Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   "Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Data: 2010-04-24 21:48:38
Autor: karwanjestkretynem
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .
Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem - rozmowa z płk. Tomaszem Pietrzakiem, pilotem, byłym dowódcą 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego.

 Renata Grochal: W prokuraturze wojskowej w postępowaniu dotyczącym incydentu gruzińskiego Arkadiusz Protasiuk [wtedy drugi pilot] i Grzegorz Pietruczuk [dowódca załogi] zeznali, że prezydent kazał im lecieć do Tbilisi. Do pana prezydent też wtedy dzwonił?

Płk Tomasz Pietrzak: Tak. Decyzja, że samolot nie leci do Tbilisi, zapadła w pułku. Najpierw zadzwonili do mnie minister Maciej Łopiński i dowódca prezydenckiej ochrony BOR Krzysztof Olszowiec z informacją, że pan prezydent chce rozmawiać.

Oni byli w Symferopolu na Ukrainie, skąd mieli zabrać prezydenta Ukrainy i stamtąd lecieć do Gandży w Azerbejdżanie. Lot do Tbilisi był w dalszym planie. Wszystko było zaplanowane, ambasador w Baku podstawił do Gandży samochody. Potem okazało się, że ktoś z otoczenia prezydenta nakręca spiralę, że samolot musi lecieć do Tbilisi. I pan prezydent zaczął reagować.

Jak wyglądała rozmowa z prezydentem Kaczyńskim?

- Połączyliśmy się przez telefon satelitarny i prezydent powiedział, że musi być lot do Tbilisi i żebym postawił takie zadanie załodze. Powiedziałem, że to niemożliwe, bo nie mamy zgód dyplomatycznych, że przestrzenią powietrzną prawdopodobnie rządzą Rosjanie i będziemy potencjalnym celem do zestrzelenia. Tam była wojna. Cały czas latały śmigłowce bojowe. To są przesłanki, dla których nie możemy lecieć do Tbilisi. I wtedy zaczęła się sprawa, "że będzie taka rozpierducha na skalę międzynarodową", jak wróci pan prezydent, jeżeli nie wydam takiego polecenia.


Prezydent tak do pana powiedział?

- Tak, "rozpierducha na skalę międzynarodową" - to było dość charakterystyczne.

Jak pan odebrał te słowa?

- A pani jak by to odebrała? Była rozmowa, ktoś coś mówi, a czy dotrzyma słowa, czy nie... Ja wiedziałem, że działam zgodnie z prawem.

Co jeszcze mówił prezydent?

- Tłumaczyłem mu, jakie są zagrożenia. Ale on powtarzał, że musimy lecieć i koniec. Powiedziałem więc, że nie polecimy, bo nie ma takiej możliwości. A poza tym, że proceduralnie to jest nie do zrobienia, bo nie wystąpiliśmy nawet o zgody międzynarodowe, więc nie jest to protokolarnie załatwione od strony MSZ. Potem rozmawiałem jeszcze z panem ministrem Łopińskim.

I co pan usłyszał?

- Nastąpiło tłumaczenie, że taka jest wola pana prezydenta.

Odebrał pan to jako naciski?

- Trudno powiedzieć, co to jest nacisk, bo to nie jest zdefiniowane, czy to jest nacisk, czy rozmowa, zmuszanie, czy coś innego jeszcze.

Wobec pana prezydent też użył argumentu, że jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, tak jak wobec pilotów?

- Tak. Nie starałem się polemizować, bo to są słowa prezydenta i trzeba je uszanować. Ale gdy skończyłem rozmowę, zadzwoniłem do swoich przełożonych - zastępcy dowódcy sił powietrznych gen. Krzysztofa Załęskiego i gen. Mieczysława Stachowiaka, zastępcy szefa Sztabu Generalnego. Poinformowałem, że miałem telefon od pana prezydenta, który chce lecieć do Tbilisi. Ale lot jest niemożliwy. Gen. Załęski zgodził się ze mną. A gen. Stachowiak polecił wykonać wolę pana prezydenta. Odmówiłem. Poprosiłem o rozkaz na piśmie, to go rozważymy.

Ale generałowie też się zabezpieczyli. Napisali rozkaz, że samolot ma lecieć z Gandży do Tbilisi, a nie z Symferopolu do Tbilisi. Takie stanowisko przekazałem Grzegorzowi Pietruczukowi. Dopiero później, jak wrócili do Polski, zaczęły się przesłuchania. Poseł Karski złożył doniesienie. Było dochodzenie, przesłuchania.

Czy Arkadiusz Protasiuk mógł się czuć pod presją podczas lotu do Smoleńska, skoro już raz miał z prezydentem takie nieprzyjemności?

- Mogło być wszystko, ale dziś tego nie rozstrzygniemy.

Czy Protasiuk mówił panu jako swojemu dowódcy, że incydent gruziński był dla niego traumą?

- Oni nie byli dzieciakami, żeby się żalić. Mieliśmy jedną zasadę - zawsze podejmujemy decyzje w pułku, decyduje dowódca lub jego zastępca. I wszystko szło przez pułk. Nie było możliwości, żeby ktoś zmieniał sobie trasę w czasie lotu. Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem.

Czy wcześniej lub później były podobne sytuacje z prezydentem lub osobami z jego otoczenia?

- To już zupełnie inny temat. Dziś nie czas, żeby o tym mówić.

Słyszałam, że po incydencie gruzińskim piloci z 36. pułku nie chcieli latać z prezydentem.

- Nie chcę o tym mówić.

Mówią, że Protasiuk latał z prezydentem, bo nie bał się ryzykownych misji.

- Nie, loty były wyznaczane przez dowódcę pułku, było: dziś lecisz ty, jutro ty. Nie ma czegoś takiego, że ktoś lubił ryzykować.

* Wywiad nagrywaliśmy; płk Tomasz Pietrzak był o tym uprzedzony. Gdy przedstawiliśmy mu spisaną z nagrania rozmowę, odmówił autoryzacji


http://wyborcza.pl/1,76842,7808711,Wiedzialem__ze_dzialam_zgodnie_z_prawem.html



Przemysław Warzywny

--
"Śmierć prezydenta wstrząsnęła mną jak wszystkimi Polakami, ale nie można tej śmierci używać do przeinaczania historii i zamykania ust tym, którzy ten fałsz widzą. Falsz ten unieważnia osiągnięcia innych. Nie można udzielać też prawa do przeżywania żałoby lub odbierać go, co robi z jakąś dziwną zaciekłością prof. Krasnodębski."

Data: 2010-04-24 23:23:40
Autor: boukun
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Użytkownik "karwanjestkretynem" <Brońmy RP przed pisem@..pl> napisał w wiadomości news:hqvhup$7nd$1inews.gazeta.pl...
Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem - rozmowa z płk. Tomaszem Pietrzakiem, pilotem, byłym dowódcą 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego.

Renata Grochal: W prokuraturze wojskowej w postępowaniu dotyczącym incydentu gruzińskiego Arkadiusz Protasiuk [wtedy drugi pilot] i Grzegorz Pietruczuk [dowódca załogi] zeznali, że prezydent kazał im lecieć do Tbilisi. Do pana prezydent też wtedy dzwonił?

Płk Tomasz Pietrzak: Tak. Decyzja, że samolot nie leci do Tbilisi, zapadła w pułku. Najpierw zadzwonili do mnie minister Maciej Łopiński i dowódca prezydenckiej ochrony BOR Krzysztof Olszowiec z informacją, że pan prezydent chce rozmawiać.

Oni byli w Symferopolu na Ukrainie, skąd mieli zabrać prezydenta Ukrainy i stamtąd lecieć do Gandży w Azerbejdżanie. Lot do Tbilisi był w dalszym planie. Wszystko było zaplanowane, ambasador w Baku podstawił do Gandży samochody. Potem okazało się, że ktoś z otoczenia prezydenta nakręca spiralę, że samolot musi lecieć do Tbilisi. I pan prezydent zaczął reagować.

Jak wyglądała rozmowa z prezydentem Kaczyńskim?

- Połączyliśmy się przez telefon satelitarny i prezydent powiedział, że musi być lot do Tbilisi i żebym postawił takie zadanie załodze. Powiedziałem, że to niemożliwe, bo nie mamy zgód dyplomatycznych, że przestrzenią powietrzną prawdopodobnie rządzą Rosjanie i będziemy potencjalnym celem do zestrzelenia. Tam była wojna. Cały czas latały śmigłowce bojowe. To są przesłanki, dla których nie możemy lecieć do Tbilisi. I wtedy zaczęła się sprawa, "że będzie taka rozpierducha na skalę międzynarodową", jak wróci pan prezydent, jeżeli nie wydam takiego polecenia.


Prezydent tak do pana powiedział?

- Tak, "rozpierducha na skalę międzynarodową" - to było dość charakterystyczne.

Jak pan odebrał te słowa?

- A pani jak by to odebrała? Była rozmowa, ktoś coś mówi, a czy dotrzyma słowa, czy nie... Ja wiedziałem, że działam zgodnie z prawem.

Co jeszcze mówił prezydent?

- Tłumaczyłem mu, jakie są zagrożenia. Ale on powtarzał, że musimy lecieć i koniec. Powiedziałem więc, że nie polecimy, bo nie ma takiej możliwości. A poza tym, że proceduralnie to jest nie do zrobienia, bo nie wystąpiliśmy nawet o zgody międzynarodowe, więc nie jest to protokolarnie załatwione od strony MSZ. Potem rozmawiałem jeszcze z panem ministrem Łopińskim.

I co pan usłyszał?

- Nastąpiło tłumaczenie, że taka jest wola pana prezydenta.

Odebrał pan to jako naciski?

- Trudno powiedzieć, co to jest nacisk, bo to nie jest zdefiniowane, czy to jest nacisk, czy rozmowa, zmuszanie, czy coś innego jeszcze.

Wobec pana prezydent też użył argumentu, że jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, tak jak wobec pilotów?

- Tak. Nie starałem się polemizować, bo to są słowa prezydenta i trzeba je uszanować. Ale gdy skończyłem rozmowę, zadzwoniłem do swoich przełożonych - zastępcy dowódcy sił powietrznych gen. Krzysztofa Załęskiego i gen. Mieczysława Stachowiaka, zastępcy szefa Sztabu Generalnego. Poinformowałem, że miałem telefon od pana prezydenta, który chce lecieć do Tbilisi. Ale lot jest niemożliwy. Gen. Załęski zgodził się ze mną. A gen. Stachowiak polecił wykonać wolę pana prezydenta. Odmówiłem. Poprosiłem o rozkaz na piśmie, to go rozważymy.

Ale generałowie też się zabezpieczyli. Napisali rozkaz, że samolot ma lecieć z Gandży do Tbilisi, a nie z Symferopolu do Tbilisi. Takie stanowisko przekazałem Grzegorzowi Pietruczukowi. Dopiero później, jak wrócili do Polski, zaczęły się przesłuchania. Poseł Karski złożył doniesienie. Było dochodzenie, przesłuchania.

Czy Arkadiusz Protasiuk mógł się czuć pod presją podczas lotu do Smoleńska, skoro już raz miał z prezydentem takie nieprzyjemności?

- Mogło być wszystko, ale dziś tego nie rozstrzygniemy.

Czy Protasiuk mówił panu jako swojemu dowódcy, że incydent gruziński był dla niego traumą?

- Oni nie byli dzieciakami, żeby się żalić. Mieliśmy jedną zasadę - zawsze podejmujemy decyzje w pułku, decyduje dowódca lub jego zastępca. I wszystko szło przez pułk. Nie było możliwości, żeby ktoś zmieniał sobie trasę w czasie lotu. Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem.

No, a dowódcy lecieli feralnym samolotem do Smoleńska i załoga nie miała prawa niczego zmieniać. Tak postanowił nieżyjący prezydent, a genaralicja niczego nie zmieniała...

boukun

Data: 2010-04-25 00:43:56
Autor: Wlodzimierz Zabotynski
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

"karwanjestkretynem" <Brońmy RP przed pisem@..pl> schrieb im Newsbeitrag
news:hqvhup$7nd$1inews.gazeta.pl...
Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na
kolanach. Bo to grozi nieszczęściem - rozmowa z płk. Tomaszem Pietrzakiem,
pilotem, byłym dowódcą 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego.

 Renata Grochal: W prokuraturze wojskowej w postępowaniu dotyczącym
incydentu gruzińskiego Arkadiusz Protasiuk [wtedy drugi pilot] i Grzegorz
Pietruczuk [dowódca załogi] zeznali, że prezydent kazał im lecieć do
Tbilisi. Do pana prezydent też wtedy dzwonił?

Płk Tomasz Pietrzak: Tak. Decyzja, że samolot nie leci do Tbilisi, zapadła
w
pułku. Najpierw zadzwonili do mnie minister Maciej Łopiński i dowódca
prezydenckiej ochrony BOR Krzysztof Olszowiec z informacją, że pan
prezydent
chce rozmawiać.

Oni byli w Symferopolu na Ukrainie, skąd mieli zabrać prezydenta Ukrainy i
stamtąd lecieć do Gandży w Azerbejdżanie. Lot do Tbilisi był w dalszym
planie. Wszystko było zaplanowane, ambasador w Baku podstawił do Gandży
samochody. Potem okazało się, że ktoś z otoczenia prezydenta nakręca
spiralę, że samolot musi lecieć do Tbilisi. I pan prezydent zaczął
reagować.

Jak wyglądała rozmowa z prezydentem Kaczyńskim?

- Połączyliśmy się przez telefon satelitarny i prezydent powiedział, że
musi
być lot do Tbilisi i żebym postawił takie zadanie załodze. Powiedziałem,
że
to niemożliwe, bo nie mamy zgód dyplomatycznych, że przestrzenią
powietrzną
prawdopodobnie rządzą Rosjanie i będziemy potencjalnym celem do
zestrzelenia. Tam była wojna. Cały czas latały śmigłowce bojowe. To są
przesłanki, dla których nie możemy lecieć do Tbilisi. I wtedy zaczęła się
sprawa, "że będzie taka rozpierducha na skalę międzynarodową", jak wróci
pan
prezydent, jeżeli nie wydam takiego polecenia.


Prezydent tak do pana powiedział?

- Tak, "rozpierducha na skalę międzynarodową" - to było dość
charakterystyczne.

Jak pan odebrał te słowa?

- A pani jak by to odebrała? Była rozmowa, ktoś coś mówi, a czy dotrzyma
słowa, czy nie... Ja wiedziałem, że działam zgodnie z prawem.

Co jeszcze mówił prezydent?

- Tłumaczyłem mu, jakie są zagrożenia. Ale on powtarzał, że musimy lecieć
i
koniec. Powiedziałem więc, że nie polecimy, bo nie ma takiej możliwości. A
poza tym, że proceduralnie to jest nie do zrobienia, bo nie wystąpiliśmy
nawet o zgody międzynarodowe, więc nie jest to protokolarnie załatwione od
strony MSZ. Potem rozmawiałem jeszcze z panem ministrem Łopińskim.

I co pan usłyszał?

- Nastąpiło tłumaczenie, że taka jest wola pana prezydenta.

Odebrał pan to jako naciski?

- Trudno powiedzieć, co to jest nacisk, bo to nie jest zdefiniowane, czy
to
jest nacisk, czy rozmowa, zmuszanie, czy coś innego jeszcze.

Wobec pana prezydent też użył argumentu, że jest zwierzchnikiem sił
zbrojnych, tak jak wobec pilotów?

- Tak. Nie starałem się polemizować, bo to są słowa prezydenta i trzeba je
uszanować. Ale gdy skończyłem rozmowę, zadzwoniłem do swoich
przełożonych -
zastępcy dowódcy sił powietrznych gen. Krzysztofa Załęskiego i gen.
Mieczysława Stachowiaka, zastępcy szefa Sztabu Generalnego.
Poinformowałem,
że miałem telefon od pana prezydenta, który chce lecieć do Tbilisi. Ale
lot
jest niemożliwy. Gen. Załęski zgodził się ze mną. A gen. Stachowiak
polecił
wykonać wolę pana prezydenta. Odmówiłem. Poprosiłem o rozkaz na piśmie, to
go rozważymy.

Ale generałowie też się zabezpieczyli. Napisali rozkaz, że samolot ma
lecieć
z Gandży do Tbilisi, a nie z Symferopolu do Tbilisi. Takie stanowisko
przekazałem Grzegorzowi Pietruczukowi. Dopiero później, jak wrócili do
Polski, zaczęły się przesłuchania. Poseł Karski złożył doniesienie. Było
dochodzenie, przesłuchania.

Czy Arkadiusz Protasiuk mógł się czuć pod presją podczas lotu do
Smoleńska,
skoro już raz miał z prezydentem takie nieprzyjemności?

- Mogło być wszystko, ale dziś tego nie rozstrzygniemy.

Czy Protasiuk mówił panu jako swojemu dowódcy, że incydent gruziński był
dla
niego traumą?

- Oni nie byli dzieciakami, żeby się żalić. Mieliśmy jedną zasadę - zawsze
podejmujemy decyzje w pułku, decyduje dowódca lub jego zastępca. I
wszystko
szło przez pułk. Nie było możliwości, żeby ktoś zmieniał sobie trasę w
czasie lotu. Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby
proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem.

Czy wcześniej lub później były podobne sytuacje z prezydentem lub osobami
z
jego otoczenia?

- To już zupełnie inny temat. Dziś nie czas, żeby o tym mówić.

Słyszałam, że po incydencie gruzińskim piloci z 36. pułku nie chcieli
latać
z prezydentem.

- Nie chcę o tym mówić.

Mówią, że Protasiuk latał z prezydentem, bo nie bał się ryzykownych misji.

- Nie, loty były wyznaczane przez dowódcę pułku, było: dziś lecisz ty,
jutro
ty. Nie ma czegoś takiego, że ktoś lubił ryzykować.

* Wywiad nagrywaliśmy; płk Tomasz Pietrzak był o tym uprzedzony. Gdy
przedstawiliśmy mu spisaną z nagrania rozmowę, odmówił autoryzacji



http://wyborcza.pl/1,76842,7808711,Wiedzialem__ze_dzialam_zgodnie_z_prawem.html



Przemysław Warzywny

--
"Śmierć prezydenta wstrząsnęła mną jak wszystkimi Polakami, ale nie można
tej śmierci używać do przeinaczania historii i zamykania ust tym, którzy
ten
fałsz widzą. Falsz ten unieważnia osiągnięcia innych. Nie można udzielać
też
prawa do przeżywania żałoby lub odbierać go, co robi z jakąś dziwną
zaciekłością prof. Krasnodębski."


   Jaki ma to zwiazek z tragedia k. Smolenska?

   AR

Data: 2010-04-25 09:09:31
Autor: konserwator
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Uzytkownik "Wlodzimierz Zabotynski" <a_rem@poczta.onet.pl> napisal w wiadomosci news:3f50b$4bd37436$54702a04$25258news.chello.at...

"karwanjestkretynem" <Brońmy RP przed pisem@..pl> schrieb im Newsbeitrag
news:hqvhup$7nd$1inews.gazeta.pl...
Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na
kolanach. Bo to grozi nieszczęściem - rozmowa z płk. Tomaszem Pietrzakiem,
pilotem, byłym dowódcą 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego.

 Renata Grochal: W prokuraturze wojskowej w postępowaniu dotyczącym
incydentu gruzińskiego Arkadiusz Protasiuk [wtedy drugi pilot] i Grzegorz
Pietruczuk [dowódca załogi] zeznali, że prezydent kazał im lecieć do
Tbilisi. Do pana prezydent też wtedy dzwonił?

Płk Tomasz Pietrzak: Tak. Decyzja, że samolot nie leci do Tbilisi, zapadła
w
pułku. Najpierw zadzwonili do mnie minister Maciej Łopiński i dowódca
prezydenckiej ochrony BOR Krzysztof Olszowiec z informacją, że pan
prezydent
chce rozmawiać.

Oni byli w Symferopolu na Ukrainie, skąd mieli zabrać prezydenta Ukrainy i
stamtąd lecieć do Gandży w Azerbejdżanie. Lot do Tbilisi był w dalszym
planie. Wszystko było zaplanowane, ambasador w Baku podstawił do Gandży
samochody. Potem okazało się, że ktoś z otoczenia prezydenta nakręca
spiralę, że samolot musi lecieć do Tbilisi. I pan prezydent zaczął
reagować.

Jak wyglądała rozmowa z prezydentem Kaczyńskim?

- Połączyliśmy się przez telefon satelitarny i prezydent powiedział, że
musi
być lot do Tbilisi i żebym postawił takie zadanie załodze. Powiedziałem,
że
to niemożliwe, bo nie mamy zgód dyplomatycznych, że przestrzenią
powietrzną
prawdopodobnie rządzą Rosjanie i będziemy potencjalnym celem do
zestrzelenia. Tam była wojna. Cały czas latały śmigłowce bojowe. To są
przesłanki, dla których nie możemy lecieć do Tbilisi. I wtedy zaczęła się
sprawa, "że będzie taka rozpierducha na skalę międzynarodową", jak wróci
pan
prezydent, jeżeli nie wydam takiego polecenia.


Prezydent tak do pana powiedział?

- Tak, "rozpierducha na skalę międzynarodową" - to było dość
charakterystyczne.

Jak pan odebrał te słowa?

- A pani jak by to odebrała? Była rozmowa, ktoś coś mówi, a czy dotrzyma
słowa, czy nie... Ja wiedziałem, że działam zgodnie z prawem.

Co jeszcze mówił prezydent?

- Tłumaczyłem mu, jakie są zagrożenia. Ale on powtarzał, że musimy lecieć
i
koniec. Powiedziałem więc, że nie polecimy, bo nie ma takiej możliwości. A
poza tym, że proceduralnie to jest nie do zrobienia, bo nie wystąpiliśmy
nawet o zgody międzynarodowe, więc nie jest to protokolarnie załatwione od
strony MSZ. Potem rozmawiałem jeszcze z panem ministrem Łopińskim.

I co pan usłyszał?

- Nastąpiło tłumaczenie, że taka jest wola pana prezydenta.

Odebrał pan to jako naciski?

- Trudno powiedzieć, co to jest nacisk, bo to nie jest zdefiniowane, czy
to
jest nacisk, czy rozmowa, zmuszanie, czy coś innego jeszcze.

Wobec pana prezydent też użył argumentu, że jest zwierzchnikiem sił
zbrojnych, tak jak wobec pilotów?

- Tak. Nie starałem się polemizować, bo to są słowa prezydenta i trzeba je
uszanować. Ale gdy skończyłem rozmowę, zadzwoniłem do swoich
przełożonych -
zastępcy dowódcy sił powietrznych gen. Krzysztofa Załęskiego i gen.
Mieczysława Stachowiaka, zastępcy szefa Sztabu Generalnego.
Poinformowałem,
że miałem telefon od pana prezydenta, który chce lecieć do Tbilisi. Ale
lot
jest niemożliwy. Gen. Załęski zgodził się ze mną. A gen. Stachowiak
polecił
wykonać wolę pana prezydenta. Odmówiłem. Poprosiłem o rozkaz na piśmie, to
go rozważymy.

Ale generałowie też się zabezpieczyli. Napisali rozkaz, że samolot ma
lecieć
z Gandży do Tbilisi, a nie z Symferopolu do Tbilisi. Takie stanowisko
przekazałem Grzegorzowi Pietruczukowi. Dopiero później, jak wrócili do
Polski, zaczęły się przesłuchania. Poseł Karski złożył doniesienie. Było
dochodzenie, przesłuchania.

Czy Arkadiusz Protasiuk mógł się czuć pod presją podczas lotu do
Smoleńska,
skoro już raz miał z prezydentem takie nieprzyjemności?

- Mogło być wszystko, ale dziś tego nie rozstrzygniemy.

Czy Protasiuk mówił panu jako swojemu dowódcy, że incydent gruziński był
dla
niego traumą?

- Oni nie byli dzieciakami, żeby się żalić. Mieliśmy jedną zasadę - zawsze
podejmujemy decyzje w pułku, decyduje dowódca lub jego zastępca. I
wszystko
szło przez pułk. Nie było możliwości, żeby ktoś zmieniał sobie trasę w
czasie lotu. Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby
proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem.

Czy wcześniej lub później były podobne sytuacje z prezydentem lub osobami
z
jego otoczenia?

- To już zupełnie inny temat. Dziś nie czas, żeby o tym mówić.

Słyszałam, że po incydencie gruzińskim piloci z 36. pułku nie chcieli
latać
z prezydentem.

- Nie chcę o tym mówić.

Mówią, że Protasiuk latał z prezydentem, bo nie bał się ryzykownych misji.

- Nie, loty były wyznaczane przez dowódcę pułku, było: dziś lecisz ty,
jutro
ty. Nie ma czegoś takiego, że ktoś lubił ryzykować.

* Wywiad nagrywaliśmy; płk Tomasz Pietrzak był o tym uprzedzony. Gdy
przedstawiliśmy mu spisaną z nagrania rozmowę, odmówił autoryzacji



http://wyborcza.pl/1,76842,7808711,Wiedzialem__ze_dzialam_zgodnie_z_prawem.html



Przemysław Warzywny

--
"Śmierć prezydenta wstrząsnęła mną jak wszystkimi Polakami, ale nie można
tej śmierci używać do przeinaczania historii i zamykania ust tym, którzy
ten
fałsz widzą. Falsz ten unieważnia osiągnięcia innych. Nie można udzielać
też
prawa do przeżywania żałoby lub odbierać go, co robi z jakąś dziwną
zaciekłością prof. Krasnodębski."


  Jaki ma to zwiazek z tragedia k. Smolenska?

  AR


ano taki, ze piloci przekonali sie, ze smialo moga odmowic nawet prezydentowi i wlos im z glowy nie spadnie tylko po co on to tu pastuje to ja nie wiem. Moze nie rozumie tekstow, ktore pastuje? -- - news://freenews.netfront.net/ - complaints: news@netfront.net -- -

Data: 2010-04-25 09:34:55
Autor: karwanjestkretynem
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Uzytkownik "Wlodzimierz Zabotynski" <a_rem@poczta.onet.pl> napisal


  Jaki ma to zwiazek z tragedia k. Smolenska?

  AR


No widzisz Zabotynski, dobrze kombinujesz. Ja nigdzie nie napisalem, ze ma....

Przemyslaw Warzywny

" To sa przeslanki, dla których nie mozemy leciec do Tbilisi". I wtedy zaczela sie sprawa, "ze bedzie taka rozpierducha na skale miedzynarodowa", jak wróci pan prezydent, jezeli nie wydam takiego polecenia."

"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona