Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Tajemnice wojskowej bezpieki

Tajemnice wojskowej bezpieki

Data: 2013-07-02 02:30:15
Autor: Prinzlaff Herrlich
Tajemnice wojskowej bezpieki


Tajemnice wojskowej bezpieki Spośród wszystkich instytucji oraz jawnych i tajnych służb komunistycznych
w Polsce po 1944 r. najbardziej tajemniczą i najmniej znaną do dziś
pozostaje Główny Zarząd Informacji, zwany potocznie Informacją Wojskową. O
ile doskonale wiemy, jak zbrodnicza i okrutna była bezpieka “cywilna”, o
tyle bezpieka “wojskowa”, czyli IW, pozostaje w cieniu. Powstanie IPN
niewiele zmieniło w tym zakresie – nie ma całościowych badań tej
instytucji, brak jest poważnych, analitycznych opracowań i monografii.
Trudno to sensownie wytłumaczyć, skoro jest przecież zapotrzebowanie
społeczne na zbadanie skrywanych zakamarków Polski Ludowej, a badanie
wszystkich zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu jest naszym obowiązkiem.

Początek IW można liczyć od powołania zalążków tej służby w Wojsku Polskim,
tworzonym w Związku Sowieckim na polecenie Stalina, pod komendą ppłk./gen.
Zygmunta Berlinga. Został on 31 lipca 1939 r. usunięty z WP w związku z
głośną sprawą obyczajową, w wojnie obronnej udziału nie brał. Aresztowany
przez Sowietów, szybko przeszedł na stronę wroga, podczas gdy jego koledzy
trafili do Katynia i innych miejsc okrutnej kaźni. Po utworzeniu Polskich
Sił Zbrojnych w ZSRS został powołany do służby, ale po ich ewakuacji do
Iranu pozostał w sowieckiej ojczyźnie. Za dezercję był skazany na
degradację do stopnia szeregowca i na karę śmierci za zdradę. Dopiero
Sowieci w 1943 r. awansowali go do stopnia pułkownika, następnie generała
“WP”.

Informacja Sowiecka
Pierwszy rozkaz organizacyjny dotyczący Informacji wyszedł 14 maja 1943
roku. O ile późniejsza bezpieka była swoistym “państwem w państwie”
(podlegała bowiem władzom partii komunistycznej), o tyle organa Informacji
od początku były obcym ciałem, gdyż zwierzchnictwo nad nimi sprawowali ich
sowieccy przełożeni. Była to więc służba całkowicie sowiecka i odgórnie
obsadzona przez obywateli sowieckich. Do 1945 r. wszelkie rozkazy i pisma
sporządzano w języku rosyjskim, dla ułatwienia pracy, aby nie było potrzeby
wykonywania polskich tłumaczeń. Na jej czele stał oficer sowiecki płk Piotr
Kożuszko.

Pierwszym dokumentem normatywnym IW był prawdopodobnie “Regulamin o
Zarządzie Informacji przy Naczelnym Dowódcy Wojska Polskiego i jego
organach” z 30 września 1944 roku. Został zatwierdzony przez gen. Michała
Rolę-Żymierskiego. Jest to dokument w całości napisany po rosyjsku (“ściśle
tajny”) i Żymierski też podpisał go alfabetem rosyjskim. Wszyscy podejrzani
i aresztowani pod zarzutem prowadzenia “wrogiej działalności” przeciwko
ZSRS mieli być natychmiast przekazywani kontrwywiadowi sowieckiemu
“Smiersz”. A była to kategoria bardzo niejasna, ponieważ praktycznie
każdego można było podciągnąć pod taką działalność.

Wszechobecna i wszechwładna

Wraz z postępującą rozbudową “ludowego” WP bardzo szybko rozrastała się
Informacja, która z założenia miała być służbą kontrwywiadowczą w wojsku.
Jako taka powinna być całkowicie apolityczna, ale nałożono na nią szereg
zadań związanych z realizacją ideologii “walki klas” oraz rozbudowano ją
nie tylko w jednostkach wojskowych, ale także w Korpusie Bezpieczeństwa
Publicznego (KBW) i Wojskach Ochrony Pogranicza (WOP). Przez szereg lat
istniał nawet tzw. Wydział Wojskowy przy Głównym Urzędzie Kontroli Prasy,
Publikacji i Widowisk, czyli mówiąc wprost – przy komunistycznej cenzurze.
Informacja Wojskowa mogła dosłownie wszystko – każdy jej funkcjonariusz
mógł dokonywać rewizji, zatrzymania i aresztowania dowolnej osoby. Mógł
interesować się życiem osobistym każdego obywatela, jego powiązaniami
rodzinnymi i towarzyskimi, życiem prywatnym i zawodowym. Miał prawo
werbowania w prawie nieograniczonym zakresie agentury i współpracowników.
Co ciekawe, agentem mógł zostać nawet oficer w stopniu generała, choć taki
werbunek musiał zatwierdzić minister obrony narodowej.
Istniał specjalny wykaz kategorii “osób podejrzanych”, który był stale
rozszerzany, przez co zainteresowania organów Informacji obejmowały coraz
większy krąg obywateli. Tylko część tych uprawnień była określona przez
przepisy regulaminowe – większość wynikała z ich całkowitej bezkarności i
faktycznej odpowiedzialności wyłącznie przed sowieckimi zwierzchnikami. I
choć formalnie w kręgu zainteresowania powinni być tylko wojskowi
wszystkich rodzajów broni, to przez rozpracowywanie ich rodzin, krewnych i
znajomych wojskowa bezpieka mogła represjonować dosłownie wszystkich. Miała
zresztą przeznaczony własny aparat śledczy i operacyjny oraz własne areszty
i więzienia.
Była więc jeszcze jednym narzędziem represji komunistycznego państwa. Jej
nazwa budziła taką grozę, że stalinowscy więźniowie wspominają, jak modlili
się po ich aresztowaniu przez IW, aby zostali przekazani w łapy UB,
uważając, że tak będzie dla nich lepiej!

“Spolszczenie”, czyli odruszczenie

Doktor Zbigniew Palski, znakomity badacz dziejów tej instytucji, napisał:
“W latach 1943-1944, 100% stanowisk w Informacji obsadzonych było przez
oficerów radzieckich. Pierwsza grupa Polaków napłynęła w połowie 1944 r. –
było ich najprawdopodobniej 17, objęli jednak stanowiska tłumaczy i
protokolantów”. Od tego czasu następuje dalszy napływ oficerów LWP do
Informacji Wojskowej (której formalne nazwy, struktura organizacyjna i
podporządkowanie służbowe zmieniały się aż do 1957 r., czyli do jej
formalnego przekształcenia w Wojskową Służbę Wewnętrzną (WSW)). Oficerowie
sowieccy powoli odchodzą, zwalniając miejsce dla oficerów “polskich”, co
jest pojęciem bardzo względnym z uwagi na ich pochodzenie. Na przykład w
sierpniu 1945 r. na stanowiska zastępców szefa Głównego Zarządu Informacji
powołani zostali oficerowie “polscy”: płk Anatol (Natan) Fejgin i płk
Eugeniusz Zadrzyński (obaj pochodzenia żydowskiego). W grudniu 1945 r. płk
Piotr Kożuszko został odwołany do Związku Sowieckiego, a na jego miejsce
przyszedł płk Jan Rutkowski (przedwojenny komunista pochodzenia
żydowskiego). Także jego następca, płk Stefan Kuhl, był pochodzenia
żydowskiego, jak również szefowie czterech z pięciu wydziałów (oddziałów).
I tak: Wydziałem I kierował płk Aleksander Kokoszyn, Wydziałem II – płk
Ignacy Krzemień, Wydziałem III – płk Jerzy Fonkowicz, Wydziałem IV – płk
Władysław Kochan, i Wydziałem V – ppłk Wincenty Klupiński. Z wyżej
wymienionych tylko płk Kochan był pochodzenia polskiego. Czyli spolszczenie
polegało wyłącznie na formalnym odruszczeniu.
Ciekawe są ustalenia dr. Z. Palskiego odnośnie do narodowości kadry
kierowniczej organów Informacji w latach 1945-1956: “Przeanalizujmy jeszcze
odsetek oficerów polskich narodowości żydowskiej zajmujących kierownicze
stanowiska w organach. Wymienione wcześniej zasadnicze stanowiska
kierownicze zajmowało w latach 1945-1956 30 oficerów polskich narodowości
żydowskiej (16,9%). Stanowiska wyłącznie szefowskie (łącznie z zastępcami
szefów GZI) zajmowało 17 oficerów tej narodowości (18,7%). Stanowiska
kierownicze w GZI (z zastępcami włącznie) zajmowało 16 oficerów polskich
narodowości żydowskiej (20,8%), zaś bez zastępców (lecz z zastępcami szefów
GZI) 9 oficerów tej narodowości (22,5%)”. Nietrudno zauważyć, że ten
odsetek wyraźnie rósł w miarę badania coraz wyższych szczebli dowódczych
tej służby. W dodatku w tych statystykach nie jest uwzględniana narodowość
oficerów sowieckich, a przecież nie byli to wyłącznie Rosjanie.


“Nie matura, lecz chęć szczera”

Z uwagi na uwarunkowania ideologiczne kadra kierownicza organów Informacji
nie musiała charakteryzować się specjalistycznym przygotowaniem zawodowym
do tego rodzaju pracy, jaką był kontrwywiad, specjalnymi predyspozycjami
umysłowymi czy statusem wykształcenia. Liczył się przede wszystkim staż w
ruchu komunistycznym, całkowita lojalność wobec przełożonych i
bezwzględność wobec “wrogów klasowych”. Z tej racji najcięższe zbrodnie
mogły być bezkarnie popełniane przez funkcjonariuszy Informacji, ponieważ
to oni stanowili rdzeń “ludowej władzy” i cieszyli się ogromnym zaufaniem
ze strony swych sowieckich przełożonych. Ale przedwojennych kadr było za
mało w stosunku do potrzeb, zresztą nie tylko do obsadzania etatów w
Informacji. W związku z tym już od 1945 r. trwało szkolenie (początkowo
bardzo pobieżne, później bardziej rozbudowane) na potrzeby tej służby.
Latem 1945 r. powołano więc Szkołę Oficerów Informacyjnych (OSInf.) dla
wychowania kadr niezbędnych do obsady wszystkich etatów, a tych było coraz
więcej. Rekrutowano do niej przede wszystkim słuchaczy Oficerskiej Szkoły
Polityczno-Wychowawczej, ściśle wyselekcjonowanych nie tyle pod kątem
inteligencji i wyników w nauce, ile czystości klasowej i oddania władzy
ludowej. Oficerowie Informacji musieli być bowiem przede wszystkim lojalni
i całkowicie posłuszni. Nie byli od samodzielnego myślenia, mieli tylko
fanatycznie wykonywać zadania nałożone na nich przez przełożonych.
Jednocześnie wyrabiano w nich poczucie bezkarności i ogromnej władzy, jaką
ich obdarzyła partia komunistyczna.

Ilość i “jakość”

Jeden z absolwentów OSInf., kpt. Mierosławski, przesłuchiwany w 1957 r. na
fali ówczesnej “odwilży”, zeznał: “Mówiono zawsze, że informacja to zbrojne
ramię partii i nikomu nie podlega. Podkreślano, że nie podlega Ministrowi
Obrony Narodowej”. Komendantami i wykładowcami tejże szkoły byli oficerowie
sowieckiego kontrwywiadu Smiersz, którzy też wszczepiali swoim uczniom
zasadę, że bicie podejrzanych jest jedną z głównych metod uzyskiwania
wartościowych zeznań. Zastępca szefa GZI płk Anatol (Natan) Fejgin mawiał
wprost, że “d… nie szklanka”, i nakazywał tak postępować z osobami
przesłuchiwanymi, zarówno mężczyznami, jak i kobietami, które były
dodatkowo upokarzane przez rozbieranie od naga i bicie przez kilku oficerów
naraz.

IW jest jednak mniej znana niż bezpieka “cywilna”, gdyż była od niej
znaczniej mniej liczna, a więc i nie tak widoczna. W listopadzie 1945 r.
były to 1244 etaty, w 1947 r. już 2371 etatów, w roku 1952 – 3272, w 1953
r. – 4130. Do tego oczywiście dochodziła “obsługa”, czyli plutony ochrony,
pracownicy kontraktowi itp. Była to więc służba wprawdzie kilkakrotnie
mniejsza niż aparat MBP, ale też zapisała się w pamięci jej więźniów jako
wyjątkowo okrutna i bezwzględna. Nic dziwnego, skoro wykształceniem poniżej
średniego legitymowało się około 90 procent funkcjonariuszy! Tak było w
zasadzie do końca formalnego istnienia IW. Nie przeszkadzało to jednak
osobom jakże często ograniczonym umysłowo zajmować wysokich stanowisk i
bardzo szybko awansować w hierarchii. Dla przykładu: Władysław Kochan, w
1945 r. zaledwie chorąży, w 1947 r. był już podpułkownikiem; Ignacy
Krzemień (Ignacy Berger-Ruderman) w 1944 r. kapitan (stopień prawdopodobnie
z wojny domowej w Hiszpanii, gdzie był komisarzem politycznym batalionu w
“XIII Brygadzie Międzynarodowej”), w 1945 r. został pułkownikiem; Stefan
Kuhl, w 1944 r. zaledwie chorąży, w 1946 r. już pułkownik; Naum
Lewandowski, w 1945 r. kapitan Armii Czerwonej, dwa lata później już
pułkownik; Mieczysław Notkowski (Mojżesz Kipersztein), w 1944 r. chorąży, w
1945 r., w 1950 r. już major; Stefan Sarnowski (Stefan Zylbersztejn), w
1945 r. chorąży Armii Czerwonej, w 1948 r. major; Jerzy Szerszeń,
podporucznik Armii Czerwonej w 1945 r., w 1948 r. już podpułkownik. Były to
kariery niezwykłe i niczym – poza oczywiście zasługami dla Smiersza i IW –
nieuzasadnione.

Czesław Kiszczak: “Na kafelki!”

Warto kilka słów poświęcić także na to, co jest istotą osławienia
Informacji Wojskowej, a co pozostaje w głębokim cieniu zbrodni popełnionych
przez UB. Archiwa IW były najpilniej strzeżoną tajemnicą w Polsce Ludowej
oraz – co jest niezrozumiałe – także po 1989 roku. Ogromną ich część, bo
prawie 90 procent, zdążyli zniszczyć wychowankowie i zaufani
funkcjonariusze gen. Czesława Kiszczaka. Ostatni szef Wojskowej Służby
Wewnętrznej (taką nazwę przybrała w 1957 r. IW) gen. Edmund Buła zdołał
jednak wszystko zmikrofilmować i osobiście przekazać do… Moskwy, władzom
sowieckiego wywiadu GRU. Za ten czyn został skazany na niewysoki wyrok
(oczywiście w zawieszeniu). Na skutek tego dawni funkcjonariusze oraz ich
rozległa agentura mogą spać spokojnie, cieszą się przywilejami rodem z PRL,
wysokimi stopniami wojskowymi, odznaczeniami, ogromnymi emeryturami.
Trzeba zatem przypomnieć, że uchwałą sejmową z 1994 r. Informacja Wojskowa
została potępiona jako formacja zbrodnicza. Dlaczego? Może kilka małych
przykładów nieco otworzy nam oczy.
Jedna z kobiet, przesłuchiwana w tzw. sprawie zamojsko-lubelskiej,
zeznawała w 1956 r.: “(…) pamiętam, że w jednym pokoju było kilku oficerów,
którzy kazali mi się rozebrać do naga (…). Jeden oficer pytał mnie, a gdy
ja nie mogłam udzielić takiej odpowiedzi, jakich żądano, drugi oficer kazał
mi wyciągnąć przed siebie ręce i bił mnie po rękach jakąś linią czy listwą.
Następnie ktoś zakneblował mi usta żakietem czy swetrem i gdy leżałam na
krześle, twarzą do krzesła, inni oficerowie w niesamowity okrutny sposób
bili mnie po całym ciele jakąś deską czy szczapą drewnianą (…). Po tym
biciu byłam również kopana po ciele, a oficerowie szturchali mnie w obite
miejsca i ironicznie pytali, czy boli. Proceder bicia mnie w ten sposób,
nagiej i wyszydzanej oraz oglądanej, powtarzał się kilkakrotnie”. Poddawano
ją też innym wymyślnym torturom, a gdy chciała pić, dawano jej spluwaczkę,
żeby napiła się “wody”. Nic dziwnego, że po takim śledztwie trafiła do
szpitala psychiatrycznego.
W liście do redakcji “Naszej Polski” z 27 marca 2001 r. (po znanym
wywiadzie gen. Kiszczaka dla “Gazety Wyborczej” z 6 marca 2001 r.) pani M.
Wojciechowska napisała: “Porucznika Czesława Kiszczaka ‘poznałam’ na
początku 1948 r. Jak się sam przedstawił: ‘czy wiesz, w czyich rękach się
znajdujesz, w rękach kontrwywiadu!’ Znajdowałam się wówczas w podziemiach
Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego złapana na nielegalnym
przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej, posądzona o szpiegostwo. W czasie
przesłuchań (było to chyba III p.) przychodzili wyżsi oficerowie rosyjscy i
pytali: ‘czy już mówi?’. Ponieważ nic nie mówiłam, po całodziennym
przesłuchaniu (konwejer) por. Cz. Kiszczak wysłał mnie na noc do karceru,
bez okien, pryczy, napełnionego powyżej kostek wodą. W Głównym Zarządzie
Informacji Wojska Polskiego stosowano straszne metody śledcze, bicie,
kopanie, a byli tam Białorusini, Rosjanie i Żydzi (…). Po przejrzeniu
teczek przesłuchiwanych, żywych i straconych, znalazłoby się wiele
protokołów przesłuchań z podpisem por. Cz. Kiszczaka”. Zapewne niewiele uda
się już znaleźć w związku z dokonanymi zniszczeniami z okresu tzw.
transformacji ustrojowej. Ale to nie znaczy, że nic już nie ma.
W 1952 r. Zbigniew Kucharski, wówczas ppor. piechoty w 18. DP w Ełku,
chciał wziąć potajemnie ślub kościelny (oficjalnej zgody przełożonych
przecież by nie dostał). Ktoś go zauważył, jak wchodził na plebanię, ktoś
doniósł i zaczął się jego wieloletni dramat. Został aresztowany przez UB,
następnie przekazano go Informacji Wojskowej. Tak to wspominał: “Na drugi
dzień przyjechał po mnie kapitan Czesław Kiszczak, szef Wydziału Informacji
w Ełku (…). Kiszczak powiedział dwa słowa: na kafelki. (…) przez ponad dwa
miesiące mnie przesłuchiwali (…). Jedzenie w aluminiowej misce kładli mi na
ziemię, żeby mnie upodlić i porównać do psa. Nie widziałem światła
dziennego ponad dwa miesiące”. Z. Kucharski jako “wróg klasowy” został
skazany na sześć lat więzienia. Sprawiedliwości nigdy nie doczekał, choć
zmarł w 1993 roku. W 1996 r. prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej
poinformował wdowę po nim, że nie dopatrzył się “elementów niesłusznej
represji politycznej w stosunku do oskarżonego” i w związku z tym “dalsza
korespondencja w przedmiotowej sprawie (…) pozostanie bez odpowiedzi”. I
pozostała. Czy to tylko głęboka niewiedza aparatu nowego (?) wymiaru
sprawiedliwości wojskowej po 1989 roku? Tego nie wiemy… Wiemy natomiast, że
redaktor naczelny “Gazety Wyborczej” uznał Kiszczaka za “człowieka honoru”,
co oburzyło nawet wierne kręgi czytelników jego gazety. Podobnie jak
(nie)zrozumiałe fetowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

“Wolski”, “Kazimierczak” i inni

Może pewnym przyczynkiem do zrozumienia takich fenomenów będzie sprawa
agentury Informacji Wojskowej, która nie była tak liczna jak agentura
bezpieki, ale gatunkowo, owszem, jest o czym mówić. Całkiem niedawno
ujawniono przecież, że bardzo cennym agentem Informacji był… Wojciech
Jaruzelski, i to już od 1946 r., a więc praktycznie od początku swej
oszałamiającej kariery w komunistycznym wojsku. Miał po prostu dwie twarze
– na zewnątrz oficer liniowy, później oficer polityczny, a tak naprawdę –
agent IW, który działał pod pseudonimem “Wolski” i był bardzo wysoko
(zapewne niebezpodstawnie) oceniany przez swych oficerów prowadzących.
Według niepotwierdzonych pogłosek (na podstawie szczątkowej dokumentacji
enerdowskiej Stasi) jednym z nich miał być późniejszy… gen. Kiszczak, co
też może w jakiś sposób tłumaczyć jego karierę przy Jaruzelskim.
W pewnym sensie trudno się dziwić Jaruzelskiemu, że wybrał taką drogę. W
okresie stalinowskim aż jedna piąta korpusu oficerskiego “ludowego” Wojska
Polskiego została zwerbowana przez organa IW, w tym bardzo wielu wyższych
oficerów! Ówczesny por. Jaruzelski w 1946 r. nie był zatem osamotniony…
Jednym z cennych agentów IW w sądownictwie stalinowskim był sędzia
Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie (z racji swej dyspozycyjności i
innych zasług był oddelegowany do Najwyższego Sądu Wojskowego) kpt. Stefan
Michnik. W 1949 r. zgłosił się ochotniczo do służby wojskowej, pisząc w
podaniu: “Będąc członkiem PZPR i ZMP, pracą swą w Odrodzonym Wojsku Polskim
pragnę przyczynić się do zbudowania socjalizmu w Polsce. (…) Podczas mego
pobytu w ZSRR, widząc, jak naród radziecki walczy o swą niepodległość,
doszedłem do przekonania, że tylko taki ustrój jest zdolny do walki o
życie, o lepsze jutro. Pragnę też, aby w Polsce zapanował taki ustrój”.
Miał bardzo dobre referencje – jego rodzice działali w II RP w
zdelegalizowanej, terrorystyczno-agenturalnej Komunistycznej Partii
Zachodniej Ukrainy (KPZU), która nie uznawała suwerenności i niepodległości
Polski. W 1950 r. doszło do zwerbowania Stefana Michnika przez IW. Oficer,
który dokonał werbunku, zaznaczył w jego charakterystyce: “Wyglądem swoim,
jak i zachowaniem podchorąży M[ichnik] w ogóle nie daje po sobie poznać
semickiego pochodzenia, tak że fakt ten w żadnym razie nie będzie wpływał
ujemnie na pracę agenturalną”. Pod pseudonimem “Kazimierczak” S. Michnik
został rezydentem, któremu podlegało kilku agentów.

Dezinformacje o Informacji

Dziś obrońcy “etosu” Informacji Wojskowej (i jej następczyni – Wojskowej
Służby Wewnętrznej) to bardzo zwarte i ściśle powiązane ze sobą środowisko.
To także kręgi rodzinne i towarzyskie, co widać chociażby przy
jakichkolwiek próbach dokonania bardzo spóźnionych, ale jakże koniecznych
rozliczeń. I widać po kolejnych głosowaniach w parlamencie, kto jest za, a
kto zdecydowanie przeciw. Szkoda tylko, że wyborcy nie zdają sobie z tego
sprawy i nie widzą swych kandydatów inaczej, niż ci się sami prezentują. I
nie jest to tylko wymowne milczenie, co jeszcze byłoby zrozumiałe. Dochodzi
również do publicznych deklaracji, w których dzieci bardzo ciepło i
całkowicie bezkrytycznie wyrażają się o takich rodzicach, a niektóre gazety
usłużnie użyczają im swych łamów. Na przykład Włodzimierz Cimoszewicz, po
1989 r. gwiazda “nowej” formacji, czyli po prostu środowiska
post(?)komunistycznego, którego ojciec, płk Marian Cimoszewicz, był m.in.
szefem Informacji Wojskowej w Wojskowej Akademii Technicznej, wypowiedział
się w “Gazecie Wyborczej”: “Mój ojciec był oficerem Informacji Wojskowej,
ale ja wierzę, że był w porządku. Wyciąganie takich spraw to jest ten
rodzaj draństwa, którego nie cierpię najbardziej” (“GW” z 6 lutego 1996
r.). A więc mamy “wyprać” przeszłość, bo synowi to nie w smak? W
“Rzeczpospolitej” (z 4-5 czerwca 2005 r.) zrobił ze swego ojca… ofiarę
medialnych publikacji: “Moja rodzina płaciła bardzo dużą cenę za to, że
byłem w polityce. Ośmielam się stwierdzić, że mój ojciec umarł wcześniej z
powodu brutalnych ataków na niego i na mnie”. Było to w okresie, gdy W.
Cimoszewicz kandydował (początkowo ze sporymi szansami) na stanowisko
prezydenta RP, czyli na najwyższy urząd w Polsce!
Oficerowie Informacji Wojskowej, oprócz ścigania (i zabijania) “wrogów
klasowych”, organizowali również akcję rozpracowywania, skłócania i
kompromitowania polskiej emigracji niepodległościowej w Londynie. Jednym z
oficerów IW, którzy w Londynie po wojnie “filtrowali” osoby zamierzające
powrócić do Polski, był znany nam już… Cz. Kiszczak (zatrudniony w
ambasadzie Polski Ludowej na etacie… woźnego). Później tłumaczył się, że
służył emigracji wyłącznie pomocą. Z odnalezionych ostatnio raportów wynika
jednak, że w 1950 r. podpisał dokument, w którym oskarżał 220 polskich
oficerów z emigracji o terroryzm i szpiegostwo! To tak miała wyglądać jego
pomoc? Dzisiejsze łgarstwa oficerów Informacji nie mają granic, a byli
funkcjonariusze nie mają nawet krzty wstydu. Słyszałem kiedyś publiczne
wyjaśnienia jednego z nich (bodajże w randze podpułkownika), że Informacja
Wojskowa służyła wyłącznie do… informowania żołnierzy. Pewnie stał taki w
jednostce z doczepioną dwukierunkową tablicą: “tu kantyna”, “tu latryna”…

Ideologiczni propagandziści i pospolici złodzieje
Informacja Wojskowa organizowała również własne akcje propagandowe w celu
zohydzenia dorobku Polskiego Państwa Podziemnego, etosu Powstania
Warszawskiego, gloryfikacji GL i AL. Warto zajrzeć na przykład do broszury
wydanej w maju 1948 r. pt. “Obóz reakcji polskiej w latach 1939-45″
(Warszawa – Główny Zarząd Informacji WP, VII Oddział, sygnowana jako:
“Tajne!”, a kolejne egzemplarze były numerowane). Zredagowali ją m.in. Luna
Brystygier, Juliusz Burgin, Stefan Jędrychowski, Wincenty Rzymowski, Chaim
Heller, Seweryn Żurawicki (późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego,
który “uczył” mnie… historii myśli ekonomicznej). Był to materiał
szkoleniowy do akcji propagandowych prowadzonych głównie w wojsku.
Jeszcze jedno oblicze IW trzeba tu zaznaczyć – tak jak i inne służby tajne
Polski Ludowej, IW gromadziła podczas akcji pacyfikacyjnych, przeszukań,
rewizji czy pospolitych napadów tzw. fundusz operacyjny, który rozliczany
był tylko częściowo. Z jego zasobów oficerowie czerpali bardzo obficie
korzyści materialne, które były istotnym “dodatkiem” do oficjalnej pensji.
Bez skrupułów przywłaszczano sobie również depozyty osób zatrzymanych i
aresztowanych: zegarki, pieniądze (złotówki i dewizy), złoto, wieczne pióra
i w ogóle wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość.
Funkcjonariusze IW nigdy nie zostali rozliczeni za swe zbrodnie. Wprawdzie
w grudniu 1956 r. powołano nawet w tym celu specjalną komisję (tzw. Komisja
Mazura). W raporcie wymieniono zaledwie 43 funkcjonariuszy GZI (w ogóle nie
analizowano spraw ogniw terenowych), w stosunku do niektórych zalecono
wszczęcie postępowań karnych. Aresztowano tylko dziesięciu, ale jeden z
nich, płk Stefan Kuhl, już po godzinie został zwolniony. Wyroki otrzymali
zaledwie dwaj: płk Władysław Kochan i ppłk Mieczysław Notkowski – wyłącznie
“za nadużycie władzy”. Pierwszy z nich spędził w więzieniu zaledwie dwa
miesiące, drugi “aż” dziewięć. Nie było degradacji i pozbawiania stopni
wojskowych na szerszą skalę itp. Na tym zakończyła się “odnowa” IW,
sprowadzona praktycznie do zmiany jej nazwy na WSW. Wszelkiej
odpowiedzialności uniknęli funcjonariusze, którzy wyjechali do Związku
Sowieckiego lub Izraela. Raport zaś nie został nawet opublikowany.

Powroty po latach: awanse i medale

O najbardziej “pokrzywdzonych”, czyli wyrzuconych ze służby, zdegradowanych
itp., ich kolesie zadbali po latach, przywracając niektórych do służby
wojskowej, awansując ich i odznaczając. Tak było m.in. z mjr. Józefem
Kulakiem (współwinnym śmierci ppłk. Lucjana Załęskiego, szefa sztabu 3. DP
w Lublinie), który 12 października 1983 r. został awansowany do stopnia
podpułkownika; ppłk Eugeniusz Niedzielin (też podejrzany o morderstwo)
dostał w rezerwie awans do stopnia pułkownika; ppłk Edmund Czekała
(podejrzany o morderstwo) – awansowany do stopnia pułkownika 17 września
1982 r.; mjr Jan Wojda (podejrzany o morderstwo) powołany ponownie do
służby wojskowej i awansowany; kpt. Benedykta Knapiuka awansowano w
rezerwie do stopnia majora 30 września 1981 r.; mjr Edward Grzelak (za
przestępstwa wyrzucony z IW już w 1953 r. i zdegradowany do stopnia
szeregowca) 17 września 1982 r. – w haniebną rocznicę najazdu sowieckiego
na Polskę – został awansowany w rezerwie do stopnia podpułkownika; kpt.
Tadeusz Jurczak otrzymał awans do stopnia majora 30 września 1981 r.; mjr
Jerzy Wenelczyk został awansowany do stopnia podpułkownika 27 września 1980
r., a 1 lutego 1981 r. powrócił do służby wojskowej (w WSW).
Ponadto wielu z nich zostało odznaczonych w PRL orderami i krzyżami,
umieszczano ich w newralgicznych miejscach w dyplomacji, gospodarce, nauce,
mediach. Przecież byli towarzyszami najbardziej zaufanymi. No i czekały ich
oczywiście tłuste emerytury, bo przecież przyzwyczaili się do łatwego życia
kosztem “klasy robotniczej”.

Kto o tym decydował, kto jest za to odpowiedzialny? Przecież wszystkie nici
w swych rękach trzymali Jaruzelski i Kiszczak, “ludzie honoru”. Dziś owi
“sympatyczni staruszkowie” migają się, jak mogą, chcąc uniknąć jakiejkowiek
odpowiedzialności, a mowa o odebraniu im i ich podowładnym przywilejów
materialnych powoduje, że natychmiast pojawiają się kampanie medialne w ich
obronie, mędzenie o “odpowiedzialności zbiorowej”, “żądzy odwetu” i
“zoologicznym antykomunizmie”. Ale jeśli coś było zoologiczne, to przede
wszytkim postępowanie tych ludzi, pozbawione jakichkolwiek ludzkich
odruchów. Dziś kłamią, zacierają za sobą ślady i biorą nas na litość. Czy
wezmą? To tylko od nas zależy. Nie jesteśmy bowiem całkiem bezbronni –
jeśli określone tytuły prasowe, stacje telewizyjne i radiowe kłamią w ich
obronie, jeśli robią to określeni politycy i “autorytety moralne”, możemy z
nich po prostu zrezygnować. Będzie to mieć dwojakie skutki – po pierwsze,
nie będą tego robić za nasze pieniądze, po drugie zaś – przestaną zatruwać
nasze umysły. Coś przecież należy się od nas ofiarom Informacji Wojskowej,
dziś zapomnianym i jakże często bezimiennym.

Leszek Żebrowski

Tajemnice wojskowej bezpieki

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona