Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Sprawa pozbawienia prof. Tatarkiewicza prawa nauczania na Uniwersytecie Warszawskim

Sprawa pozbawienia prof. Tatarkiewicza prawa nauczania na Uniwersytecie Warszawskim

Data: 2015-02-22 09:36:03
Autor: mkarwan
Sprawa pozbawienia prof. Tatarkiewicza prawa nauczania na Uniwersytecie Warszawskim
Uczestnikami seminarium prof. Tatarkiewicza byli różni ciekawi ludzie.
Byli wśród nich z jednej strony tacy jak ks. Jan Popiel, jezuita, z drugiej
strony Andrzej Nowicki, w owym czasie doktorant, duchowy przywódca pewnego
rodzaju ateizmu polskiego.
Była też grupa siedmiu studentów, którzy raz bardzo mocno przedstawili się:
my, studenci Uniwersytetu Warszawskiego, członkowie Polskiej Zjednoczonej
Partii Robotniczej.
Z tych siedmiu pamiętam nazwiska pięciu: Leszek Kołakowski, Henryk Holland,
Bronisław Baczko, Henryk Jarosz, Arnold Słucki.
To byli inteligentni ludzie, mieli szansę, aby być normalnymi kolegami.
Ale stracili ją.
Już na studiach stali się - można powiedzieć - aparatczykami.
Z początku prowadziliśmy dyskusje.
Wspomniałem już, że w roku 1949/50 seminarium prof. Tatarkiewicza nazywało
się po prostu: Seminarium filozoficzne, ale głównym zagadnieniem była
aksjologia.
Na tym seminarium rozważaliśmy problem: względność czy bezwzględność dobra.
A koledzy marksiści zaczynali w owym czasie walczyć o względność dobra.
Pamiętam, jak Henryk Holland mówił, że gdy policja przed wojną strzelała do
robotników "Perkuna", było to dobre dla fabrykantów, a złe dla robotników.
Mnie się wydawało, że po prostu było źle, że strzelali do robotników.
Nazywałem ich poglądy subiektywizmem moralnym.
Oni się na to gniewali i mówili, że to jest obiektywizm klasowy.
Dla mnie jednak był to subiektywizm.
Marksiści byli zaprogramowani. Jeśli walkę klasową uzna się za motor
dziejów, to rację ma ten, kto jest po właściwej stronie.
Kiedyś zapytałem Arnolda Słuckiego, bardziej znanego jako poeta:
- Kolego, o ile się nie mylę, to Engels nie urodził się w rodzinie
robotniczej, tylko był synem dyrektora fabryki w Manchesterze.
W imię czego więc Engels porzucił interesy dyrektorów, a zaczął bronić
robotników?
Co ja pochwalam - dodałem.
Na to Arnold Słucki aż krzyknął:
- W imię elementarnego poczucia ludzkości!
No to jest coś ponadklasowego - powiedziałem i usłyszałem słowa Henryka
Hollanda:
- Wy, Dembowski, mówicie jak burżuj.
Takie to były dyskusje.
Pewnego dnia, wczesną wiosną 1950 r., wstał na seminarium Henryk Holland i
powiedział profesorowi Tatarkiewiczowi w imieniu studentów Uniwersytetu
Warszawskiego członków Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, że mają
list otwarty do profesora.
Na co ten odparł: - Proszę panów, teksty do czytania na seminarium ja
wybieram.
Bardzo proszę o ten i na następnym spotkaniu podam swoją decyzję.
Usłyszeliśmy w odpowiedzi: - To jest dla nas dowód, że profesor Tatarkiewicz
nie dopuszcza do głosu studentów marksistów.
Profesor odpowiedział:
- Jeśli panowie tak stawiają sprawę, to proszę bardzo.
Cisza zapanowała, wstał Leszek Kołakowski i zaczął czytać list, w którym
sformułowano zarzut, że profesor Tatarkiewicz jednych studentów faworyzuje,
a innych tępi.
Jako faworyt wspomniany był Dembowski, student-asystent, reakcjonista.
Za przykład tępionych posłużyła koleżanka, której Tatarkiewicz odebrał głos.
Rzeczywiście tak było, odebrał jej głos, bo napisała pracę seminaryjną na
temat Nietzschego, bardzo entuzjastyczną, ale w opinii Profesora nie bardzo
mądrą.
Zdarzyło się wówczas, że Profesor powiedział: - Pani głupstwa mówi.
Później Profesor zapytał mnie, co ja takiego reakcyjnego mówiłem.
Przypomniałem wspomnianą dyskusję ze Słuckim.
Ależ pan miał wtedy rację - powiedział Profesor.
Niestety, wtedy nie chodziło ani o rację, ani o prawdę, ani o żaden inny
sens, tylko o to, żeby uderzyć w Tatarkiewicza i by przestał być
nauczycielem
akademickim.
W liście otwartym reprezentatywnej grupy studentów - boć przecież, jak
wówczas oficjalnie twierdzono, członkowie PZPR reprezentują naród - nie
sformułowano żadnego wniosku, ale już od jesieni 1950 r. Tatarkiewicz nie
miał na Uniwersytecie zajęć dydaktycznych.
Wolno mu było dokończyć promowanie prac magisterskich i doktorskich.
Kiedyś do mnie powiedział ze smutnym humorem:
- Płacą mi za to, żebym nie wykładał.
Historię tego listu przedstawiam tak, jak się utrwaliła w mojej pamięci.
Określenia "reakcjonista" w nim nie było, ale w atmosferze nadawanej
dyskusjom przez kolegów marksistów było nawet więcej, aż do słów mniej
więcej takich:
- Najlepszy dowód, że w Polsce jest wolność słowa jest w tym, że jeszcze nie
siedzicie w więzieniu.
Ci studenci wierzyli w marksizm, ale nie sądzę, że jako w prawdę, tylko jako
w skuteczną metodę działania.
Idzie nowe i stare trzeba rozwalać, a problem, czy to prawda, czy nie,
rozstrzygniemy sobie później.
Przecież po tym liście do prof. Tatarkiewicza słyszałem rozmowę z nimi prof.
Ossowskiej.
Pytała:
- Dlaczego macie pretensje do prof. Tatarkiewicza o obiektywizm w etyce,
skoro "Woprosy Fiłozofii", numer taki a taki, zamieszczają artykuł, w którym
jest mowa o ponadklasowych wartościach etycznych?
I otrzymała odpowiedź:
- Tu nie chodzi o prawdę, tylko o to, że prof. Tatarkiewicz nie powinien być
profesorem.
źródło http://www.filo-sofija.pl/index.php/czasopismo/article/view/337/329

Sprawa pozbawienia prof. Tatarkiewicza prawa nauczania na Uniwersytecie Warszawskim

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona