Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Ratunku, Niemcy!

Ratunku, Niemcy!

Data: 2016-01-13 00:21:57
Autor: Mark Woydak
Ratunku, Niemcy!



Ratunku, Niemcy!

Za miesiąc będziemy obchodzili szóstą już rocznicę pamiętnej podróży Jana
Rokity, podczas której do historii przeszły słowa: „Ratunku, biją mnie
Niemcy!”. Dziś podobny okrzyk wznosi duża część naszej klasy politycznej i
środowiska medialnego, zmieniają się tylko akcenty. Niemcy mają przyjść z
pomocą zagrożonej polskiej demokracji. Przywrócić spokojność pracy
Trybunału Konstytucyjnego i snu Tomasza Lisa. W dalszej kolejności być może
spłacą nawet alimenty Mateusza Kijowskiego.

Od początku działalności Komitetu Obrony Demokracji jego aktywiści za
sprawę kluczową uważają jak najszersze poinformowanie międzynarodowej
opinii publicznej o rzekomym zagrożeniu polskiej demokracji. Służyć temu
mają liczne, choć skromne frekwencyjnie, protesty organizowane w stolicach
całego świata i obfite korzystanie z oznak sympatii zagranicznych,
zwłaszcza niemieckich dziennikarzy. Zaproszenia na demonstracje KOD w
niektórych zachodnich mediach pojawiały się jako część rzekomo
informacyjnych artykułów. W ten weekend dowiedzieliśmy się, że KOD swoją
berlińską manifestację reklamował na portalu niemieckiego stowarzyszenia
dziennikarzy. Coraz bardziej widać, że to głównie do nich – niemieckich
dziennikarzy, polityków i przedsiębiorców – skierowana jest aktywność
naszych „obrońców demokracji”.

Ściszyć głos Berlina

Przez ostatnie lata Polską rządziła ekipa uległa wobec Niemiec. Dopóki
interesy naszych zachodnich sąsiadów zbieżne były z interesami Rosji, rząd
w Warszawie starał się odgadywać i spełniać zachcianki obu. Kiedy konflikt
na Ukrainie częściowo i – jak coraz lepiej widać – krótkotrwale poróżnił
Moskwę i Berlin, rząd stanął po stronie Angeli Merkel. Wschodniej potędze
wierne pozostało otoczenie byłego prezydenta i służby, co zobaczyliśmy w
gabinecie płk. Duszy. Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że taśmy
miały zdyscyplinować „frakcję niemiecką”, co potwierdza też wątek Jana
Kulczyka. Trzeba pamiętać, że jego plany związane z ukraińską energią,
niekorzystne dla polskiego górnictwa, nie były również na rękę Moskwie.
Stronnicy Tuska i Merkel wyszli osłabieni z afery, jednak nie wzmocniła ona
otoczenia prezydenta, który do końca kojarzony był z Platformą Obywatelską.
Na kampanii i wyniku wyborów cieniem położyły się jego prorosyjskie
sympatie, do tego porażka przypieczętowała nieuchronną, po rejteradzie
Tuska, przegraną Platformy. I tak w kilka miesięcy po osłabieniu wpływów
rosyjskich przyszła pora na znaczące ograniczenie znaczenia głosu Berlina w
polityce Warszawy.

Przez lata Niemcy zapewnili sobie bardzo mocną pozycję na ogólnopolskim
rynku medialnym, na poziomie regionalnym zbliżoną wręcz do monopolu.
Równocześnie wiele mediów nominalnie polskich, z Telewizją Polską czy
„Gazetą Wyborczą” na czele, realizowało niemiecką politykę historyczną –
deprecjonując polskie działania militarne z czasów II wojny światowej czy
uczestnicząc w wybielaniu obrazu hitlerowców. Wystarczy przypomnieć emisję
przez TVP niemieckiego, fałszującego historię serialu „Nasze matki, nasi
ojcowie”, czy liczne wypadki „odbrązawiania” polskiego oporu na Śląsku.
Zresztą w towarzystwie wielu placówek samorządowych i historycznych, które
ponad prawdę historyczną i lojalność wobec państwa przedłożyły doraźny
interes Platformy i jej lokalnych koalicjantów z RAŚ-u. Równocześnie Niemcy
ogrywali nas w sprawie Nord Streamu, a później Nord Streamu 2 i dbali,
byśmy pozostali raczej strefą buforową oddzielającą starą Europę od jej
nieprzewidywalnych rosyjskich przyjaciół niż pełnoprawnym członkiem NATO.
Polska w tym czasie realizowała strategię ujętą przez Władysława
Bartoszewskiego w słynnym zdaniu: „Jeśli panna nie jest piękna i posażna,
to powinna być choć sympatyczna, a nienabzdyczona”. Rząd PO prowadził
politykę uległości i niepamięci, chętnie podtrzymywaną również przez
Bronisława Komorowskiego. Wystarczy przypomnieć sobie jego udział w
uroczystościach ku czci polakożercy Stauffenberga.

Nieme media niemieckie

Było oczywiste, że po październikowych wyborach dużo musi się zmienić.
Zanim jeszcze nowy rząd wysłał pierwsze sygnały, że relacje muszą się stać
bardziej partnerskie, a nasze interesy nie zawsze będą tożsame, Niemcy
zdążyli przyjąć wobec niego nieufną, krytyczną pozycję. Wróciła narracja z
lat 2005–2007, wzmocniona o oskarżenia o rzekomy polski nacjonalizm, rasizm
czy wręcz „nazizm”. Te ostatnie pojawiły się w związku z naszym podejściem
do uchodźców. Temat poruszałem już kilkakrotnie, jednak dramatyczny
sylwester na dworcu w Kolonii wywraca dotychczasową optykę. Niemieckie
media straciły wiarygodność nie tylko dla polskich, lecz również własnych
odbiorców, którzy coraz częściej prowadzoną przez nie nagonkę na polski
rząd traktują jako część większego, proimigranckiego kłamstwa. Inaczej
rzecz ma się z politykami. Jakkolwiek znawcy tematu sygnalizują złagodzenie
retoryki, wciąż trwa festiwal aroganckich połajanek. Niezważający na
historyczne skojarzenia Niemcy mówią nie tylko o ewentualnych sankcjach,
lecz również specjalnym nadzorze, jakim miałaby zostać objęta Polska. Prym
tradycyjnie wiedzie Martin Schulz, który w ostatnich dniach mówił między
innymi o „sterowanej demokracji à la Putin”, jaką PiS miałoby fundować
Polsce. Wcześniej ten sam Schulz mówił o narzucaniu, „nawet siłą”, kwot
uchodźców.

Ich człowiek w TVP

Warto zauważyć, że w Polsce od dawna nie słyszymy o kolejnych
demonstracjach proimigranckich. Kilka imprez tego typu zorganizowano
jesienią, po czym temat zniknął. Zamiast witających uchodźców chlebem i
solą pojawili się „obrońcy demokracji” broniący porządku III
Rzeczypospolitej. Odsunięte od władzy ustawodawczej i wykonawczej
proniemieckie – a zarazem mocno związane z niejasnymi układami świata
polityki, wielkiego biznesu i służb – elity zachowały przyczółki w mediach
i nigdy niezdekomunizowanym sądownictwie. Symbolem oporu stał się Trybunał
Konstytucyjny, w którego obronie po kraju rozlała się pierwsza fala
protestów. Dziś sytuacja wokół TK wydaje się nie do końca zrozumiała
również dla zwolenników Andrzeja Rzeplińskiego, tematem numer jeden
demonstracji stała się więc „obrona mediów”. Również tutaj wezwano do
pomocy niemieckich przyjaciół, którzy włączyli się w akcję tym chętniej, że
jej twarzą stał się Tomasz Lis. Lis, który dawno już wypadł z roli
bezstronnego komentatora, a ostatnio całkowicie miesza już role
dziennikarza i polityka, przez ostatni okres pieniądze pobierał
równocześnie z polskiej telewizji publicznej i niemiecko-szwajcarskiego
wydawnictwa. Cała jego aktywność, nie tylko polityczna, lecz również
obyczajowa, oraz nastawiona na tworzenie skrajnie negatywnego wizerunku
Polaków linia pisma pokazuje, do kogo z pracodawców jest mu bliżej. Niemcy
bronią więc „swojego człowieka w mediach”, a wraz z nim swoich wpływów nad
Wisłą. Im wyraźniej to pokazują, tym mniejsze mają szanse powodzenia.

Protestujący nie muszą wznosić haseł przeciw podatkowi bankowemu czy w
obronie przywilejów supermarketów. Slogany o konstytucji i wolnych mediach
w zupełności wystarczą, gdy razem z nimi idą apele o niemiecką uwagę,
wezwania Unii do działań przeciw rządowi w Warszawie czy histeryczne
artykuły publicystów „Gazety Wyborczej” w niemieckojęzycznych mediach.
Springerowski „Newsweek” ze zniszczonym polskim godłem na okładce, którego
publicysta marzy o tym, by Polska zniknęła chociaż na jeden dzień, ustawia
cały konflikt na bardzo niewygodnej dla jego inspiratorów płaszczyźnie. Co
trzeźwiejsi komentatorzy niemieccy zaczynają to dostrzegać, jednak
większość nie widzi, że ich państwo notuje największe po 1989 r. straty
wizerunkowe nad Wisłą. Niemcom terroryzowanym przez tłum imigrantów i
polityczną poprawność coraz trudniej grać rolę autorytetu. Widać to zarówno
po polskich reakcjach, jak i wypowiedziach polskich polityków, nie tylko ze
Zjednoczonej Prawicy, lecz choćby Pawła Kukiza, w tej sprawie mówiącego z
rządem praktycznie jednym głosem.

Dotychczasowy przebieg protestów i coraz głośniejsze odwołania do Niemiec
skutkować będą jedynie konsolidacją obozu patriotycznego. Poza przywołanym
Kukizem warto zwrócić uwagę na bardzo mocne i dobrze przyjęte, szeroko
rozpowszechniane w internecie sobotnie wystąpienie Mariana Kowalskiego na
wiecu w Lublinie. W tym samym czasie coraz częściej słyszymy o tarciach i
konfliktach wśród „obrońców demokracji”, problemy Niemiec zaś ograniczają
szansę na wsparcie z zagranicy. Ta strona postawiła tym razem na
niewłaściwego, mocno steranego życiem i niezbyt lubianego konia. I
prawdopodobnie się na tym koniu przejedzie, jednak niekoniecznie w
oczekiwanym kierunku.

Data: 2016-01-13 07:53:07
Autor: MarkVVoydak
Ratunku, Niemcy!
WON SKURWYSYNU PODSZYWACZU!


Path: news.albasani.net!eternal-september.org!feeder.eternal-september.org!mx02.eternal-september.org!.POSTED!not-for-mail
From: Mark Woydak <mark.woydak@forest.de>
Newsgroups: pl.soc.polityka
Subject: =?iso-8859-2?Q?(Uk)=B3ad?= medialny
Date: Wed, 13 Jan 2016 00:01:26 -0600
Organization: Precz z PO i mafia tuska
Lines: 96
Message-ID: <d2nmifnvvxqk$.3ttfhig1hkm8.dlg@40tude.net>
Reply-To: mark.woydak@forest.gmx.de
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset="utf-8"
Content-Transfer-Encoding: 8bit
Injection-Info: mx02.eternal-september.org; posting-host="633cb34b4af9ea2d1f756fb130217b71";
 logging-data="6464"; mail-complaints-to="abuse@eternal-september.org"; posting-account="U2FsdGVkX1+sPJqATXVWejI5WwI+bqNs"
User-Agent: 40tude_Dialog/2.0.15.1pl
Cancel-Lock: sha1:OUet31Hfmx5j/UQHTakfWsWzGTM=
Xref: news.albasani.net pl.soc.polityka:1037202

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forest.de> napisał w wiadomości news:wmxos4wx8au2.1wh33jufx0xtk$.dlg40tude.net...



Ratunku, Niemcy!

Za miesiąc będziemy obchodzili szóstą już rocznicę pamiętnej podróży Jana
Rokity, podczas której do historii przeszły słowa: „Ratunku, biją mnie
Niemcy!”. Dziś podobny okrzyk wznosi duża część naszej klasy politycznej i
środowiska medialnego, zmieniają się tylko akcenty. Niemcy mają przyjść z
pomocą zagrożonej polskiej demokracji. Przywrócić spokojność pracy
Trybunału Konstytucyjnego i snu Tomasza Lisa. W dalszej kolejności być może
spłacą nawet alimenty Mateusza Kijowskiego.

Od początku działalności Komitetu Obrony Demokracji jego aktywiści za
sprawę kluczową uważają jak najszersze poinformowanie międzynarodowej
opinii publicznej o rzekomym zagrożeniu polskiej demokracji. Służyć temu
mają liczne, choć skromne frekwencyjnie, protesty organizowane w stolicach
całego świata i obfite korzystanie z oznak sympatii zagranicznych,
zwłaszcza niemieckich dziennikarzy. Zaproszenia na demonstracje KOD w
niektórych zachodnich mediach pojawiały się jako część rzekomo
informacyjnych artykułów. W ten weekend dowiedzieliśmy się, że KOD swoją
berlińską manifestację reklamował na portalu niemieckiego stowarzyszenia
dziennikarzy. Coraz bardziej widać, że to głównie do nich – niemieckich
dziennikarzy, polityków i przedsiębiorców – skierowana jest aktywność
naszych „obrońców demokracji”.

Ściszyć głos Berlina

Przez ostatnie lata Polską rządziła ekipa uległa wobec Niemiec. Dopóki
interesy naszych zachodnich sąsiadów zbieżne były z interesami Rosji, rząd
w Warszawie starał się odgadywać i spełniać zachcianki obu. Kiedy konflikt
na Ukrainie częściowo i – jak coraz lepiej widać – krótkotrwale poróżnił
Moskwę i Berlin, rząd stanął po stronie Angeli Merkel. Wschodniej potędze
wierne pozostało otoczenie byłego prezydenta i służby, co zobaczyliśmy w
gabinecie płk. Duszy. Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że taśmy
miały zdyscyplinować „frakcję niemiecką”, co potwierdza też wątek Jana
Kulczyka. Trzeba pamiętać, że jego plany związane z ukraińską energią,
niekorzystne dla polskiego górnictwa, nie były również na rękę Moskwie.
Stronnicy Tuska i Merkel wyszli osłabieni z afery, jednak nie wzmocniła ona
otoczenia prezydenta, który do końca kojarzony był z Platformą Obywatelską.
Na kampanii i wyniku wyborów cieniem położyły się jego prorosyjskie
sympatie, do tego porażka przypieczętowała nieuchronną, po rejteradzie
Tuska, przegraną Platformy. I tak w kilka miesięcy po osłabieniu wpływów
rosyjskich przyszła pora na znaczące ograniczenie znaczenia głosu Berlina w
polityce Warszawy.

Przez lata Niemcy zapewnili sobie bardzo mocną pozycję na ogólnopolskim
rynku medialnym, na poziomie regionalnym zbliżoną wręcz do monopolu.
Równocześnie wiele mediów nominalnie polskich, z Telewizją Polską czy
„Gazetą Wyborczą” na czele, realizowało niemiecką politykę historyczną –
deprecjonując polskie działania militarne z czasów II wojny światowej czy
uczestnicząc w wybielaniu obrazu hitlerowców. Wystarczy przypomnieć emisję
przez TVP niemieckiego, fałszującego historię serialu „Nasze matki, nasi
ojcowie”, czy liczne wypadki „odbrązawiania” polskiego oporu na Śląsku.
Zresztą w towarzystwie wielu placówek samorządowych i historycznych, które
ponad prawdę historyczną i lojalność wobec państwa przedłożyły doraźny
interes Platformy i jej lokalnych koalicjantów z RAŚ-u. Równocześnie Niemcy
ogrywali nas w sprawie Nord Streamu, a później Nord Streamu 2 i dbali,
byśmy pozostali raczej strefą buforową oddzielającą starą Europę od jej
nieprzewidywalnych rosyjskich przyjaciół niż pełnoprawnym członkiem NATO.
Polska w tym czasie realizowała strategię ujętą przez Władysława
Bartoszewskiego w słynnym zdaniu: „Jeśli panna nie jest piękna i posażna,
to powinna być choć sympatyczna, a nienabzdyczona”. Rząd PO prowadził
politykę uległości i niepamięci, chętnie podtrzymywaną również przez
Bronisława Komorowskiego. Wystarczy przypomnieć sobie jego udział w
uroczystościach ku czci polakożercy Stauffenberga.

Nieme media niemieckie

Było oczywiste, że po październikowych wyborach dużo musi się zmienić.
Zanim jeszcze nowy rząd wysłał pierwsze sygnały, że relacje muszą się stać
bardziej partnerskie, a nasze interesy nie zawsze będą tożsame, Niemcy
zdążyli przyjąć wobec niego nieufną, krytyczną pozycję. Wróciła narracja z
lat 2005–2007, wzmocniona o oskarżenia o rzekomy polski nacjonalizm, rasizm
czy wręcz „nazizm”. Te ostatnie pojawiły się w związku z naszym podejściem
do uchodźców. Temat poruszałem już kilkakrotnie, jednak dramatyczny
sylwester na dworcu w Kolonii wywraca dotychczasową optykę. Niemieckie
media straciły wiarygodność nie tylko dla polskich, lecz również własnych
odbiorców, którzy coraz częściej prowadzoną przez nie nagonkę na polski
rząd traktują jako część większego, proimigranckiego kłamstwa. Inaczej
rzecz ma się z politykami. Jakkolwiek znawcy tematu sygnalizują złagodzenie
retoryki, wciąż trwa festiwal aroganckich połajanek. Niezważający na
historyczne skojarzenia Niemcy mówią nie tylko o ewentualnych sankcjach,
lecz również specjalnym nadzorze, jakim miałaby zostać objęta Polska. Prym
tradycyjnie wiedzie Martin Schulz, który w ostatnich dniach mówił między
innymi o „sterowanej demokracji à la Putin”, jaką PiS miałoby fundować
Polsce. Wcześniej ten sam Schulz mówił o narzucaniu, „nawet siłą”, kwot
uchodźców.

Ich człowiek w TVP

Warto zauważyć, że w Polsce od dawna nie słyszymy o kolejnych
demonstracjach proimigranckich. Kilka imprez tego typu zorganizowano
jesienią, po czym temat zniknął. Zamiast witających uchodźców chlebem i
solą pojawili się „obrońcy demokracji” broniący porządku III
Rzeczypospolitej. Odsunięte od władzy ustawodawczej i wykonawczej
proniemieckie – a zarazem mocno związane z niejasnymi układami świata
polityki, wielkiego biznesu i służb – elity zachowały przyczółki w mediach
i nigdy niezdekomunizowanym sądownictwie. Symbolem oporu stał się Trybunał
Konstytucyjny, w którego obronie po kraju rozlała się pierwsza fala
protestów. Dziś sytuacja wokół TK wydaje się nie do końca zrozumiała
również dla zwolenników Andrzeja Rzeplińskiego, tematem numer jeden
demonstracji stała się więc „obrona mediów”. Również tutaj wezwano do
pomocy niemieckich przyjaciół, którzy włączyli się w akcję tym chętniej, że
jej twarzą stał się Tomasz Lis. Lis, który dawno już wypadł z roli
bezstronnego komentatora, a ostatnio całkowicie miesza już role
dziennikarza i polityka, przez ostatni okres pieniądze pobierał
równocześnie z polskiej telewizji publicznej i niemiecko-szwajcarskiego
wydawnictwa. Cała jego aktywność, nie tylko polityczna, lecz również
obyczajowa, oraz nastawiona na tworzenie skrajnie negatywnego wizerunku
Polaków linia pisma pokazuje, do kogo z pracodawców jest mu bliżej. Niemcy
bronią więc „swojego człowieka w mediach”, a wraz z nim swoich wpływów nad
Wisłą. Im wyraźniej to pokazują, tym mniejsze mają szanse powodzenia.

Protestujący nie muszą wznosić haseł przeciw podatkowi bankowemu czy w
obronie przywilejów supermarketów. Slogany o konstytucji i wolnych mediach
w zupełności wystarczą, gdy razem z nimi idą apele o niemiecką uwagę,
wezwania Unii do działań przeciw rządowi w Warszawie czy histeryczne
artykuły publicystów „Gazety Wyborczej” w niemieckojęzycznych mediach.
Springerowski „Newsweek” ze zniszczonym polskim godłem na okładce, którego
publicysta marzy o tym, by Polska zniknęła chociaż na jeden dzień, ustawia
cały konflikt na bardzo niewygodnej dla jego inspiratorów płaszczyźnie. Co
trzeźwiejsi komentatorzy niemieccy zaczynają to dostrzegać, jednak
większość nie widzi, że ich państwo notuje największe po 1989 r. straty
wizerunkowe nad Wisłą. Niemcom terroryzowanym przez tłum imigrantów i
polityczną poprawność coraz trudniej grać rolę autorytetu. Widać to zarówno
po polskich reakcjach, jak i wypowiedziach polskich polityków, nie tylko ze
Zjednoczonej Prawicy, lecz choćby Pawła Kukiza, w tej sprawie mówiącego z
rządem praktycznie jednym głosem.

Dotychczasowy przebieg protestów i coraz głośniejsze odwołania do Niemiec
skutkować będą jedynie konsolidacją obozu patriotycznego. Poza przywołanym
Kukizem warto zwrócić uwagę na bardzo mocne i dobrze przyjęte, szeroko
rozpowszechniane w internecie sobotnie wystąpienie Mariana Kowalskiego na
wiecu w Lublinie. W tym samym czasie coraz częściej słyszymy o tarciach i
konfliktach wśród „obrońców demokracji”, problemy Niemiec zaś ograniczają
szansę na wsparcie z zagranicy. Ta strona postawiła tym razem na
niewłaściwego, mocno steranego życiem i niezbyt lubianego konia. I
prawdopodobnie się na tym koniu przejedzie, jednak niekoniecznie w
oczekiwanym kierunku.

Ratunku, Niemcy!

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona