Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   SBek tuska

SBek tuska

Data: 2013-11-15 09:07:52
Autor: Mark Woydak
SBek tuska


Przyznanie się po latach

W rządzie premiera Donalda Tuska pełni nie tylko funkcję ministra
administracji i cyfryzacji. To jeden z nieformalnych bliskich doradców
szefa rządu. Choć jego pozycja nie jest już tak mocna jak wcześniej, nadal
zachowuje mocne wpływy. Ale podobno myśli teraz bardziej o przeprowadzce do
Parlamentu Europejskiego niż o karierze na krajowym podwórku.

Michał Boni, rocznik 1954, urodził się w Poznaniu, ale swoje życie związał
z Warszawą. Kończył stołeczne Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Prusa w
1973 roku i – to ciekawostka – był w jednej klasie z prof. Piotrem
Glińskim, kandydatem PiS na nowego premiera. Boni jako humanista wybrał
studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie był
zatrudniony do 1990 roku jako pracownik naukowy. W 1980 roku zapisał się do
„Solidarności”, działał w jej podziemnych strukturach także po wprowadzeniu
stanu wojennego. Szyld „Solidarności” pomógł mu w karierze w III RP.

Michał Boni miał nie tylko burzliwe życie polityczne, ale również prywatne.
Był trzykrotnie żonaty. Pierwszą jego żoną była prof. Anna Nasiłowska,
pisarka i krytyk literacki. W połowie lat 80. związał się z Barbarą
Engelking, która obecnie jest szefową Centrum Badań nad Zagładą Żydów
Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. W ubiegłym roku
zawarł po raz trzeci związek – z młodszą o prawie 20 lat Hanną Jahns,
urzędnikiem Komisji Europejskiej.

TW „Znak”

Nie pełnił na tyle ważnych stanowisk w „Solidarności”, aby znaleźć się na
liście działaczy przeznaczonych do internowania w stanie wojennym. Wszedł
do władz Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego Wola, który zrzeszał
około stu komisji związku. Była to jedna z największych i najdłużej
działających podziemnych struktur „Solidarności”, niestety silnie
zinfiltrowana – jak pokazuje kazus Boniego – przez bezpiekę. Od marca 1983
r. aż do września 1989 r. pełnił funkcję redaktora naczelnego tygodnika
„Wola”, współpracował m.in. z Andrzejem Urbańskim i Maciejem Zalewskim.

W drugiej połowie lat 80. włączył się też w działalność Duszpasterstwa
Ludzi Pracy Wola i redagowanie podziemnego czasopisma „Praca”. Ta aktywność
pomogła mu w odegraniu istotnej roli w odradzającym się w 1989 r. związku,
bo został członkiem Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S”, a rok później
stanął na czele Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność”.

Boni nie przeszedł przez lata 80. bez skazy. W 1985 r. podpisał deklarację
współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, która swojemu nowemu tajnemu
współpracownikowi nadała pseudonim „Znak”. Z dokumentów wynika, że kontakty
TW „Znak” z bezpieką trwały do początku 1990 roku.

Profesor Ryszard Bugaj, dawny dobry kolega Boniego, nie krył, że krytycznie
oceniał postawę obecnego ministra. Nie chodzi nawet o to, że spotykał się z
esbekami, bo to robiło wielu ludzi „S”, ale że o rozmowach z bezpieką nie
informował innych działaczy podziemia. To niweczyło zabiegi SB, bo taki
agent był już nieprzydatny, i pomagało przez to uniknąć kłopotów wielu
ludziom. Co prawda pod koniec lat 80. Boni ujawnił swoją tajemnicę, ale
chyba niecałą. „Wiedzieliśmy, że Boni podpisał jakąś lojalkę w SB, ale nie
sądziliśmy, że na nas donosił” – wspominał Władysław Frasyniuk.

4 czerwca 1992 r. nazwisko posła Boniego wraz z pseudonimem znalazło się na
liście przygotowanej przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego
Macierewicza, który realizował uchwałę lustracyjną Sejmu.

Profesor Mirosław Dakowski, który też był zaangażowany w działalność
drugiego obiegu, relacjonował, że współpraca Boniego z SB wyszła na jaw w
1987 r., gdy zaczęto badać sprawę wykrycia przez esbeków kilku nielegalnych
drukarni. Co prawda prof. Dakowski zastrzegał, że tej sprawy nie należy
bezpośrednio wiązać z TW „Znak”, to jednak wielu ludzi odcięło się wtedy od
Boniego.

Przyznanie się po latach

Boni nie ukrywał swojego krytycznego stanowiska wobec lustracji, posługując
się klasycznymi argumentami całego antylustracyjnego środowiska, które
straszyło wojną domową, polowaniem na czarownice. Zwolenników lustracji
wyzywał „od Robespierrów i Dzierżyńskich”.

Gdy ujawniono tzw. listę Macierewicza, Boni podobno najpierw przyznał się
na posiedzeniu klubu parlamentarnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego do
współpracy z SB, ale błyskawicznie się z tego wycofał, gdy zobaczył, jak
skuteczna jest akcja zmierzająca do obalenia rządu Jana Olszewskiego.
Zapowiadał, że wytoczy proces Macierewiczowi. W jego obronie stanęło wiele
osób z podziemnej „S”, w tym Zbigniew Bujak, Zbigniew Janas, Henryk Wujec
oraz związkowcy z „S” Uniwersytetu Warszawskiego.

Podważano też wagę esbeckich materiałów, mówiono o „błahych fiszkach”. Boni
uzyskał też poparcie „Gazety Wyborczej” i innych mediów, przez co w
świadomości wielu Polaków pozostał jako ofiara „dzikiej lustracji”. Przez
wiele lat właśnie umieszczenie na „liście Macierewicza” nazwiska Boniego
było używane jako jeden z koronnych argumentów, jak krzywdzące jest
ujawnianie nazwisk domniemanych tajnych współpracowników SB, bo jest tam
„pełno fałszywek”.

Jednak o współpracy Boniego wiadomo było już od 1991 r., gdy ówczesny szef
Urzędu Ochrony Państwa Andrzej Milczanowski przygotował własną listę
agentów. Premierem był wtedy Jan K. Bielecki z KLD, a szefem tej partii…
Donald Tusk. Dlatego dla obecnego premiera nie było zaskoczeniem, gdy 31
października 2007 r. Boni przyznał się do współpracy z SB. Łzawa historia
„skrzywdzonego bohatera podziemia” trwała więc 15 lat.

W polityce i poza nią

Problemy lustracyjne nie przerwały kariery Boniego, który w 1990 r. został
wiceministrem pracy, a w 1991 r. kierował tym resortem. W tym też roku
został posłem z listy KLD i od tamtej pory datuje się jego przyjaźń z
Donaldem Tuskiem. Z nadania Kongresu był ponownie wiceministrem pracy w
rządzie Hanny Suchockiej.

Gdy liberałowie, których zabrakło w Sejmie po wyborach w 1993 r., połączyli
się z Unią Demokratyczną, Boni wszedł do nowej partii – Unii Wolności i
kierował jej strukturami na Mazowszu. Pozostał w tej partii do 2005 r., nie
opuścił UW razem z Donaldem Tuskiem, gdy powstawała Platforma Obywatelska.
Ale nadal pozostawał w orbicie Tuska i bez większych kłopotów po kilku
latach przyłączył się do PO. Cieszył się tak dużym zaufaniem Tuska, że w
2007 r. został zaangażowany do pisania programu wyborczego partii, a potem
wszedł do kancelarii premiera.

Po tym, jak przestał być ministrem i posłem, Boni zaangażował się w biznes.
Był doradcą w funduszu Enterprise Investors, działał też w Fundacji Stefana
Batorego (był m.in. dyrektorem Programu Reform Polityki Społecznej).

Na dworze Tuska

Przez rok (od stycznia 2008 do stycznia 2009 r.) Boni był sekretarzem stanu
w kancelarii premiera Tuska, gdzie kierował Zespołem Doradców
Strategicznych szefa rządu. Potem przyszedł awans na ministra bez teki –
kierował Komitetem Stałym Rady Ministrów. W drugim gabinecie koalicji PO –
PSL Boni stanął na czele resortu cyfryzacji.

Politycy PO podkreślają, że Tusk zawsze mógł liczyć na Boniego, choćby po
katastrofie smoleńskiej, gdy kierował on międzyresortowym zespołem
koordynującym działania instytucji państwowych w tej kwestii. I choć zespół
niczym specjalnym się nie zajmował, poza zorganizowaniem pogrzebów ofiar,
Boni mocno odciążył premiera.

– Minister to nasz człowiek do zadań specjalnych – mówią zgodnie
parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej. I przypominają, że to on pierwszy
rzucił pomysł zwiększenia stawki podatku VAT, wydłużenia wieku
emerytalnego, podniesienia składki rentowej, likwidacji Funduszu
Kościelnego.

– To było zabawne, bo ludzie oburzali się na Boniego za takie pomysły.
Premier czy minister finansów Jacek Rostowski początkowo zaprzeczali, aby
rząd planował realizować to, co podnosił Boni, a potem jakoś dziwnym trafem
wszystkie te pomysły przybierały kształt projektów ustaw – mówi poseł PO z
Mazowsza. – Jedyne, co mu nie wyszło, to obrona otwartych funduszy
emerytalnych. Tutaj przegrał z ciężkimi realiami budżetowymi – dodaje.

Michał Boni podobno myśli teraz o przeprowadzce do Brukseli. Dlatego coraz
głośniej w PO słychać, że lobbuje za tym, żeby Tusk wystawił go na listę w
wyborach do Parlamentu Europejskiego. Minister uznał, że w krajowej
polityce już więcej nie osiągnie, a praca w PE będzie nie tylko mniej
stresująca, ale i lepiej płatna. – No i nie będzie się musiał tłumaczyć
mediom z wydatków na wyjazdy do Brukseli, bo tabloidy oskarżają go, że pod
pozorem służbowych delegacji jeździ tam tylko po to, żeby spotykać się z
żoną. Jak będzie europosłem, nie będzie takiej potrzeby – podkreśla jeden
ze znajomych Michała Boniego. – Wyjedzie bez żalu, bo w ministerstwie nie
osiągnął oszałamiających sukcesów – dodaje.

Jego wyjazd z ulgą przyjmie wielu klubowych kolegów, którzy odnoszą się do
Boniego co najmniej z rezerwą. Jak do każdej osoby mającej – przynajmniej
do niedawna – status szarej eminencji. Jeden z senatorów przytacza nam
satyryczny wierszyk na jego temat, jaki kiedyś krążył po parlamencie i
partyjnych korytarzach:

Premier Jaś Bielecki, nie żałując mu płacy,

Mianował go szefem ministerstwa pracy.

– A dzisiaj kto to tak za Tuskiem z wazeliną goni?

– A któżby inny?! Przecież to minister Boni!

Krzysztof Losz

Data: 2013-11-15 16:41:50
Autor: Mark Woydak
SBek tuska
PiS-owski PSYCHOPATA podpisyjący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze ta KANALIA
podszywa sie pod moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie
alkoholowej. Tani alkohol i marne wina dokonaly calkowitego spustoszenia w
mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla niego ratunku! Módlmy się bracia i
siostry! Wspierajmy go w tych cięzkich chwilach! Nie ma nikogo oporócz nas!
Nawet zdychający pies i wyleniały ze starości kot go opuścili! Módlmy się
bracia i siostry! Nadzieja na pełny powrót do zdrowia tego osobnika jest
niewielka ale spełnijmy chrześciański obowiązek! Wnośmy modły za
PiS-owskiego chorego psychicznie brata!

MW

--

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości news:wzx1x5lh5eg7$.11tjfta3ca5vp$.dlg40tude.net...


Przyznanie się po latach

W rządzie premiera Donalda Tuska pełni nie tylko funkcję ministra
administracji i cyfryzacji. To jeden z nieformalnych bliskich doradców
szefa rządu. Choć jego pozycja nie jest już tak mocna jak wcześniej, nadal
zachowuje mocne wpływy. Ale podobno myśli teraz bardziej o przeprowadzce do
Parlamentu Europejskiego niż o karierze na krajowym podwórku.

Michał Boni, rocznik 1954, urodził się w Poznaniu, ale swoje życie związał
z Warszawą. Kończył stołeczne Liceum Ogólnokształcące im. Bolesława Prusa w
1973 roku i – to ciekawostka – był w jednej klasie z prof. Piotrem
Glińskim, kandydatem PiS na nowego premiera. Boni jako humanista wybrał
studia na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie był
zatrudniony do 1990 roku jako pracownik naukowy. W 1980 roku zapisał się do
„Solidarności”, działał w jej podziemnych strukturach także po wprowadzeniu
stanu wojennego. Szyld „Solidarności” pomógł mu w karierze w III RP.

Michał Boni miał nie tylko burzliwe życie polityczne, ale również prywatne.
Był trzykrotnie żonaty. Pierwszą jego żoną była prof. Anna Nasiłowska,
pisarka i krytyk literacki. W połowie lat 80. związał się z Barbarą
Engelking, która obecnie jest szefową Centrum Badań nad Zagładą Żydów
Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk. W ubiegłym roku
zawarł po raz trzeci związek – z młodszą o prawie 20 lat Hanną Jahns,
urzędnikiem Komisji Europejskiej.

TW „Znak”

Nie pełnił na tyle ważnych stanowisk w „Solidarności”, aby znaleźć się na
liście działaczy przeznaczonych do internowania w stanie wojennym. Wszedł
do władz Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego Wola, który zrzeszał
około stu komisji związku. Była to jedna z największych i najdłużej
działających podziemnych struktur „Solidarności”, niestety silnie
zinfiltrowana – jak pokazuje kazus Boniego – przez bezpiekę. Od marca 1983
r. aż do września 1989 r. pełnił funkcję redaktora naczelnego tygodnika
„Wola”, współpracował m.in. z Andrzejem Urbańskim i Maciejem Zalewskim.

W drugiej połowie lat 80. włączył się też w działalność Duszpasterstwa
Ludzi Pracy Wola i redagowanie podziemnego czasopisma „Praca”. Ta aktywność
pomogła mu w odegraniu istotnej roli w odradzającym się w 1989 r. związku,
bo został członkiem Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej „S”, a rok później
stanął na czele Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność”.

Boni nie przeszedł przez lata 80. bez skazy. W 1985 r. podpisał deklarację
współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, która swojemu nowemu tajnemu
współpracownikowi nadała pseudonim „Znak”. Z dokumentów wynika, że kontakty
TW „Znak” z bezpieką trwały do początku 1990 roku.

Profesor Ryszard Bugaj, dawny dobry kolega Boniego, nie krył, że krytycznie
oceniał postawę obecnego ministra. Nie chodzi nawet o to, że spotykał się z
esbekami, bo to robiło wielu ludzi „S”, ale że o rozmowach z bezpieką nie
informował innych działaczy podziemia. To niweczyło zabiegi SB, bo taki
agent był już nieprzydatny, i pomagało przez to uniknąć kłopotów wielu
ludziom. Co prawda pod koniec lat 80. Boni ujawnił swoją tajemnicę, ale
chyba niecałą. „Wiedzieliśmy, że Boni podpisał jakąś lojalkę w SB, ale nie
sądziliśmy, że na nas donosił” – wspominał Władysław Frasyniuk.

4 czerwca 1992 r. nazwisko posła Boniego wraz z pseudonimem znalazło się na
liście przygotowanej przez ministra spraw wewnętrznych Antoniego
Macierewicza, który realizował uchwałę lustracyjną Sejmu.

Profesor Mirosław Dakowski, który też był zaangażowany w działalność
drugiego obiegu, relacjonował, że współpraca Boniego z SB wyszła na jaw w
1987 r., gdy zaczęto badać sprawę wykrycia przez esbeków kilku nielegalnych
drukarni. Co prawda prof. Dakowski zastrzegał, że tej sprawy nie należy
bezpośrednio wiązać z TW „Znak”, to jednak wielu ludzi odcięło się wtedy od
Boniego.

Przyznanie się po latach

Boni nie ukrywał swojego krytycznego stanowiska wobec lustracji, posługując
się klasycznymi argumentami całego antylustracyjnego środowiska, które
straszyło wojną domową, polowaniem na czarownice. Zwolenników lustracji
wyzywał „od Robespierrów i Dzierżyńskich”.

Gdy ujawniono tzw. listę Macierewicza, Boni podobno najpierw przyznał się
na posiedzeniu klubu parlamentarnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego do
współpracy z SB, ale błyskawicznie się z tego wycofał, gdy zobaczył, jak
skuteczna jest akcja zmierzająca do obalenia rządu Jana Olszewskiego.
Zapowiadał, że wytoczy proces Macierewiczowi. W jego obronie stanęło wiele
osób z podziemnej „S”, w tym Zbigniew Bujak, Zbigniew Janas, Henryk Wujec
oraz związkowcy z „S” Uniwersytetu Warszawskiego.

Podważano też wagę esbeckich materiałów, mówiono o „błahych fiszkach”. Boni
uzyskał też poparcie „Gazety Wyborczej” i innych mediów, przez co w
świadomości wielu Polaków pozostał jako ofiara „dzikiej lustracji”. Przez
wiele lat właśnie umieszczenie na „liście Macierewicza” nazwiska Boniego
było używane jako jeden z koronnych argumentów, jak krzywdzące jest
ujawnianie nazwisk domniemanych tajnych współpracowników SB, bo jest tam
„pełno fałszywek”.

Jednak o współpracy Boniego wiadomo było już od 1991 r., gdy ówczesny szef
Urzędu Ochrony Państwa Andrzej Milczanowski przygotował własną listę
agentów. Premierem był wtedy Jan K. Bielecki z KLD, a szefem tej partii…
Donald Tusk. Dlatego dla obecnego premiera nie było zaskoczeniem, gdy 31
października 2007 r. Boni przyznał się do współpracy z SB. Łzawa historia
„skrzywdzonego bohatera podziemia” trwała więc 15 lat.

W polityce i poza nią

Problemy lustracyjne nie przerwały kariery Boniego, który w 1990 r. został
wiceministrem pracy, a w 1991 r. kierował tym resortem. W tym też roku
został posłem z listy KLD i od tamtej pory datuje się jego przyjaźń z
Donaldem Tuskiem. Z nadania Kongresu był ponownie wiceministrem pracy w
rządzie Hanny Suchockiej.

Gdy liberałowie, których zabrakło w Sejmie po wyborach w 1993 r., połączyli
się z Unią Demokratyczną, Boni wszedł do nowej partii – Unii Wolności i
kierował jej strukturami na Mazowszu. Pozostał w tej partii do 2005 r., nie
opuścił UW razem z Donaldem Tuskiem, gdy powstawała Platforma Obywatelska.
Ale nadal pozostawał w orbicie Tuska i bez większych kłopotów po kilku
latach przyłączył się do PO. Cieszył się tak dużym zaufaniem Tuska, że w
2007 r. został zaangażowany do pisania programu wyborczego partii, a potem
wszedł do kancelarii premiera.

Po tym, jak przestał być ministrem i posłem, Boni zaangażował się w biznes.
Był doradcą w funduszu Enterprise Investors, działał też w Fundacji Stefana
Batorego (był m.in. dyrektorem Programu Reform Polityki Społecznej).

Na dworze Tuska

Przez rok (od stycznia 2008 do stycznia 2009 r.) Boni był sekretarzem stanu
w kancelarii premiera Tuska, gdzie kierował Zespołem Doradców
Strategicznych szefa rządu. Potem przyszedł awans na ministra bez teki –
kierował Komitetem Stałym Rady Ministrów. W drugim gabinecie koalicji PO –
PSL Boni stanął na czele resortu cyfryzacji.

Politycy PO podkreślają, że Tusk zawsze mógł liczyć na Boniego, choćby po
katastrofie smoleńskiej, gdy kierował on międzyresortowym zespołem
koordynującym działania instytucji państwowych w tej kwestii. I choć zespół
niczym specjalnym się nie zajmował, poza zorganizowaniem pogrzebów ofiar,
Boni mocno odciążył premiera.

– Minister to nasz człowiek do zadań specjalnych – mówią zgodnie
parlamentarzyści Platformy Obywatelskiej. I przypominają, że to on pierwszy
rzucił pomysł zwiększenia stawki podatku VAT, wydłużenia wieku
emerytalnego, podniesienia składki rentowej, likwidacji Funduszu
Kościelnego.

– To było zabawne, bo ludzie oburzali się na Boniego za takie pomysły.
Premier czy minister finansów Jacek Rostowski początkowo zaprzeczali, aby
rząd planował realizować to, co podnosił Boni, a potem jakoś dziwnym trafem
wszystkie te pomysły przybierały kształt projektów ustaw – mówi poseł PO z
Mazowsza. – Jedyne, co mu nie wyszło, to obrona otwartych funduszy
emerytalnych. Tutaj przegrał z ciężkimi realiami budżetowymi – dodaje.

Michał Boni podobno myśli teraz o przeprowadzce do Brukseli. Dlatego coraz
głośniej w PO słychać, że lobbuje za tym, żeby Tusk wystawił go na listę w
wyborach do Parlamentu Europejskiego. Minister uznał, że w krajowej
polityce już więcej nie osiągnie, a praca w PE będzie nie tylko mniej
stresująca, ale i lepiej płatna. – No i nie będzie się musiał tłumaczyć
mediom z wydatków na wyjazdy do Brukseli, bo tabloidy oskarżają go, że pod
pozorem służbowych delegacji jeździ tam tylko po to, żeby spotykać się z
żoną. Jak będzie europosłem, nie będzie takiej potrzeby – podkreśla jeden
ze znajomych Michała Boniego. – Wyjedzie bez żalu, bo w ministerstwie nie
osiągnął oszałamiających sukcesów – dodaje.

Jego wyjazd z ulgą przyjmie wielu klubowych kolegów, którzy odnoszą się do
Boniego co najmniej z rezerwą. Jak do każdej osoby mającej – przynajmniej
do niedawna – status szarej eminencji. Jeden z senatorów przytacza nam
satyryczny wierszyk na jego temat, jaki kiedyś krążył po parlamencie i
partyjnych korytarzach:

Premier Jaś Bielecki, nie żałując mu płacy,

Mianował go szefem ministerstwa pracy.

– A dzisiaj kto to tak za Tuskiem z wazeliną goni?

– A któżby inny?! Przecież to minister Boni!

Krzysztof Losz

SBek tuska

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona