Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Rzekome prawa wysiedlonych Niemców

Rzekome prawa wysiedlonych Niemców

Data: 2009-06-03 19:36:02
Autor: multivatinae
Rzekome prawa wysiedlonych Niemców

Rzekome prawa wysiedlonych Niemców


Z prof. Mirosławem Piotrowskim, historykiem z Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego, europosłem i kandydatem z ramienia PiS na kolejną kadencję
Parlamentu Europejskiego, rozmawia Adam Kruczek

W niemieckim tygodniku "Der Spiegel" ukazał się sztandarowy artykuł pt.
"Współsprawcy mordu na Żydach kolaborujący z Hitlerem", sugerujący, że holokaust
i zbrodnie hitlerowskie byłyby niemożliwe bez udziału pomocników z okupowanych
terenów, w tym z Polski. Czy to tylko sensacyjna medialna prowokacja, czy
element poważnej gry politycznej?
- Nie ulega wątpliwości, że ten artykuł jest jednym z ogniw polityki
historycznej lansowanej przez Niemców od wielu lat. I to nie tylko na
płaszczyźnie krajowej - myślę o Niemczech - ale także na płaszczyźnie
europejskiej. Kiedy pięć lat temu zostałem posłem do Parlamentu Europejskiego,
jego ówczesny przewodniczący Josep Borrell, Hiszpan, zakazał poruszania tematów
historycznych na forum PE, zarzucając Polakom i innym narodom Europy
Środkowowschodniej, że nieustannie to czynią. Dziś, pomimo tego zakazu, to
właśnie Niemcy są najbardziej aktywnym promotorem własnej polityki historycznej.
Zaczęło się od wyrażeń, rzekomo omyłkowych, o "polskich obozach
koncentracyjnych" i "polskich obozach zagłady". Ostra reakcja zarówno ówczesnych
polskich władz, jak i polskich posłów do PE, a także moje wywiady utrzymane w
ostrym tonie - w tym do "Naszego Dziennika" - spowodowały przeprosiny.
Permanentne pojawianie się tego rodzaju "pomyłek", a także tendencyjnych
artykułów, ma rzucać cień na Polaków, sugerując ich współudział w niemieckich
zbrodniach II wojny światowej.

Jaką wizję II wojny światowej kreuje niemiecka polityka historyczna?
- Niemcy dążą do oczyszczenia się z odpowiedzialności za zbrodnie II wojny
światowej i chcą uchodzić za jeden z krajów europejskich dotkniętych nazizmem, a
w konsekwencji za jedną z ofiar hitleryzmu. Dlatego tak unikają nazywania
poszkodowanych przez III Rzeszę ofiarami niemieckimi, stosując poprawny
politycznie zwrot "ofiary nazizmu". Nazizmu, hitleryzmu już nie ma, a naród
niemiecki żyje do dzisiaj. Chodzi o to, aby był czysty, nieuwikłany w
obciążające go zaszłości.

Jaki jest strategiczny cel tego rodzaju zabiegów? Czy chodzi tylko o pozbycie
się psychicznego dyskomfortu współczesnych Niemców, czy może Niemcy przygotowują
się w ten sposób do objęcia przywództwa w przyszłej zjednoczonej Europie?
- Nie jest tajemnicą, że Niemcy od wielu lat dążą do uzyskania dominującej
pozycji w Europie. Pierwszym krokiem było zjednoczenie Niemiec, drugim -
dominacja w Unii Europejskiej, a trzecim - przyszłe stworzenie armii
europejskiej, w której Niemcy odgrywałyby kluczową rolę. Stosunkowo świeża
pamięć o zbrodniach z okresu II wojny światowej, a szczególnie odpowiedzialność
za holokaust, utrudniają te starania. Jedną z metod pozbycia się tego obciążenia
jest podzielenie się odpowiedzialnością za ludobójstwo oraz relatywizowanie
niemieckiej winy za wywołanie wojny. Przypomnę, że to nie kto inny, ale politycy
niemieccy porównywali George'a Busha do Hitlera, gdy wybierał się na wojnę do Iraku.

Co Pan sądzi o merytorycznej wartości oskarżenia Polaków przez "Der Spiegel" o
współudział w holokauście?
- W każdej profesjonalnej manipulacji tego rodzaju zabiegi propagandowe muszą
zawierać jakiś element prawdy. Niemcy posługiwali się w swoim zbrodniczym dziele
zagłady pewną liczbą wyrzutków społecznych z poszczególnych krajów. Stanowili
oni jednak absolutny margines i pełnili niewielką rolę w niemieckiej machinie
zorganizowanego ludobójstwa dokonywanego na niewyobrażalną skalę. Odwracanie
proporcji, czynienie z marginesu czynnika współdecydującego, ekstrapolowanie
takich incydentów na całe narody oraz stawianie tezy, że bez tych jednostek cała
machina ludobójcza nie mogłaby funkcjonować, jest nie tylko błędem poznawczym,
ale - nie waham się użyć tego słowa - celowym fałszowaniem historii. Trzeba
przywrócić właściwą proporcję poszczególnym wydarzeniom historycznym,
usystematyzować to, co wielu Niemców, zwłaszcza polityków, chce w tej chwili
odwrócić, wykorzystując zamieszanie społeczne. A właściwy porządek rzeczy jest
taki, że to Niemcy wywołały II wojnę światową. Oni są za nią odpowiedzialni, bo
na drodze demokratycznej, bez jakiegokolwiek przymusu i z własnej woli wybrali
na swojego przywódcę Adolfa Hitlera.

W kontekście tak uprawianej polityki historycznej trudno spokojnie przyglądać
się rosnącej potędze Niemiec i eskalacji presji związanej z rzekomymi prawami
ludności niemieckiej wysiedlonej z ziem zachodnich.
- To nie jest przypadek, że największa w Niemczech, obok SPD, partia CDU-CSU
przyjmuje rezolucję, w której popiera postulaty Związku Wypędzonych, traktując
sprawę "wypędzeń" jako otwartą, a nawet zobowiązując się do tego, że "wypędzeni"
będą mogli wrócić na dawne tereny zamieszkania. Choć rezolucja charakteryzuje
się dużym stopniem ogólności, to oczywiste jest, że chodzi o członków Związku
Wypędzonych, którzy chcą wrócić na polskie ziemie zachodnie, a nie np. o Polaków
wysiedlonych z terenów wschodnich, którzy - aby wrócić na swoje - musieliby
emigrować poza granice UE. Ta rezolucja stanowi kolejne ogniwo w łańcuchu
logicznego ciągu zdarzeń tworzących politykę historyczną Niemiec. Oficjalnie
odżegnują się oni od polityki historycznej, piętnują np. Polaków odwołujących
się do historii (vide sprawa rotmistrza Witolda Pileckiego czy kwestionowanie 1
września 1939 roku jako daty wybuchu II wojny światowej), natomiast sami bez
nazywania rzeczy po imieniu niezwykle konsekwentnie tę politykę realizują. Jest
to także czytelny znak, wskazówka dla posłów, którzy będą zasiadać w największej
prawdopodobnie w Parlamencie Europejskim frakcji ludowej, w której CDU-CSU grać
będzie pierwsze skrzypce, aby również podjęli stosowne rezolucje i działali na
rzecz wypędzonych.

Czy jest możliwe, aby polscy europarlamentarzyści zasiadający w przyszłości w
tej największej frakcji PE, chcąc nie chcąc, wpisywali się w te niemieckie dążenia?
- "Chcąc nie chcąc" to dobre określenie w tym kontekście. Jest to wielce
prawdopodobne z tej racji, że Niemcy, którzy dominują we frakcji ludowej, mogą
narzucić i często narzucają dyscyplinę głosowania. I w tym sensie Polacy, czy
zechcą, czy też nie, będą musieli głosować za przeforsowanymi przez Niemców
rozwiązaniami.

Tymczasem politycy PO twierdzą, że to właśnie w największej frakcji będą mogli
skuteczniej bronić polskich interesów. Czy to tylko przedwyborcza retoryka?
- Oczywiście. Publicznie apeluję do kolegów z Platformy Obywatelskiej o
wskazanie, co konkretnie udało im się załatwić w czasie minionych pięciu lat,
gdy zasiadali w największej frakcji PE. Przecież ona liczyła ponad 280 członków,
a PO miała w niej 15 posłów, co stanowiło raptem 5 procent. Ja dowodzę, że
bardziej skuteczna w walce o polskie interesy jest przynależność do mniejszej
frakcji, jaką jest Unia na Rzecz Europy Narodów, której udało się przeforsować
np. korzystną dla Polski rezolucję w sprawie Gazociągu Północnego. Oczywiście
Polacy z największej frakcji przyłączyli się do nas, ale sami przez pięć lat nie
mogli takiej rezolucji przeforsować na forum swojej grupy, bo dominują w niej
Niemcy. Dlatego uważam, że lepiej zasiadać w mniejszej frakcji. W przyszłej
kadencji chcemy stworzyć ok. 100-osobową frakcję, w której nie będzie dyscypliny
głosowania, a każdy będzie mógł swobodnie wyrażać poglądy i głosować za nimi.
Sądzę, że w przededniu wyborów do PE koledzy, którzy szczycą się tym, iż
zamierzają należeć do największej frakcji w PE, powinni jasno określić, jak się
ustosunkowują do polityki historycznej Niemiec zarówno w aspekcie rezolucji
CDU-CSU w sprawie tzw. wypędzonych, jak też skandalicznej publikacji w "Der
Spiegel", wpisującej się w cały ciąg działań stanowiących realizację konkretnej
polityki historycznej prowadzonej przez Niemcy.

A propos polityki historycznej, dlaczego w europarlamencie nie został
zrealizowany pomysł, by polski bohater międzynarodowego formatu, rotmistrz
Witold Pilecki, został patronem Międzynarodowego Dnia Bohaterów Walki z
Totalitaryzmami?
- Mało się o tym mówi, ale w europarlamencie obok frakcji socjalistycznej mamy
frakcję komunistyczną. W sprawach ideowych zawiązuje ona przeważnie sojusz z
socjalistami, z Partią Zielonych, a nawet z częścią frakcji ludowej. Ta
komunistyczna frakcja kategorycznie twierdzi, że nie można w żaden sposób
porównywać totalitaryzmu komunistycznego z narodowosocjalistycznym. To sprawia,
że wielu posłów sądzi, iż niemożliwe jest uchwalenie żadnej klarownej rezolucji
potępiającej oba totalitaryzmy łącznie. Dlatego tak trudno było przeforsować
kandydaturę rotmistrza Pileckiego, który uosabia walkę z tymi dwoma zbrodniczymi
systemami.

W głosowaniu nad kandydaturą rotmistrza nie popisali się europosłowie Platformy
Obywatelskiej, którzy byli przeciw. Porozumienie Organizacji Kombatanckich i
Niepodległościowych wystąpiło do nich o honorowe wycofanie się z życia
politycznego...
- Trzeba przyznać, że w czasie głosowań w PE, gdy do poszczególnych aktów
prawnych wprowadza się po kilkaset poprawek, możliwa jest pomyłka, co - jak
utrzymują - zdarzyło się posłom PO. Tłumaczenie to charakteryzuje się jednak
niewielkim stopniem wiarygodności. Sprawa rotmistrza Pileckiego nie była tylko
jedną z wielu rezolucji z poprawkami głosowanych tego dnia. Przed jej
wprowadzeniem odbyły się w PE nagłaśniane przez stronę polską seminaria,
dyskusje, zapraszani byli historycy i politycy. W przedstawicielstwie polskim w
Brukseli odbyła się głośna wystawa, a przed samym głosowaniem rozesłano stosowne
e-maile z przypomnieniem. Jeśli po tak gruntownym przygotowaniu koledzy z PO
głosują tak, jak uwidoczniły wewnętrzne wydruki, to trudno uwierzyć w pomyłkę.

Tłumaczą, że poprawili swój błąd.
- Ale kiedy? Gdy "Nasz Dziennik" nagłośnił temat głosowania. Posłowie PO
wykalkulowali, że ta sprawa ich kompromituje, i na dzień przed upływem terminu
e-mailem przesłali swoje korekty do protokołu. Trzeba też pamiętać, że żadne
korekty nie mogą zmienić faktycznego wyniku głosowania. Stanowią tylko element
usprawiedliwienia. A zresztą, gdyby "Nasz Dziennik" opublikował tekst dwa dni
później, dokonanie tych korekt nie byłoby możliwe.

Jakie zadania w kwestii polityki historycznej czekają na polskich europosłów w
nowej kadencji PE? Czy przydaje się w tej pracy wykształcenie historyczne?
- Przyznam, że startując do Parlamentu Europejskiego pod hasłem pilnowania
polskich interesów narodowych i państwowych, nie sądziłem, że będę tam musiał
zajmować się historią. Przez myśl mi nie przeszło, że na tym forum kwestionowane
będą kluczowe dla polskiej historii i tożsamości narodowej daty i wydarzenia, że
będzie panować tam taki klimat intelektualno-moralny, w którym cytowanie słów
Ojca Świętego Jana Pawła II wywołuje buczenie i tupanie na sali. Okazało się, że
wątki historyczne, które splatają się w to, co nazwaliśmy w naszej rozmowie
polityką historyczną, nie wysuwają się co prawda na pierwszy plan w obradach PE,
ale funkcjonują intensywnie na drugim planie. To tam - poprzez wystawy,
przemówienia, rezolucje czy inne inicjatywy - trzeba nieustannie kontrować
zakusy innych krajów, a szczególnie Niemiec, do sterowania faktami historycznymi
w wygodnym dla nich kierunku, gdyż jest to podbudowa do realnej polityki, np.
ekonomicznej i gospodarczej. Ważne jest, aby do Parlamentu Europejskiego dostali
się posłowie, którzy w obliczu tych wyzwań nie wyrzekną się swoich korzeni i
prezentować będą nasz narodowy, polski punkt widzenia, bo niestety niektórzy z
naszych kolegów w minionej kadencji czasem o tym zapominali.

Dziękuję za rozmowę.


--


Rzekome prawa wysiedlonych Niemców

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona