Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Smoleński dokument Artura Żmijewskiego w sobotę w TVP 2

Smoleński dokument Artura Żmijewskiego w sobotę w TVP 2

Data: 2011-04-07 08:34:07
Autor: Przemysław W
Smoleński dokument Artura Żmijewskiego w sobotę w TVP 2
Media chciały od początku wymazać polityczny wymiar katastrofy. Pojawiły się hasła "połączmy się", "bądźmy razem" - mówi Artur Żmijewski
Rozmowa z Arturem Żmijewskim

W którym momencie pojawił się pomysł filmu o smoleńskiej katastrofie?

- Trudno to nazwać pomysłem, to po prostu reakcja na wydarzenia. Miałem wziąć udział w biennale w Sao Paulo w 2010 r., którego hasło brzmiało "Sztuka i polityka". Zacząłem wymyślać jakieś projekty. I ten samolot się rozbił pod Smoleńskiem. Rzeczywistość polityczna się w Polsce zatrzęsła. Co w takiej sytuacji można wymyślać? Zacząłem to filmować, a kuratorzy z Sao Paulo zgodzili się sfinansować zdjęcia. Zarzuciłem inne działania, dokooptowałem Żwirka i Łukasza Konopę i zaczęliśmy we trzech dokumentować to, co się działo na ulicach Warszawy.

Pańskie wcześniejsze filmy: "Lekcja śpiewu", "Berek", "Powtórzenie" były zaaranżowanymi dokumentami. Autentycznych ludzi wprowadzał pan w wymyśloną sytuację. "Katastrofa" pokazuje prawdziwe wydarzenia: rytuały żałobne na Krakowskim Przedmieściu, kolejkę osób oddających hołd parze prezydenckiej, wojnę o krzyż. Czy rozpoczynając zdjęcia, wiedział pan, co chce opowiedzieć tym filmem? Szukał pan jakiejś formuły artystycznej?

- Nie szukałem formuły, bo formuły są gotowe. Filmowaliśmy trochę jak dziennikarze, trochę jak antropolodzy. Środki artystyczne w tym przypadku to może taka szczególna uważność, nadwzroczność. I cierpliwość. W pierwszych dniach po katastrofie trudno było przewidzieć, że żałoba skończy się walką o krzyż pod Pałacem Prezydenckim. Po prostu patrzyliśmy, starając się to wszystko rzetelnie i spokojnie zapisać. Zachowywaliśmy się jak dziennikarze, rozmawialiśmy z ludźmi, pytaliśmy. Nagraliśmy kilkadziesiąt godzin materiału.



O co pytaliście?

- O krzyż, o sposoby upamiętnienia, o spisek rosyjski. Rozmawialiśmy z obiema stronami konfliktu. Z tymi, którzy mówili, że jeden krzyż na Krakowskim nie wystarczy, że powinno być sto krzyży, ale też i z tymi, którzy uważają, że Polsce blisko do państwa wyznaniowego. Pojechaliśmy także do Smoleńska, pytaliśmy Rosjan, czy spiskują przeciw Polsce.

Jak reagowali?

- Pukali się w czoło. Na tle Polaków, którzy odrzucają racjonalne argumenty i wszystko filtrują przez swoje narodowe, fobie, Rosjanie wypadli fantastycznie racjonalnie. Rzeczowi, bardzo przytomni, trzeźwi mogliby być dla nas wzorem rozsądku w myśleniu, zwłaszcza na tle pieśni śpiewanych pod Pałacem: "Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana".

Sympatyzował pan z którąś ze stron?

- Kiedy stoję za kamerą, moje wybory nie są ideologiczne. Filmuję różne strony konfliktu. Nie dzielę ludzi na oszołomów i na tych mających słuszne poglądy.

I czego się pan dowiedział, realizując film?

- Że ludzie mają odwagę występować przeciwko Kościołowi. Że nie podoba im się ekskluzywna polityka, zdominowana przez elity, że naprawdę chcą w tej polityce uczestniczyć i wyrażać swoje opinie. I już to robią, niezależnie od tego, czy elity wyrażają na to zgodę, czy nie.

Oglądałem "Katastrofę" z angielskimi napisami i zastanawiałem się, jak ten film odebrałaby publiczność zagraniczna, nieznająca kontekstu wojny polsko-polskiej, naszej historii, obyczajowości, katolicyzmu. Czy Smoleńsk jest tematem uniwersalnym?

- Nie trzeba być erudytą, aby zrozumieć tę historię i ją zuniwersalizować. To opowieść o fanatyzmie, ideologizacji, a zarazem o oporze przeciwko nim. O polityce opartej na emocjach i resentymencie. Resentymenty są silne nie tylko w Polsce. Nie różnimy się bardzo od innych, nasza lokalność jest pozorna.

Jak pan odebrał film "Solidarni 2010", który w tym samym czasie nakręcili na Krakowskim Przedmieściu Ewa Stankiewicz i Jan Pospieszalski? Oni również rozmawiali z ludźmi pod Pałacem Prezydenckim, ale wasze filmy są zupełnie różne.

- Oglądałem go z pewną sympatią, nie dla reprezentowanych w nim poglądów, ale dla samej idei politycznej emancypacji, o której opowiada. Ten film wykonał pewną pracę, której inne media nie wykonały. Media chciały od początku wymazać polityczny wymiar tego wydarzenia, pojawiły się hasła "połączmy się", "zostawmy spory na boku", "bądźmy razem". To ostatnie hasło stało się tytułem filmu, który wyprodukowała TVP. Natomiast w filmie Stankiewicz tłum na Krakowskim Przedmieściu wykonał polityczny coming out. To było opowiedziane przez Stankiewicz wprost, bez owijania w bawełnę, mizdrzenia się, bez szlochów. I to wydało mi się cenne.

Upolitycznienie żałoby było cenne?

- Cenne było pokazanie politycznego imienia tej żałoby, cenny był protest przeciwko zawłaszczeniu polityki przez elity polityczne, Kościół i media. Dla nas, dla ludu, była to okazja, by zamanifestować potrzebę udziału w polityczności, która wydaje się niedostępna. Stankiewicz i Pospieszalski pomogli tylko to sformułować. Za to i za własny ideologiczny coming out zostali później poturbowani przez media.


Smoleńsk zaktywizował politycznie Polaków?

- Pokazał, że dziś jedna z niewielu politycznych decyzji, jakie są nam dostępne, to głosowanie. Ale to nie czyni mnie podmiotem politycznym. Wiem, że wybieram jeden z kilku gatunków kiełbas wyborczych; wiem, że ci politycy, na których głosuję, nie reprezentują mnie. Żeby coś zmienić, trzeba to od nich wyegzekwować. Tak, jak to się teraz dzieje w kulturze. Obywatele Kultury to ruch społeczny, który walczy o podniesienie wydatków państwa na kulturę do 1 proc. budżetu. Prof. Jerzy Hausner nazywa go ruchem egzekucyjnym, bo egzekwuje i wymusza od rządu realizację koniecznych zmian. Rzekomą reprezentację trzeba więc wymuszać przy pomocy ruchów egzekucyjnych.

Problem w tym, że ruch egzekucyjny na Krakowskim Przedmieściu szybko zagospodarowali politycy z jednej partii - PiS. I bunt wykluczonych z polityki zamienił się znowu w walkę partyjną.

- Oni są zaprawieni w wojnach kulturowych, w sporach o agentów, krzyże, rosyjskie spiski. To jest political fiction, która produkuje społeczne zacietrzewienie, gniew skierowany nie tam, gdzie trzeba, ale też polityczne rozczarowanie i pasywność ludzi. Narzekania pojawiają się zwykle po wyborach, kiedy okazuje się, że znowu mniej ludzi poszło głosować.



Pański film zaczyna się od rytuałów żałobnych, składania kwiatów i palenia zniczy, a kończy się marszem z pochodniami. Pokazuje pan siłę, która zagarnia ludzi.

- Ona ich dawno zagarnęła. To nie jest coś, co się narodziło po wypadku samolotu, elementy tej celebry istnieją od dawna w polskiej kulturze. Po katastrofie wszystkie żałobne rytuały mieliśmy pod ręką. Otwarto drzwi kościołów na Krakowskim Przedmieściu i tak już zostało. Rytuał był gotowy, scenariusz uruchomił się błyskawicznie, bez zająknienia. Tylko że ten jedyny możliwy, pobożnościowy scenariusz - to też jest przymus.

Pokazuje pan ludzi na granicy histerii, wykrzykujących absurdalne oskarżenia, przemawiających niczym prorocy. Skąd taka temperatura emocji? Czy rzeczywiście chodzi o resentymenty, wykluczenie z polityki? Czy może to miejsce po prostu przyciągało ludzi opuszczonych, niechcianych, chorych? Zobaczyli na Krakowskim Przedmieściu okno, przez które mogą wykrzyczeć swój ból.

- Nie lubię takiego języka. Jeśli nazwiemy tych ludzi chorymi, dewiantami, oszołomami, zamkniemy się na inne, ciekawsze interpretacje. Pogłębimy też dystans do nich, a jednocześnie chytrze potwierdzimy, że sami jesteśmy zdrowi, przytomni i szlachetni. O wiele bardziej produktywne jest myślenie, że na Krakowskim Przedmieściu stworzył się rodzaj Hyde Parku, agory, na której ci ludzie mogli wypowiedzieć rozmaite rzeczy, także te zupełnie straszne. Fakt, że pojawiali się tam fanatycy złych spraw, że widywano tam Leszka Bubla czy Kazimierza Świtonia. Ale była też druga strona konfliktu - ludzie domagający się świeckiego państwa, sfery publicznej wolnej od dominacji religii, władzy, która nie jest skorodowana żądaniami biskupów. Podobała mi się ta agora, to wrzenie.

Myśli pan, że to wrzenie zmieniło Polskę?

- Nawet jeśli, to wolałbym, żeby zmiany były generowane inaczej niż poprzez katastrofy lotnicze. Raczej przez większe kompetencje obywateli i ich wymagania wobec władzy. Przez zdolność wymuszania na elitach pożądanych decyzji. I raczej nie tych dotyczących stawiania pomników na Krakowskim Przedmieściu. Trzeba zmienić język polityczny. Chciałbym, aby jedna strona politycznego sporu powiedziała kiedyś o drugiej: to przyjaciele. Jeśli usiądziemy z nimi i pogadamy, to razem załatwimy te sprawy. Nie żeby wymazać różnicę, ale żeby zlikwidować cynizm i próby dyskredytowania się nawzajem przez różne strony sporu. Żeby tego rodzaju język nie był naiwnością, nie był językiem frajerów. Chciałbym zobaczyć polityków, którzy nie są tylko starymi cynicznymi wyjadaczami. Takich, co karmią swoje złudzenia, są naprawdę ideowi.

Ale wyobraża pan sobie, żeby młodzież z "Przekąsek Zakąsek" - baru naprzeciw Pałacu Prezydenckiego, porozumiała się z słuchaczkami Radia Maryja śpiewającymi "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie"?

- Nie wierzę w powszechną zgodę. Konflikt jest potrzebny. Sądzę, że w polityce można używać wielu narzędzi, a nie tylko dwóch, czyli: albo ktoś wymazuje spór, mówiąc: bądźmy razem, albo jest nienawistna walka między oponentami. Dlaczego polityków nie interesuje rozszerzenie tego języka? Jeśli ma się w ręku więcej środków, można być bardziej efektywnym.

Jak pan rozumie tytuł "Katastrofa"?

- Katastrofa w Smoleńsku to dowód na porażkę projektu takiego państwa, którego zadaniem jest także opieka nad obywatelami, a nie tylko fetyszyzacja własności prywatnej. Członkowie elit politycznych tak bardzo zanegowali tę funkcję państwa, że przestali się opiekować nawet sami sobą. Wie pan, zaraz po katastrofie miałem zajęcia ze studentami Szkoły Dramatu w Warszawie. Poprosiłem ich, aby narysowali komiks o Smoleńsku. Historie były różne: od opowieści o spisku, przez opowieść o "Jarosławie w krainie czarów", po jakąś bezradną wściekłość, że ta katastrofa w ogóle się wydarzyła. Wśród studentów dominowało poczucie upokorzenia, że im się ta dziwacznie polska historia przydarza. Nie reagowali smutkiem, tylko irytacją. Wkurzało ich, że żyją w kraju, gdzie to jest możliwe. Ja podzielam tę irytację.

Gdzie pan spędzi 10 kwietnia?

- W Warszawie.

Premiera filmu "Katastrofa" Artura Żmijewskiego odbędzie się w sobotę 9 kwietnia o godz. 16.00 w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Film pokaże także TVP2 w sobotę 9 kwietnia o godz. 16.50 i TVP Kultura 11 kwietnia o godz. 21.55.


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75248,9389664,Smolenski_dokument_Artura_Zmijewskiego_w_sobote_w.html?as=2&startsz=x#ixzz1Ioet1rfC



Przemek

--

"Przed katastrofą ojciec Rydzyk nazwał Lecha Kaczyńskiego "oszustem", krytykując głowę państwa za politykę wobec środowisk żydowskich. Marię Kaczyńską Rydzyk nazwał "czarownicą". Wtedy, gdy pluto na jego rodzinę, prezes PiS, udawał, że deszcz pada."

Data: 2011-04-07 10:32:38
Autor: KMA
Czy Artur Żmijewski zwariował?

"Przemysław W" <Brońmy RP przed pisem@...pl> wrote in message news:injlt3$av3$1inews.gazeta.pl...
Media chciały od początku wymazać polityczny wymiar katastrofy. Pojawiły się hasła "połączmy się", "bądźmy razem" - mówi Artur Żmijewski
Rozmowa z Arturem Żmijewskim

O co pytaliście?

- O krzyż, o sposoby upamiętnienia, o spisek rosyjski. Rozmawialiśmy z obiema stronami konfliktu. Z tymi, którzy mówili, że jeden krzyż na Krakowskim nie wystarczy, że powinno być sto krzyży, ale też i z tymi, którzy uważają, że Polsce blisko do państwa wyznaniowego. Pojechaliśmy także do Smoleńska, pytaliśmy Rosjan, czy spiskują przeciw Polsce.

Zwlaszcza odpowiedz na ponizsze pytanie pokazuje jak wartosciowy bedzie to film.
On na prawde albo cos ma nie tak pod kopula albo jako kolejny "celebryta" sprzedal sie za pare srebrnikow do "oddzialow antykaczystowskich"... Szkoda, ze tak tanio...

Jak reagowali?

- Pukali się w czoło. Na tle Polaków, którzy odrzucają racjonalne argumenty i wszystko filtrują przez swoje narodowe, fobie, Rosjanie wypadli fantastycznie racjonalnie. Rzeczowi, bardzo przytomni, trzeźwi mogliby być dla nas wzorem rozsądku w myśleniu, zwłaszcza na tle pieśni śpiewanych pod Pałacem: "Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana".

Data: 2011-04-07 10:34:35
Autor: KMA
I to tez wiele wyjasnia - w jednym zdaniu o filmie
"Film Artura Żmijewskiego ''Katastrofa'' zaczyna się składaniem kwiatów i paleniem zniczy, a kończy marszem z pochodniami"

Czyli tendenicyjny az do BULU...

Smoleński dokument Artura Żmijewskiego w sobotę w TVP 2

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona