Data: 2014-12-09 06:38:12 | |
Autor: stevep | |
Syndrom kombatancki leśnego dziadka. | |
# Nie godzimy się na ogromną skalę nieprawidłowości, manipulacji i nadużyć wyborczych, które pojawiły się w listopadowych wyborach samorządowych. Chcemy, aby 13 grudnia 2014 stał się dniem protestu przeciwko wielkiemu nadużyciu w sprawie głosowania i ograniczania wolności mediów” – napisali organizatorzy planowanego za kilka dni marszu.
Zgadzam się co do słowa „nieprawidłowości”, natomiast słowa-hasła „manipulacji i nadużyć”, to zdecydowane nadużycie i manipulacja. Skąd to się bierze? Moim zdaniem, odpowiedź jest prosta, jak budowa cepa. Jarosław Kaczyński cierpi na Syndrom 13. grudnia. To bardzo schorowany człowiek jest, bo oprócz tej przypadłości, doskwiera mu wiele innych: „Syndrom Smoleński”, paranoja polityczna, mania wielkości, syndrom Piotrusia Pana, itd. i wiele innych. Skąd więc ma tylu wyznawców i zwolenników? To proste, to również objaw syndromu, tym razem Syndromu Współuzależnienia. Najbardziej niebezpiecznym objawem tej choroby jest zatrzymanie własnego rozwoju. Stąd ludzie nawet wykształceni i mądrzy niemal „bezwolnie” poddają się „choremu”. To klasyczne objawy uzależnienia od Jarosława Kaczyńskiego: racjonalizacja, zaprzeczenia, „projekcja, przeniesienie”, kłamstwo, planowanie marzeniowe, manipulacja, wypieranie i… tu wyznawcy mają największy obszar do działania i „największe winy” – intelektualizowanie. Wykształcenie tych ludzi, ich intelekt, po popadnięciu w krąg oddających się „woli” Kaczyńskiego nie mają tu żadnego znaczenia. Może poza jednym: propagowane przez nich mechanizmy obronne, na skutek ich inteligencji i zdolności są trudne do „odczytania” dla przeciętnego obserwatora. Inteligentne „sprzedawanie” mechanizmów obronnych działa jak lep na muchy. Krąg współuzależnionych może się więc nie tylko nie zmniejszać, ale nawet poszerzać. Dotyczy to ludzi, którzy mają niewielkie nawet, jakiekolwiek problemy życiowe, egzystencjonalne, które „chory” i oddane mu otoczenie może wytłumaczyć i może pokazać winnego problemów życiowych potencjalnego zwolennika. Jako jeden z nielicznych Jarosław Kaczyński nie tylko nie został internowany, ale także kompletnie zlekceważony. Z tego co pamiętam, po przesłuchaniu, któremu został poddany na początku stanu wojennego, został wypuszczony z powodów kompletnego braku jakiegokolwiek zagrożenia dla władzy z jego strony, czy jakiegokolwiek podejrzenia o działalność skierowaną przeciw władzom i braku umiejętności (możliwości) działań w podziemiu opozycyjnym, tajnych wrogich działań na rzecz uwolnienia internowanych i uwięzionych działaczy solidarnościowych i około solidarnościowych. Jarosław Kaczyński od lat próbuje „przejąć” dzień ogłoszenia stanu wojennego na własność, organizując okolicznościowe marsze i alternatywne obchody rocznicowe. Zawsze jednak z ogromna łatwością ofiary stanu wojennego obalają zasadność jego starań, choćby słowami „Nie pierdol Jarek, ciebie tam nie było” Władysława Frasyniuka, czy rzucając mu w twarz wylegiwanie się tej niedzieli w łóżku do południa. Był jednym z ostatnich Polaków (szczególnie jakkolwiek, choć minimalnie zaangażowanych w Solidarność), który dowiedział się o ogłoszeniu stanu wojennego. To mu zdecydowanie nie pasowało i musiał coś z tym zrobić. Słowa wypowiedziane przez niego: „My stoimy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO” były nie tylko chybione, bo wypowiadane przez osobę, która nigdy nie stała tam, gdzie inni ścierali się, konfrontowali z ZOMO, ale też haniebne, bo wypowiedziane w stronę osób, którzy od ZOMO wycierpieli najwięcej. A w szeregach PiS-u i Solidarności w 2010., kiedy Jarosław Zbawiciel te słowa wypowiadał, takich ludzi była garstka, w porównaniu np. z liczbą takich ludzi w szeregach PO i jej sympatykach. Jednak media, nie podchwyciły tego tematu w sposób merytoryczny, a jedynie newsowy, sensacyjny. Tak więc „Oni tam, gdzie stało ZOMO” nie spełnia dziś swojej, zapewne zaplanowanej, roli uczynienia z Jarosława Kaczyńskiego superbojownika o wolną, demokratyczną Polskę. Po ostatnich wyborach samorządowych ktoś z jego otoczenia wpadł na to, że pojawiła się kolejna szansa na przejęcie 13. grudnia. Stąd „sfałszowane wybory” i tytuł marszu. O i tak by się odbył, jak co roku, ale byłby zupełnie nijaki i „alternatywny”, na niby, jak poprzednie. Trzeba się więc było tego złapać. A ten pomysł może chwycić, cała masa ludzi kupuje te hasła o sfałszowaniu wyborów, tym bardziej że niezależne (?) od władzy organa są przyglądają się tym oskarżeniom, pozostając kompletnie bezczynnymi. Dotyczy to również sporej części mediów, przy zmasowanej propagandzie prosfałszowarzenowej mediów przychylnych Kaczyńskiemu. Na Jarosława Kaczyńskiego może spaść, a właściwie już to obserwujemy od dłuższego czasu, kolejne nie bezpieczeństwo. Otóż on sam, uzależniający od siebie innych, popada w uzależnienie. Od Kościoła. Z całą pewnością, jestem o tym przekonany, nie zdaje sobie sprawy ze skutków, bo być może wydaje mu się, że jeszcze jeden podmiot poddał się jego… „chorobie”. Nic bardziej mylnego – Kościół jest absolutnie odporny na wszelkie poddaństwo i gra dokładnie tą samą bronią, której używa Kaczyński. Tyle, że Kaczyński gra w stosunku do wyborców, a Kościół w stosunku do Kaczyńskiego. Uzależnienie od siebie Kościół ma opanowane tak samo perfekcyjnie i niezauważalnie, niepostrzeżenie jak alkohol w stosunku do alkoholików. Stąd pewna grupa funkcjonariuszy kościelnych w komitecie honorowym marszu i milczące przyzwolenie – wymowne milczenie zwierzchników Kościoła. To nie Jarosław Kaczyński, będzie ewentualnym decydentem w Rzeczypospolitej. Gdyby doszło do przejęcia przez niego władzy, będzie kompletnie uzależniony, trzymany na pasku Kościoła. W wielu przypadkach rzecz jasna może mu to nie przeszkadzać. Ale w wielu nie będzie miał kompletnie nic do gadania. W przypadku próby „wychylenia się”, z łatwością Kościół katolicki „przewróci go”, niby przeszkadzającego w przeprowadzaniu zaplanowanego gambitu, pionka na szachownicy. Z łatwością, bo Kościół ma moc „uzależniania”, więc kolejka do niego ustawiać się będzie jeszcze długo. Marsz 13. grudnia może się Kaczyńskiemu udać. Ale to, co będzie potem, w dużej mierze będzie zależało od opinii publicznej społeczeństwa i mediów. Dziś my, nieskażeni syndromem współuzależnienia od „choroby Kaczyńskiego” wyśmiewamy go, marginalizujemy, ignorujemy, itp. Ale to za mało. Wiadomo od dawna, że najlepszym sposobem zapobiegania chorobie jest profilaktyka. A profilaktyka, to przede wszystkim rozpoznanie mechanizmów. Dziś profilaktyka zapobiegania antykaczyzmowi praktycznie nie istnieje. Istnieją ekstrema, zupełnie analogiczne do „kaczyzmu”: na Kaczyńskie „Rząd jest niedobry, Polska tonie, nie ma demokracji”, odpowiedzią jest „Kaczyński jest zły, Polska kwitnie a demokracja ma się doskonale”. To jest nic innego jak: „Ty mi w nos, to ja ci prawą prostą w szczenę”. To jest sytuacja dokładnie taka sama, jak walka Justyny Kowalczyk z Marit Bioergen: Ona wypruwa z siebie flaki a rywalka się szprycuje w świetle prawa i narzuca kaganiec, zakaz kontestowania jej dopingu przez opinię publiczną i rywalki. Jedyną metodą jest żmudne pokazywanie objawów choroby i sposobów uniknięcia zarażenia, współuzależnienia. Ale kto w Polsce miał by to robić? Oto jest pytanie. Chyba retoryczne. # Ze strony: http://tnij.org/r1chr7y -- stevep -- -- - Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/ |
|