Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Siódma pieczęć Platformy Obywatelskiej

Siódma pieczęć Platformy Obywatelskiej

Data: 2010-06-16 23:56:16
Autor: sam
Siódma pieczęć Platformy Obywatelskiej

Siódma pieczęć Platformy Obywatelskiej

Na polnej drodze wędrowny Dziad znajduje pobitą, zdychającą kobyłkę. Ktoś wypędził ją z gospodarstwa, a wcześniej nad nią się znęcał. W przypływie współczucia i oburzenia losem zwierzęcia Dziad rzuca klątwę na wieś, z której kobyłkę wygnano ("Niech się diabeł pośród was urodzi, za zmarnowanie cudnej kobyłki"). Taką sceną zaczyna się film Jana Jakuba Kolskiego "Jańcio Wodnik". Dalsza część filmu to egzemplifikacja myśli wyrażonej w jego introdukcji.

Jan Jakub Kolski, posługując się parabolą, ukazuje w "Jańciu Wodniku" skutki wyrzeknięcia się przez człowieka miłości, życzliwości, poczucia odpowiedzialności za innych, prostoty, uczciwości, wiary, wszystkiego tego, co składa się na szlachetny wymiar życia. I mówi o konsekwencjach takiego stanu, o tym, co rodzi "zmarnowanie cudnej kobyłki", czyli wyzbycie się duszy, a tym samym godności. Są nimi chociażby utrata mocy "uzdrawiania", utrata pogody ducha, spokoju, poczucia piękna istnienia.

Od Jańcia do Stygmy

Tytułowy bohater z racji tego, jaki jest, ma dar czynienia cudów. Za pomocą posłusznej mu wody uzdrawia "chorych". Nie żąda za to, co robi, żadnej zapłaty. Zadawala się tym, co ludzie mu dadzą, wystarczy mu, że przyczynia się do ludzkiego szczęścia. Zdolności Jańcia Wodnika są cudem i nie są cudem. Te zdolności w zasadzie posiada każdy z nas, o ile potrafi obdarzyć innych dobrym słowem, uśmiechem, o ile jest ludzki, jest gotowy nieść pomoc innym - to wszystko ma przecież siłę "uzdrawiania".

Idylliczne życie Jańcia Wodnika nie trwa jednak długo, kończy się wraz z przejściem bohatera na stronę życia, którego głównym celem jest odczuwanie hedonistycznej przyjemności. Na swej drodze Jańcio spotyka Stygmę, wędrownego oszusta udającego stygmatyka. Stygma to w istocie symbol "cienia", który istnieje w każdym człowieku; to druga strona, ciemna strona ludzkiej natury. Bohater filmu Jana J. Kolskiego powoli, w sposób dla siebie niezauważalny, tracąc pamięć o duszy, przechodzi na drugą stronę samego siebie, uznając za najważniejsze wartości materialne, używając życia, jak tylko się da.

Niekiedy mam wrażenie, że historię opowiedzianą w "Janciu Wodniku" można rozpatrywać nie tylko w kontekście spotkania człowieka z samym sobą, z innymi ludźmi, ale i w kontekście tego, co dzieje się w naszej polityce, w związku z modelem sprawowania władzy, który przyjęto w naszym kraju. Polityka rządu, strategia działania PO, postępowanie jej satelitów (chociażby w postaci niektórych dziennikarzy) to wszystko w dużym stopniu sprawiło, że "Jańcio", który był potencjalnością piękna, tkwiącą w naszym narodzie, zaczął przepoczwarzać się w coś, co wywołuje rozczarowanie, smutek, niepokój, a nawet krzyk protestu.

"Sezamie, otwórz się"

Niedługo miną trzy lata, kiedy zostaliśmy doświadczeni ludźmi, którzy chcieli być naszymi "uzdrowicielami" i zapragnęli czynić cuda w imię naszego dobra. Donald Tusk w swoim przemówieniu, wygłoszonym podczas uroczystości powołania i zaprzysiężenia członków rządu przez prezydenta RP, mówił, że "w Polsce możliwa jest dobra zmiana, że w Polsce możliwy jest dobry przełom" i wyraził chęć, by rząd mógł w spokoju zajmować się "tym, co dla Polaków najważniejsze: ich zdrowiem, ich zarobkami, spokojem i bezpieczeństwem w życiu publicznym." Uzdrowienie Polski miało więc nastąpić przez pracę, zarabianie pieniędzy, odnajdowanie spokoju w życiu rodzinnym, w sobotnio-niedzielnych spotkaniach ze znajomymi, w uprawianiu sportu (bo wiadomo: w zdrowym ciele zdrowy duch), w poczuciu, że władza czuwa nad naszym bezpieczeństwem. W swoim expose premier przedstawił się jako człowiek skromny, pokorny, jako jeden z wielu, któremu przyszło wyrokiem losu pełnić zaszczytną funkcję. Zobaczyliśmy wówczas człowieka, który chce służyć innym, pragnie "nisko kłaniać się Polakom" i ma zamiar ufać ludziom. Oto przyszedł do nas wróg "podstępnych machinacji czy kuluarowych politycznych gier", przeciwnik konfliktów, który zapragnął w akcie ratowania Polski zdjąć z niej "ponurą klątwę (.) cynicznego konformizmu elit władzy", politycznego oportunizmu, cwaniactwa, wykorzystywania władzy wyłącznie dla własnych interesów pod po przykrywką "pięknych idei, czasami własnych obsesji", pragnienia panowania nad wszystkimi.

Zdejmowanie "klątwy" z Polski miało, zdaniem Donalda Tuska, dokonać się dzięki "zdrowemu chłopskiemu myśleniu", wzbudzeniu w ludziach "pozytywnej energii", niewtrącaniu się w ich sprawy, zapewnieniu im na nowo wolności, a co więcej i "swobodnego działania". Nie dość tego, nowy premier zapewniał, że w odczynianiu zła, które spadło na Polskę, będzie kierował się nauką Kościoła, szerząc ideę solidarności i miłości. A wszystko to po to, żeby Polacy "wiedli normalny żywot... Żywot ludzi przyzwoitych, wolnych, żywot ludzi, którym żyje się coraz lepiej, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc. Nic więcej. Ale aż tyle." W worku darów, którymi PO zamierzało obdarzyć społeczeństwo, znaleźć można było jeszcze inne paczuszki: wspieranie przedsiębiorczości, stopniowe obniżanie podatków, wzrost płac, przeciwstawianie się tym wszystkim, którzy przyjmą strategię "wyrwać jak najwięcej, wydrzeć, ile kto zdoła", ograniczenie wzrostu długu publicznego, "wprowadzenie euro" (ach, czego tam nie było!)

Stratowana arkadia

Z biegiem czasu okazało się jednak, że sezam PO jest pusty i że a(po)stołowie miłości zamiast obietnicy uprawiania miłości, zaczęli bezlitośnie okładać wszystkich tych, którzy nie śpiewali pieśni na ich cześć, każąc jednocześnie myśleć społeczeństwu, że uwalniają je od "warcholstwa, obciachu, karłów moralnych."

Pod panowaniem PO gdzieś znikły wielkie cele, które ostatecznie zamieniono na zasadę koncentrowania się na codziennych problemach. Nie powstał ani jeden projekt narodowy, który mógłby być środkiem umacniania więzi tworzących silną, zintegrowaną wspólnotę narodową, mającą poczucie swojej szczególnej wartości i wyjątkowego dorobku cywilizacyjnego. Nie stał się nim projekt budowy, autostrad, gazoportu, budowy elektrowni atomowej, ani tak naprawdę projekt "Euro 2012". Trudno za taki projekt uważać budowę "orlików"; można co najwyżej rozpatrywać go w wymiarze regionalnym, ale nie narodowym. A przecież pomysłów na taki projekt, oprócz wymienionych, mogłoby być bez liku, np. projekt modernizacji i wykorzystania istniejących u nas szlaków wodnych, projekt przebudowy kolei, zagospodarowania wschodnich terenów naszego kraju pod względem turystycznym, projekt rewitalizacji naszych miast. Trudno mieć nadzieję, że ludzie w ramach wspólnot lokalnych, w ramach inicjatyw społecznych takie projekty będą realizowali. W tym względzie potrzebna jest siła, praca państwa, jego instytucji. Mam wrażenie, że nasz rząd z tego rodzaju zadania dawno zrezygnował, w przekonaniu, że jego rola sprowadza się jedynie do administrowania państwem. To rząd, który zachęca obywateli, do tego, żeby "coś tam sobie majsterkowali we własnym zakresie", który jednocześnie obiecuje, że nie będzie nadto przeszkadzał w tym "majsterkowaniu", i w zasadzie do tego sprowadza się jego polityka gospodarcza.

Potrzebna jest nam wizja państwa, ale tej wizji nie ma; zapomniano o niej pogrążając się całkowicie w sprawach prozaicznych. W zamian przekonano obywateli do egzystencji, której symbolem jest kultura festynu, bazaru, karnawału. Upowszechniono wzory życia, które przyczyniają się do jego zbanalizowania. Zapomniano przy tym o przyszłości, ale i o przeszłości, starając się jednocześnie zastąpić w naszej świadomości pojęcie "społeczeństwo patriotyczne" pojęciem "społeczeństwo obywatelskie".

Charakter polityki, który objawił się nam w czasie sprawowania władzy przez PO, to polityka konfliktu. Wzbudzano go najczęściej na płaszczyźnie relacji rząd - prezydent. Istota tego konfliktu sprowadzała się do zapewnienia sobie przez PO legitymizacji władzy. Miała się ona dokonywać w oparciu o wywołanie w społeczeństwie lęku, stale rozdmuchiwanego w kontekście zachowań prezydenta Lecha Kaczyńskiego i działań PiS-u. Politycy PO tym samym starali się zniszczyć te ośrodki władzy, które wobec ich działań pełniły funkcje kontrolne. I o dziwo, społeczeństwo w większości dało przyzwolenie na to niszczenie, pozwoliło się spacyfikować.

Doszło do paradoksalnej sytuacji: władza, która nieustannie dąży do zawłaszczenia jak największej przestrzeni politycznej, do przejęcia kontroli nad najważniejszymi instytucjami państwowymi, społecznymi, mająca w tym względzie duże "sukcesy", przedstawiała się jako ta, która "nic nie może zrobić wobec kreciej roboty prezydenta". W propagandzie PO zwłaszcza prezydent Lech Kaczyński urósł do potężnego złego dżina. W tym kontekście można powiedzieć, że jednak PO stworzyła jeden projekt narodowy, wokół realizacji, którego miało toczyć się życie społeczne - to zamknięcie "złego dżina" w butelce. Co w konsekwencji doprowadziło do zszargania autorytetu instytucji prezydenta, a tym samym autorytetu naszego państwa. Tego rodzaju działanie spowodowało równocześnie wycofanie się wielu ludzi z życia społecznego na rzecz budowania "prywatnych arkadii".

PO w ciągu sprawowania władzy przez ostatnie trzy lata miała naprawdę sytuację komfortową: większość parlamentarna, słaba opozycja, prezydent o prerogatywach, które dla władzy PO nie stanowiły jakiegoś szczególnego zagrożenia, brak destabilizujących życie społeczne strajków, stały dopływ gotówki w postaci funduszy unijnych, dobrze funkcjonująca gospodarka (dzięki dobremu wyregulowaniu jej mechanizmów w czasie funkcjonowania rządu Jarosława Kaczyńskiego), względnie stabilna sytuacja polityczna w naszej części Europy. Czego chcieć wiecej? Okazało się jednak, że to było za mało dla rządu Donalda Tuska, żeby realizować różnego rodzaju projekty, reformy -  zaczęliśmy dowiadywać się prawie każdego dnia o kopaniu przez prezydenta wilczych dołów, rzucaniu przez niego kłód pod nogi ekipie Donalda Tuska. Nasza rzeczywistość polityczna zaczęła przypominać sytuację, w której żona rozbija filiżankę w kuchni i krzyczy na męża, który jest w pokoju, że to przez niego, bo nie przyszedł jej pomóc zrobić herbaty.

Polityka rządu polegająca na podtrzymywaniu konfliktu między nim a prezydentem to jednocześnie polityka przenoszenia napięć społecznych w relacjach rząd - społeczeństwo na inną płaszczyznę życia publicznego. To dążenie do polaryzacji społeczeństwa i tym samym budowanie silnego elektoratu PO. Niestety, siłą scalającą ten elektorat stały się wyłącznie emocje, w dodatku negatywne, wyrażające się w formie niechęci, a czasami zapiekłej nienawiści do PiS-u, a zwłaszcza, jak określano wroga, "do braci Kaczyńskich".

Ostry konflikt wymaga zdecydowanych jego aktorów i wyrazistego języka. Ci aktorzy w końcu pojawili się. Sposób ich bycia, sposób myślenia doskonale oddaje Edek, bohater "Tanga" Sławomira Mrożka. Edek to po prostu zadowolony z siebie cham, zwyczajny prostak, dla którego nie istnieją żadne autorytety i który nie poczuwa się do przestrzegania wartości etycznych. Edek bierze sobie, co chce, robi, co chce. To wytwór pop kultury w jej najbardziej tandetnym wydaniu. Edek nie ma żadnych kompleksów, żadnych zahamowań, nic go nie dziwi, nic nie szokuje, poza tymi, których nie lubi, z tymi lubi rozprawiać się brutalnie, przy użyciu siły, ale nie bynajmniej siły ducha, bo jako takiego w sobie nie ma. Z Edkiem nierozerwalnie wiąże się także zwulgaryzowanie życia, języka. Sposób, w jaki Polacy zaczęli posługiwać się na co dzień językiem, woła o pomstę do nieba - to język niechlujny, ubogi, który został pozbawiony etykiety językowej. Nasz współczesny język jest pochodną naszej rzeczywistości politycznej i jednocześnie lustrem, w którym odbija się jej charakter. Zwyczajnie jako społeczeństwo ulegliśmy palikotyzacji, a język polski spalikocił się.

PO udało się zaśmiecić ludzkie umysły quasi-problemami, np. społeczeństwo przez wiele tygodni śledziło z zapartym tchem losy podtopionego w wannie laptopa, albo było na tropie pewnego dorsza kupionego przez pewnego urzędnika państwowego. Trzy lata rządów PO, to także czas, kiedy Polska przestała odgrywać szczególną rolę w Europie Środkowej. Zaczęliśmy ostatecznie rozpływać się w nijakości, na nowo staliśmy się państwem bez szczególnego wyrazu, na którego słowa nikt już specjalnie nie zwraca uwagi.

Powrót Jańcia Wodnika

Po co o tym wszystkim piszę? W zasadzie po to, żeby powiedzieć wam, że Jańcio, kiedy uświadamia sobie, co uczynił ze swojego życia, stając się człowiekiem podobnym do Stygmy, zobaczywszy że stracił dar, który kiedyś posiadał, postanowił wrócić ze świata do domu. Kiedy wrócił, usiadł na ławeczce przed domem. I tak siedział. I siedział. Próbował cofnąć czas. Okazało się jednak, że czasu cofnąć się nie da.


Artur Lewczuk

Siódma pieczęć Platformy Obywatelskiej

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona