Data: 2010-09-13 12:24:26 | |
Autor: mkarwan | |
Teoria i praktyka spiskowa | |
Od dawna wiadomo, że na świecie pełnym złości żyją zwolennicy spiskowej
teorii dziejów. Wywodzą się oni przeważnie z Ciemnogrodu, więc Jasnogród najwyższym trudem powstrzymuje się przed udzieleniem im humanitarnej pomocy, ale odpór, ma się rozumieć, organizuje. Te kontrowersje z wielką dokładnością przedstawił pan Lech Zdybel z UMCS w Lublinie w bardzo erudycyjnej książce "Idea spisku i teorie spiskowe w świetle analiz krytycznych i badań historycznych". Dowiadujemy się na przykład, że "Protokoły Mędrców Syjonu" są falsyfikatem spreparowanym przez ruską bezpiekę. Naturalnie odczuwamy ogromną ulgę, że świat nie jest jednak podminowany przez spisek żydowski, ale co z tego, skoro w takim razie mamy z całą pewnością do czynienia ze spiskiem bezpieczniackim! Tak czy owak, sierżant Nowak - mawiał pewien zwolennik determinizmu historycznego. Wzbudzanie wątpliwości w istnienie jednego spisku przy pomocy potwierdzania innego spisku tylko wzmacnia spiskową teorię dziejów, to chyba jasne? Czy zatem rację ma Ciemnogród, podejrzewający, że historia jest efektem działań intencjonalnych, już mniejsza o to, czy jawnych, czy tajnych, czy też Jasnogród, wierzący, iż historia jest rezultatem bezosobowych "procesów społecznych"? Pomyślmy tylko sami: jeśli bezosobowe "procesy społeczne", to ani pan gen. Jaruzelski, ani pan gen. Kiszczak, ani nawet sam pan red. Michnik nie mają żadnej zasługi! Jakby tego było mało, to pan Zdybel cytuje w dodatku poglądy, z których wynika, że przeciwnicy teorii spiskowej odwołują się raczej do "argumentów zniesławiających" niż merytorycznych. Nawet gdy z rzadka odwołują się do argumentów merytorycznych, to są one intelektualnie mizerne, a nawet nielogiczne. Na przykład intelektualista cieszący się opinią wyjątkowo tęgiej głowy powiada szczerze, że nie może uwierzyć w spisek żydowsko-bolszewicki, bo wkrótce Hitler zgotował Żydom okrutny los, więc wobec takiego następstwa tamto podejrzenie nie może być trafne. A przecież jedno nie wyklucza drugiego, nieprawdaż? Wygląda na to, że spór między Ciemnogrodem a Jasnogrodem daleki jest od rozstrzygnięcia. Ze swej strony chciałbym tylko dodać, że preferowana przez Ciemnogród spiskowa wizja historii, jako efektu działań intencjonalnych, wydaje mi się bardziej humanistyczna od mechanicznej wizji Jasnogrodu, że historia jest następstwem bezosobowych "procesów społecznych". Nie jest to oczywiście argument merytoryczny. Już prędzej - estetyczny. Argumentem merytorycznym byłoby oczywiście ujawnienie spisku, krok po kroku. Jest to jednak bardzo trudne, bo spiski ex definitione mają charakter tajny, a spiskowcy nie zostawiają śladów, gwoli dostarczenia późniejszym historykom materiału "źródłowego". Niektórzy jednak uważają, że historiografia polega właśnie na odkrywaniu spisków. Jeśli tego nie potrafi, to jest to świadectwem nieporadności historiografii, a nie braku spisków. Od siebie dodam, że przy lekturze książki pana Zdybla trochę raziła mnie pewność siebie polskich historyków - krytyków teorii spiskowej. Przecież na własnej skórze doświadczyli oni ograniczeń swobody badań naukowych, a zwłaszcza publikacji ich wyników skutek cenzury prewencyjnej. Czy np. powstrzymywanie się historyków polskich przez publicznym wyjawieniem prawdy o Katyniu było uczestnictwem w jakimś spisku, czy też nie? Ktoś, kto doświadczył cenzury, a czasami, gwoli przypodobania się partyjnemu komitetowi, nawet koloryzował, powinien zachowywać większą powściągliwość w potępianiu spiskowej teorii dziejów. Rozpisałem się o tym nie tylko ze względu na książkę pana Lecha Zdybla, ale i na artykuł pana Sergiusza Kowalskiego "Antysemityzm nasz powszedni", wydrukowany w Rzeczypospolitej". Pan Kowalski nawołuje tam m.in. do "zmiany obyczaju", bo inaczej w Paryżu nie uznają nas za "społeczeństwo otwarte". "Tolerancja lub brak tolerancji dla antysemickiego języka w życiu publicznym to swoisty papierek lakmusowy znamionujący stopień otwartości społeczeństwa" - pisze p. Kowalski. Ano, skoro jest taki rozkaz, że musimy być "społeczeństwem otwartym", to nie ma rady - zmiana obyczaju wydaje się nieuchronna. "Rzecz w tym, by zmysł moralny i estetyczny, poczucie przyzwoitości i dobrego smaku zaczęły skłaniać coraz więcej Polaków do odrzucenia napotykanych przejawów antysemityzmu" - konkluduje p. Kowalski. W 1996 roku sekretarz Światowego Kongresu Żydów, pan Singer zagroził, że jeśli Polska nie zadośćuczyni majątkowym roszczeniom "strony żydowskiej", to będzie "upokarzana na arenie międzynarodowej". Było to wypowiedzenie wojny nie tyle Polsce, co narodowi polskiemu: jeśli nie pozwolicie wyeksploatować się finansowo, to podważymy w świecie waszą reputację i będziemy was szkalować. Większość polskich elit na takie dictum podkuliła pod siebie ogon, a co bardziej zatroskani o reputację własną zaczęli Żydom się podlizywać. Opowiadano mi np. jak pewien polski biskup-ordynariusz kazał usunąć krzyż z kościoła seminarium duchownego, by udelektować w ten sposób zaproszonego rabina. Takie przejawy tchórzostwa, uległości i serwilizmu polskich elit z pewnością odnotowywane są z aprobatą przez organizatorów akcji "upokarzania Polski". Ale reakcja na imprezę w Jedwabnem pokazała, że do ideału "społeczeństwa otwartego", czyli doprowadzonego do stanu bezbronności, jeszcze daleko. Są jeszcze ludzie, są jeszcze gazety i rozgłośnie, które na dokonane w 1996 roku przez pana Singera wypowiedzenie wojny, poczuły się Stroną Wojującą. Na skutek tchórzostwa większości elit ("z Żydami jeszcze nikt nie wygrał" - tłumaczył mi poseł SLD podczas dyskusji radiowej nad ustawą o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich) albo wręcz przejścia na stronę wroga, polska Strona Wojująca może nie wygląda imponująco, jednak udowodniła, że może pomieszać szyki i popsuć interes. Dlatego też przydałoby się wyciszyć ją w imię "walki z antysemityzmem". Antysemitą dzisiaj jest ten, kogo nie lubią Żydzi. Doświadczyłem tego na własnej skórze, odkąd protestowałem publicznie przeciwko wyłudzeniu od Polski łapówki za wejście do NATO w postaci wspomnianej ustawy o gminach żydowskich, a przecież nie jestem odosobniony. Zatem "walka z antysemityzmem" jest operacją wojny psychologicznej, mającej doprowadzić Polaków do stanu bezbronności wobec planowanego skoku na kasę. Ponieważ dzisiaj hegemonem światowym jest Ameryka, to taki skok wymaga przynajmniej desinteressement USA. Można je uzyskać tym łatwiej, kiedy ani z Polski, ani z Polonii amerykańskiej nie odezwie się żaden głos protestu. Stanisław Michalkiewicz źródło http://www.asme.pl/10333812535075.shtml |
|