Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   "Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Data: 2010-04-24 23:23:40
Autor: boukun
"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Użytkownik "karwanjestkretynem" <Brońmy RP przed pisem@..pl> napisał w wiadomości news:hqvhup$7nd$1inews.gazeta.pl...
Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem - rozmowa z płk. Tomaszem Pietrzakiem, pilotem, byłym dowódcą 36. Pułku Lotnictwa Specjalnego.

Renata Grochal: W prokuraturze wojskowej w postępowaniu dotyczącym incydentu gruzińskiego Arkadiusz Protasiuk [wtedy drugi pilot] i Grzegorz Pietruczuk [dowódca załogi] zeznali, że prezydent kazał im lecieć do Tbilisi. Do pana prezydent też wtedy dzwonił?

Płk Tomasz Pietrzak: Tak. Decyzja, że samolot nie leci do Tbilisi, zapadła w pułku. Najpierw zadzwonili do mnie minister Maciej Łopiński i dowódca prezydenckiej ochrony BOR Krzysztof Olszowiec z informacją, że pan prezydent chce rozmawiać.

Oni byli w Symferopolu na Ukrainie, skąd mieli zabrać prezydenta Ukrainy i stamtąd lecieć do Gandży w Azerbejdżanie. Lot do Tbilisi był w dalszym planie. Wszystko było zaplanowane, ambasador w Baku podstawił do Gandży samochody. Potem okazało się, że ktoś z otoczenia prezydenta nakręca spiralę, że samolot musi lecieć do Tbilisi. I pan prezydent zaczął reagować.

Jak wyglądała rozmowa z prezydentem Kaczyńskim?

- Połączyliśmy się przez telefon satelitarny i prezydent powiedział, że musi być lot do Tbilisi i żebym postawił takie zadanie załodze. Powiedziałem, że to niemożliwe, bo nie mamy zgód dyplomatycznych, że przestrzenią powietrzną prawdopodobnie rządzą Rosjanie i będziemy potencjalnym celem do zestrzelenia. Tam była wojna. Cały czas latały śmigłowce bojowe. To są przesłanki, dla których nie możemy lecieć do Tbilisi. I wtedy zaczęła się sprawa, "że będzie taka rozpierducha na skalę międzynarodową", jak wróci pan prezydent, jeżeli nie wydam takiego polecenia.


Prezydent tak do pana powiedział?

- Tak, "rozpierducha na skalę międzynarodową" - to było dość charakterystyczne.

Jak pan odebrał te słowa?

- A pani jak by to odebrała? Była rozmowa, ktoś coś mówi, a czy dotrzyma słowa, czy nie... Ja wiedziałem, że działam zgodnie z prawem.

Co jeszcze mówił prezydent?

- Tłumaczyłem mu, jakie są zagrożenia. Ale on powtarzał, że musimy lecieć i koniec. Powiedziałem więc, że nie polecimy, bo nie ma takiej możliwości. A poza tym, że proceduralnie to jest nie do zrobienia, bo nie wystąpiliśmy nawet o zgody międzynarodowe, więc nie jest to protokolarnie załatwione od strony MSZ. Potem rozmawiałem jeszcze z panem ministrem Łopińskim.

I co pan usłyszał?

- Nastąpiło tłumaczenie, że taka jest wola pana prezydenta.

Odebrał pan to jako naciski?

- Trudno powiedzieć, co to jest nacisk, bo to nie jest zdefiniowane, czy to jest nacisk, czy rozmowa, zmuszanie, czy coś innego jeszcze.

Wobec pana prezydent też użył argumentu, że jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, tak jak wobec pilotów?

- Tak. Nie starałem się polemizować, bo to są słowa prezydenta i trzeba je uszanować. Ale gdy skończyłem rozmowę, zadzwoniłem do swoich przełożonych - zastępcy dowódcy sił powietrznych gen. Krzysztofa Załęskiego i gen. Mieczysława Stachowiaka, zastępcy szefa Sztabu Generalnego. Poinformowałem, że miałem telefon od pana prezydenta, który chce lecieć do Tbilisi. Ale lot jest niemożliwy. Gen. Załęski zgodził się ze mną. A gen. Stachowiak polecił wykonać wolę pana prezydenta. Odmówiłem. Poprosiłem o rozkaz na piśmie, to go rozważymy.

Ale generałowie też się zabezpieczyli. Napisali rozkaz, że samolot ma lecieć z Gandży do Tbilisi, a nie z Symferopolu do Tbilisi. Takie stanowisko przekazałem Grzegorzowi Pietruczukowi. Dopiero później, jak wrócili do Polski, zaczęły się przesłuchania. Poseł Karski złożył doniesienie. Było dochodzenie, przesłuchania.

Czy Arkadiusz Protasiuk mógł się czuć pod presją podczas lotu do Smoleńska, skoro już raz miał z prezydentem takie nieprzyjemności?

- Mogło być wszystko, ale dziś tego nie rozstrzygniemy.

Czy Protasiuk mówił panu jako swojemu dowódcy, że incydent gruziński był dla niego traumą?

- Oni nie byli dzieciakami, żeby się żalić. Mieliśmy jedną zasadę - zawsze podejmujemy decyzje w pułku, decyduje dowódca lub jego zastępca. I wszystko szło przez pułk. Nie było możliwości, żeby ktoś zmieniał sobie trasę w czasie lotu. Załoga nie miała prawa niczego sama zmieniać, nawet gdyby proszono na kolanach. Bo to grozi nieszczęściem.

No, a dowódcy lecieli feralnym samolotem do Smoleńska i załoga nie miała prawa niczego zmieniać. Tak postanowił nieżyjący prezydent, a genaralicja niczego nie zmieniała...

boukun

"Rozpierducha na skalę międzynarodową" .

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona