniędzy za obietnicę ułaskawienia, tylko za rzetelnie sporządzony wniosek, pod którym podpisał się sam klient. Czy chodzi tylko o zaśmiecanie pierwszych stron gazet informacjami bez znaczenia, czy o odwrócenie uwagi od naprawdę ważnych rzeczy dziejących się w państwie?

Podobną technikę będzie stosował zawsze, gdy padną jakiekolwiek zarzuty: atak na mnie to robota polityczna, napaść na rodzinę Kaczyńskich, na Martę, próba odwrócenia uwagi od spraw ważniejszych. Dziennikarz "Dziennika Bałtyckiego" usłyszy, że jego pytania kwalifikują się na "danie w pysk". Rozmowę z nim Dubieniecki zakończy słowami: - Niech się pan ode mnie odpierdoli.

Od razu po "aferze z ułaskawieniem" pokaże, jakie "naprawdę ważne rzeczy" powinna tropić prasa:

- Katastrofa smoleńska mogła być zamachem - ogłosi i zapowie wniosek do prokuratury o osobne postępowanie w sprawie "udziału osób trzecich".

W rozmowie z portalem Wirtualna Polska doprecyzuje: trzeba przeprowadzić analizę biochemiczną gruntu na lotnisku Siewiernyj, bo mogą się tam znaleźć ślady po substancji wywołującej sztuczną mgłę. Prokuratura delikatnie odpowie, że postępowanie, w którym brana jest pod uwagę wersja zamachu, cały czas się toczy i nie trzeba rozpoczynać osobnego śledztwa.

Dubieniecki odpuści.

Fakty, które powinny zostać wykonane

Jeden z niewielu dużych wywiadów prasowych, jakich udzieliła Marta Kaczyńska, opublikował magazyn "Gala" dwa miesiące po Smoleńsku. Najpierw zdjęcia: żona i mąż idą słoneczną, pustą plażą - on w bawełnianej bluzie z kapturem plus fantazyjnie zasupłany szalik, ona - na biało, obok ślicznie poubierane dzieci. Jedzą śniadanie z koszyka, baraszkują na piasku. Marta opowiada o swoich uczuciach po śmierci rodziców, Marcin trochę o sobie:

- Nie mam autorytetów, sam dla siebie jestem autorytetem. Nie wzoruję się na nikim. Nie znoszę owczego pędu. Łatwo byłoby mi powiedzieć to, co większość Polaków powie, że Jan Paweł II był ich autorytetem. Ale większość nie zna żadnej z jego encyklik. Ja jestem niewierzący, ale encyklikę "Centesimus Annus" znam. Porusza ona kwestie społeczne. Miałem piątkę z filozofii, ale żaden filozof mnie nie zafascynował. Liczą się czyny. Słowa są łatwe i często fałszywe.

- Mąż stąpa twardo po ziemi - komentuje w tej rozmowie Marta Kaczyńska. Ustanawia go swym pełnomocnikiem w postępowaniach dotyczących katastrofy tupolewa. Już w tej roli mąż udziela kilku wywiadów ("Rzeczpospolita", RMF, TVN 24). Mówi o sztucznej mgle i zapowiada start w wyborach samorządowych, a potem parlamentarnych.

- Tragedia smoleńska sprawiła, że przewartościowałem swoje życie - deklaruje.

Mecenas Marcin Dubieniecki w nowym wcieleniu ma być odpowiedzialnym i twardym radnym, posłem, może europosłem. Oczywiście z PiS. Po wyborach mógłby zostać nawet ministrem gospodarki.

- Jeżeli zechce startować, proszę bardzo, ale będzie musiał przejść szczegółową procedurę - ostrzega publicznie Joachim Brudziński, przewodniczący komitetu wykonawczego partii.



Z procedurą jest kłopot. Posłanka Jolanta Szczypińska, naturalna kandydatka do numeru 1 w okręgu gdańsko-słupskim, podczas partyjnego zebrania wypomina "eseldowskie pochodzenie" Dubienieckiego. Wkurzony Marcin wysyła jej list zaczynający się od słów: "Pani wypowiedzi naruszają moje dobre imię...", a kończący się tak: "Nie chcę, by reprezentował mnie w Sejmie ktoś, kto nie rozumie podstawowych pojęć z zakresu gospodarki, a jedynie potrafi mącić we własnej partii, którą doprowadza na skraj upadku (...) proponuję włożyć różę w zęby i przespacerować się po Słupsku z jakimś księdzem dla podtrzymania dobrego humoru mieszkańców".

List wycieka do prasy, rzecznik PiS Mariusz Błaszczak oświadcza, że Dubieniecki miejsca na liście nie dostanie.



Marcin mówi wtedy portalowi Onet.pl: "Niektóre osoby w PiS przestraszyły się, że będę chciał wstąpić do partii, a w przyszłości powalczyć o wysoką pozycję". I dalej atakuje Szczypińską:

- Ona w PiS nic nie znaczy. Sztucznie wykreowała sytuację pozoru bliskości z Jarosławem Kaczyńskim, a tak naprawdę ani nie jest mu bliska, ani nie ma na nic wpływu w partii. Kaczyński jest po prostu osobą litującą się nad tymi, którym się w życiu nie poszczęściło. To Marta Kaczyńska powinna dostać jedynkę, jeśliby tylko tego zapragnęła. W PiS nie może być dyskusji, czy Marcie Kaczyńskiej należy się miejsce na listach, czy nie. To Marta Kaczyńska oznajmia określone fakty, które powinny zostać wykonane.

Posłanka Szczypińska, gdy prosimy ją o komentarz do przygotowywanej sylwetki Dubienieckiego, wzdycha: - Nie dziwi mnie, że wychodzą na jaw jakieś fakty i kontakty. Wiedziałam, że prędzej czy później czas pokaże, co to za człowiek. On po prostu nie trzyma poziomu.

Krąg podejrzeń się zacieśnia

Czas mija, a decyzja, kto zajmie miejsce na szczycie pomorskiej listy PiS (Marta? Marcin? Szczypińska?), niepodjęta. A wokół Dubienieckiego mnożą się podejrzenia. W lipcu 2010 r. do kwidzyńskiej kancelarii wchodzą agenci ABW. Żądają dokumentów związanych ze sprawą oszukańczego wyprowadzenia 12 mln zł z wrocławskiej kasy SKOK. Pieniądze były transferowane przez zagrożonych zwolnieniem pracowników kasy na konta spółki krzak, ale proceder został przerwany przez prokuraturę.

Jak ujawnia "Gazeta", Dubieniecki syn próbował w czerwcu przejąć od komornika część sumy w imieniu spółki Egzekutor Europejski zarejestrowanej w podkwidzyńskiej wsi Mareza, w domu jego przyjaciela. Pieniądze miały być wypłacone następująco: 750 tys. na rzecz kancelarii Marka Dubienieckiego, 750 tys. - na konto Roberta Draby (b. szefa kancelarii prezydenta Kaczyńskiego), 3,5 mln - na rachunek luźno związanej z Dubienieckim innej kancelarii. Do wypłaty nie doszło, a po publikacji "Gazety" rolą Marcina Dubienieckiego w próbie przejęcia milionów zainteresowała się Naczelna Rada Adwokacka.

- Wytłumaczyłem się radzie i uznaję sprawę za zamkniętą - mówi mecenas portalowi Onet.pl. - To była próba skompromitowania mojej osoby. Adwokatów w Polsce, którzy brali udział w podobnych sprawach, jak i tego typu spraw, są setki i nikt nikomu nie robi z tego problemu. Ktoś sobie wyobraził, że można wykreować sztuczne oskarżenia. To jest chore. Niestety, prawdziwe i wpisuje się w nieudolność i bezwzględność naszego systemu.

Kolejna przykra publikacja - w "Polityce" - opisuje zarejestrowaną w Warszawie kancelarię doradców prawnych Dubieniecki M. Legal Advisors. To drugie, oprócz Kwidzyna, miejsce pracy Marcina. Jego wspólnikiem jest radca Jacek M., przed dwoma laty aresztowany za oszustwa i fałszowanie dokumentów. Zdaniem prokuratury kupił przez podstawioną osobę działkę w Warszawie za 1,2 mln euro i odsprzedał ją ambasadzie Egiptu za 2,6 mln euro. Egipski ambasador, który o wszystkim wiedział, dostał od Jacka M. milion złotych łapówki w walizce, a potem - spreparowaną przez niego zawyżoną wycenę gruntu na potrzeby egipskiego MSZ, żeby się nie czepiał.

Obrony Jacka M. podjął się Dubieniecki senior i w ten sposób obaj młodzi prawnicy się poznali. Na publikację "Polityki" Marcin reaguje klasycznie: - To, co o mnie dziennikarze piszą, co sobie mówią - ja mam to wszystko gdzieś. Czy ja będę prowadził kancelarię z panem M., czy z panem gangsterem Słowikiem - to jest moja prywatna sprawa - mówi tygodnikowi.

Gdy wypowiada te słowa, ma już zarejestrowaną na siebie spółkę innego ancymona - nie "Słowika", tylko "Matuchy", byłego szefa grupy przestępczej "robiącej" w lewym alkoholu i przemycanych papierosach.

Jutro: Co wynikło z dwóch posiłków "Matuchy" - z gangsterami w bremeńskim lokalu Chopin i z Dubienieckim - w warszawskiej restauracji U Kucharzy


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,9186329,Maz_stapa_twardo_po_ziemi.html?as=3&startsz=x#ixzz1FQOB3TPR



Przemek

--

.."Gen. Błasikowi bardzo zależało, aby akurat lot do Smoleńska przebiegał wzorowo.
Mógł się czuć zobowiązany wobec prezydenta Kaczyńskiego.
 Prezydent potwierdził, że w końcu kwietnia zostanie powtórnie nominowany
 na stanowisko dowódcy wojsk powietrznych".

Data: 2011-03-02 08:25:09
Autor: Przemysław Warzywny
Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem.

http://wyborcza.pl/1,75248,9186329,Maz_stapa_twardo_po_ziemi.html?as=1&startsz=x




Przemek

--

.."Gen. Błasikowi bardzo zależało, aby akurat lot do Smoleńska przebiegał wzorowo.
Mógł się czuć zobowiązany wobec prezydenta Kaczyńskiego.
 Prezydent potwierdził, że w końcu kwietnia zostanie powtórnie nominowany
 na stanowisko dowódcy wojsk powietrznych".

Prezydent po chwili powiedział: - Jesteś naszym synem.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona