Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Socjalizm dl bogaczy

Socjalizm dl bogaczy

Data: 2015-11-05 20:57:28
Autor: u2
Socjalizm dl bogaczy
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/464273,wos-socjalizm-dla-bogaczy-wolny-rynek-dla-biedakow.html

[...]

Polski fantom

A jak na tym tle wygląda Polska? Wszelkie porównania z bogatym Zachodem są o tyle bezzasadne, że mamy zupełnie inną historię gospodarczą. A i kryzys 2008 r. przebiegał u nas inaczej. Jednak na poziomie sposobu opowiadania o gospodarce dominuje u nas jednak podejście mocno „kanoniczne”. Próżno więc szukać w polskiej literaturze ekonomicznej wyraźnie zarysowanego podziału na corporate i social welfare. Dominuje raczej bardzo wąskie pojmowanie państwa dobrobytu – wyłącznie jako sposobu na pomaganie najuboższym. Fakty są jednak takie, że nie do końca jest u nas co analizować. Bo polskie państwo socjalne należy do najmniej rozbudowanych w Europie. Według Eurostatu wydajemy na nie ok. 19 proc. PKB. Podczas gdy kraje takie jak Francja i Niemcy czy Skandynawowie wydają na ten cel ok. jednej trzeciej dochodu narodowego. Biją nas na głowę nawet takie ikony anglosaskiego ekonomicznego liberalizmu jak Wielka Brytania (28 proc. PKB) i Irlandia (29,6 proc. PKB). Od Polski mniej chętni do inwestowania w instytucje opiekuńcze są tradycyjnie tylko Rumuni, Bułgarzy i państwa bałtyckie (z wyjątkiem Litwy) oraz Słowacy.

Kiedy analizujemy statystyki, rzuca się w oczy jeszcze jeden wyraźny trend. Choć polski PKB rozwijał się w ciągu ostatnich 20 lat w solidnym tempie 4–5 proc. rocznie, to rządzący nami politycy bynajmniej nie palili się do tego, by ten impet przełożyć na rozbudowę instytucji opiekuńczych w kierunku modelu zachodnioeuropejskiego. Było wręcz odwrotnie. Według OECD odsetek PKB wydawany u nas na państwo dobrobytu nieznacznie spadł z 22 proc. w 1995 r. do dzisiejszych 19 proc. A wśród analiz polskiego państwa dobrobytu dominują teksty zdecydowanie krytyczne. Pokazujące, że pomoc jest nieskuteczna i źle zaadresowana. Celuje w nich zwłaszcza Fundacja Obywatelskiego Rozwoju, czyli think tank założony przez czołowego polskiego wolnorynkowca Leszka Balcerowicza.

Dużo trudniej znaleźć jednak krytyczne analizy dotyczące zjawiska fantomowego państwa dobrobytu. Są oczywiście doroczne raporty UOKiK na temat pomocy publicznej. Która w 2012 r. wyniosła 21 mld zł. Czyli jakieś 1,3 proc. polskiego PKB. A więc więcej, niż wydajemy jako państwo na przykład na politykę rodzinną (0,8 proc.) albo politykę mieszkaniową (1,1 proc. PKB). Tyle że bezpośrednia pomoc publiczna to zaledwie fragment całego zjawiska. Nie uwzględnia bowiem preferencji, jakie daje najbogatszym polski system podatkowy – „Puls Biznesu” wyliczył na przykład niedawno, że efektywna stawka opodatkowania polskiego biznesu wynosi 12,9 proc. (zamiast ustawowych 19 proc.) Oraz luk, które pozwalają dużej części kapitału (zwłaszcza tego międzynarodowego) w ogóle unikać płacenia podatków w Polsce. Efekt jest taki, że choć w zeszłym roku zyski przedsiębiorstw wzrosły o 8 proc., do ponad 108 mld zł, to jednocześnie do budżetu odprowadzono aż 28 proc. mniej pieniędzy niż rok wcześniej. Albo inny przykład. W 2011 r. CIT zapłaciło w naszym kraju zaledwie 38 proc. spośród tych zarejestrowanych i działających firm i przedsiębiorstw. Reszta nie wykazała żadnych zysków. Brakuje też krytycznych analiz zysków i strat z sięgania po takie narzędzia corporate welfare, jak tworzenie specjalnych stref ekonomicznych. Tu nawet przedstawiciele władz publicznych plączą się w zeznaniach. I tak w ciągu zaledwie kilku miesięcy jeden wiceminister finansów mówił, że koszt stosowanych tam zwolnień podatkowych to mniej więcej 2 mld zł rocznie. A drugi, że mowa tu raczej o 10 mld zł od 1998 r. Ten brak rozeznania był już nawet kilka lat temu przedmiotem krytyki ze strony Najwyższej Izby Kontroli.

Ten stan rzeczy razi nie tylko zatwardziałych etatystów, lecz także znaczną część biznesu. Wynika to z monografii „Rzemieślnicy i biznesmeni. Właściciele małych i średnich przedsiębiorstw prywatnych” opublikowanej w ubiegłym roku przez Juliusza Gardawskiego z SGH. Badając rodzimy sektor MSP ekonomista zauważył, że wcale nie czuje się on już zwycięzcą ekonomicznego wyścigu. – Teraz większość z nich ma poczucie, że lepsze warunki dla działania zostały stworzone wielkim korporacjom, głównie zagranicznym. Oni spadli zaś w sektorze prywatnym i w strukturze społecznej na pozycję średnią – dowodzi Gardawski. Efekt jest taki, że pomimo niewątpliwych sukcesów finansowych firm, niezłego radzenia sobie na rynku, sporej innowacyjności i stosunkowo wysokiej osobistej zamożności, wielu z nich jest bardziej sfrustrowanych niż można było oczekiwać. A niemała część środowiska małych i średnich przedsiębiorców zaczęła wręcz przypominać robotników z lat 1989–1990. Tak jak oni czują, że ktoś żeruje na ich ciężkiej pracy, a ich interesy nie są dostatecznie brane pod uwagę.

Jednocześnie ani w Polsce, ani na Zachodzie nie widać na razie jakiegoś jednego niezawodnego rozwiązania istniejącego problemu. Pewnie dlatego, że ci, którzy go dostrzegają, wywodzą się w zasadzie z dwóch obozów, pomiędzy którymi nie ma zbyt wielu punktów wspólnych. Jedna z tych grup głosi bowiem, że najlepszym sposobem na likwidację fantomowego państwa dobrobytu byłaby likwidacja jakiegokolwiek państwa dobrobytu. W Ameryce na przykład jego najgłośniejszych krytyków można znaleźć w środowiskach libertariańskich. Głoszących pochwałę państwa minimum. Proponowane przez nich rozwiązania przypominają jednak leczenie skręconej kostki poprzez ucięcie całej nogi.

Dziurawe wiadro

Na sprawę można jednak spojrzeć zupełnie inaczej. I zacząć od pogodzenia się z myślą, że choć noga może ulec złamaniu, skręceniu, zwichnięciu, to jednak jest to w gruncie rzeczy organ całkiem pożyteczny. Podobnie państwo dobrobytu. Z błędów w konstrukcji i funkcjonowaniu istniejącego systemu nie należy wnioskować, że nie może on odgrywać roli sprawnego silnika gospodarki narodowej. Zwracał na to uwagę już w latach 70. słynny ekonomista Arthur Okun, porównując mechanizmy redystrybucji do przeciekającego wiaderka. Wiadomo wszak, że podczas transportu część wody się wyleje. Ale przy odrobinie wyobraźni może nam ono przecież posłużyć do wielu pożytecznych celów. Oczywiście istnieje realne zagrożenie, że spełni się scenariusz opisany przez klasyka myśli liberalnej, uciekiniera z komunistycznych Węgier, filozofa i ekonomisty Anthony’ego de Jasaya. Który ukuł swego czasu określenie „państwa przemiałowe”. To znaczy takie, w którym redystrybucja nie odbywa się w kierunku tych najbardziej potrzebujących, lecz jest efektem intensywnych wojenek politycznych, lobbingu czy akcji protestacyjnych. W rezultacie grupy o większej sile przetargowej skuteczniej bronią swoich interesów i więcej zyskują, a słabsze – tracą. A po pewnym czasie okazuje się, że aspiracje konsumpcyjne społeczeństw (zwłaszcza bogatych) rosną szybciej niż dochód narodowy i wydajność pracy.

Ta dość pesymistyczna wizja nie uwzględnia jednak zdolności demokratycznych społeczeństw do uczenia się na własnych błędach i ciągłego poprawiania istniejących instytucji. Które nigdy nie będą idealne, ale zawsze warto starać się o to, by działały w sposób bardziej optymalny. Tak, by nawet w trakcie „przemiału” ludziom żyło się w takim społeczeństwie po prostu przyzwoicie. Aby to zrobić, trzeba jednak zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. I z tego, że zasada „socjalizm dla bogaczy, wolny rynek dla biedaków” nie musi być normą. A w dobrze skonstruowanym społeczeństwie powinno być raczej odwrotnie. Niech silni ścigają się według reguł dla silnych. Ale nie zmuszajmy do tego słabszych, którzy takiego wyścigu nie chcą albo się do niego nie nadają.

Bezpośrednia pomoc publiczna dla biznesu, subsydia kredytowe, ułatwienia podatkowe, subsydiowane usługi oraz restrykcje handlowe promujące jednych kosztem drugich – w dyskusji publicznej tego segmentu wydatków państwowych właściwie się nie dostrzega


--
General Skalski o zydach w UB :

"Rozanski, Zyd, kanalia najgorszego gatunku, razem z Brystigerowa, Fejginami, to wszystko (...) nie byli ludzie."

prof. PAN Krzysztof Jasiewicz o zydach :

"Zydow gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, ze sa narodem
wybranym. Czuja sie oni upowaznieni do interpretowania wszystkiego,
takze doktryny katolickiej. Cokolwiek bysmy zrobili, i tak bedzie
poddane ich krytyce - za malo, ze zle, ze zbyt malo ofiarnie. W moim
najglebszym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Zydami, bo on do
niczego nie prowadzi... Ludzi, ktorzy uzywają slow 'antysemita',
'antysemicki', nalezy traktowac jak ludzi niegodnych debaty, ktorzy
usiluja niszczyc innych, gdy brakuje argumentow merytorycznych. To oni
tworza mowe nienawisci".

Data: 2015-11-06 08:40:44
Autor: Mark Woydak
Socjalizm dl bogaczy
WON GNIDO!!!





bękart "u2" <u_2@o2.pl> napisał w wiadomości news:563bb4a7$0$22834$65785112news.neostrada.pl...
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/464273,wos-socjalizm-dla-bogaczy-wolny-rynek-dla-biedakow.html

[...]

Polski fantom

A jak na tym tle wygląda Polska? Wszelkie porównania z bogatym Zachodem są o tyle bezzasadne, że mamy zupełnie inną historię gospodarczą. A i kryzys 2008 r. przebiegał u nas inaczej. Jednak na poziomie sposobu opowiadania o gospodarce dominuje u nas jednak podejście mocno „kanoniczne”. Próżno więc szukać w polskiej literaturze ekonomicznej wyraźnie zarysowanego podziału na corporate i social welfare. Dominuje raczej bardzo wąskie pojmowanie państwa dobrobytu – wyłącznie jako sposobu na pomaganie najuboższym. Fakty są jednak takie, że nie do końca jest u nas co analizować. Bo polskie państwo socjalne należy do najmniej rozbudowanych w Europie. Według Eurostatu wydajemy na nie ok. 19 proc. PKB. Podczas gdy kraje takie jak Francja i Niemcy czy Skandynawowie wydają na ten cel ok. jednej trzeciej dochodu narodowego. Biją nas na głowę nawet takie ikony anglosaskiego ekonomicznego liberalizmu jak Wielka Brytania (28 proc. PKB) i Irlandia (29,6 proc. PKB). Od Polski mniej chętni do inwestowania w instytucje opiekuńcze są tradycyjnie tylko Rumuni, Bułgarzy i państwa bałtyckie (z wyjątkiem Litwy) oraz Słowacy.

Kiedy analizujemy statystyki, rzuca się w oczy jeszcze jeden wyraźny trend. Choć polski PKB rozwijał się w ciągu ostatnich 20 lat w solidnym tempie 4–5 proc. rocznie, to rządzący nami politycy bynajmniej nie palili się do tego, by ten impet przełożyć na rozbudowę instytucji opiekuńczych w kierunku modelu zachodnioeuropejskiego. Było wręcz odwrotnie. Według OECD odsetek PKB wydawany u nas na państwo dobrobytu nieznacznie spadł z 22 proc. w 1995 r. do dzisiejszych 19 proc. A wśród analiz polskiego państwa dobrobytu dominują teksty zdecydowanie krytyczne. Pokazujące, że pomoc jest nieskuteczna i źle zaadresowana. Celuje w nich zwłaszcza Fundacja Obywatelskiego Rozwoju, czyli think tank założony przez czołowego polskiego wolnorynkowca Leszka Balcerowicza.

Dużo trudniej znaleźć jednak krytyczne analizy dotyczące zjawiska fantomowego państwa dobrobytu. Są oczywiście doroczne raporty UOKiK na temat pomocy publicznej. Która w 2012 r. wyniosła 21 mld zł. Czyli jakieś 1,3 proc. polskiego PKB. A więc więcej, niż wydajemy jako państwo na przykład na politykę rodzinną (0,8 proc.) albo politykę mieszkaniową (1,1 proc. PKB). Tyle że bezpośrednia pomoc publiczna to zaledwie fragment całego zjawiska. Nie uwzględnia bowiem preferencji, jakie daje najbogatszym polski system podatkowy – „Puls Biznesu” wyliczył na przykład niedawno, że efektywna stawka opodatkowania polskiego biznesu wynosi 12,9 proc. (zamiast ustawowych 19 proc.) Oraz luk, które pozwalają dużej części kapitału (zwłaszcza tego międzynarodowego) w ogóle unikać płacenia podatków w Polsce. Efekt jest taki, że choć w zeszłym roku zyski przedsiębiorstw wzrosły o 8 proc., do ponad 108 mld zł, to jednocześnie do budżetu odprowadzono aż 28 proc. mniej pieniędzy niż rok wcześniej. Albo inny przykład. W 2011 r. CIT zapłaciło w naszym kraju zaledwie 38 proc. spośród tych zarejestrowanych i działających firm i przedsiębiorstw. Reszta nie wykazała żadnych zysków. Brakuje też krytycznych analiz zysków i strat z sięgania po takie narzędzia corporate welfare, jak tworzenie specjalnych stref ekonomicznych. Tu nawet przedstawiciele władz publicznych plączą się w zeznaniach. I tak w ciągu zaledwie kilku miesięcy jeden wiceminister finansów mówił, że koszt stosowanych tam zwolnień podatkowych to mniej więcej 2 mld zł rocznie. A drugi, że mowa tu raczej o 10 mld zł od 1998 r. Ten brak rozeznania był już nawet kilka lat temu przedmiotem krytyki ze strony Najwyższej Izby Kontroli.

Ten stan rzeczy razi nie tylko zatwardziałych etatystów, lecz także znaczną część biznesu. Wynika to z monografii „Rzemieślnicy i biznesmeni. Właściciele małych i średnich przedsiębiorstw prywatnych” opublikowanej w ubiegłym roku przez Juliusza Gardawskiego z SGH. Badając rodzimy sektor MSP ekonomista zauważył, że wcale nie czuje się on już zwycięzcą ekonomicznego wyścigu. – Teraz większość z nich ma poczucie, że lepsze warunki dla działania zostały stworzone wielkim korporacjom, głównie zagranicznym. Oni spadli zaś w sektorze prywatnym i w strukturze społecznej na pozycję średnią – dowodzi Gardawski. Efekt jest taki, że pomimo niewątpliwych sukcesów finansowych firm, niezłego radzenia sobie na rynku, sporej innowacyjności i stosunkowo wysokiej osobistej zamożności, wielu z nich jest bardziej sfrustrowanych niż można było oczekiwać. A niemała część środowiska małych i średnich przedsiębiorców zaczęła wręcz przypominać robotników z lat 1989–1990. Tak jak oni czują, że ktoś żeruje na ich ciężkiej pracy, a ich interesy nie są dostatecznie brane pod uwagę.

Jednocześnie ani w Polsce, ani na Zachodzie nie widać na razie jakiegoś jednego niezawodnego rozwiązania istniejącego problemu. Pewnie dlatego, że ci, którzy go dostrzegają, wywodzą się w zasadzie z dwóch obozów, pomiędzy którymi nie ma zbyt wielu punktów wspólnych. Jedna z tych grup głosi bowiem, że najlepszym sposobem na likwidację fantomowego państwa dobrobytu byłaby likwidacja jakiegokolwiek państwa dobrobytu. W Ameryce na przykład jego najgłośniejszych krytyków można znaleźć w środowiskach libertariańskich. Głoszących pochwałę państwa minimum. Proponowane przez nich rozwiązania przypominają jednak leczenie skręconej kostki poprzez ucięcie całej nogi.

Dziurawe wiadro

Na sprawę można jednak spojrzeć zupełnie inaczej. I zacząć od pogodzenia się z myślą, że choć noga może ulec złamaniu, skręceniu, zwichnięciu, to jednak jest to w gruncie rzeczy organ całkiem pożyteczny. Podobnie państwo dobrobytu. Z błędów w konstrukcji i funkcjonowaniu istniejącego systemu nie należy wnioskować, że nie może on odgrywać roli sprawnego silnika gospodarki narodowej. Zwracał na to uwagę już w latach 70. słynny ekonomista Arthur Okun, porównując mechanizmy redystrybucji do przeciekającego wiaderka. Wiadomo wszak, że podczas transportu część wody się wyleje. Ale przy odrobinie wyobraźni może nam ono przecież posłużyć do wielu pożytecznych celów. Oczywiście istnieje realne zagrożenie, że spełni się scenariusz opisany przez klasyka myśli liberalnej, uciekiniera z komunistycznych Węgier, filozofa i ekonomisty Anthony’ego de Jasaya. Który ukuł swego czasu określenie „państwa przemiałowe”. To znaczy takie, w którym redystrybucja nie odbywa się w kierunku tych najbardziej potrzebujących, lecz jest efektem intensywnych wojenek politycznych, lobbingu czy akcji protestacyjnych. W rezultacie grupy o większej sile przetargowej skuteczniej bronią swoich interesów i więcej zyskują, a słabsze – tracą. A po pewnym czasie okazuje się, że aspiracje konsumpcyjne społeczeństw (zwłaszcza bogatych) rosną szybciej niż dochód narodowy i wydajność pracy.

Ta dość pesymistyczna wizja nie uwzględnia jednak zdolności demokratycznych społeczeństw do uczenia się na własnych błędach i ciągłego poprawiania istniejących instytucji. Które nigdy nie będą idealne, ale zawsze warto starać się o to, by działały w sposób bardziej optymalny. Tak, by nawet w trakcie „przemiału” ludziom żyło się w takim społeczeństwie po prostu przyzwoicie. Aby to zrobić, trzeba jednak zdać sobie sprawę z powagi sytuacji. I z tego, że zasada „socjalizm dla bogaczy, wolny rynek dla biedaków” nie musi być normą. A w dobrze skonstruowanym społeczeństwie powinno być raczej odwrotnie. Niech silni ścigają się według reguł dla silnych. Ale nie zmuszajmy do tego słabszych, którzy takiego wyścigu nie chcą albo się do niego nie nadają.

Bezpośrednia pomoc publiczna dla biznesu, subsydia kredytowe, ułatwienia podatkowe, subsydiowane usługi oraz restrykcje handlowe promujące jednych kosztem drugich – w dyskusji publicznej tego segmentu wydatków państwowych właściwie się nie dostrzega


-- General Skalski o zydach w UB :

"Rozanski, Zyd, kanalia najgorszego gatunku, razem z Brystigerowa, Fejginami, to wszystko (...) nie byli ludzie."

prof. PAN Krzysztof Jasiewicz o zydach :

"Zydow gubi brak umiaru we wszystkim i przekonanie, ze sa narodem
wybranym. Czuja sie oni upowaznieni do interpretowania wszystkiego,
takze doktryny katolickiej. Cokolwiek bysmy zrobili, i tak bedzie
poddane ich krytyce - za malo, ze zle, ze zbyt malo ofiarnie. W moim
najglebszym przekonaniu szkoda czasu na dialog z Zydami, bo on do
niczego nie prowadzi... Ludzi, ktorzy uzywają slow 'antysemita',
'antysemicki', nalezy traktowac jak ludzi niegodnych debaty, ktorzy
usiluja niszczyc innych, gdy brakuje argumentow merytorycznych. To oni
tworza mowe nienawisci".

Socjalizm dl bogaczy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona