Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Sitwa michnika - kulisy przejmowania wadzy

Sitwa michnika - kulisy przejmowania wadzy

Data: 2014-12-13 22:31:47
Autor: Mark Woydak
Sitwa michnika - kulisy przejmowania wadzy


„Byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami”. Kulisy przejmowania władzy w
środowisku opozycji przez grupę Michnika

Jeszcze przed wyjazdem do USA (w 1985 r. – PS) dowiedziałam się, że Ludka
Wujec (żona Henryka, działaczka KOR i „Solidarności”, wieloletnia
przyjaciółka Zbigniewa i Zofii Romaszewskich – PS) poinformowana, iż
podziemna „Solidarność” Instytutu mojego męża wypłaca mu ze składek pensję,
próbowała te wypłaty zablokować. Argumentowała, że nie należy tego robić,
bo to nie są środki na życie, tylko my te pieniądze przeznaczamy na
działalność opozycyjną, lepiej więc te składki odprowadzać jak należy - do
Regionu. Kiedy się o tym dowiedziałam, zastanawiałam się, jak jej się to w
głowie układa. I doszłam do wniosku, że zgodnie ze środowiskową dyscypliną.
Bo przecież dla nich (michnikowskiej części opozycji – PS) to jasne jak
słońce, że to oni powinni wszystkim rządzić. W danym wypadku oczywiste, że
my nie powinniśmy dostawać pieniędzy, bo skoro nie umieramy z głodu to
możemy je przeznaczać na jakąś niekontrolowaną przez nich działalność. A
prawidłowo powinno być tak, że te fundusze zostałyby odprowadzone do
podziemnego Regionu, no a tam to już Helenka Łuczywo zadba, żeby
przeznaczono je na właściwe i słuszne cele.

Zbigniew Romaszewski:

W Ameryce Zosia zdobyła ogromne jak na ówczesne realia środki finansowe na
działalność solidarnościową. Te fundusze pozwoliły nam wystartować.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Sami Państwo nimi zarządzali?

Zbigniew Romaszewski:

Najpierw chcieliśmy przekazać je jakiemuś szerszemu ciału. W tym celu
spotkaliśmy się z Kuroniem. Ale oprócz pieniędzy Zosia przywiozła też
informacje o infiltracji przez SB środowisk solidarnościowych na Zachodzie.
Kuroń bardzo nie lubił tych tematów, a Zosia zaczęła o tym mówić. Kuroń
chciał przerwać rozmowę, żeby już o tych przykrych sprawach nie słuchać, i
już wiedząc że Zosia przywiozła jakieś pieniądze, ale nie wiedząc jeszcze –
ile, powiedział: to weźcie sobie tę forsę na swoją działalność.

Zofia Romaszewska:

Jacek zupełnie nie chciał słuchać o szpiclach w Brukseli i jak zaczęłam o
tym mówić, to on zaczął się śpieszyć. „Dobra, dobra, malutka” – pogłaskał
mnie po głowie i poszedł.

Zbigniew:

Stworzyliśmy więc Polski Fundusz Praworządności. Instytucja taka była
potrzebna, między innymi dlatego, że św. Marcin, Prymasowski Komitet Pomocy
Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom wycofywał się wtedy z pomocy dla
opozycji, bo hierarchia w coraz większym stopniu uznawała, że to nie leży w
profilu Kościoła. Opozycja była ze św.Marcina wypychana. Zbiegło się to z
momentem, w którym władze zaczęły zwalczać opozycję za pomocą drakońskich
grzywien. Kolegia taśmowo wymierzały po 50 tysięcy zł – to wtedy były trzy
przeciętne miesięczne pensje. Zaczęto też konfiskować prywatne samochody,
używane do przewożenia bibuły.

Podjęliśmy decyzję – dajemy skazanym pieniądze na zapłacenie grzywien.
Zwracamy też pieniądze za skonfiskowane samochody. A gdy później, już w
1987 roku pojawiły się w zakładach pracy Komitety Założycielskie
odradzającej się „S” zaczęliśmy też wspierać materialnie członków tych
komitetów, których wyrzucano z pracy.

Wszystko to spowodowało intensyfikację działalności naszych struktur i ich
wzmocnienie – bo wielu ukaranych, gdy zapłacono za nich grzywny czy oddano
pieniądze za skonfiskowany samochód, zaczynało współdziałać już nie tylko z
tymi opozycyjnymi organizacjami, w których byli aktywni dotąd, ale również
z nami.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Mówiąc krótko, tworzyli Państwo własne ogólnokrajowe
struktury opozycyjne, niezależne od grupy, która wtedy coraz bardziej
dominowała w ruchu solidarnościowym?

Zofia:

W pewnym sensie tak, choć to w żadnym wypadku nie było naszym świadomym
celem. To bardziej samo tak wyszło, no bo skoro w tej dominującej grupie
nie bardzo nas chcieli, a my stanowczo chcieliśmy robić coś, co uważaliśmy
za szczególnie palące i ważne, to radziliśmy sobie sami….

Zbigniew:

Teraz widzę, że wtedy już zaczął się wyraźny proces spychania nas na
margines polityczny za niesubordynację wobec grupy, która jak okazało się
później, miała spiskować w Magdalence.

Zofia:

Jeden z naszych kolegów, jak się potem dowiedzieliśmy, ewidentny agent SB,
znany dobrze w niezależnym ruchu wydawniczym, tłumaczył nam wtedy na
spacerze, że Rodzina jest strasznie potężna, i on to by się bał jej
sprzeciwić. Miałam narastające wrażenie, że oni chcą nas odsunąć. Ale
naprawdę nie mogłam pojąć, czemu.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Rodzina?

Zofia:

Tak już w latach 80 przyjęło się określać grupę Kuronia-Michnika. Dla
podkreślenia jej zwartości i trwałości związku, łączącego tych ludzi. Tego,
że trzymali się razem niezależnie od tego, co tak naprawdę myśleli o kimś z
ich grupy – jeśli tylko ten ktoś pozostawał wobec tej grupy lojalny.

Zbigniew:

Myślę, że Rodzina pamiętała nam MRKS (radykalną i opozycyjną wobec
zdominowanych przez wpływy grupy „postkomandoskiej” strukturę podziemia z
początku lat 80, pozostającą pod wpływem Romaszewskiego – PS)… Poza tym –
nie nadawaliśmy się do polityki, w tym sensie w jakim oni rozumieli
politykę. Bo oni zachowywali się coraz jawniej niedemokratycznie.

PIOTR SKWIECIŃSKI: W jaki sposób?

Zbigniew:

Dziś widzę, że usiłowali wtedy przejąć kontrolę nad całym ruchem.

Zofia:

Próbowali to zrobić, „otorbiając” Wałęsę, podlizując się mu i jeszcze
dodatkowo pompując jego manię wielkości. W efekcie, ci, którzy myśleli, że
będą nim rządzić, wyhodowali w nim poczucie pychy i wszechmocy.
Monopolizowany był przepływ funduszy tylko do tych struktur podziemnych,
które na prowincji były z nimi stowarzyszone. Inne nie dostawały złamanego
grosza.

Zbigniew:

Próbowali zbudować kontrolę, powołując na przykład bez konsultacji nowe,
jawne władze „Solidarności” – Tymczasową Radę NSZZ „S”. Początkowo mnie w
niej nie było, zostałem dokooptowany później.

Co prawda nie szło im to prosto, bo Wałęsa to też niezły cwaniak. Dla
równowagi zatwierdził moją Komisję Interwencji. Ważne jednak pamiętać, iż
wtedy podziały nie układały się dokładnie tak, jak potem, już w czasach
niepodległości. Bo wtedy marginalizowani byli nie tylko ci, którzy, tak jak
my czy Grupa Woli, znaleźli się potem w obozie szeroko pojętej tzw.
prawicy, ale również ich przyszli sojusznicy, jak np. Jacek Merkel czy
Andrzej Milczanowski.

Zofia:

Mecenas Siła-Nowicki nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętam, jak chodził i
pytał wszystkich „dlaczego oni mnie nigdzie nie chcą?!”. To, że potem
znalazł się przy Okrągłym Stole na miejscu które ustąpił mu ktoś z obozu
władzy, było spowodowane wcześniejszym odsunięciem go przez Rodzinę. To
było wielkie świństwo, takie potraktowanie bardzo zasłużonego człowieka,
który nas wszystkich bronił.

Zbigniew:

Elementem ich przewagi był podziemny „Tygodnik Mazowsze”. Po zapaści innych
pism konspiracyjnych miał on niemal monopol na informację w podziemiu.

UWAGA! Tę pasjonującą i ważną książkę możecie Państwo kupić szybko i tanio
w naszym wSklepiku.pl

PIOTR SKWIECIŃSKI: W „Rozdrożach S” napisał Pan:

    „Kolejne działania rożnych grup przedsiębrane w tajemnicy przed sobą
nawzajem (…) stworzyły stan, który nie wahałbym się określić jako kryzys
solidarności środowisk opozycyjnych, a to jest fakt, którego trudno nie
docenić. Pewna zmowa milczenia, która pokrywa istniejące konflikty grupowe,
gdyż programowych nikt nie próbował wyartykułować, ma stanowić namiastkę
jedności i przekonać społeczeństwo, że jednak nie jest źle”.

Zbigniew

Dotyczyło to wielu środowisk, ale przede wszystkim – właśnie Rodziny. Ich
cele programowe były ukrywane. A przecież już wtedy przygotowywali coś na
kształt Okrągłego Stołu. Świadczy o tym choćby fakt, że w 1989 roku od razu
mieli w tej sprawie jasne stanowisko, a inni, tak jak my, byli nową
sytuacją początkowo zdezorientowani. Oni się po prostu tego spodziewali,
widać mieli informacje, którymi nie dzielili się z kolegami.

W grudniu 1986 nastąpiło niestety zerwanie mojej wieloletniej przyjaźni z
Heńkiem Wujcem. Nastąpiła między nami bardzo ostra kłótnia – właśnie na
temat wypychania nas z procesów decyzyjnych. Ja miałem do nich pretensję
np. o to, że nie zostałem powołany do Tymczasowej Rady „S”. On do nas – że
nie informujemy Rodziny o swoich inicjatywach.

Wtedy już nie mieliśmy żadnego kontaktu z TKK i Regionalną Komisją
Wykonawczą. Reszta opozycji zauważyła jednak, że rekompensujemy ludziom te
grzywny bez końca. Czyli, że jesteśmy finansowo niezależni. I to
zaniepokoiło Rodzinę.

Michnik przysłał do nas Jana Józefa Lipskiego z posłaniem. Chciał wiedzieć,
ile mamy pieniędzy, od kogo i gdzie je trzymamy. Sam Lipski wiedział to,
ale bez naszej zgody nie chciał Michnikowi powiedzieć. Nie zgodziliśmy się.
Jan Józef się zafrasował i powiada:

Ale Adam mówi, że jak nie powiecie, to on nie będzie was uwiarygodniał na
Zachodzie.

Zosia wściekła się. Krzyczała „mnie, wnuczkę senatora RP, ma uwiarygodniać
syn żydowskiego komunisty?!”

Zofia:

Rzeczywiście, dostałam szału. Michnika uważałam i uważam za człowieka
bardzo zasłużonego. Ale ile trzeba tupetu i braku wrażliwości, żeby
powiedzieć coś takiego, pochodząc z takiej rodziny i środowiska. Wtedy żyło
jeszcze wielu więźniów stalinowskich. Przecież jeśli ktoś kogoś
uwiarygadniał, to raczej my, czy ludzie nam podobni, w jakiś sposób poprzez
wspólne działania uwiarygodnialiśmy całe to środowisko walterowców. Bo bez
tego bardzo wielu dawnych akowców, czy ludzi ze starej emigracji nigdy nie
spojrzałoby życzliwiej na dzieci stalinowców.

Zbigniew:

Zosia parokrotnie podnosiła też w tych czasach sprawę poszlak, wskazujących
na rozpracowanie przez SB redakcji „Tygodnika Mazowsze”. Oni w ogóle nie
chcieli o tym słuchać, ten temat działał na nich jak płachta na byka.

Agnieszka Romaszewska:

W drugiej połowie lat 80 zaczęliśmy powoli dostrzegać dziwne zjawisko. Otóż
grupa Tygodnika „Mazowsze” zaczęła zachowywać się tak, jakby przestała
obawiać się bezpieki. Co bardzo ważne, stało się to wtedy, kiedy wszyscy
inni jeszcze traktowali zasady konspiracyjnego BHP na poważnie. Bo nie było
jeszcze wcale wiadomo, w którą stronę sprawy się potoczą, czy znów nie
wrócą poważne represje. A oni tak jakby byli już pewni, że nic złego ich
nie spotka. Mieliśmy wrażenie, że w pewnym momencie zachowanie reguł
konspiracji stało się dla nich tylko czymś w rodzaju zasłony dymnej,
sztafażu na użytek całej reszty opozycji.

PIOTR SKWIECIŃSKI: W październiku 1986 napisał Pan:

    „Zawsze zdumiewają mnie ci, którzy twierdzą, że czerwony jest po prostu
czerwony, władza jest po prostu władzą czyli monolitem i nie ma się tutaj w
ogóle czym zajmować, Zawsze budzi to we mnie podejrzenie, że (ci, którzy
tak twierdzą – przyp. PS) sami nie są aż tak naiwni i bardzo szczegółowo
śledzą grę wewnątrz partyjną, ale dla maluczkich mają wersję uproszczoną”.

Zbigniew:

Takie głosy były wtedy częste w różnych środowiskach. Ale chodziło mi
głównie o Adama Michnika i jego kolegów. Na zewnątrz kreowali się wówczas
na bardzo radykalnych i nieugiętych, teoretycznie odrzucali wszelką myśl o
kompromisie. Tymczasem już wtedy mieli spotkania towarzyskie z PZPR-owcami.
Tylko owi „maluczcy” mieli o tym nie wiedzieć, trwać w całkowitym
odrzuceniu ludzi systemu. Używali instrumentalnie haseł radykalnych, a tak
naprawdę chcieli daleko idącego kompromisu, ale koniecznie realizowanego
przez nich, z pominięciem innych środowisk opozycyjnych. Nie byliśmy
wciągnięci w tę grę i ich działania w tym kierunku. A one już się wówczas
toczyły.

Tak myślę, że w jakimś sensie byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami.

Ale nie tylko my, wiele osób budziło się wtedy z zauroczenia Michnikiem.
Coraz więcej osób widziało, jak dalece ma instrumentalny stosunek do ludzi.
Jak bez ceregieli porzuca tych, którzy stali się mu już niepotrzebni. Jak
cynicznie gra. Michnik bardzo przeżył to, że w 1981 roku odmówiono mu (na
tle nastrojów antykorowskich i antysemickich – PS) zaakceptowania jako
działaczowi „S”. I miał rację, bo to było rzeczywiście paskudne.

Ale co najmniej od tego momentu widać było u niego taki nasilający się
proces dystansowania się od Polski i Polaków. Można się było zastanawiać,
czy Michnik w tym stanie mentalnym, a to przecież narastało w nim przez
całe lata 80, będzie kiedykolwiek w stanie „ten kraj”, „tych ludzi”
zrozumieć. Marian Brandys opowiadał, że mówił  mu z goryczą, że „w tym
kraju nigdy nie będzie mógł zostać prezydentem, bo jest Żydem”. Były w tym
i wielkie ambicje i kompleks pochodzenia, i dystans do kraju.

Już od lat 70 Michnik usiłował budować mosty z rewizjonistami z PZPR.
Wydaje mi się, że gdzieś od połowy lat 80 zaczął wyobrażać sobie chyba, że
on komunę po prostu ogra, uzależni ją od siebie i uczyni swoimi
„poputczykami”, a ogrywając komunę, przesunie zarazem cały ruch opozycyjny,
solidarnościowy czy jak go zwać – w lewo. Te jego wizje trwały długo.
Wygląda, że załamały się chyba dopiero wraz z aferą Rywina. Stąd jego
ówczesna wściekłość – okazało się w 2002 roku, że to komuna go ograła.

Data: 2014-12-14 07:44:56
Autor: MarkWoydak
Sitwa michnika - kulisy przejmowania władzy
PiS-owska GNIDA PODSZYWACZ!

Path: news.albasani.net!eternal-september.org!feeder.eternal-september.org!mx02.eternal-september.org!.POSTED!not-for-mail
From: Mark Woydak <mark.woydak@forest.de>
Newsgroups: pl.soc.polityka
Subject: Towarzuszka Kopacz przekopana na metr w =?iso-8859-2?Q?g=B3=B1b?=
Date: Sat, 13 Dec 2014 22:30:44 -0600
Organization: Precz z PO i mafia tuska
Lines: 34
Message-ID: <69pep5rjg25j.4fq9v2xjxe9d$.dlg@40tude.net>
Reply-To: mark.woydak@forest.gmx.de
Mime-Version: 1.0
Content-Type: text/plain; charset="utf-8"
Content-Transfer-Encoding: 8bit
Injection-Info: mx02.eternal-september.org; posting-host="5703aab575cb57cd9dcc8075b1719e43";
 logging-data="30223"; mail-complaints-to="abuse@eternal-september.org"; posting-account="U2FsdGVkX18zW8MvtY/fJ3pnkHl63K/y"
User-Agent: 40tude_Dialog/2.0.15.1pl
Cancel-Lock: sha1:V+s2D7CLlzkX1qPIwEO/JOaQtvs=
Xref: news.albasani.net pl.soc.polityka:992044
Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forest.de> napisał w wiadomości news:1f6j53z2dhvfu.n61xe0ghj41s$.dlg40tude.net...


„Byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami”. Kulisy przejmowania władzy w
środowisku opozycji przez grupę Michnika

Jeszcze przed wyjazdem do USA (w 1985 r. – PS) dowiedziałam się, że Ludka
Wujec (żona Henryka, działaczka KOR i „Solidarności”, wieloletnia
przyjaciółka Zbigniewa i Zofii Romaszewskich – PS) poinformowana, iż
podziemna „Solidarność” Instytutu mojego męża wypłaca mu ze składek pensję,
próbowała te wypłaty zablokować. Argumentowała, że nie należy tego robić,
bo to nie są środki na życie, tylko my te pieniądze przeznaczamy na
działalność opozycyjną, lepiej więc te składki odprowadzać jak należy - do
Regionu. Kiedy się o tym dowiedziałam, zastanawiałam się, jak jej się to w
głowie układa. I doszłam do wniosku, że zgodnie ze środowiskową dyscypliną.
Bo przecież dla nich (michnikowskiej części opozycji – PS) to jasne jak
słońce, że to oni powinni wszystkim rządzić. W danym wypadku oczywiste, że
my nie powinniśmy dostawać pieniędzy, bo skoro nie umieramy z głodu to
możemy je przeznaczać na jakąś niekontrolowaną przez nich działalność. A
prawidłowo powinno być tak, że te fundusze zostałyby odprowadzone do
podziemnego Regionu, no a tam to już Helenka Łuczywo zadba, żeby
przeznaczono je na właściwe i słuszne cele.

Zbigniew Romaszewski:

W Ameryce Zosia zdobyła ogromne jak na ówczesne realia środki finansowe na
działalność solidarnościową. Te fundusze pozwoliły nam wystartować.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Sami Państwo nimi zarządzali?

Zbigniew Romaszewski:

Najpierw chcieliśmy przekazać je jakiemuś szerszemu ciału. W tym celu
spotkaliśmy się z Kuroniem. Ale oprócz pieniędzy Zosia przywiozła też
informacje o infiltracji przez SB środowisk solidarnościowych na Zachodzie.
Kuroń bardzo nie lubił tych tematów, a Zosia zaczęła o tym mówić. Kuroń
chciał przerwać rozmowę, żeby już o tych przykrych sprawach nie słuchać, i
już wiedząc że Zosia przywiozła jakieś pieniądze, ale nie wiedząc jeszcze –
ile, powiedział: to weźcie sobie tę forsę na swoją działalność.

Zofia Romaszewska:

Jacek zupełnie nie chciał słuchać o szpiclach w Brukseli i jak zaczęłam o
tym mówić, to on zaczął się śpieszyć. „Dobra, dobra, malutka” – pogłaskał
mnie po głowie i poszedł.

Zbigniew:

Stworzyliśmy więc Polski Fundusz Praworządności. Instytucja taka była
potrzebna, między innymi dlatego, że św. Marcin, Prymasowski Komitet Pomocy
Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom wycofywał się wtedy z pomocy dla
opozycji, bo hierarchia w coraz większym stopniu uznawała, że to nie leży w
profilu Kościoła. Opozycja była ze św.Marcina wypychana. Zbiegło się to z
momentem, w którym władze zaczęły zwalczać opozycję za pomocą drakońskich
grzywien. Kolegia taśmowo wymierzały po 50 tysięcy zł – to wtedy były trzy
przeciętne miesięczne pensje. Zaczęto też konfiskować prywatne samochody,
używane do przewożenia bibuły.

Podjęliśmy decyzję – dajemy skazanym pieniądze na zapłacenie grzywien.
Zwracamy też pieniądze za skonfiskowane samochody. A gdy później, już w
1987 roku pojawiły się w zakładach pracy Komitety Założycielskie
odradzającej się „S” zaczęliśmy też wspierać materialnie członków tych
komitetów, których wyrzucano z pracy.

Wszystko to spowodowało intensyfikację działalności naszych struktur i ich
wzmocnienie – bo wielu ukaranych, gdy zapłacono za nich grzywny czy oddano
pieniądze za skonfiskowany samochód, zaczynało współdziałać już nie tylko z
tymi opozycyjnymi organizacjami, w których byli aktywni dotąd, ale również
z nami.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Mówiąc krótko, tworzyli Państwo własne ogólnokrajowe
struktury opozycyjne, niezależne od grupy, która wtedy coraz bardziej
dominowała w ruchu solidarnościowym?

Zofia:

W pewnym sensie tak, choć to w żadnym wypadku nie było naszym świadomym
celem. To bardziej samo tak wyszło, no bo skoro w tej dominującej grupie
nie bardzo nas chcieli, a my stanowczo chcieliśmy robić coś, co uważaliśmy
za szczególnie palące i ważne, to radziliśmy sobie sami….

Zbigniew:

Teraz widzę, że wtedy już zaczął się wyraźny proces spychania nas na
margines polityczny za niesubordynację wobec grupy, która jak okazało się
później, miała spiskować w Magdalence.

Zofia:

Jeden z naszych kolegów, jak się potem dowiedzieliśmy, ewidentny agent SB,
znany dobrze w niezależnym ruchu wydawniczym, tłumaczył nam wtedy na
spacerze, że Rodzina jest strasznie potężna, i on to by się bał jej
sprzeciwić. Miałam narastające wrażenie, że oni chcą nas odsunąć. Ale
naprawdę nie mogłam pojąć, czemu.

PIOTR SKWIECIŃSKI: Rodzina?

Zofia:

Tak już w latach 80 przyjęło się określać grupę Kuronia-Michnika. Dla
podkreślenia jej zwartości i trwałości związku, łączącego tych ludzi. Tego,
że trzymali się razem niezależnie od tego, co tak naprawdę myśleli o kimś z
ich grupy – jeśli tylko ten ktoś pozostawał wobec tej grupy lojalny.

Zbigniew:

Myślę, że Rodzina pamiętała nam MRKS (radykalną i opozycyjną wobec
zdominowanych przez wpływy grupy „postkomandoskiej” strukturę podziemia z
początku lat 80, pozostającą pod wpływem Romaszewskiego – PS)… Poza tym –
nie nadawaliśmy się do polityki, w tym sensie w jakim oni rozumieli
politykę. Bo oni zachowywali się coraz jawniej niedemokratycznie.

PIOTR SKWIECIŃSKI: W jaki sposób?

Zbigniew:

Dziś widzę, że usiłowali wtedy przejąć kontrolę nad całym ruchem.

Zofia:

Próbowali to zrobić, „otorbiając” Wałęsę, podlizując się mu i jeszcze
dodatkowo pompując jego manię wielkości. W efekcie, ci, którzy myśleli, że
będą nim rządzić, wyhodowali w nim poczucie pychy i wszechmocy.
Monopolizowany był przepływ funduszy tylko do tych struktur podziemnych,
które na prowincji były z nimi stowarzyszone. Inne nie dostawały złamanego
grosza.

Zbigniew:

Próbowali zbudować kontrolę, powołując na przykład bez konsultacji nowe,
jawne władze „Solidarności” – Tymczasową Radę NSZZ „S”. Początkowo mnie w
niej nie było, zostałem dokooptowany później.

Co prawda nie szło im to prosto, bo Wałęsa to też niezły cwaniak. Dla
równowagi zatwierdził moją Komisję Interwencji. Ważne jednak pamiętać, iż
wtedy podziały nie układały się dokładnie tak, jak potem, już w czasach
niepodległości. Bo wtedy marginalizowani byli nie tylko ci, którzy, tak jak
my czy Grupa Woli, znaleźli się potem w obozie szeroko pojętej tzw.
prawicy, ale również ich przyszli sojusznicy, jak np. Jacek Merkel czy
Andrzej Milczanowski.

Zofia:

Mecenas Siła-Nowicki nie rozumiał, co się dzieje. Pamiętam, jak chodził i
pytał wszystkich „dlaczego oni mnie nigdzie nie chcą?!”. To, że potem
znalazł się przy Okrągłym Stole na miejscu które ustąpił mu ktoś z obozu
władzy, było spowodowane wcześniejszym odsunięciem go przez Rodzinę. To
było wielkie świństwo, takie potraktowanie bardzo zasłużonego człowieka,
który nas wszystkich bronił.

Zbigniew:

Elementem ich przewagi był podziemny „Tygodnik Mazowsze”. Po zapaści innych
pism konspiracyjnych miał on niemal monopol na informację w podziemiu.

UWAGA! Tę pasjonującą i ważną książkę możecie Państwo kupić szybko i tanio
w naszym wSklepiku.pl

PIOTR SKWIECIŃSKI: W „Rozdrożach S” napisał Pan:

   „Kolejne działania rożnych grup przedsiębrane w tajemnicy przed sobą
nawzajem (…) stworzyły stan, który nie wahałbym się określić jako kryzys
solidarności środowisk opozycyjnych, a to jest fakt, którego trudno nie
docenić. Pewna zmowa milczenia, która pokrywa istniejące konflikty grupowe,
gdyż programowych nikt nie próbował wyartykułować, ma stanowić namiastkę
jedności i przekonać społeczeństwo, że jednak nie jest źle”.

Zbigniew

Dotyczyło to wielu środowisk, ale przede wszystkim – właśnie Rodziny. Ich
cele programowe były ukrywane. A przecież już wtedy przygotowywali coś na
kształt Okrągłego Stołu. Świadczy o tym choćby fakt, że w 1989 roku od razu
mieli w tej sprawie jasne stanowisko, a inni, tak jak my, byli nową
sytuacją początkowo zdezorientowani. Oni się po prostu tego spodziewali,
widać mieli informacje, którymi nie dzielili się z kolegami.

W grudniu 1986 nastąpiło niestety zerwanie mojej wieloletniej przyjaźni z
Heńkiem Wujcem. Nastąpiła między nami bardzo ostra kłótnia – właśnie na
temat wypychania nas z procesów decyzyjnych. Ja miałem do nich pretensję
np. o to, że nie zostałem powołany do Tymczasowej Rady „S”. On do nas – że
nie informujemy Rodziny o swoich inicjatywach.

Wtedy już nie mieliśmy żadnego kontaktu z TKK i Regionalną Komisją
Wykonawczą. Reszta opozycji zauważyła jednak, że rekompensujemy ludziom te
grzywny bez końca. Czyli, że jesteśmy finansowo niezależni. I to
zaniepokoiło Rodzinę.

Michnik przysłał do nas Jana Józefa Lipskiego z posłaniem. Chciał wiedzieć,
ile mamy pieniędzy, od kogo i gdzie je trzymamy. Sam Lipski wiedział to,
ale bez naszej zgody nie chciał Michnikowi powiedzieć. Nie zgodziliśmy się.
Jan Józef się zafrasował i powiada:

Ale Adam mówi, że jak nie powiecie, to on nie będzie was uwiarygodniał na
Zachodzie.

Zosia wściekła się. Krzyczała „mnie, wnuczkę senatora RP, ma uwiarygodniać
syn żydowskiego komunisty?!”

Zofia:

Rzeczywiście, dostałam szału. Michnika uważałam i uważam za człowieka
bardzo zasłużonego. Ale ile trzeba tupetu i braku wrażliwości, żeby
powiedzieć coś takiego, pochodząc z takiej rodziny i środowiska. Wtedy żyło
jeszcze wielu więźniów stalinowskich. Przecież jeśli ktoś kogoś
uwiarygadniał, to raczej my, czy ludzie nam podobni, w jakiś sposób poprzez
wspólne działania uwiarygodnialiśmy całe to środowisko walterowców. Bo bez
tego bardzo wielu dawnych akowców, czy ludzi ze starej emigracji nigdy nie
spojrzałoby życzliwiej na dzieci stalinowców.

Zbigniew:

Zosia parokrotnie podnosiła też w tych czasach sprawę poszlak, wskazujących
na rozpracowanie przez SB redakcji „Tygodnika Mazowsze”. Oni w ogóle nie
chcieli o tym słuchać, ten temat działał na nich jak płachta na byka.

Agnieszka Romaszewska:

W drugiej połowie lat 80 zaczęliśmy powoli dostrzegać dziwne zjawisko. Otóż
grupa Tygodnika „Mazowsze” zaczęła zachowywać się tak, jakby przestała
obawiać się bezpieki. Co bardzo ważne, stało się to wtedy, kiedy wszyscy
inni jeszcze traktowali zasady konspiracyjnego BHP na poważnie. Bo nie było
jeszcze wcale wiadomo, w którą stronę sprawy się potoczą, czy znów nie
wrócą poważne represje. A oni tak jakby byli już pewni, że nic złego ich
nie spotka. Mieliśmy wrażenie, że w pewnym momencie zachowanie reguł
konspiracji stało się dla nich tylko czymś w rodzaju zasłony dymnej,
sztafażu na użytek całej reszty opozycji.

PIOTR SKWIECIŃSKI: W październiku 1986 napisał Pan:

   „Zawsze zdumiewają mnie ci, którzy twierdzą, że czerwony jest po prostu
czerwony, władza jest po prostu władzą czyli monolitem i nie ma się tutaj w
ogóle czym zajmować, Zawsze budzi to we mnie podejrzenie, że (ci, którzy
tak twierdzą – przyp. PS) sami nie są aż tak naiwni i bardzo szczegółowo
śledzą grę wewnątrz partyjną, ale dla maluczkich mają wersję uproszczoną”.

Zbigniew:

Takie głosy były wtedy częste w różnych środowiskach. Ale chodziło mi
głównie o Adama Michnika i jego kolegów. Na zewnątrz kreowali się wówczas
na bardzo radykalnych i nieugiętych, teoretycznie odrzucali wszelką myśl o
kompromisie. Tymczasem już wtedy mieli spotkania towarzyskie z PZPR-owcami.
Tylko owi „maluczcy” mieli o tym nie wiedzieć, trwać w całkowitym
odrzuceniu ludzi systemu. Używali instrumentalnie haseł radykalnych, a tak
naprawdę chcieli daleko idącego kompromisu, ale koniecznie realizowanego
przez nich, z pominięciem innych środowisk opozycyjnych. Nie byliśmy
wciągnięci w tę grę i ich działania w tym kierunku. A one już się wówczas
toczyły.

Tak myślę, że w jakimś sensie byliśmy dla nich pożytecznymi idiotami.

Ale nie tylko my, wiele osób budziło się wtedy z zauroczenia Michnikiem.
Coraz więcej osób widziało, jak dalece ma instrumentalny stosunek do ludzi.
Jak bez ceregieli porzuca tych, którzy stali się mu już niepotrzebni. Jak
cynicznie gra. Michnik bardzo przeżył to, że w 1981 roku odmówiono mu (na
tle nastrojów antykorowskich i antysemickich – PS) zaakceptowania jako
działaczowi „S”. I miał rację, bo to było rzeczywiście paskudne.

Ale co najmniej od tego momentu widać było u niego taki nasilający się
proces dystansowania się od Polski i Polaków. Można się było zastanawiać,
czy Michnik w tym stanie mentalnym, a to przecież narastało w nim przez
całe lata 80, będzie kiedykolwiek w stanie „ten kraj”, „tych ludzi”
zrozumieć. Marian Brandys opowiadał, że mówił  mu z goryczą, że „w tym
kraju nigdy nie będzie mógł zostać prezydentem, bo jest Żydem”. Były w tym
i wielkie ambicje i kompleks pochodzenia, i dystans do kraju.

Już od lat 70 Michnik usiłował budować mosty z rewizjonistami z PZPR.
Wydaje mi się, że gdzieś od połowy lat 80 zaczął wyobrażać sobie chyba, że
on komunę po prostu ogra, uzależni ją od siebie i uczyni swoimi
„poputczykami”, a ogrywając komunę, przesunie zarazem cały ruch opozycyjny,
solidarnościowy czy jak go zwać – w lewo. Te jego wizje trwały długo.
Wygląda, że załamały się chyba dopiero wraz z aferą Rywina. Stąd jego
ówczesna wściekłość – okazało się w 2002 roku, że to komuna go ograła.

Data: 2014-12-15 06:06:40
Autor: stevep
Sitwa michnika - kulisy przejmowania władzy
W dniu .12.2014 o 05:31 Mark Woydak <mark.woydak@forest.de> pisze:



„Byliśmy idiotami”.

Do budy parszywy kundlu.

--
stevep
-- -- -
Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/

Sitwa michnika - kulisy przejmowania wadzy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona