Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Towarzysz Szmaciak

Towarzysz Szmaciak

Data: 2012-03-14 08:32:23
Autor: Pohook
Towarzysz Szmaciak
u2 <u_2@o2.pl> napisa(a):
.... naucza :

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2433

Społeczna nauka Kościoła wg towarzysza Szmaciaka

Felieton  •  serwis „Nowy Ekran” (www.nowyekran.pl)  •  12 marca 2012

„Jestem stuprocentowym wolnorynkowcem w warstwie tworzenia PKB. W
redystrybucji jestem, owszem, solidarnościowcem, wyznawcą społecznej
nauki Kościoła, ale doprawdy jedno z drugim się nie kłóci” - napisał
europoseł PiS - obecnie w Solidarnej Polsce - Jacek Kurski w odpowiedzi
na pytanie internauty. Wydaje się, że poseł Kurski, twierdząc, jakoby
był „stuprocentowym” wolnorynkowcem, trochę przesadza. Zresztą sam chyba
zdaje sobie z tego sprawę, dodając, że tylko „w warstwie tworzenia PKB”.
Zatem tak naprawdę jest wolnorynkowcem zaledwie 50-procentowym, bo „w
redystrybucji” wolnorynkowcem już nie jest, tylko „solidarnościowcem”.
„To takie słowa są?” - dziwili się z ostentacyjną obłudą gitowcy w
opowiadaniu Marka Nowakowskiego o wieczorze literackim w poprawczaku.
Inna rzecz, że polityk pragnący uchodzić za prawicowego nie może
przecież przyznać, że „w redystrybucji” jest socjalistą, więc ten
„solidarnościowiec”, w dodatku podlany sosem „społecznej nauki
Kościoła”, jest jakimś wyjściem z tej kłopotliwej sytuacji.

Ciekawe, że podobnie tłumaczył te zawiłości robotnikowi Deptale
towarzysz Szmaciak w słynnym poemacie Janusza Szpotańskiego. „Na tym się
świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera”. Czyż ta formuła nie
odzwierciedla wiernie modelu nakreślonego w zacytowanej odpowiedzi posła
Kurskiego? „Warstwa tworzenia PKB”, to przecież nic innego, jak
produkcja i usługi - ponieważ produkt krajowy brutto (PKB) oznacza to
wszystko, co zostało w kraju wytworzone i sprzedane. Tutaj poseł Kurski
wolałby się nie angażować i nie wtrącać - w czym zresztą nie jest
odosobniony. Ta powściągliwość ma stary rodowód - co ilustruje opinia
średniowiecznego poety francuskiego Franciszka Villona o ówczesnych
ważniakach: „nie są podobni do mularzy, którzy mur wznoszą w wielkim
trudzie; tu się pomocnik nie nadarzy...”. Za to „w redystrybucji” - aaa,
to co innego! Do „redystrybucji” chętni pchają się jeden przez drugiego,
słusznie przewidując, że jeśli tylko przedstawią jakiś pozór moralnego
uzasadnienia, to nie tylko uzyskają władzę nad bogactwem wytworzonym
przez innych, ale przede wszystkim - że uszczkną sobie z niego tak zwaną
„lepszą cząstkę”. Solidarność, a zwłaszcza - „społeczna nauka Koś
cioła”
na taki pozór moralnego uzasadnienia nadają się, jak rzadko co. „Sam
kombinezon bym przyodział, lecz jest niezbędny pracy podział. Gdy jeden
wiosłem macha żwawo, drugi kieruje wtedy nawą” - perorował robotnikowi
Deptale towarzysz Szmaciak.

Trzeba oddać sprawiedliwość posłowi Kurskiemu, że nie idzie tak daleko,
jak Hilary Minc, jeden z trójki wszechmocnych Żydów, którzy z łaski
Józefa Stalina uszczęśliwiali Polaków socjalizmem. Gospodarczy ideał
Hilarego Minca sięgał znacznie dalej, obejmując nie tylko
„redystrybucję” ale również - „warstwę tworzenia PKB”, wyrażając się w
postaci „planu doprowadzonego do każdego stanowiska pracy”. W ten sposób
miał się realizować pojmowany po marksistowsku ideał sprawiedliwości: od
każdego według jego możliwości, każdemu - według potrzeb. Warto zwrócić
uwagę, że aby ten ideał realizować, trzeba mieć rzetelną wiedzę zarówno
na temat „możliwości”, jak i „potrzeb” - bo w przeciwnym razie żadne
j
sprawiedliwości nie można by praktykować. No dobrze - ale skąd wziąć
taką wiedzę? Pomijając już fakt, że człowiek ma naturalną skłonność d
o
pomniejszania swoich możliwości, a powiększania potrzeb (ekonomista Gary
Stanley Beceker dostał w 1992 roku Nobla za odkrycie, że ludzie
zachowują się tak, jakby kalkulowali), to przede wszystkim nikt tak
naprawdę nie zna własnych możliwości. Zatem nie ma innego wyjścia, jak
powołanie Centralnego Planifikatora, którego decyzje zarówno co do
możliwości, jak i potrzeb, będą przyjmowane powszechnie i bez
zastrzeżeń. Z tego właśnie powodu w marksistowskim modelu realizacja
sprawiedliwości musiała odbywać się w warunkach braku wolności. Albo myć
ręce, albo myć nogi; jeśli ma być sprawiedliwość, to bez wolności, bo
jeśli ma być wolność, to bez sprawiedliwości.

Czy jednak rzeczywiście? Na szczęście marksistowski sposób pojmowania
sprawiedliwości nie jest jedyny i jeszcze w starożytności rzymski
prawnik Ulpian Domicjusz sformułował niezwykle trafną definicję
sprawiedliwości, której konsekwencją jest zupełnie odmienny od
marksistowskiego, wolnościowy model państwa. „Iustitia est firma et
perpetua voluntas suum cuique tribuendi” - co się wykłada, że
sprawiedliwość jest to niezłomna i stała wola oddawania każdemu co mu
się należy. No dobrze - ale i tu musimy dysponować wiedzą, co się komu
należy - bo w przeciwnym razie ta piękna definicja na nic nam się nie
przyda. Skąd możemy dowiedzieć się, co się komu należy? Ano - każdy moż
e
nam to sam powiedzieć. Inna rzecz, że takim deklaracjom nie można
bezkrytycznie dawać wiary, bo ludziom na ogół wydaje się, że należy im
się Bógwico, podczas gdy tak naprawdę - znacznie mniej. Zatem - czy
istnieje możliwy do zastosowania w skali społecznej sposób weryfikowania
takich deklaracji? Owszem, takim sposobem są umowy. Umowa polega na tym,
że obydwie strony komunikują sobie nawzajem swoje oczekiwania i jeśli
obydwie uznają je za uzasadnione, to umowa dochodzi do skutku. Strony
umowy tworzą między sobą prawo, które same uznają za sprawiedliwe.
Dlaczego, to znaczy - z jakich motywacji tak uważają - to zupełnie inna
sprawa. Ważne jest co innego - by umowa była dobrowolna, bo tylko wtedy
mamy pewność, iż weryfikacja jest autentyczna. Zatem w modelu
„ulpiańskim” sprawiedliwość nie tylko nie wyklucza wolności, ale
przeciwnie - wolność jest warunkiem sine qua non praktykowania
sprawiedliwości. Czegóż trzeba więcej?

Zwróćmy uwagę, że o ile w przypadku modelu marksistowskiego władza
polityczna pojawiała się nam od samego początku, o tyle w modelu
wolnościowym nie pojawia się wcale. Czyżby władza polityczna nie
odgrywała żadnej roli w praktykowaniu sprawiedliwości? Aż tak źle nie
jest - bo zdarza się, że ludzie nie dotrzymują umów. Wtedy właśnie
potrzebne jest państwo, które wykorzysta monopol na przemoc do zmuszenia
nieuczciwego kontrahenta by wykonał zobowiązanie, które sam dobrowolnie
uznał za sprawiedliwe. Zwróćmy jednak uwagę, że państwo pojawia się
dopiero teraz, kiedy trzeba przywrócić sprawiedliwość - natomiast nie ma
go w fazie negocjowania umowy. I bardzo dobrze - bo gdyby państwo ze
swoją przemocą pojawiało się w tej fazie, nie mielibyśmy żadnej
pewności, czy umowa była dobrowolna, a jak wiadomo, dobrowolność jest
koniecznym warunkiem sprawiedliwości, bo tylko volenti non fit iniuria,
to znaczy - tylko chcącemu nie dzieje się krzywda.

Jeśli tedy wolność „w warstwie tworzenia PKB” jest koniecznym warunkiem
sprawiedliwości, to dlaczego miałaby natychmiast utracić tę zaletę „w
redystrybucji”? Dlaczego „w redystrybucji” mielibyśmy odejść od
ulpianowskiej zasady oddawania każdemu co mu się należy, na rzecz
niezbyt jasnej „solidarności”, zwanej też niekiedy „sprawiedliwością
społeczną”? Nie bardzo wiadomo, chociaż niepodobna nie zauważyć, że
samozwańczy redystrybutorzy bogactwa wytworzonego przez kogoś innego,
nieźle z tej redystrybucji żyją. Wydaje się, że jest to jedyny prawdziwy
powód ich „wrażliwości społecznej”. Można to zrozumieć, ale nie ma
żadnego powodu, by się na taką uzurpację godzić tym bardziej, że
Ewangelia w żadnym fragmencie nie nawołuje do socjalizmu. Przeciwnie -
dziesiąte przykazanie Dekalogu jest wprost skierowane przeciwko
socjalistom, którzy w pierwszym rzędzie rozbudzają w ludziach pożądanie
cudzej własności. Jeśli ktoś nie potrafi takiego pożądania opanować, to
prędzej czy później złamie przykazanie siódme zabraniające kradzieży, a
być może również piąte - jeśli właściciel zechce swojej własności
bronić. Zatem powoływanie się na Ewangelię Chrystusową nie jest w tym
przypadku słuszne, bo Chrystus nigdy nie postulował nacjonalizacji
miłości bliźniego, przeciwnie - kładł nacisk na to, by potrzebujących
wspomagać dobrowolnie i ze swojego majątku, a nie z cudzego, odebranego
pod przymusem. Ja oczywiście wiem, że w tak zwanej „społecznej nauce
Kościoła” przymieszka socjalizmu jest obecnie całkiem spora, ale na
szczęście katolik nie jest w sumieniu zobowiązany wierzyć we wszystko,
co w ramach „społecznej nauki Kościoła” jest niekiedy przedstawiane. Co
więcej - sam Kościół tego nie wymaga, o czym mogłem przekonać się
osobiście, publikując w latach 80-tych w „Przeglądzie Katolickim”
krytyczny artykuł na temat „płacy godziwej”, przedstawionej w encyklice
Jana Pawła II „Laborem exercens”.

Deklaracja posła Jacka Kurskiego potwierdza słuszność i trafność
rozróżniania polityków i ugrupowań prawicowych i lewicowych według
poglądów na preferowany sposób podziału dochodu narodowego; czy
przymusowy za pośrednictwem państwa (komuniści, socjaliści i
„solidarnościowcy”), czy też dobrowolny za pośrednictwem rynku. Z tego
kryterium bowiem można wyprowadzić nie tylko cały ustrojowy model
państwa, ale również cały system prawny.

Stanisław Michalkiewicz


--


Towarzysz Szmaciak

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona