Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Rusko ydowscy mordercy

Rusko ydowscy mordercy

Data: 2014-01-29 21:57:06
Autor: Mark Woydak
Rusko ydowscy mordercy

Mordowali bezbronnych

Od zbrodni popełnionej przez sowieckich i żydowskich „partyzantów” w
Koniuchach, na obrzeżu Puszczy Rudnickiej, mija właśnie 70 lat. Śledztwo w
tej sprawie, po interwencjach Kongresu Polonii Kanadyjskiej i załączeniu
licznych dowodów, toczy się już prawie 13 lat.

Co dotychczas zrobiono, co ustalono? Pion śledczy IPN co roku publikuje
lakoniczny komunikat, którego treść praktycznie nie zmienia się, choć
mijają lata, które powinny być poświęcone na dokonanie szeregu ustaleń i
intensywne informowanie opinii publicznej. Wystarczy przypomnieć sprawę
Jedwabnego – tam „wszystko” zrobiono przez rok, aby na okrągłą, 60.
rocznicę praktycznie zamknąć sprawę. Dziś już mało kto pamięta, że było to
umorzenie postępowania, pozostało w nim mnóstwo niewyjaśnionych i
niedokończonych wątków, a wątpliwości pozostało nie mniej niż na początku
śledztwa. A może nawet więcej.

W sprawie Koniuch jest inaczej. Po latach gromadzenia informacji przez
badaczy i publicystów (które na bieżąco otrzymywali śledczy lub z których
mogli bez przeszkód korzystać, ponieważ były natychmiast publikowane)
dysponujemy częściowymi listami zarówno ofiar dokonanej tam 29 stycznia
1944 r. masakry, jak też jej sprawców.

Okazuje się jednak, że zbrodnia zbrodni nierówna. W sprawie Jedwabnego
można było sprawstwo przypisać Polakom, i to jeszcze przed solidnymi
badaniami sprawy. W Koniuchach taki zabieg jest jednak niemożliwy, zatem
milczą na ten temat czołowe media, a samozwańcze autorytety moralne, które
zawsze mają usta pełne frazesów, w tej sprawie wymownie nie zabierają
głosu. „Gazeta Wyborcza” wymieniła tę miejscowość bodajże raz: 7 maja 2001
r. podała (za komunikatem PAP): „Drewniany krzyż upamiętni ofiary masakry
około 50 mieszkańców wsi Koniuchy na Litwie”. Tylko tyle.
Nikogo nie oszczędzili

Co wiemy o tej zbrodni? Zachowały się liczne dokumenty wytworzone przez
„partyzantkę” sowiecką i żydowską, niemiecki i litewski aparat okupacyjny,
Armię Krajową. W okresie powojennym powstały wspomnienia, pamiętniki i
relacje. Niektóre z nich są bardzo szczegółowe i zawierają drastyczne opisy
bestialstwa, przywołane przez samych uczestników. Powstały opracowania
szczegółowo dokumentujące zbrodnię, jej przebieg i skutki. Nie ma więc
żadnych wątpliwości, kto, gdzie i kiedy dokonał masakry oraz kim były
ofiary – tu przypomnijmy: kilkoro dzieci (najmłodsze miało zaledwie 1,5
roku), kobiety i mężczyźni, wszystko polscy cywile. Przez kilkadziesiąt
powojennych lat głównie uczestnicy rozpowszechniali zakłamaną wersję,
jakoby był to uzasadniony atak bohaterskich partyzantów na silnie umocniony
garnizon niemiecki!

29 stycznia 1944 r. nad ranem na małą polską wieś (położoną z dala od
innych siedzib ludzkich) napadła 120-osobowa grupa sowieckich „partyzantów”
z pobliskiej Puszczy Rudnickiej. Oddziały te nosiły bardzo wzniosłe nazwy:
„Śmierć Okupantom”, „Śmierć Faszyzmowi”, „Mściciel”, „Walka”, „Ku
Zwycięstwu”, „Piorun”, „Margirio”, „Oddział im. Adama Mickiewicza”. Prawie
połowę z nich stanowili sowieccy „partyzanci” narodowości żydowskiej. Nie
ma na ich temat rzetelnej literatury historycznej z prawdziwym opisem
czynów bojowych, bo tych było niewiele. Istotą ich działania było trwanie i
pilnowanie sowieckiego porządku w kraju okupowanym do 1941 r. przez
Sowietów, a później przez Niemców. „Akcji” w Koniuchach również nie da się
zaliczyć do czynów bojowych, tym bardziej że skierowana była wyłącznie
przeciwko bezbronnej ludności cywilnej, a jej celem miało być skuteczne
zastraszenie okolicy. Makabryczna rzeź połączona z wyjątkowym bestialstwem
trwała około godziny. Zginęło co najmniej 38 osób, kilkanaście było
rannych, w tym kilka bardzo ciężko. Wieś została doszczętnie obrabowana i
spalona, przestała istnieć.
Terror i rabunek

Po tragicznej w skutkach okupacji sowieckiej trwającej do 22 czerwca 1941
r., podczas której dziesiątki tysięcy Polaków straciło życie, a setki
tysięcy wywieziono na Syberię, nowy okupant, tym razem niemiecki, stosował
podobne metody podboju i utrzymania Kresów w swoim władaniu. Ale w terenie
pozostały całe masy tzw. okrużeńców, czyli rozbitków z Armii Czerwonej. Nie
wszyscy enkawudziści i przedstawiciele sowieckich władz komunistycznych i
państwowych zdołali się ewakuować. W ciągu kilku miesięcy stworzyli oni
liczną konspirację i z czasem zaczęli tworzyć własne oddziały
„partyzanckie”. Nie miały one takiego charakteru jak Armia Krajowa –
nastawiały się głównie na przetrwanie i manifestowanie istnienia władzy
sowieckiej. Ale wobec wszelkich przeciwników (przede wszystkim AK)
występowały zdecydowanie wrogo, także nikczemnie denuncjując ich nawet
Niemcom. Coraz licznej przyłączali się do nich zbiegowie z gett, w tej
okolicy przede wszystkim z pobliskiego Kowna. Ich ostoją była potężna i
niedostępna Puszcza Rudnicka, w której sowieckie oddziały czuły się
bezpiecznie. Mogły zatem bezkarnie terroryzować okoliczną ludność, nękać ją
conocnymi napadami, rabować.

Mieszkaniec Rudnik i żołnierz VII Brygady Wileńskiej AK Witold Aładowicz
„Bogdaniec” wspominał: „Kiedy przyszła władza sowiecka [1939], Żydzi
zostali jej sympatykami, wielu wstąpiło do partii komunistycznej. Podczas
okupacji Żydzi zaczęli denuncjować ziemian, oficerów polskich do NKWD.
Członkowie rodzin, którym udało się uciec, wiedzieli, kto ich wydawał. Nie
jest tajemnicą, że wśród NKWD-zistów nie brakowało osób narodowości
żydowskiej. Z tego powodu niechętnie przyjmowano ich do oddziałów polskiej
partyzantki. Podczas okupacji niemieckiej w Puszczy Rudnickiej mieściła się
baza sowieckiej partyzantki z Żydami, złodziejami, byli w niej Polacy –
komsomolcy z Gaju. Na Długiej Wyspie działał oddział ’Za rodinu’. Tu
znajdował się południowy obkom partii. Utrzymywali się głównie z rabunków,
bardzo lubili złoto i zegarki (…)”.

Jeden z uczestników, Israel Weiss, kilkanaście lat później napisał w swych
wspomnieniach, że konflikty z ludnością polską miały charakter wyłącznie
odwetowy i były to ekspedycje karne: „Przedsięwzięto karne kroki wobec
kolaborantów, a jedna z wiosek, która była notoryczna w swej wrogości do
Żydów, została całkowicie spalona” (Relacja Israela Weissa, w: Baruch
Kaplinsky (red.), Pinkas Hrubieshov. Memorial to a Jewish Community in
Poland, Tel Aviv 1962, s. XIII). Jednak każdy, kto niszczył w tak okrutny
sposób polskie wioski, obiektywnie działał przecież na rzecz niemieckich
okupantów. Było to bowiem zaplecze dla miejscowych oddziałów AK, które w
przeciwieństwie do sowieckich „partyzantów” cały czas prowadziły walki z
Niemcami.
Pili i śpiewali

Nawet wśród sprawców pojawiły się – nieliczne wprawdzie – wyrzuty sumienia,
co tym bardziej warto odnotować: „Wioska Koniuchy stała się tylko
wspomnieniem pełnym popiołów i trupów. Dostała nauczkę. Dowódca zebrał
wszystkie oddziały, podziękował im za ich dobrze spełnione zadanie oraz
rozkazał przygotować się do powrotu do bazy. Ludzie byli zmęczeni, ale z
ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. Tylko
niewielu zdawało sobie sprawę, że popełniono straszliwy mord w ciągu
godziny. Ci nieliczni wyglądali ponuro, smutno i mieli poczucie winy. (…)

Dotarliśmy do bazy późno w nocy. Byłem zmęczony i zmordowany, a więc
zasnąłem od razu, tak jak większość z naszego oddziału. Jak się
dowiedzieliśmy następnego dnia, pozostałe oddziały zostały przywitane jak
bohaterowie za zniszczenie Koniuchów. Pili, jedli i śpiewali całą noc.
Sprawiło im przyjemność zabijanie i niszczenie, a najbardziej picie” (Paul
Bagriansky, „Koniuchi”, Pirsumim, Tel Aviv: Publications of the Museum of
the Combatants and Partisans, nr 65-66 (grudzień 1988), s. 120-124).

Po latach jednak w coraz liczniej publikowanych wspomnieniach i relacjach
żydowscy uczestnicy zbrodni licytowali się nawet liczbą ofiar, podnosząc ją
i do trzystu osób. Sami jednak strat nie ponieśli żadnych, mimo że
atakowali przecież silnie ufortyfikowany „garnizon niemiecki”.
Taktyka zaprzeczania

Gdy sprawa została nagłośniona po wszczęciu śledztwa przez IPN, zaczęły
pojawiać się publikacje innego rodzaju, negujące istotę wydarzeń.

Historyk izraelski Dov Levin (były członek oddziału „Śmierć Okupantom”)
stwierdził, że poruszenie tej sprawy spowodowane jest „złośliwymi
intencjami”. Ale w 2007 r. litewski wymiar sprawiedliwości też wszczął
podobne śledztwo. Reakcja środowiska żydowskiego była jednoznaczna –
potępiono to jako „wybryk antysemicki”. Mieszkańcom Koniuch zarzucono
natomiast, że mordowali Żydów, więc był to w pełni uzasadniony odwet,
ponieważ byli… niemieckimi „kolaborantami”! Już nie padały argumenty, że
stacjonował tam niemiecki garnizon. Ich rolę przejęli zatem… Polacy.
Twierdzono również, że bezbronnych cywilów nie tknięto. Śledztwo bardzo
szybko zostało umorzone.

Zaczęły się też ukazywać publikacje dzieci sprawców, w których przyjęto
dodatkową linię obrony, ocierającą się o absurd dla osób jako tako
znających ówczesne realia. Ale dla anglosaskiej opinii publicznej może to
być przekonujące, bo skąd mają znać zawiłości okupacji w Europie
Środkowo-Wschodniej, w tym i w Polsce?

Na przykład w 2008 r. ukazała się książka Michaela Barta i Laurel Corony
„Until Our Last Breath: A Holocaust Story of Love and Partisan Resistance”
(New York: St. Martin’s Press, 2008). Jest to biografia Leizera Barta
(policjanta z getta wileńskiego) i jego żony Zeni (Kseni) Lewinson-Bart,
którzy byli w żydowskiej „partyzantce” w Puszczy Rudnickiej. Ich syn
Michael napisał, że skoro nie wszyscy mieszkańcy spacyfikowanej wsi zginęli
w tej makabrycznej akcji (to prawda, że nielicznym udało się zbiec i ocalić
życie), to oznacza, iż „partyzanci” ich wcześniej o tym ostrzegli i ze
szlachetnej litości pozwolili im… uciec: „Każdemu w miasteczku, kto się
poddał, pozwolono odejść, lecz ci, którzy opierali się lub nie usłuchali
wezwań, aby się poddać, zostali zabici”.

Książka zebrała entuzjastyczne recenzje, ponieważ jakoby ukazała „moralne
dylematy członków żydowskiego ruchu oporu”. Przypomnijmy więc, że nie było
to miasteczko, tylko głucha wieś. Mieszkańców nikt nie ostrzegł, przeciwnie
– sprawcy zrobili wszystko, aby nikt nie uszedł z życiem, na szczęście nie
do końca skutecznie. Polacy nie mogli się poddać, bo przecież i tak byli
bezbronni, a sprawcy przystąpili do rzezi natychmiast.
Bez litości

Świadkowie nawet po kilkudziesięciu latach wspominali te wydarzenia ze
zgrozą, jak np. Stanisława Woronis: „Partyzanci sowieccy często zaglądali
do nas przedtem. Zwykle zjawiali się ze stanowczym rozkazem lub rewolwerem
w ręku, byśmy dali kury, świniaka lub inną żywność. Potem dokonywali wręcz
grabieżczych napadów, niczym bandyci. Nasi mężczyźni zbuntowali się. Nie
mieliśmy czym karmić własne dzieci. U niektórych bieda aż piszczała. Kiedy
zorganizowano samoobronę, rozprawiono się z nami w sposób bestialski,
stosując mord i ogień. Mogłabym zrozumieć męskie porachunki, ale mordowania
niewinnych ludzi, nigdy! To było gorsze niż wojna. Na wojnie ucieka się
przed kulą. Tych, kogo w Koniuchach kula nie trafiła, lub tylko raniła,
dobito żywcem. (…)

Strach i świst kul poza plecami będę pamiętać do końca dni. Tak, jak
płonącą wieś, daremnie błagającą o litość.

Wróciliśmy do Koniuch nie od razu. Partyzanci sowieccy czuwali i nie daj
Boże, jak kogoś znaleźli. Tego krwawego dnia zginęła też bliska rodzina
mego męża. Dwudziestoletnia Ania Woronis słynęła na całą okolicę ze swej
urody… Tak bardzo szkoda mi chłopaczka Antka Bobina. Młody, piękny,
pracowity. Nie mieszkał tu, służył u gospodarzy gdzie indziej. Ale akurat
odwiedził wieś rodzinną. Ojciec jego był w szpitalu w Bieniakoniach. A
Antek tak niewinnie zginął… Podobnie było z rodziną Pilżysów, która
przyjechała z Wilna, gdyż nabyła tu dom… Nie utrzymywaliśmy z nimi
bliższych kontaktów, gdyż mieszkali dalej, za rzeką. Wiem jednak, że mieli
dzieci… Czym zawiniły dzieci?… Molisowa np. miała córeczkę w wieku 1,5
roku. Trzymała ją na ręku, uciekając. Obie padły od kul…” („Nasza Gazeta”
(Wilno) 29 III – 4 IV 2001 r.).
Rozkazy w jidysz

Dowódcą żydowskich oddziałów w Puszczy Rudnickiej był Abba Kovner. Jest on
uważany za jednego z największych bohaterów żydowskiego ruchu oporu w
Europie. W 1997 r. otrzymał w United States Holocaust Memorial Museum
(założonym przez Miles Lerman Centre for Jewish Resistance) „Medal of
Resistance”, a w 2001 r. jego żona Vitka Kempner Kovner otrzymała nagrodę
specjalną „Certificate of Honor” za bohaterstwo i waleczne czyny. Podczas
uroczystej ceremonii w Izraelu Vitka Kovner podkreśliła, że Żydzi walczący
w Puszczy Rudnickiej sami uważali się za partyzantów żydowskich, nie
sowieckich: „Jestem dumna z tego, że dane mi było walczyć jako Żydówce,
członkini żydowskiego oddziału bojowego, pod rozkazami żydowskich dowódców,
w którym mówiło się i wydawało rozkazy w jidisz” („United States Holocaust
Memorial Museum”, Newsletter, February/March 2001). Wyróżniali się jednak
nie tylko językiem, ale też wyglądem zewnętrznym.

Informację o tym, jak wyglądali „partyzanci sowieccy” z Puszczy Rudnickiej
pod koniec okupacji niemieckiej (w lipcu 1944 r.), zawarł w swych
wspomnieniach prof. Czesław Zgorzelski („Przywołane z pamięci”, Lublin
1996). Gdy przedzierał się z grupą innych osób z Wilna w stronę Lidy,
postanowił zatrzymać się na niewielkim folwarczku w Bojkach: „Już
zbliżaliśmy się do zabudowań, gdy zza ogrodzenia wyłonił się (…) pan
Edward, (…) ostrzegł, że w pobliżu krąży banda (rzekomo partyzantów
sowieckich) z Puszczy Rudnickiej: dziwacznie poprzebierani – w łachmanach,
ale i w futrach, niektórzy z kolczykami w uszach, uzbrojeni w pistolety,
nie wyglądali wcale na partyzanckie wojsko sowieckie. Przeszli tędy właśnie
przed godziną”. Sowieci poddani byli bardzo surowej dyscyplinie wojskowej.
Byli wprawdzie kompletnie zdemoralizowani, słynęli z gwałtów i rabunków,
jednak nie chodzili po lesie w lipcu (!) w futrach i z kolczykami w uszach.
Można więc być pewnym, o kogo chodziło.

Miles Lerman w referacie wygłoszonym na Uniwersytecie DePaul w Chicago w
1998 r. (był wówczas przewodniczącym Rady Muzeum Holokaustu w USA)
stwierdził: „Żydowscy partyzanci byli zwykle pierwszymi ochotnikami w
najbardziej niebezpiecznych akcjach. Fakty dowodzą, że Żydzi odgrywali
pierwszoplanową rolę w partyzantce i walczyli odważnie w większości
partyzanckich grup w całej Europie”. Jeśli tak, to akcja w Koniuchach (a
wcześniej w Drzewicy, Nalibokach, Świńskiej Woli i wielu innych miejscach)
chluby im nie przyniosła.

W Polsce Ludowej oczywiście nie można było takich spraw badać, a nawet ich
przypominać. Ale nie do końca – Henoch Ziman vel Genrikas Zimanas, który
był jednym z dowódców sowieckiej „partyzantki” w Puszczy Rudnickiej, został
odznaczony… Orderem Wojennym Virtuti Militari. Mimo że sprawa znana jest od
kilkunastu lat, kapituła Orderu dotychczas go tego zaszczytu nie pozbawiła.
Dlaczego?

Dlaczego też „Gazeta Wyborcza”, tak czuła na wszelkie odchylenia od
„oficjalnych” ustaleń, nie przeprowadzi własnego śledztwa dotyczącego tej
zbrodni? W sprawie masakry z 8 maja 1943 r. w Nalibokach (w której zginęły
132 osoby, w tym wiele kobiet i dzieci) podjęła przecież taki trud. Piotr
Głuchowski i Marcin Kowalski zatytułowali swą książę tak: „Odwet. Prawdziwa
historia braci Bielskich” (Biblioteka „Gazety Wyborczej”, Warszawa 2009).
Co prawda, ich ustalenia zakończyły się katastrofą i obietnicą wydania
nowej wersji, bo „prawdziwa historia” okazała się ocieraniem o plagiat i
nieudolną kompilacją (redakcja zaznaczyła, że chodziło tylko o „braki i
uchybienia”). Piotr Głuchowski zapowiedział, że „w drugim wydaniu książki
błędów nie będzie”. Ponieważ do dziś drugiego wydania jednak nie ma,
autorzy tego wiekopomnego dzieła mogą być nadal zajęci retuszem tamtej
książki i być może nie mają czasu na badanie innej sprawy. A jeśli sprawę
Naliboków już zarzucili (o czym może świadczyć znaczny upływ czasu), mogą
się wziąć za sprawę Koniuch. Materiałów będą mieli aż nadto. I mogą
wyprzedzić znacznie organa śledcze…

Leszek Żebrowski

Data: 2014-01-30 16:38:38
Autor: MarkWoydak
Rusko żydowscy mordercy
PiS-owski PSYCHOPATA podpisujący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod
moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie psychicznej. Pity bez umiaru
denaturat i pędzony ze zgniłych buraków samogon z 3-ciego tłoczenia dokonaly
calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla niego
ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych cięzkich
chwilach! Nie ma on nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i wyleniały ze
starości kot go opuścili! Pies nasrał mu pod drzwiami, a kot do
zapleśniałego od brudu wyra, które ten nieszczęśnik nazywa łózkiem. Ten
posraniec po całonocnym fistingu z podobnym sobie indywidium wylazł z nory i
znów zasrywa grupę ze swego rozwalonego odbytu. Módlmy się bracia i siostry!
Nadzieja na pełny powrót do zdrowia psychicznego tego osobnika jest
niewielka, a nawet bliska zera ale spełnijmy chrześciański obowiązek!
Wznośmy modły za PiS-owskiego chorego psychicznie brata! Niech dobry Mzimu
ma w opiece jego bliskich!

MW

Porabaniec  "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gm.de> napisał w wiadomości news:1l12bpshm989j$.d22z26rpjk50$.dlg40tude.net...

Mordowali bezbronnych

Od zbrodni popełnionej przez sowieckich i żydowskich „partyzantów” w
Koniuchach, na obrzeżu Puszczy Rudnickiej, mija właśnie 70 lat. Śledztwo w
tej sprawie, po interwencjach Kongresu Polonii Kanadyjskiej i załączeniu
licznych dowodów, toczy się już prawie 13 lat.

Co dotychczas zrobiono, co ustalono? Pion śledczy IPN co roku publikuje
lakoniczny komunikat, którego treść praktycznie nie zmienia się, choć
mijają lata, które powinny być poświęcone na dokonanie szeregu ustaleń i
intensywne informowanie opinii publicznej. Wystarczy przypomnieć sprawę
Jedwabnego – tam „wszystko” zrobiono przez rok, aby na okrągłą, 60.
rocznicę praktycznie zamknąć sprawę. Dziś już mało kto pamięta, że było to
umorzenie postępowania, pozostało w nim mnóstwo niewyjaśnionych i
niedokończonych wątków, a wątpliwości pozostało nie mniej niż na początku
śledztwa. A może nawet więcej.

W sprawie Koniuch jest inaczej. Po latach gromadzenia informacji przez
badaczy i publicystów (które na bieżąco otrzymywali śledczy lub z których
mogli bez przeszkód korzystać, ponieważ były natychmiast publikowane)
dysponujemy częściowymi listami zarówno ofiar dokonanej tam 29 stycznia
1944 r. masakry, jak też jej sprawców.

Okazuje się jednak, że zbrodnia zbrodni nierówna. W sprawie Jedwabnego
można było sprawstwo przypisać Polakom, i to jeszcze przed solidnymi
badaniami sprawy. W Koniuchach taki zabieg jest jednak niemożliwy, zatem
milczą na ten temat czołowe media, a samozwańcze autorytety moralne, które
zawsze mają usta pełne frazesów, w tej sprawie wymownie nie zabierają
głosu. „Gazeta Wyborcza” wymieniła tę miejscowość bodajże raz: 7 maja 2001
r. podała (za komunikatem PAP): „Drewniany krzyż upamiętni ofiary masakry
około 50 mieszkańców wsi Koniuchy na Litwie”. Tylko tyle.
Nikogo nie oszczędzili

Co wiemy o tej zbrodni? Zachowały się liczne dokumenty wytworzone przez
„partyzantkę” sowiecką i żydowską, niemiecki i litewski aparat okupacyjny,
Armię Krajową. W okresie powojennym powstały wspomnienia, pamiętniki i
relacje. Niektóre z nich są bardzo szczegółowe i zawierają drastyczne opisy
bestialstwa, przywołane przez samych uczestników. Powstały opracowania
szczegółowo dokumentujące zbrodnię, jej przebieg i skutki. Nie ma więc
żadnych wątpliwości, kto, gdzie i kiedy dokonał masakry oraz kim były
ofiary – tu przypomnijmy: kilkoro dzieci (najmłodsze miało zaledwie 1,5
roku), kobiety i mężczyźni, wszystko polscy cywile. Przez kilkadziesiąt
powojennych lat głównie uczestnicy rozpowszechniali zakłamaną wersję,
jakoby był to uzasadniony atak bohaterskich partyzantów na silnie umocniony
garnizon niemiecki!

29 stycznia 1944 r. nad ranem na małą polską wieś (położoną z dala od
innych siedzib ludzkich) napadła 120-osobowa grupa sowieckich  „partyzantów”
z pobliskiej Puszczy Rudnickiej. Oddziały te nosiły bardzo wzniosłe nazwy:
„Śmierć Okupantom”, „Śmierć Faszyzmowi”, „Mściciel”, „Walka”, „Ku
Zwycięstwu”, „Piorun”, „Margirio”, „Oddział im. Adama Mickiewicza”. Prawie
połowę z nich stanowili sowieccy „partyzanci” narodowości żydowskiej. Nie
ma na ich temat rzetelnej literatury historycznej z prawdziwym opisem
czynów bojowych, bo tych było niewiele. Istotą ich działania było trwanie i
pilnowanie sowieckiego porządku w kraju okupowanym do 1941 r. przez
Sowietów, a później przez Niemców. „Akcji” w Koniuchach również nie da się
zaliczyć do czynów bojowych, tym bardziej że skierowana była wyłącznie
przeciwko bezbronnej ludności cywilnej, a jej celem miało być skuteczne
zastraszenie okolicy. Makabryczna rzeź połączona z wyjątkowym bestialstwem
trwała około godziny. Zginęło co najmniej 38 osób, kilkanaście było
rannych, w tym kilka bardzo ciężko. Wieś została doszczętnie obrabowana i
spalona, przestała istnieć.
Terror i rabunek

Po tragicznej w skutkach okupacji sowieckiej trwającej do 22 czerwca 1941
r., podczas której dziesiątki tysięcy Polaków straciło życie, a setki
tysięcy wywieziono na Syberię, nowy okupant, tym razem niemiecki, stosował
podobne metody podboju i utrzymania Kresów w swoim władaniu. Ale w terenie
pozostały całe masy tzw. okrużeńców, czyli rozbitków z Armii Czerwonej. Nie
wszyscy enkawudziści i przedstawiciele sowieckich władz komunistycznych i
państwowych zdołali się ewakuować. W ciągu kilku miesięcy stworzyli oni
liczną konspirację i z czasem zaczęli tworzyć własne oddziały
„partyzanckie”. Nie miały one takiego charakteru jak Armia Krajowa –
nastawiały się głównie na przetrwanie i manifestowanie istnienia władzy
sowieckiej. Ale wobec wszelkich przeciwników (przede wszystkim AK)
występowały zdecydowanie wrogo, także nikczemnie denuncjując ich nawet
Niemcom. Coraz licznej przyłączali się do nich zbiegowie z gett, w tej
okolicy przede wszystkim z pobliskiego Kowna. Ich ostoją była potężna i
niedostępna Puszcza Rudnicka, w której sowieckie oddziały czuły się
bezpiecznie. Mogły zatem bezkarnie terroryzować okoliczną ludność, nękać ją
conocnymi napadami, rabować.

Mieszkaniec Rudnik i żołnierz VII Brygady Wileńskiej AK Witold Aładowicz
„Bogdaniec” wspominał: „Kiedy przyszła władza sowiecka [1939], Żydzi
zostali jej sympatykami, wielu wstąpiło do partii komunistycznej. Podczas
okupacji Żydzi zaczęli denuncjować ziemian, oficerów polskich do NKWD.
Członkowie rodzin, którym udało się uciec, wiedzieli, kto ich wydawał. Nie
jest tajemnicą, że wśród NKWD-zistów nie brakowało osób narodowości
żydowskiej. Z tego powodu niechętnie przyjmowano ich do oddziałów polskiej
partyzantki. Podczas okupacji niemieckiej w Puszczy Rudnickiej mieściła się
baza sowieckiej partyzantki z Żydami, złodziejami, byli w niej Polacy –
komsomolcy z Gaju. Na Długiej Wyspie działał oddział ’Za rodinu’. Tu
znajdował się południowy obkom partii. Utrzymywali się głównie z rabunków,
bardzo lubili złoto i zegarki (…)”.

Jeden z uczestników, Israel Weiss, kilkanaście lat później napisał w swych
wspomnieniach, że konflikty z ludnością polską miały charakter wyłącznie
odwetowy i były to ekspedycje karne: „Przedsięwzięto karne kroki wobec
kolaborantów, a jedna z wiosek, która była notoryczna w swej wrogości do
Żydów, została całkowicie spalona” (Relacja Israela Weissa, w: Baruch
Kaplinsky (red.), Pinkas Hrubieshov. Memorial to a Jewish Community in
Poland, Tel Aviv 1962, s. XIII). Jednak każdy, kto niszczył w tak okrutny
sposób polskie wioski, obiektywnie działał przecież na rzecz niemieckich
okupantów. Było to bowiem zaplecze dla miejscowych oddziałów AK, które w
przeciwieństwie do sowieckich „partyzantów” cały czas prowadziły walki z
Niemcami.
Pili i śpiewali

Nawet wśród sprawców pojawiły się – nieliczne wprawdzie – wyrzuty sumienia,
co tym bardziej warto odnotować: „Wioska Koniuchy stała się tylko
wspomnieniem pełnym popiołów i trupów. Dostała nauczkę. Dowódca zebrał
wszystkie oddziały, podziękował im za ich dobrze spełnione zadanie oraz
rozkazał przygotować się do powrotu do bazy. Ludzie byli zmęczeni, ale z
ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. Tylko
niewielu zdawało sobie sprawę, że popełniono straszliwy mord w ciągu
godziny. Ci nieliczni wyglądali ponuro, smutno i mieli poczucie winy. (…)

Dotarliśmy do bazy późno w nocy. Byłem zmęczony i zmordowany, a więc
zasnąłem od razu, tak jak większość z naszego oddziału. Jak się
dowiedzieliśmy następnego dnia, pozostałe oddziały zostały przywitane jak
bohaterowie za zniszczenie Koniuchów. Pili, jedli i śpiewali całą noc.
Sprawiło im przyjemność zabijanie i niszczenie, a najbardziej picie” (Paul
Bagriansky, „Koniuchi”, Pirsumim, Tel Aviv: Publications of the Museum of
the Combatants and Partisans, nr 65-66 (grudzień 1988), s. 120-124).

Po latach jednak w coraz liczniej publikowanych wspomnieniach i relacjach
żydowscy uczestnicy zbrodni licytowali się nawet liczbą ofiar, podnosząc ją
i do trzystu osób. Sami jednak strat nie ponieśli żadnych, mimo że
atakowali przecież silnie ufortyfikowany „garnizon niemiecki”.
Taktyka zaprzeczania

Gdy sprawa została nagłośniona po wszczęciu śledztwa przez IPN, zaczęły
pojawiać się publikacje innego rodzaju, negujące istotę wydarzeń.

Historyk izraelski Dov Levin (były członek oddziału „Śmierć Okupantom”)
stwierdził, że poruszenie tej sprawy spowodowane jest „złośliwymi
intencjami”. Ale w 2007 r. litewski wymiar sprawiedliwości też wszczął
podobne śledztwo. Reakcja środowiska żydowskiego była jednoznaczna –
potępiono to jako „wybryk antysemicki”. Mieszkańcom Koniuch zarzucono
natomiast, że mordowali Żydów, więc był to w pełni uzasadniony odwet,
ponieważ byli… niemieckimi „kolaborantami”! Już nie padały argumenty, że
stacjonował tam niemiecki garnizon. Ich rolę przejęli zatem… Polacy.
Twierdzono również, że bezbronnych cywilów nie tknięto. Śledztwo bardzo
szybko zostało umorzone.

Zaczęły się też ukazywać publikacje dzieci sprawców, w których przyjęto
dodatkową linię obrony, ocierającą się o absurd dla osób jako tako
znających ówczesne realia. Ale dla anglosaskiej opinii publicznej może to
być przekonujące, bo skąd mają znać zawiłości okupacji w Europie
Środkowo-Wschodniej, w tym i w Polsce?

Na przykład w 2008 r. ukazała się książka Michaela Barta i Laurel Corony
„Until Our Last Breath: A Holocaust Story of Love and Partisan Resistance”
(New York: St. Martin’s Press, 2008). Jest to biografia Leizera Barta
(policjanta z getta wileńskiego) i jego żony Zeni (Kseni) Lewinson-Bart,
którzy byli w żydowskiej „partyzantce” w Puszczy Rudnickiej. Ich syn
Michael napisał, że skoro nie wszyscy mieszkańcy spacyfikowanej wsi zginęli
w tej makabrycznej akcji (to prawda, że nielicznym udało się zbiec i ocalić
życie), to oznacza, iż „partyzanci” ich wcześniej o tym ostrzegli i ze
szlachetnej litości pozwolili im… uciec: „Każdemu w miasteczku, kto się
poddał, pozwolono odejść, lecz ci, którzy opierali się lub nie usłuchali
wezwań, aby się poddać, zostali zabici”.

Książka zebrała entuzjastyczne recenzje, ponieważ jakoby ukazała „moralne
dylematy członków żydowskiego ruchu oporu”. Przypomnijmy więc, że nie było
to miasteczko, tylko głucha wieś. Mieszkańców nikt nie ostrzegł, przeciwnie
– sprawcy zrobili wszystko, aby nikt nie uszedł z życiem, na szczęście nie
do końca skutecznie. Polacy nie mogli się poddać, bo przecież i tak byli
bezbronni, a sprawcy przystąpili do rzezi natychmiast.
Bez litości

Świadkowie nawet po kilkudziesięciu latach wspominali te wydarzenia ze
zgrozą, jak np. Stanisława Woronis: „Partyzanci sowieccy często zaglądali
do nas przedtem. Zwykle zjawiali się ze stanowczym rozkazem lub rewolwerem
w ręku, byśmy dali kury, świniaka lub inną żywność. Potem dokonywali wręcz
grabieżczych napadów, niczym bandyci. Nasi mężczyźni zbuntowali się. Nie
mieliśmy czym karmić własne dzieci. U niektórych bieda aż piszczała. Kiedy
zorganizowano samoobronę, rozprawiono się z nami w sposób bestialski,
stosując mord i ogień. Mogłabym zrozumieć męskie porachunki, ale mordowania
niewinnych ludzi, nigdy! To było gorsze niż wojna. Na wojnie ucieka się
przed kulą. Tych, kogo w Koniuchach kula nie trafiła, lub tylko raniła,
dobito żywcem. (…)

Strach i świst kul poza plecami będę pamiętać do końca dni. Tak, jak
płonącą wieś, daremnie błagającą o litość.

Wróciliśmy do Koniuch nie od razu. Partyzanci sowieccy czuwali i nie daj
Boże, jak kogoś znaleźli. Tego krwawego dnia zginęła też bliska rodzina
mego męża. Dwudziestoletnia Ania Woronis słynęła na całą okolicę ze swej
urody… Tak bardzo szkoda mi chłopaczka Antka Bobina. Młody, piękny,
pracowity. Nie mieszkał tu, służył u gospodarzy gdzie indziej. Ale akurat
odwiedził wieś rodzinną. Ojciec jego był w szpitalu w Bieniakoniach. A
Antek tak niewinnie zginął… Podobnie było z rodziną Pilżysów, która
przyjechała z Wilna, gdyż nabyła tu dom… Nie utrzymywaliśmy z nimi
bliższych kontaktów, gdyż mieszkali dalej, za rzeką. Wiem jednak, że mieli
dzieci… Czym zawiniły dzieci?… Molisowa np. miała córeczkę w wieku 1,5
roku. Trzymała ją na ręku, uciekając. Obie padły od kul…” („Nasza Gazeta”
(Wilno) 29 III – 4 IV 2001 r.).
Rozkazy w jidysz

Dowódcą żydowskich oddziałów w Puszczy Rudnickiej był Abba Kovner. Jest on
uważany za jednego z największych bohaterów żydowskiego ruchu oporu w
Europie. W 1997 r. otrzymał w United States Holocaust Memorial Museum
(założonym przez Miles Lerman Centre for Jewish Resistance) „Medal of
Resistance”, a w 2001 r. jego żona Vitka Kempner Kovner otrzymała nagrodę
specjalną „Certificate of Honor” za bohaterstwo i waleczne czyny. Podczas
uroczystej ceremonii w Izraelu Vitka Kovner podkreśliła, że Żydzi walczący
w Puszczy Rudnickiej sami uważali się za partyzantów żydowskich, nie
sowieckich: „Jestem dumna z tego, że dane mi było walczyć jako Żydówce,
członkini żydowskiego oddziału bojowego, pod rozkazami żydowskich dowódców,
w którym mówiło się i wydawało rozkazy w jidisz” („United States Holocaust
Memorial Museum”, Newsletter, February/March 2001). Wyróżniali się jednak
nie tylko językiem, ale też wyglądem zewnętrznym.

Informację o tym, jak wyglądali „partyzanci sowieccy” z Puszczy Rudnickiej
pod koniec okupacji niemieckiej (w lipcu 1944 r.), zawarł w swych
wspomnieniach prof. Czesław Zgorzelski („Przywołane z pamięci”, Lublin
1996). Gdy przedzierał się z grupą innych osób z Wilna w stronę Lidy,
postanowił zatrzymać się na niewielkim folwarczku w Bojkach: „Już
zbliżaliśmy się do zabudowań, gdy zza ogrodzenia wyłonił się (…) pan
Edward, (…) ostrzegł, że w pobliżu krąży banda (rzekomo partyzantów
sowieckich) z Puszczy Rudnickiej: dziwacznie poprzebierani – w łachmanach,
ale i w futrach, niektórzy z kolczykami w uszach, uzbrojeni w pistolety,
nie wyglądali wcale na partyzanckie wojsko sowieckie. Przeszli tędy właśnie
przed godziną”. Sowieci poddani byli bardzo surowej dyscyplinie wojskowej.
Byli wprawdzie kompletnie zdemoralizowani, słynęli z gwałtów i rabunków,
jednak nie chodzili po lesie w lipcu (!) w futrach i z kolczykami w uszach.
Można więc być pewnym, o kogo chodziło.

Miles Lerman w referacie wygłoszonym na Uniwersytecie DePaul w Chicago w
1998 r. (był wówczas przewodniczącym Rady Muzeum Holokaustu w USA)
stwierdził: „Żydowscy partyzanci byli zwykle pierwszymi ochotnikami w
najbardziej niebezpiecznych akcjach. Fakty dowodzą, że Żydzi odgrywali
pierwszoplanową rolę w partyzantce i walczyli odważnie w większości
partyzanckich grup w całej Europie”. Jeśli tak, to akcja w Koniuchach (a
wcześniej w Drzewicy, Nalibokach, Świńskiej Woli i wielu innych miejscach)
chluby im nie przyniosła.

W Polsce Ludowej oczywiście nie można było takich spraw badać, a nawet ich
przypominać. Ale nie do końca – Henoch Ziman vel Genrikas Zimanas, który
był jednym z dowódców sowieckiej „partyzantki” w Puszczy Rudnickiej, został
odznaczony… Orderem Wojennym Virtuti Militari. Mimo że sprawa znana jest od
kilkunastu lat, kapituła Orderu dotychczas go tego zaszczytu nie pozbawiła.
Dlaczego?

Dlaczego też „Gazeta Wyborcza”, tak czuła na wszelkie odchylenia od
„oficjalnych” ustaleń, nie przeprowadzi własnego śledztwa dotyczącego tej
zbrodni? W sprawie masakry z 8 maja 1943 r. w Nalibokach (w której zginęły
132 osoby, w tym wiele kobiet i dzieci) podjęła przecież taki trud. Piotr
Głuchowski i Marcin Kowalski zatytułowali swą książę tak: „Odwet. Prawdziwa
historia braci Bielskich” (Biblioteka „Gazety Wyborczej”, Warszawa 2009).
Co prawda, ich ustalenia zakończyły się katastrofą i obietnicą wydania
nowej wersji, bo „prawdziwa historia” okazała się ocieraniem o plagiat i
nieudolną kompilacją (redakcja zaznaczyła, że chodziło tylko o „braki i
uchybienia”). Piotr Głuchowski zapowiedział, że „w drugim wydaniu książki
błędów nie będzie”. Ponieważ do dziś drugiego wydania jednak nie ma,
autorzy tego wiekopomnego dzieła mogą być nadal zajęci retuszem tamtej
książki i być może nie mają czasu na badanie innej sprawy. A jeśli sprawę
Naliboków już zarzucili (o czym może świadczyć znaczny upływ czasu), mogą
się wziąć za sprawę Koniuch. Materiałów będą mieli aż nadto. I mogą
wyprzedzić znacznie organa śledcze…

Leszek Żebrowski



Data: 2014-01-31 15:37:06
Autor: szklanynocnik
Rusko ydowscy mordercy
uytkownik Mark Woydak napisa:
Mordowali bezbronnych



Od zbrodni popenionej przez sowieckich i ydowskich "partyzantw" w

Koniuchach, na obrzeu Puszczy Rudnickiej, mija wanie 70 lat.

Pilecki aby zdobyc informacje dal sie zamknac w obozie koncentracyjnym, przysluzyl sie zydziakom jak nikt inny, po wojnie nie znalazl sie ani jeden  zydziak aby go uratowac od UBeckiego zydziaka, nie znalazlo sie nawet pol czy cwierc zydziaka aby uratowac Pileckiego. Gdyby polacy byli w butach zydow, zaden polak wojny by nie przezyl.  Czy jakis zyd kogokolwiek uratowal?

Rusko ydowscy mordercy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona