Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Przygody Donka rudego oszusta - ciag dalszy

Przygody Donka rudego oszusta - ciag dalszy

Data: 2011-04-25 23:26:58
Autor: Inc
Przygody Donka rudego oszusta - ciag dalszy


Donald Tusk jest gotów do poświęceń. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to poświęci ministra finansów, żeby tylko odbudować swoją pozycję


Rostowski na polu minowym


Minister finansów Jacek Rostowski staje przed najtrudniejszym egzaminem w swojej politycznej karierze: jeśli nie zahamuje wzrostu cen, nie ma co marzyć o pozostaniu w polityce. Premier Donald Tusk jest rozczarowany dotychczasowymi efektami działalności ministra, bo oczekiwał sukcesów, a od wielu miesięcy ma pasmo porażek. To zaś przekłada się na spadek poparcia dla PO w kolejnych sondażach: Polacy przede wszystkim bardzo negatywnie oceniają stan gospodarki, a zwłaszcza drożyznę.

Waży się polityczna przyszłość ministra finansów. Jacek Rostowski próbuje wszelkimi sposobami dokonać korekt i zmian w polityce gospodarczej, które spowodują osłabienie presji inflacyjnej, czyli ograniczą wzrost cen. Kluczowa w tej materii okazuje się współpraca rządu z bankiem centralnym. Przedświąteczna, wspólna konferencja prasowa ministra finansów Jacka Rostowskiego i prezesa Narodowego Banku Polskiego Marka Belki była swego rodzaju ewenementem. Bo chociaż współpraca rządu i NBP nie powinna dziwić, to jednak do tej pory obie instytucje działały niejako autonomicznie, w prowadzeniu polityki gospodarczej inne są przecież zadania rządu, a inne banku centralnego. Co więcej, dotychczas NBP częściej wchodził w różne spory czy wręcz konflikty z rządami niż blisko z nimi współpracował, broniąc przede wszystkim niezależności banku od władz. Ta niezależność była zresztą broniona nie tylko przez szefów NBP, ale i większość mediów, które w razie sporu na linii rząd - NBP z reguły brały stronę banku centralnego. Większość ekonomistów przekonywała nawet, że bank ma bronić przede wszystkim złotówki, aby była dobrą, zdrową walutą, a jeśli podejmowanie działań w tym kierunku stoi w sprzeczności z aktualną polityką rządu, to trudno - kondycja złotówki była najważniejsza. Dlatego tak bliska współpraca, zadeklarowana przez ministra Rostowskiego i prezesa Belkę, jest zaskoczeniem. Ale nie jest to też przypadek, bo rząd od dawna prowadził działania, aby do takiej współpracy doszło.

Kto do kogo zapukał

Jak wynika z informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", Jacek Rostowski zabiegał o pomoc NBP w rozwiązaniu kilku palących problemów, jakie stanęły przed rządem. Jednym z najważniejszych jest rosnąca inflacja, która powoduje wzrost cen wielu artykułów, a głównie żywności, co od razu odbija się na stanie portfela przeciętnego Polaka. Do tego dochodzi jeszcze ogromny skok cen paliw. A drożyzna w roku wyborczym to senny koszmar każdego premiera.
Donald Tusk, jak mówią nam politycy PO, oczekuje od ministra finansów podjęcia takich działań, które spowodują osłabienie wzrostu cen, aby przynajmniej tym się przed Polakami pochwalić. Pewne działania fiskalne rząd mógłby podjąć od razu, jak choćby w kwestii obniżenia akcyzy na paliwa czy też wsparcia finansowego dla najbiedniejszych rodzin, ale Rostowski uważa, że takie działania byłyby szkodliwe dla budżetu i gospodarki.
- Jednym z najgorszych scenariuszy byłaby podwyżka stóp procentowych, gdyż to mogłoby spowodować negatywne skutki dla gospodarki, dalsze ograniczenie np. inwestycji w przedsiębiorstwach, co przełożyłoby się na osłabienie tempa wzrostu gospodarczego, które i tak jest zbyt niskie jak na potrzeby polskiej gospodarki. W dalszej kolejności mogłoby rosnąć bezrobocie, poszerzałby się więc obszar biedy w kraju i dlatego trzeba było działać - tym tłumaczy zabiegi rządu o wsparcie ze strony NBP jeden z wysokich urzędników resortu finansów, znający kulisy tych negocjacji.

Za kulisami - Kwaśniewski

Z nieoficjalnych informacji można wywnioskować, że Tusk i Rostowski poruszali niemal niebo i ziemię, aby tylko uzyskać wsparcie od prezesa NBP. Pozycja Marka Belki i każdego szefa banku centralnego jest w Konstytucji bardzo mocno osadzona, co związane jest praktycznie z jego nieusuwalnością ze stanowiska i miejscem NBP w strukturze władzy - bank sprawuje pieczę nad emisją pieniądza i kształtowaniem szeroko rozumianej polityki finansowej. Dlatego żaden rząd, jeśli mu zależy na pomocy NBP, a tak jest w tym przypadku, nie może sobie pozwolić na konflikt z szefem banku centralnego.

W negocjacje, które zaowocowały czwartkowym porozumieniem, miał się włączyć także Tusk, a rozmawiano również z ważnymi politykami lewicy mającymi "przełożenie" na prezesa Belkę. Wśród osób, które pośredniczyły w kontaktach z Markiem Belką i w procesie "zmiękczania" prezesa NBP, znalazł się podobno były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Obaj panowie znają się dobrze od lat, Kwaśniewski był, można powiedzieć, mentorem Belki, to przecież przy jego poparciu został on w 2004 r. premierem "rządu fachowców", zastępując na tym stanowisku Leszka Millera. - Także spora była rola Kwaśniewskiego w tym, że Marek Belka został prezesem NBP po śmierci prezesa Sławomira Skrzypka w katastrofie smoleńskiej. Jego nominację podpisywał przecież p.o. prezydent Bronisław Komorowski, a działo się to za wiedzą i zgodą premiera Donalda Tuska - mówi poseł PO znający kulisy tamtych wydarzeń.
Jeden z ekonomistów, który współpracował w niedawnej przeszłości z prof. Markiem Belką, jest przekonany, że gdyby na jego miejscu był inny ekonomista, to minister Rostowski mógłby zapomnieć o "przeciągnięciu" NBP na swoją stronę. - Profesor Belka należy do "miękkich" prezesów banku centralnego. Nie jest tak pryncypialny w bronieniu niezależności NBP, jak byliby na jego miejscu inni ekonomiści. To wynika z jego charakteru, bo przecież i jako premier nie był "twardym kanclerzem". I tę jego cechę charakteru na pewno wykorzystał rząd - mówi ekonomista.

Wielka wyprzedaż

Ekonomiści są zasadniczo zadowoleni z dotychczasowych skutków współpracy rządu z NBP. Po wspólnej konferencji ministra i prezesa umocniły się notowania złotówki, a to przecież jest cel działań obu instytucji. Teoretycznie bank centralny mógłby osiągnąć ten sam cel, podnosząc stopy procentowe, ale właśnie tego czarnego scenariusza chciał uniknąć rząd. Dlatego minister finansów sprzeda w tym roku kilkanaście miliardów euro z funduszy unijnych, aby ściągnąć z rynku część złotówek, które powodują nadpłynność w bankach, a w przyszłym roku w tym samym celu ma być sprzedane nawet 17-18 mld euro. Trzeba jednak zauważyć, że każdy rząd sprzedawał euro, bo przecież beneficjenci funduszy unijnych otrzymują pieniądze w złotówkach, a nie w unijnej walucie. Jednak ten proces był rozłożony w czasie, w miarę postępu wydawania dotacji z Brukseli na drogi, kolej, wodociągi, oczyszczalnie ścieków, inwestycje w szpitalach, na uczelniach, w szkołach czy też na realizację programów wspierania walki z bezrobociem i na rozwój firm. Teraz natomiast rząd niejako hurtowo ma wyprzedawać euro, gdyż tylko taka operacja będzie zauważalna na rynku. W zamian premier i minister finansów oczekują wsparcia NBP dla polityki gospodarczej rządu, którego jednym ze strategicznych celów jest teraz okiełznanie inflacji innymi metodami niż wyższe stopy procentowe, które mają być podnoszone w ostateczności, a niewykluczone, że przynajmniej przed wyborami uda się uniknąć takiego rozwiązania. - Skoro więc rząd pomoże NBP w zmniejszeniu nadpłynności w sektorze bankowym, to premier ma prawo oczekiwać od prezesa NBP rewanżu - tłumaczy urzędnik z resortu finansów. Gdyby nie rzucenie euro na rynek, to bank centralny musiałby skupić od banków część pieniędzy i trzymać je na swoich rachunkach, co nigdy nie jest mile widziane przez bankowców.

Trzeba przyznać, że rynek i ekonomiści pozytywnie przyjęli ogłoszenie wspólnego programu rządu i NBP. To porozumienie chwali m.in. prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów i zastępca Jacka Rostowskiego, a obecnie ekspert BCC. Profesor podkreśla znaczenie tej współpracy dla rynków finansowych i inflacji, ale przyznaje, że problem wzrostu cen ma znaczenie polityczne. Inni ekonomiści także wskazują na te przesłanki inflacyjne, które kierowały działaniami rządu. Bo skoro wartość naszej waluty poszła w górę, to znaczy, że przede wszystkim powinny potanieć towary z importu, w tym nośniki energii, takie jak ropa naftowa. To zaś z kolei może spowodować zmniejszenie kosztów w transporcie, gdyż drogie paliwo to przecież jeden z najważniejszych czynników wywołujących wzrost cen. Tańszy import oznacza też i to, że nasze firmy będą mniej płacić za surowce czy półprodukty, a więc ich towary też mogą stać się tańsze. Co prawda jednocześnie silniejsza złotówka uderza w eksporterów, ale rząd ma nadzieję, że nie odbije się to zbyt negatywnie na całym handlu zagranicznym. Z drugiej strony jest to jednak cena, którą premier i minister finansów są gotowi zapłacić, żeby tylko na rynku wewnętrznym powstrzymać galopujący wzrost cen.

Gra o przyszłość

Od tego, czy rząd poradzi sobie w walce ze wzrostem cen, zależy w ogromnym stopniu wynik wyborczy Platformy. Jeden z członków Rady Krajowej PO zdradza nam, że badania przeprowadzane na zlecenie partii są jednoznaczne: coraz więcej Polaków bardzo negatywnie ocenia swoje ekonomiczne perspektywy: ludzie boją się, że będzie coraz drożej, że wzrosną opłaty za mieszkania, ceny żywności, że wiele osób będzie musiało zrezygnować ze swoich planów, jak wczasy za granicą, kupno nowego mieszkania, samochodu. A negatywne skutki kłopotów gospodarczych naszego państwa zaczynają coraz mocniej uderzać właśnie w tradycyjny elektorat PO, czyli ludzi dość zamożnych, niezależnych finansowo. - Niekoniecznie oni od razu pójdą głosować na PiS czy SLD, ale mogą zwyczajnie zostać podczas wyborów w domu, aby w ten sposób pokazać swoje niezadowolenie z działań rządu. To z kolei spowoduje, że frekwencja w wyborach będzie niska, co od razu przełoży się na obniżenie naszego wyniku wyborczego - mówi polityk Platformy. - Dlatego teraz rząd musi pokazać, że jest skuteczny w walce z inflacją, aby zahamować ten niebezpieczny trend w sondażach spadku poparcia dla PO - dodaje.
W rządzie głównym odpowiedzialnym za politykę gospodarczą jest minister finansów. Co prawda stanowisko wicepremiera i szefa resortu gospodarki zajmuje prezes PSL Waldemar Pawlak, ale to Rostowski ma decydujący głos. Zresztą Pawlak nie pcha się do tego, żeby w tak ciężkich czasach brać na siebie odpowiedzialność za politykę gospodarczą gabinetu, tym bardziej że wcześniej premier Tusk przecież ograniczał jego wpływ na tę dziedzinę, bo ufał przede wszystkimi ministrowi finansów. Ale teraz już nie jest do niego przekonany. Czuje się zawiedziony tym, że Rostowski nie uchronił rządu przed kilkoma poważnymi wpadkami, i rozczarowany, że sytuacja budżetu jest bardzo zła i nie ma przez to pieniędzy na szereg inwestycji, które miały być kiełbasą wyborczą PO. - Premier czuje, że musi wręcz naprawiać niektóre błędy ministra. Jak choćby w sprawie otwartych funduszy emerytalnych: Tusk wcale nie chciał ruszać OFE, ale gdy zauważył, że nie ma innego wyjścia, jeśli chce się uratować budżet przed cięciami wydatków, przystał na to. Trudno było Tuskowi pogodzić się przede wszystkim z tym, że wcześniej był zapewniany, iż sytuacja finansów państwa jest pod kontrolą, dzięki czemu nie będzie trzeba podejmować niepopularnych społecznie decyzji. A ta dotycząca OFE do nich należała, tym bardziej że znowu negatywnie odebrała ją znaczna część naszego elektoratu, który zgromadził spore oszczędności w funduszach emerytalnych - twierdzi poseł Platformy Obywatelskiej.

Dlatego egzamin z inflacji to teraz najważniejszy test dla Jacka Rostowskiego. Jeśli sobie z nim nie poradzi, to nawet jeśli PO dalej będzie po wyborach tworzyć rząd, dla obecnego ministra finansów zabraknie w nim miejsca. Potężne przetasowania nastąpią zwłaszcza w sytuacji, gdyby powstał rząd PO - PSL - SLD. - Donald Tusk będzie musiał wskazać winnych porażki wyborczej, a przecież nie wskaże na samego siebie. Jeśli z powodu sytuacji gospodarczej stracimy sporo głosów, co niestety jest bardzo prawdopodobne, to odpowiedzialny za to zostanie minister finansów - twierdzi senator PO. - Co więcej, nasz aparat partyjny takie tłumaczenia przyjmie, bo nie jest wielką tajemnicą to, że Rostowski nie jest specjalnie lubiany w partii. To wynika w dużej mierze z tego, że nie jest wciąż uważany za "swojego", ale za człowieka Jana Krzysztofa Bieleckiego. Szefa resortu finansów osłabia przede wszystkim to, że utracił nimb gospodarczego eksperta, który poprowadzi rząd bezpiecznie przez pole minowe w postaci kryzysu ekonomicznego - dodaje. Pozycja Rostowskiego słabnie i minister ma już niewiele czasu na jej wzmocnienie czy też odzyskanie dawnej siły.

Krzysztof Losz

Data: 2011-04-26 09:53:24
Autor: cyc
Przygody Donka rudego oszusta - ciag dalszy

Użytkownik "Inc" <gfhf@lljl.pl> napisał w wiadomości news:ip5hik$dh1$1dont-email.me...


Donald Tusk jest gotów do poświęceń. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to poświęci ministra finansów, żeby tylko odbudować swoją pozycję

Kim jest ten Losz? Co to za genialny pisarzyna? Proponuję by zajął się analizą postaci Jarosława Kaczyńskiego. Jego chorobliwą żądzą władzy.

AAA

Przygody Donka rudego oszusta - ciag dalszy

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona