Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Stalinita nie czuj skruchy

Stalinita nie czuj skruchy

Data: 2013-11-12 05:29:42
Autor: Mark Woydak
Stalinita nie czuj skruchy



Traudl Junge miała 22 lata, kiedy została osobistą sekretarką Adolfa
Hitlera. Była nią od grudnia 1942 roku aż do jego śmierci. Udało się jej
wyjść z bunkra pod kancelarią Trzeciej Rzeszy. Chociaż swój błąd zrozumiała
po latach, do końca życia nie potrafiła sobie wybaczyć, że jako młoda
dziewczyna darzyła Hitlera sympatią. Wnuk Rudolfa Hessa – komendanta
Auschwitz, stanął przed młodymi Żydami, którzy przyjechali do obozu i
prosił ich o wybaczenie. Zapytany, co powiedziałby swemu dziadkowi, gdyby
go spotkał, odparł: „zabiłbym go gołymi rękami”.

A w Polsce? Czy ktokolwiek słyszał słowo skruchy od córki Bieruta? Czy
przed dawnymi więźniami ubeckich katowni stanął wnuk Józefa Światło –
popularny dziennikarz jednej z dwóch największych prywatnych telewizji i
odpowiedział na pytanie, co zrobiłby, gdyby spotkał dziadka? Można odnieść
wrażenie, że w Polsce ubeccy „śledzie”, prokuratorzy, sędziowie,
ministrowie, ludzie odpowiedzialni za cały aparat terroru, od tych ze
Związku Patriotów Polskich zaczynając, na tych, którzy usiedli do Okrągłego
Stołu, kończąc, umarli bezpotomnie. A przecież wszyscy mieli rodziny –
żony, mężów, dzieci, wnuki.

Co się z nimi stało? Odpowiedź jest prosta – nadal rządzą Polską.

Obsadzili najważniejsze sektory życia publicznego – sądy, uczelnie,
państwowe spółki, media. Dziś te dzieci i wnuki stalinowskich oprawców
tworzą „elitę” i jak każda tego typu „elita” wściekle reagują na każdą
próbę przypomnienia im, kim są i komu zawdzięczają swoją obecną pozycję.
Nie ma w tym nic dziwnego – w końcu nie od dziś wiadomo, że atak to
najlepsza forma obrony. Współczesne „elity” stosują tę właśnie metodę.
Wiedzą, że w merytorycznej dyskusji są bez szans, więc „walczą” po swojemu
– opluwając każdego, kto ośmieli się zwrócić im uwagę. Nawiasem mówiąc – to
też metoda odziedziczona po dziadkach z UB. To oni wymyślili „zaplutego
karła reakcji”, „ciemnogród”, „klechów”, „kułaków”, „prywaciarzy”, którym
przeciwstawiali nowoczesnych, postępowych proletariuszy. Proletariusza
zastąpił „europejczyk”, kułaka – homofob, itp. Pozostałe elementy debaty
publicznej nie zmieniły się ani na jotę. Co więcej – czasami można odnieść
wrażenie, że po usunięciu podpisów trudno byłoby odróżnić, który cytat
pochodzi z plenum KC PZPR, a który z tzw. zaprzyjaźnionych z Tuskiem
mediów.

Potomkowie ubeków rządzą Polską

Przykładów jest wiele. I to zaczynając od samej „góry”. Żona Bronisława
Komorowskiego, Anna Komorowska to córka ubeków – Jana Dziadzi i Żydówki –
Hany Rojer. O byłym prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, wciąż regularnie
typowanym na stanowisko premiera, od dwudziestu lat krąży informacja, że
jest synem Izaaka Stoltzmana – wyjątkowo sadystycznego ubeka z Pomorza.
Jego żona Jolanta to córka płk. Kontego – oficera Informacji Wojskowej.
Generał Marian Janicki – to syn Włodzimierza Janickiego – funkcjonariusza
BOR w czasach PRL, kierowcy partyjnych aparatczyków. W karierze pomógł mu
także wyszkolony jeszcze przez sowietów szef BOR Olgierd Darżynkiewicz. Z
dokumentów służb specjalnych PRL wynika, że zanim Darżynkiewicz przyjął go
do BOR, przez prawie rok Marian Janicki służył w MO.

Danuta Hübner, swego czasu towarzyszka z PZPR, to wnuczka i córka ubeków.
Jej dziadek – Józef Młynarski – jako ubek odznaczył się wyjątkowo
bestialskimi przesłuchaniami, ojciec Ryszard Młynarski także był ubekiem –
następcą przełożonego swego ojca, czyli osławionego zbrodniarza Stanisława
Supruniuka.

Ojciec Magdaleny Środy zawodowo zajmował się zwalczaniem Kościoła
Katolickiego. O komunistycznym pochodzeniu Ryszarda Schnepfa – ambasadora
Polski w USA – już pisaliśmy. Jego żona – Dorota Wyscoka-Schnepf to jedna z
czołowych „dziennikarek” TVP. Karierę w III RP zrobił też Tomasz Turowski –
niegdyś szpieg w Watykanie, tuż przed katastrofą smoleńską wysłany na
placówkę dyplomatyczną do Rosji, obecny 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku w
Smoleńsku. MSZ zresztą przyznało się, że w jego strukturach pracuje 131 TW,
w tym siedmiu z nich kieruje placówkami dyplomatycznymi.

Swego czasu Dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ był Henryk
Szlajfer, syn Ignacego Szlajfera – oficera UB we Wrocławiu w latach
1947-1952, a następnie cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy,
Publikacji i Widowisk. Stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i
Informacji w tym resorcie piastowała córka znanego działacza
komunistycznego, pierwszego szefa Głównego Zarządu Politycznego Ludowego
Wojska Polskiego, gen. Wiktora Grosza, który jeszcze przed wojną nosił
nazwisko Izaak Medres, czyli Małgorzata Lavergne.

Byłego już ambasadora Polski w Chile – Daniela Passenta (według akt IPN-u –
TW „Johna” i „Daniela”) wychowywał wuj – przedwojenny komunista, generał
Jakub Prawin, po wojnie wiceprezes NBP i wojewoda olsztyński.

Doradca Bronisława Komorowskiego Tadeusz Mazowiecki co prawda w UB nie był,
ale w 1953 roku, kiedy w Polsce szaleli ubeccy siepacze, opublikował
artykuł krytykujący biskupa Kaczmarka (skazanego w tym samym roku w
sfingowanym procesie) i uważał, że Polska może być tylko socjalistyczna.
„Sławę” zdobył za to inny długoletni doradca byłego marszałka, a obecnego
prezydenta – Waldemar Strzałkowski, który „zasłynął” składaniem wieńca na
pogrzebie śp. Anny Walentynowicz w stanie wskazującym na „wirusa
filipińskiego”. Ale to nie wszystko – z akt w IPN wynika, że Waldemar
Strzałkowski w 1956 roku ukończył Wydział Historii i trafił do pracy w
Wojskowym Instytucie Historycznym (WIH) im. Wandy Wasilewskiej, gdzie był
szefem Podstawowej Organizacji Partyjnej. Do 1990 r. był członkiem PZPR. Z
jego akt paszportowych wynika, że wielokrotnie jeździł służbowo do ZSRR –
WIH zajmował się historią wojskowości, rygorystycznie stosując metody
historiografii marksistowskiej.

Również Roman Kuźniar, obecny doradca prezydenta, był członkiem PZPR i
przeszedł specjalne szkolenie wojskowe. W 1982 roku, kiedy w najlepsze
trwał stan wojenny, został nawet odznaczony „Za zasługi dla obronności
kraju”. Portal niezalezna.pl podał, że Kuźniar został zarejestrowany jako
kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16?645.  Zdzisław Lachowski do 31
grudnia 2012 roku – wiceszef BBN – miał być zarejestrowany jako kontakt
operacyjny „Zelwer”. Do grona doradców Komorowskiego należy też generał
Wojciech Jaruzelski – autor i wykonawca stanu wojennego, współpracownik
informacji wojskowej i postać wyjątkowo nikczemna, nie bez przyczyny w
słynnym „Bluzgu” nazwany m.in. „kacapskim przybłędą”. Ludwika Wujec – żona
Henryka Wujca, doradcy prezydenta Komorowskiego – to córka przedwojennej
działaczki KPP Reginy Okrent, która w latach 1946-1949 pracowała w Urzędzie
Bezpieczeństwa w Łodzi.

A skład osobowy SLD? Czołowi działacze to dawni „towarzysze” – Kwaśniewski,
Cimoszewicz, Miller, Oleksy, Kalisz albo dzieci „towarzyszy”, nawet jeśli
ich „inteligencja” jest bardziej niż wątpliwa, czego wymownym przykładem
była Anita Błochowiak, córka towarzysza Jerzego Błochowiaka – sekretarza KW
PZPR w Sieradzu. Matka eurodeputowanego Marka Siwca była prokuratorem (R.
Szubstarski, Misjonarz prezydenta, „Życie” z 26-27 października 1996 r.).

Znamienne jest, że żaden z SLD-owskich działaczy nigdy nie tylko nie został
rozliczony za działalność w PZPR, ale nawet nigdy nie poczuwał się do
okazania skruchy za komunistyczne zbrodnie, zachowując tym samym typową
komunistyczną mentalność. Znamienne jest, że nie oni jedni – rozliczenia
komunistycznych zbrodni stanowczo odmawiają też czołowi „dziennikarze” III
RP. Przypadek? Raczej nie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej, kto zabiera
najczęściej głos w publicznej debacie i kto jest kreowany na „autorytet”.

Media wciąż czerwone?

I tu można zacząć od najbardziej prestiżowych stanowisk. Oto polskiemu
oddziałowi Agencji Reutera szefował Michał Broniatowski, syn pułkownika
Mieczysława Broniatowskiego, który od roku 1945 był dyrektorem Centralnej
Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi, a następnie
dyrektorem Departamentu Społeczno-administracyjnego Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych. „Zeszytami Literackimi” kieruje Barbara Toruńczyk, córka
Henryka Torańczuka, przedwojennego komunisty i Romany – do 1968 roku
zatrudnionej w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR.

Uparcie lansowany dziennikarz TVN – Andrzej Morozowski – to syn Mieczysława
Morozowskiego, a właściwie Mordechaja Mozesa – działacza Komunistycznej
Partii Polski. W czasie wojny Mozes Morozowski przebywał w ZSRR, po wojnie
pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, a potem w MSW.

Tomasz Lis, który na łamach „Newsweeka” dopuścił do publikacji obrzydliwego
paszkwilu na temat Rajmunda Kaczyńskiego, podkreślał, że jego ojciec był
„najuczciwszym człowiekiem pod słońcem”. Zapomniał tylko dodać, że ten
„najuczciwszy człowiek pod słońcem” był też prominentnym działaczem PZPR.
Sam Lis pobierał naukę zawodu w latach 80. na praktykach studenckich na
Uniwersytecie im. Karola Marksa w Lipsku. Lis to podobno także najbliższy
krewny jednego z tajnych współpracowników Wojskowej Służby Wewnętrznej.

Jego druga żona Hanna Kedaj to córka Aleksandry i Waldemara Kedajów –
należących do „największych kanalii stanu wojennego”. Piotr Kraśko to wnuk
Wincentego Kraśko – cenzora i komunistycznego dygnitarza okresu PRL. Monika
Olejnik – do radia trafiła w stanie wojennym, kiedy wyrzucono lub odeszli z
niego wszyscy przyzwoici dziennikarze. Olejnik – to córka Tadeusza
Olejnika, który pracował w SB razem z mjr Lucyną Tuleyą – prywatnie matką
sędziego Igora Tulei, który metody działania CBA określił mianem
stalinowskich. Ojciec Grzegorza Miecugowa – Bruno Miecugow – razem z
Wisławą Szymborską podpisał w 1953 roku haniebny „apel krakowski” –
poparcie „literatów” dla procesu biskupa Kaczmarka.

Rozliczenie okresu komuny atakuje „Gazeta Wyborcza”. Nieprzypadkowo. Jej
redaktor naczelny Adam Michnik, jak sam powiedział – wywodzi się z
„żydokomuny”. Jego rodzice to komunistyczni działacze, a matka Helena
Michnik położyła po wojnie szczególne zasługi w zwalczaniu Kościoła i
fałszowaniu podręczników do historii. Zastępczyni Michnika, Helena Łuczywo,
to córka Ferdynanda Chabera przed wojną należącego do KPP, a po wojnie –
kierownika wydziału w KC PZPR. Drugim zastępcą Michnika był Ernest Skalski,
syn Jerzego Wilkera-Skalskiego i Zofii Nimen-Skalskiej, przedwojennych
komunistów, którzy później pracowali w Komendzie Wojewódzkiej MO w
Krakowie. Przyrodni brat Michnika – Stefan to stalinowski zbrodniarz,
którego Polska bezskutecznie próbuje ściągnąć ze Szwecji. To w „Wyborczej”
opinię publiczną swoimi artykułami kształtował Lesław Maleszka – TW
„Ketman” – wyjątkowo nikczemny zdrajca. To dla „Wyborczej” pracuje Edward
Krzemień – syn Ignacego Krzemienia, obywatela sowieckiego, który walczył w
l. 30 w Hiszpanii w XIII Brygadzie – zorganizowanej przez Komintern i NKWD,
a po wojnie pracował w komunistycznym aparacie represji. To do GW
korespondencje z Moskwy słał Bartosz Węglarczyk – wedle wszelkich
informacji – wnuk Józefa Światło (Izaaka Flejschfarba), a do dnia
dzisiejszego pisuje do niej Dawid Warszawski, czyli Konstanty Gebert – syn
Bolesława Geberta – agenta wywiadu ZSRR działającego w USA Po wojnie
Bolesław Gebert był ambasadorem PRL w Turcji, a matka, Krystyna
Poznańska-Gebert, w latach 1944-1945 organizowała Wojewódzki Urząd
Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.

Inny publicysta „Gazety Wyborczej” – Michał Komar – to według ustaleń
Doroty Kani – syn gen. Wacława Komara, a właściwie Kossoja. Zanim został
generałem, Kossoj-Komar w młodym wieku przeszedł szkolenie w NKWD. Potem
uczestniczył w zabójstwach tajnych współpracowników Policji Polskiej, do
których dochodziło na mocy wyroków KPP. Po wojnie został szefem wywiadu
cywilnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Korpusu Bezpieczeństwa
Publicznego. W zespole „Gazety Wyborczej” znalazła się też Anna Bikont –
córka żydowsko-komunistycznej dziennikarki Wilhelminy Skulskiej. Do PZPR
przez wiele lat należał też Stefan Bratkowski – jeden z „ojców założycieli”
GW. Również „Polityka” zdaje się nieprzypadkowo potępiać „grzebanie w
życiorysach”. Jak podała Dorota Kania – jej redaktor naczelny – Jerzy
Baczyński w aktach SB został zarejestrowany jako tajny współpracownik
komunistycznych służb specjalnych ps. „Bogusław”. Jedną z najbliższych
współpracowniczek skazanej w aferze FOZZ Janiny Chim była Renata Pochanke,
matka Justyny Pochanke, dziennikarki TVN-u.

Nawet medialny wesołek Kuba Wojewódzki pochodzi z resortowej rodziny – jego
ojciec Bogusław był funkcjonariuszem SB i prokuratorem. Jak pisał Jan
Piński – „Wojewódzki senior zapisał się w historii, pełniąc rolę
prokuratora z ramienia Prokuratury Generalnej w sprawie tzw. „prowokacji
bydgoskiej” z 19 marca 1981 roku. Kuba zaczynał karierę od harcerskiej
rozgłośni radiowej w latach 80-tych a potem rozwijał ją w prywatnych
mediach aż do statusu gwiazdy TVN-u”.

Resortowe korzenie ma mieć też „autorytet” Salonu – Jerzy Owsiak. Marcin
Meller – dziennikarz m.in. „Polityki”, „Wprost” i felietonista „Nesweeka”
to syn Stefana Mellera i wnuk komunistycznego działacza. Monika Jaruzelska
została stylistką i oprócz własnego „butiku” chętnie współpracuje z
„prestiżowymi” gazetami. Oczywiście nigdy nie zdobyła się na potępienie
tatusia. Na potępienie komunistycznych rodziców nie zdobyły się także
czołowe „autorytety III RP”. Nieprzypadkowo. Tu także wystarczy popatrzeć
na „rodowody”.

„Autorytety III RP”

„Autorytetów” ma III RP co niemiara. Chętnie występują w „zaprzyjaźnionych
mediach”, udzielając wywiadów dziennikarzom z resortowych rodzin albo sami
tworzą – nader często w oderwaniu od faktów, czego przykładem jest
chociażby twórczość Pawła Śpiewaka. Ale bardzo rzadko opowiadają o sobie.
Nie bez przyczyny. Oto pierwszy z brzegu przykład. Aleksander Smolar –
„autorytet” z Fundacji Batorego to syn Grzegorza Smolara – do 1968 roku
redaktora naczelnego „Folks-Sztyme”, organu popieranego przez władze PRL
Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Matka Smolara pracowała
w KC PZPR. Sekretarzem tej Fundacji był Józef Chajn, syn Leona – w latach
1945-1949 wiceministra sprawiedliwości.

Znane rodzeństwo filmowe to Agnieszka Holland i Magdalena Łazarkiewicz,
obie reżyserki to córki Henryka Hollanda, przedwojennego komunisty, w
czasie wojny ochotnika w armii Czerwonej, później redaktora naczelnego
„Walki Młodych”, dziennikarza „Trybuny Ludu” i w końcu prominentnego
działacza PZPR. Agnieszka Holland zasłynęła podziwem i zachwytem nad
motłochem sikającym na znicze pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. I
oczywiście filmami, w których Polacy to prawdziwi żydożercy. Nawet jej
najnowsze dzieło „W ciemności” niewiele ma wspólnego z prawdziwą historią
żydowskiej rodziny ukrywającej się w kanałach Lwowa. Inny reżyser Andrzej
Titkow jest synem Walentego, byłego I sekretarza KW PZPR w Warszawie. Do
grona znanych reżyserów należy też Jerzy Vaulin – morderca Antoniego
Żubryda i jego żony Janiny – bohaterów walki z komuną. Co prawda nie jest
zapraszany jako komentator w czołowych mediach, ale patrząc na to, kto jest
– to tylko kwestia czasu.

Tomasz Jastrun to syn Mieczysława Jastruna, który karierę rozpoczął 17
września 1940, kiedy wstąpił do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy. Miał
tam doborowych towarzyszy m.in. starego agenta NKWD Jerzego Borejszę, Wandę
Wasilewską, Jerzego Putramenta i Adama Ważyka. Jastrun, który nie ukrywał
żydowskiego pochodzenia, już 17 czerwca 1945 roku w tekście opublikowanym w
krakowskim „Odrodzeniu” stwierdził, że za wymordowanie ponad 3 mln Żydów
ponosi odpowiedzialność na równi z hitlerowskim okupantem całe bez mała
polskie społeczeństwo. A potem „popłynął” na dobre. Żadna antologia
stalinowskiej poezji nie mogła się wręcz obejść bez jego grafomańskiej
twórczości, którą walczył z Kościołem i Armią Krajową. Szybko zaczął
dostawać profity i to do tego stopnia, że na komunistycznych libacjach
zasiadał obok samego Bieruta. Nawet Wisława Szymborska nie łkała nad
śmiercią Stalina tak rzewnie, jak uczynił to Mieczysław Jastrun. Jastrun
senior na system komunistyczny obraził się dopiero 1957 roku, gdy
gomułkowskie władze cofnęły zgodę na druk „Europy” – czasopisma
komunistycznych kosmopolitycznych rewizjonistów, w którym miał zaklepaną
główną rolę. Jego syn godnie przejął pałeczkę – obrażając, szkalując i
opluwając każdego, kto ma inne spojrzenie na świat i jak tatuś zachwycający
się „wielkimi budowami”, chociażby miałyby to być blokowiska Pragi oglądane
przez „panoramiczne okno”.

Wyrwać komunistyczne chwasty

Pamiętać trzeba, że chociaż zbrodniarze, to stalinowcy prowadzili normalne
życie. Mieli żony/mężów, dzieci, wnuki. Bolesław Bierut w czasie, gdy w
gdańskiej katowni UB torturowano Inkę – Danusię Siedzikównę – spacerował z
córką po nadbałtyckich plażach. Rodziny mieli też inni czołowi
komunistyczni zbrodniarze – Fejgin, Światło, Różański, Berman, sędzia Widaj
i Kryże, kaci z ubeckich więzień, którzy łamali ręce i nogi, wyrywali
paznokcie, wybijali zęby. Co się z nimi stało? Czy naprawdę mamy wierzyć,
że dzieci komunistycznych ministrów, stalinowskich ambasadorów rozpłynęły
się w powietrzu? A może raczej zgodnie ze stalinowską praktyką pozmieniały
nazwiska? Tak jak uczyniła to rodzina zbrodniarza Grzegorza Piotrowskiego
czy pozostałych morderców ks. Popiełuszki. Dlaczego więc dziś nikt nie
pyta, co stało się z rodzinami stalinowskich zbrodniarzy? Może właśnie
dlatego, że wymienione wyżej przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, a
prawda jest jeszcze grosza, niż się wszystkim wydaje.

Coraz więcej bowiem wskazuje, że dzisiaj praktycznie każda dziedzina życia
publicznego w Polsce jest obsadzona jakimiś potomkami stalinowskich
zbrodniarzy. Resztę tych tak zwanych „autorytetów” uzupełniają Tajni
Współpracownicy, byli działacze PZPR itd. itp. Nic dziwnego, że w momencie
próby lustracji całe to towarzystwo wręcz zawyło z oburzenia. Nic dziwnego,
że towarzysze z SLD i Ruchu Palikota domagają się zlikwidowania IPN-u. I
trzeba mieć świadomość jednego faktu – oni nigdy nie dopuszczą, by Polacy
poznali prawdę. Trzeba mieć świadomość, że wściekły atak na Cezarego Gmyza
ujawniającego rodzinne korzenie Igora Tulei był w pełni świadomy. Każdy,
kto zapyta „staliniątko” o jego dziadka, spotka się z taką samą reakcją –
wyzwiskami i potępieniem.

Tymczasem głupotą jest dowodzenie, że wychowanie nie ma wpływu na poglądy
głoszone w dorosłym życiu. Ma wpływ i to olbrzymi, co już dawno stwierdzili
psychologowie i socjologowie. Wpływ ma także społeczność, otocznie w którym
człowiek wyrasta. To prowadzi do prostego wniosku – osoba, która wyrosła w
kulcie komunizmu, nie potępi go nawet, gdy na własne oczy zobaczy dowody
jego zbrodni. Nie można oczekiwać, że dzisiejsze „elity” potępią komunizm,
opowiedzą się za osądzeniem jego prowodyrów. Gdyby to zrobili, podpisaliby
wyroki na własnych ojców i dziadków. Będą więc ze wszystkich sił bronić
tamtego systemu pod płaszczykiem obiektywizmu, humanizmu i liberalizmu.

Dlatego też decyzja co do tego, jak długo jeszcze ta patologia potrwa,
należy do nas samych. Owszem – wyrwanie chwastów miłym zajęciem nie jest.
Ale bez niego nie zaprowadzimy porządku na naszym „podwórku” i nadal kaci
będą pławić się w luksusach, śmiejąc się ze swoich ofiar.

Data: 2013-11-12 16:48:25
Autor: Mark Woydak
Stalinięta nie czują skruchy
PiS-owski PSYCHOPATA podpisujący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek m.in. Prinzlaff Herrlich) piszacy z mx05.eternal-september.org
uzywajacy czytnika 40tude_Dialog/2.0.15.1pl to FAŁSZYWKA!. Fakt, ze podszywa sie pod moje dane
swiadczy o daleko posunietej chorobie alkoholowej. Tani alkohol i marne wina
dokonaly calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla
niego ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych cięzkich
chwilach! Nie ma nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i wyleniały ze
starości kot go opuścili! Módlmy się bracia i siostry! Nadzieja na pełny
powrót do zdrowia tego osobnika jest niewielka ale spełnijmy chrześciański
obowiązek! Wnośmy modły za PiS-owskiego chorego psychicznie brata!

MW

--


Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości news:bf63k09efgt1.1arw90s6luwm$.dlg40tude.net...



Traudl Junge miała 22 lata, kiedy została osobistą sekretarką Adolfa
Hitlera. Była nią od grudnia 1942 roku aż do jego śmierci. Udało się jej
wyjść z bunkra pod kancelarią Trzeciej Rzeszy. Chociaż swój błąd zrozumiała
po latach, do końca życia nie potrafiła sobie wybaczyć, że jako młoda
dziewczyna darzyła Hitlera sympatią. Wnuk Rudolfa Hessa – komendanta
Auschwitz, stanął przed młodymi Żydami, którzy przyjechali do obozu i
prosił ich o wybaczenie. Zapytany, co powiedziałby swemu dziadkowi, gdyby
go spotkał, odparł: „zabiłbym go gołymi rękami”.

A w Polsce? Czy ktokolwiek słyszał słowo skruchy od córki Bieruta? Czy
przed dawnymi więźniami ubeckich katowni stanął wnuk Józefa Światło –
popularny dziennikarz jednej z dwóch największych prywatnych telewizji i
odpowiedział na pytanie, co zrobiłby, gdyby spotkał dziadka? Można odnieść
wrażenie, że w Polsce ubeccy „śledzie”, prokuratorzy, sędziowie,
ministrowie, ludzie odpowiedzialni za cały aparat terroru, od tych ze
Związku Patriotów Polskich zaczynając, na tych, którzy usiedli do Okrągłego
Stołu, kończąc, umarli bezpotomnie. A przecież wszyscy mieli rodziny –
żony, mężów, dzieci, wnuki.

Co się z nimi stało? Odpowiedź jest prosta – nadal rządzą Polską.

Obsadzili najważniejsze sektory życia publicznego – sądy, uczelnie,
państwowe spółki, media. Dziś te dzieci i wnuki stalinowskich oprawców
tworzą „elitę” i jak każda tego typu „elita” wściekle reagują na każdą
próbę przypomnienia im, kim są i komu zawdzięczają swoją obecną pozycję.
Nie ma w tym nic dziwnego – w końcu nie od dziś wiadomo, że atak to
najlepsza forma obrony. Współczesne „elity” stosują tę właśnie metodę.
Wiedzą, że w merytorycznej dyskusji są bez szans, więc „walczą” po swojemu
– opluwając każdego, kto ośmieli się zwrócić im uwagę. Nawiasem mówiąc – to
też metoda odziedziczona po dziadkach z UB. To oni wymyślili „zaplutego
karła reakcji”, „ciemnogród”, „klechów”, „kułaków”, „prywaciarzy”, którym
przeciwstawiali nowoczesnych, postępowych proletariuszy. Proletariusza
zastąpił „europejczyk”, kułaka – homofob, itp. Pozostałe elementy debaty
publicznej nie zmieniły się ani na jotę. Co więcej – czasami można odnieść
wrażenie, że po usunięciu podpisów trudno byłoby odróżnić, który cytat
pochodzi z plenum KC PZPR, a który z tzw. zaprzyjaźnionych z Tuskiem
mediów.

Potomkowie ubeków rządzą Polską

Przykładów jest wiele. I to zaczynając od samej „góry”. Żona Bronisława
Komorowskiego, Anna Komorowska to córka ubeków – Jana Dziadzi i Żydówki –
Hany Rojer. O byłym prezydencie Aleksandrze Kwaśniewskim, wciąż regularnie
typowanym na stanowisko premiera, od dwudziestu lat krąży informacja, że
jest synem Izaaka Stoltzmana – wyjątkowo sadystycznego ubeka z Pomorza.
Jego żona Jolanta to córka płk. Kontego – oficera Informacji Wojskowej.
Generał Marian Janicki – to syn Włodzimierza Janickiego – funkcjonariusza
BOR w czasach PRL, kierowcy partyjnych aparatczyków. W karierze pomógł mu
także wyszkolony jeszcze przez sowietów szef BOR Olgierd Darżynkiewicz. Z
dokumentów służb specjalnych PRL wynika, że zanim Darżynkiewicz przyjął go
do BOR, przez prawie rok Marian Janicki służył w MO.

Danuta Hübner, swego czasu towarzyszka z PZPR, to wnuczka i córka ubeków.
Jej dziadek – Józef Młynarski – jako ubek odznaczył się wyjątkowo
bestialskimi przesłuchaniami, ojciec Ryszard Młynarski także był ubekiem –
następcą przełożonego swego ojca, czyli osławionego zbrodniarza Stanisława
Supruniuka.

Ojciec Magdaleny Środy zawodowo zajmował się zwalczaniem Kościoła
Katolickiego. O komunistycznym pochodzeniu Ryszarda Schnepfa – ambasadora
Polski w USA – już pisaliśmy. Jego żona – Dorota Wyscoka-Schnepf to jedna z
czołowych „dziennikarek” TVP. Karierę w III RP zrobił też Tomasz Turowski –
niegdyś szpieg w Watykanie, tuż przed katastrofą smoleńską wysłany na
placówkę dyplomatyczną do Rosji, obecny 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku w
Smoleńsku. MSZ zresztą przyznało się, że w jego strukturach pracuje 131 TW,
w tym siedmiu z nich kieruje placówkami dyplomatycznymi.

Swego czasu Dyrektorem Departamentu Studiów i Planowania MSZ był Henryk
Szlajfer, syn Ignacego Szlajfera – oficera UB we Wrocławiu w latach
1947-1952, a następnie cenzora w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy,
Publikacji i Widowisk. Stanowisko dyrektora Departamentu Promocji i
Informacji w tym resorcie piastowała córka znanego działacza
komunistycznego, pierwszego szefa Głównego Zarządu Politycznego Ludowego
Wojska Polskiego, gen. Wiktora Grosza, który jeszcze przed wojną nosił
nazwisko Izaak Medres, czyli Małgorzata Lavergne.

Byłego już ambasadora Polski w Chile – Daniela Passenta (według akt IPN-u –
TW „Johna” i „Daniela”) wychowywał wuj – przedwojenny komunista, generał
Jakub Prawin, po wojnie wiceprezes NBP i wojewoda olsztyński.

Doradca Bronisława Komorowskiego Tadeusz Mazowiecki co prawda w UB nie był,
ale w 1953 roku, kiedy w Polsce szaleli ubeccy siepacze, opublikował
artykuł krytykujący biskupa Kaczmarka (skazanego w tym samym roku w
sfingowanym procesie) i uważał, że Polska może być tylko socjalistyczna.
„Sławę” zdobył za to inny długoletni doradca byłego marszałka, a obecnego
prezydenta – Waldemar Strzałkowski, który „zasłynął” składaniem wieńca na
pogrzebie śp. Anny Walentynowicz w stanie wskazującym na „wirusa
filipińskiego”. Ale to nie wszystko – z akt w IPN wynika, że Waldemar
Strzałkowski w 1956 roku ukończył Wydział Historii i trafił do pracy w
Wojskowym Instytucie Historycznym (WIH) im. Wandy Wasilewskiej, gdzie był
szefem Podstawowej Organizacji Partyjnej. Do 1990 r. był członkiem PZPR. Z
jego akt paszportowych wynika, że wielokrotnie jeździł służbowo do ZSRR –
WIH zajmował się historią wojskowości, rygorystycznie stosując metody
historiografii marksistowskiej.

Również Roman Kuźniar, obecny doradca prezydenta, był członkiem PZPR i
przeszedł specjalne szkolenie wojskowe. W 1982 roku, kiedy w najlepsze
trwał stan wojenny, został nawet odznaczony „Za zasługi dla obronności
kraju”. Portal niezalezna.pl podał, że Kuźniar został zarejestrowany jako
kontakt operacyjny „Uniw” pod numerem 16?645.  Zdzisław Lachowski do 31
grudnia 2012 roku – wiceszef BBN – miał być zarejestrowany jako kontakt
operacyjny „Zelwer”. Do grona doradców Komorowskiego należy też generał
Wojciech Jaruzelski – autor i wykonawca stanu wojennego, współpracownik
informacji wojskowej i postać wyjątkowo nikczemna, nie bez przyczyny w
słynnym „Bluzgu” nazwany m.in. „kacapskim przybłędą”. Ludwika Wujec – żona
Henryka Wujca, doradcy prezydenta Komorowskiego – to córka przedwojennej
działaczki KPP Reginy Okrent, która w latach 1946-1949 pracowała w Urzędzie
Bezpieczeństwa w Łodzi.

A skład osobowy SLD? Czołowi działacze to dawni „towarzysze” – Kwaśniewski,
Cimoszewicz, Miller, Oleksy, Kalisz albo dzieci „towarzyszy”, nawet jeśli
ich „inteligencja” jest bardziej niż wątpliwa, czego wymownym przykładem
była Anita Błochowiak, córka towarzysza Jerzego Błochowiaka – sekretarza KW
PZPR w Sieradzu. Matka eurodeputowanego Marka Siwca była prokuratorem (R.
Szubstarski, Misjonarz prezydenta, „Życie” z 26-27 października 1996 r.).

Znamienne jest, że żaden z SLD-owskich działaczy nigdy nie tylko nie został
rozliczony za działalność w PZPR, ale nawet nigdy nie poczuwał się do
okazania skruchy za komunistyczne zbrodnie, zachowując tym samym typową
komunistyczną mentalność. Znamienne jest, że nie oni jedni – rozliczenia
komunistycznych zbrodni stanowczo odmawiają też czołowi „dziennikarze” III
RP. Przypadek? Raczej nie. Wystarczy przyjrzeć się bliżej, kto zabiera
najczęściej głos w publicznej debacie i kto jest kreowany na „autorytet”.

Media wciąż czerwone?

I tu można zacząć od najbardziej prestiżowych stanowisk. Oto polskiemu
oddziałowi Agencji Reutera szefował Michał Broniatowski, syn pułkownika
Mieczysława Broniatowskiego, który od roku 1945 był dyrektorem Centralnej
Szkoły Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Łodzi, a następnie
dyrektorem Departamentu Społeczno-administracyjnego Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych. „Zeszytami Literackimi” kieruje Barbara Toruńczyk, córka
Henryka Torańczuka, przedwojennego komunisty i Romany – do 1968 roku
zatrudnionej w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR.

Uparcie lansowany dziennikarz TVN – Andrzej Morozowski – to syn Mieczysława
Morozowskiego, a właściwie Mordechaja Mozesa – działacza Komunistycznej
Partii Polski. W czasie wojny Mozes Morozowski przebywał w ZSRR, po wojnie
pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, a potem w MSW.

Tomasz Lis, który na łamach „Newsweeka” dopuścił do publikacji obrzydliwego
paszkwilu na temat Rajmunda Kaczyńskiego, podkreślał, że jego ojciec był
„najuczciwszym człowiekiem pod słońcem”. Zapomniał tylko dodać, że ten
„najuczciwszy człowiek pod słońcem” był też prominentnym działaczem PZPR.
Sam Lis pobierał naukę zawodu w latach 80. na praktykach studenckich na
Uniwersytecie im. Karola Marksa w Lipsku. Lis to podobno także najbliższy
krewny jednego z tajnych współpracowników Wojskowej Służby Wewnętrznej.

Jego druga żona Hanna Kedaj to córka Aleksandry i Waldemara Kedajów –
należących do „największych kanalii stanu wojennego”. Piotr Kraśko to wnuk
Wincentego Kraśko – cenzora i komunistycznego dygnitarza okresu PRL. Monika
Olejnik – do radia trafiła w stanie wojennym, kiedy wyrzucono lub odeszli z
niego wszyscy przyzwoici dziennikarze. Olejnik – to córka Tadeusza
Olejnika, który pracował w SB razem z mjr Lucyną Tuleyą – prywatnie matką
sędziego Igora Tulei, który metody działania CBA określił mianem
stalinowskich. Ojciec Grzegorza Miecugowa – Bruno Miecugow – razem z
Wisławą Szymborską podpisał w 1953 roku haniebny „apel krakowski” –
poparcie „literatów” dla procesu biskupa Kaczmarka.

Rozliczenie okresu komuny atakuje „Gazeta Wyborcza”. Nieprzypadkowo. Jej
redaktor naczelny Adam Michnik, jak sam powiedział – wywodzi się z
„żydokomuny”. Jego rodzice to komunistyczni działacze, a matka Helena
Michnik położyła po wojnie szczególne zasługi w zwalczaniu Kościoła i
fałszowaniu podręczników do historii. Zastępczyni Michnika, Helena Łuczywo,
to córka Ferdynanda Chabera przed wojną należącego do KPP, a po wojnie –
kierownika wydziału w KC PZPR. Drugim zastępcą Michnika był Ernest Skalski,
syn Jerzego Wilkera-Skalskiego i Zofii Nimen-Skalskiej, przedwojennych
komunistów, którzy później pracowali w Komendzie Wojewódzkiej MO w
Krakowie. Przyrodni brat Michnika – Stefan to stalinowski zbrodniarz,
którego Polska bezskutecznie próbuje ściągnąć ze Szwecji. To w „Wyborczej”
opinię publiczną swoimi artykułami kształtował Lesław Maleszka – TW
„Ketman” – wyjątkowo nikczemny zdrajca. To dla „Wyborczej” pracuje Edward
Krzemień – syn Ignacego Krzemienia, obywatela sowieckiego, który walczył w
l. 30 w Hiszpanii w XIII Brygadzie – zorganizowanej przez Komintern i NKWD,
a po wojnie pracował w komunistycznym aparacie represji. To do GW
korespondencje z Moskwy słał Bartosz Węglarczyk – wedle wszelkich
informacji – wnuk Józefa Światło (Izaaka Flejschfarba), a do dnia
dzisiejszego pisuje do niej Dawid Warszawski, czyli Konstanty Gebert – syn
Bolesława Geberta – agenta wywiadu ZSRR działającego w USA Po wojnie
Bolesław Gebert był ambasadorem PRL w Turcji, a matka, Krystyna
Poznańska-Gebert, w latach 1944-1945 organizowała Wojewódzki Urząd
Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie.

Inny publicysta „Gazety Wyborczej” – Michał Komar – to według ustaleń
Doroty Kani – syn gen. Wacława Komara, a właściwie Kossoja. Zanim został
generałem, Kossoj-Komar w młodym wieku przeszedł szkolenie w NKWD. Potem
uczestniczył w zabójstwach tajnych współpracowników Policji Polskiej, do
których dochodziło na mocy wyroków KPP. Po wojnie został szefem wywiadu
cywilnego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Korpusu Bezpieczeństwa
Publicznego. W zespole „Gazety Wyborczej” znalazła się też Anna Bikont –
córka żydowsko-komunistycznej dziennikarki Wilhelminy Skulskiej. Do PZPR
przez wiele lat należał też Stefan Bratkowski – jeden z „ojców  założycieli”
GW. Również „Polityka” zdaje się nieprzypadkowo potępiać „grzebanie w
życiorysach”. Jak podała Dorota Kania – jej redaktor naczelny – Jerzy
Baczyński w aktach SB został zarejestrowany jako tajny współpracownik
komunistycznych służb specjalnych ps. „Bogusław”. Jedną z najbliższych
współpracowniczek skazanej w aferze FOZZ Janiny Chim była Renata Pochanke,
matka Justyny Pochanke, dziennikarki TVN-u.

Nawet medialny wesołek Kuba Wojewódzki pochodzi z resortowej rodziny – jego
ojciec Bogusław był funkcjonariuszem SB i prokuratorem. Jak pisał Jan
Piński – „Wojewódzki senior zapisał się w historii, pełniąc rolę
prokuratora z ramienia Prokuratury Generalnej w sprawie tzw. „prowokacji
bydgoskiej” z 19 marca 1981 roku. Kuba zaczynał karierę od harcerskiej
rozgłośni radiowej w latach 80-tych a potem rozwijał ją w prywatnych
mediach aż do statusu gwiazdy TVN-u”.

Resortowe korzenie ma mieć też „autorytet” Salonu – Jerzy Owsiak. Marcin
Meller – dziennikarz m.in. „Polityki”, „Wprost” i felietonista „Nesweeka”
to syn Stefana Mellera i wnuk komunistycznego działacza. Monika Jaruzelska
została stylistką i oprócz własnego „butiku” chętnie współpracuje z
„prestiżowymi” gazetami. Oczywiście nigdy nie zdobyła się na potępienie
tatusia. Na potępienie komunistycznych rodziców nie zdobyły się także
czołowe „autorytety III RP”. Nieprzypadkowo. Tu także wystarczy popatrzeć
na „rodowody”.

„Autorytety III RP”

„Autorytetów” ma III RP co niemiara. Chętnie występują w „zaprzyjaźnionych
mediach”, udzielając wywiadów dziennikarzom z resortowych rodzin albo sami
tworzą – nader często w oderwaniu od faktów, czego przykładem jest
chociażby twórczość Pawła Śpiewaka. Ale bardzo rzadko opowiadają o sobie.
Nie bez przyczyny. Oto pierwszy z brzegu przykład. Aleksander Smolar –
„autorytet” z Fundacji Batorego to syn Grzegorza Smolara – do 1968 roku
redaktora naczelnego „Folks-Sztyme”, organu popieranego przez władze PRL
Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce. Matka Smolara pracowała
w KC PZPR. Sekretarzem tej Fundacji był Józef Chajn, syn Leona – w latach
1945-1949 wiceministra sprawiedliwości.

Znane rodzeństwo filmowe to Agnieszka Holland i Magdalena Łazarkiewicz,
obie reżyserki to córki Henryka Hollanda, przedwojennego komunisty, w
czasie wojny ochotnika w armii Czerwonej, później redaktora naczelnego
„Walki Młodych”, dziennikarza „Trybuny Ludu” i w końcu prominentnego
działacza PZPR. Agnieszka Holland zasłynęła podziwem i zachwytem nad
motłochem sikającym na znicze pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. I
oczywiście filmami, w których Polacy to prawdziwi żydożercy. Nawet jej
najnowsze dzieło „W ciemności” niewiele ma wspólnego z prawdziwą historią
żydowskiej rodziny ukrywającej się w kanałach Lwowa. Inny reżyser Andrzej
Titkow jest synem Walentego, byłego I sekretarza KW PZPR w Warszawie. Do
grona znanych reżyserów należy też Jerzy Vaulin – morderca Antoniego
Żubryda i jego żony Janiny – bohaterów walki z komuną. Co prawda nie jest
zapraszany jako komentator w czołowych mediach, ale patrząc na to, kto jest
– to tylko kwestia czasu.

Tomasz Jastrun to syn Mieczysława Jastruna, który karierę rozpoczął 17
września 1940, kiedy wstąpił do Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy. Miał
tam doborowych towarzyszy m.in. starego agenta NKWD Jerzego Borejszę, Wandę
Wasilewską, Jerzego Putramenta i Adama Ważyka. Jastrun, który nie ukrywał
żydowskiego pochodzenia, już 17 czerwca 1945 roku w tekście opublikowanym w
krakowskim „Odrodzeniu” stwierdził, że za wymordowanie ponad 3 mln Żydów
ponosi odpowiedzialność na równi z hitlerowskim okupantem całe bez mała
polskie społeczeństwo. A potem „popłynął” na dobre. Żadna antologia
stalinowskiej poezji nie mogła się wręcz obejść bez jego grafomańskiej
twórczości, którą walczył z Kościołem i Armią Krajową. Szybko zaczął
dostawać profity i to do tego stopnia, że na komunistycznych libacjach
zasiadał obok samego Bieruta. Nawet Wisława Szymborska nie łkała nad
śmiercią Stalina tak rzewnie, jak uczynił to Mieczysław Jastrun. Jastrun
senior na system komunistyczny obraził się dopiero 1957 roku, gdy
gomułkowskie władze cofnęły zgodę na druk „Europy” – czasopisma
komunistycznych kosmopolitycznych rewizjonistów, w którym miał zaklepaną
główną rolę. Jego syn godnie przejął pałeczkę – obrażając, szkalując i
opluwając każdego, kto ma inne spojrzenie na świat i jak tatuś zachwycający
się „wielkimi budowami”, chociażby miałyby to być blokowiska Pragi oglądane
przez „panoramiczne okno”.

Wyrwać komunistyczne chwasty

Pamiętać trzeba, że chociaż zbrodniarze, to stalinowcy prowadzili normalne
życie. Mieli żony/mężów, dzieci, wnuki. Bolesław Bierut w czasie, gdy w
gdańskiej katowni UB torturowano Inkę – Danusię Siedzikównę – spacerował z
córką po nadbałtyckich plażach. Rodziny mieli też inni czołowi
komunistyczni zbrodniarze – Fejgin, Światło, Różański, Berman, sędzia Widaj
i Kryże, kaci z ubeckich więzień, którzy łamali ręce i nogi, wyrywali
paznokcie, wybijali zęby. Co się z nimi stało? Czy naprawdę mamy wierzyć,
że dzieci komunistycznych ministrów, stalinowskich ambasadorów rozpłynęły
się w powietrzu? A może raczej zgodnie ze stalinowską praktyką pozmieniały
nazwiska? Tak jak uczyniła to rodzina zbrodniarza Grzegorza Piotrowskiego
czy pozostałych morderców ks. Popiełuszki. Dlaczego więc dziś nikt nie
pyta, co stało się z rodzinami stalinowskich zbrodniarzy? Może właśnie
dlatego, że wymienione wyżej przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, a
prawda jest jeszcze grosza, niż się wszystkim wydaje.

Coraz więcej bowiem wskazuje, że dzisiaj praktycznie każda dziedzina życia
publicznego w Polsce jest obsadzona jakimiś potomkami stalinowskich
zbrodniarzy. Resztę tych tak zwanych „autorytetów” uzupełniają Tajni
Współpracownicy, byli działacze PZPR itd. itp. Nic dziwnego, że w momencie
próby lustracji całe to towarzystwo wręcz zawyło z oburzenia. Nic dziwnego,
że towarzysze z SLD i Ruchu Palikota domagają się zlikwidowania IPN-u. I
trzeba mieć świadomość jednego faktu – oni nigdy nie dopuszczą, by Polacy
poznali prawdę. Trzeba mieć świadomość, że wściekły atak na Cezarego Gmyza
ujawniającego rodzinne korzenie Igora Tulei był w pełni świadomy. Każdy,
kto zapyta „staliniątko” o jego dziadka, spotka się z taką samą reakcją –
wyzwiskami i potępieniem.

Tymczasem głupotą jest dowodzenie, że wychowanie nie ma wpływu na poglądy
głoszone w dorosłym życiu. Ma wpływ i to olbrzymi, co już dawno stwierdzili
psychologowie i socjologowie. Wpływ ma także społeczność, otocznie w którym
człowiek wyrasta. To prowadzi do prostego wniosku – osoba, która wyrosła w
kulcie komunizmu, nie potępi go nawet, gdy na własne oczy zobaczy dowody
jego zbrodni. Nie można oczekiwać, że dzisiejsze „elity” potępią komunizm,
opowiedzą się za osądzeniem jego prowodyrów. Gdyby to zrobili, podpisaliby
wyroki na własnych ojców i dziadków. Będą więc ze wszystkich sił bronić
tamtego systemu pod płaszczykiem obiektywizmu, humanizmu i liberalizmu.

Dlatego też decyzja co do tego, jak długo jeszcze ta patologia potrwa,
należy do nas samych. Owszem – wyrwanie chwastów miłym zajęciem nie jest.
Ale bez niego nie zaprowadzimy porządku na naszym „podwórku” i nadal kaci
będą pławić się w luksusach, śmiejąc się ze swoich ofiar.

Stalinita nie czuj skruchy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona