Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Tusk między młotem a kowadłem

Tusk między młotem a kowadłem

Data: 2011-09-23 17:42:25
Autor: Bou
Tusk między młotem a kowadłem
Usiądźmy wraz z premierem na przydrożnym kamieniu i pomyślmy - co z tą kampanią jest nie tak? Czy aby na pewno drużyna Platformy gra do jednej bramki?
I. "Nie chcem ale muszem"?
W poprzedniej notce postawiłem pytanie: Czy Tusk chce wygrać wybory? Odpowiedź mi wychodzi wałęsowska: może nie chce ale musi?
Spójrzmy: rozkład państwa się pogłębia, dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie, niedługo skończą się pieniądze od "dobrego wujka z  UE"... Na dodatek ten "dobry wujek" zechce się najprawdopodobniej przyjrzeć jak unijna kasa była "rozchodowana", a wtedy może się okazać, że sporą część funduszy trzeba będzie zwracać, bo w rozkopanych inwestycjach, którymi tak obecnie nasz nie-rząd się chwali, literalnie nic nie zgadza się z pierwotnymi kosztorysami: budżety wielokrotnie poprzekraczane, terminy niedotrzymane, ponadto środki często nie są wydawane zgodnie z przeznaczeniem.
Żeby było weselej, kolejne kredyty na rynkach finansowych będą coraz droższe, zaś z Berlina i Brukseli dobiegają pomruki, że następny unijny budżet będzie "trudny". A skoro takie pomruki dochodzą, to z pewnością tak się stanie. To zaś oznacza, że dotrwamy z trudem do fety na gruzowisku pod nazwą "Euro 2012", potem zaś czeka nas Grecja (i oby tylko Grecja) wraz z towarzyszącymi atrakcjami - wstrząsami społecznymi, ulicznymi kryteriami przy wtórze emiterów dźwięku i ogólną niewypłacalnością - tak państwa, jak i obywateli. No, słowem krach jak się patrzy, którego nie zasypią ani rozpaczliwe prywatyzacje tego co jeszcze do sprywatyzowania zostało, ani transze pomocowe, bo Europa wyżyłuje się w międzyczasie na Grecję, Hiszpanię, Portugalię i Włochy, a poza tym, nie po to nas przyjmowała, żeby teraz sypać miliardy euro ekstra za bezdurno.
I po cholerę być premierem w tak ciekawych czasach, których przedsmaku nasz Umiłowany Przywódca właśnie doświadczył w ramach wyprawy w krajowy interior "tuskobusem"? Coś, co miało być zręcznym przedwyborczym zagraniem, w ciągu kilku dni zmieniło się w drogę przez mękę z wiecznie wiszącym nad głową i zadawanym przez tubylców na różne sposoby pytaniem "jak żyć", przy nieustannym... hm, powiedzmy że "dopingu" kibolskich gardeł. Tego nie zagłuszy najbardziej nawet wiernopoddańcza "oficjałka" z miejscowymi czynownikami i prorządowym biznesem.
Powiedzcie sami: nie lepiej byłoby postawić na kontrolowaną porażkę, zostawić ten bajzel następcom, a samemu przesiąść się do ław opozycyjnych lub wybyć na obiecaną przez Angelę euro-posadkę?
Pewnie, że lepiej, ale euro-posadka to jeszcze zbyt odległa sprawa, Angela nie ma do tego teraz głowy, a na przejście do opozycji Tusk nie może sobie pozwolić - i to z kilku względów.
II. Dlaczego Tusk nie może pozwolić sobie na porażkę
Do wymarzonej synekury (np. komisarza) wypadałoby dojechać w jako-takiej formie politycznej, żeby nie skończyć jak euro-dziadunio Buzek, któremu właśnie kończy się jego pół kadencji. Trzeba pozostać premierem, albo chociaż szefem partii. Tymczasem porażki nie wybaczyłby Tuskowi partyjny aparat, który przyspawał się do koryta i nie ma zamiaru się od tegoż koryta oderwać choćby nie wiem co - chce żłopać ile się da, do końca. Ponadto aparat wie najlepiej ile ma za uszami, ile lodów ukręcił i co za to grozi, jeśli ktoś na serio zechciałby się wziąć do rozliczeń - i to od poziomu najmniejszej gminy począwszy a na skali kraju skończywszy. Ale to jeszcze nic.
O wiele poważniej wygląda sprawa Smoleńska - i to już nie są przelewki, to nie jakiś przekręt przy prywatyzacji kombinatu w Pcimiu Dolnym czy Górnej Bździnie, albo ustawiony przetarg na regulację Szczawki, że tak "Szpotem" pojadę, ale co najmniej cykl zbrodniczych zaniedbań, zmawianie się z obcym rządem o czekistowskiej proweniencji przeciw głowie własnego państwa, oddanie śledztwa o randze Katynia w ręce wrogiego mocarstwa na którego terenie doszło do tragedii... Tu już wchodzi w grę Trybunał Stanu z listą zarzutów długą jak z Warszawy do Moskwy. To nie kwestia utrzymania się na takim czy innym stołku, partyjnego przywództwa, fircykowatej synekury za cieciowanie w polskim grajdole na rzecz niemieckiego chlebodawcy, czy - pal sześć - nawet wyautowania z polityki. To więzienie: prycza, kibel, spacerniak, łaźnia raz w tygodniu, a może nawet - kto wie - odwiedziny seryjnego samobójcy w monitorowanej celi.
Dlatego należy przemóc nagły ścisk gardła, przełknąć ślinę, odpędzić senny koszmar o kryminale i pchać do przodu tę kampanię - wbrew sobie, mimo piętrzących się coraz bardziej przeszkód, mimo dojmującego uczucia, że coś tu jest nie tak, że droga do następnej kadencji z gładkiego marszu zmieniła się w wyczerpujące wyciąganie nóg z bagniska.
Oczywiście są wyjścia awaryjne - cuda nad urną, czy unieważnienie wyborów za pomocą sprokurowanego uprzednio złamania prawa przez PKW - ale to ryzykowne zagrania, smród byłby potworny, poza tym jest ten Korpus Ochrony Wyborów, co utrudniłoby przewał... Nie, to rozwiązanie jest do zastosowania tylko w ostateczności i za zgodą najwyższych czynników z obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, przy cichej gwarancji przyjaznej neutralności Kremla i Berlina.
III. "Bóg przebacza - Schetyna nigdy"
Póki co zatem usiądźmy wraz z premierem na przydrożnym kamieniu i pomyślmy - co z tą kampanią jest nie tak? Już mniejsza o to, że przez lipną pozłotę "pijaru" przebija się coraz mocniej ponura rzeczywistość, że medialne szczekaczki ujadają jakby mniej chętnie, mniej skutecznie i daje się w ich tonie wyczuć pewne zniechęcenie... To wszystko prawda, ale przyczyna musi tkwić gdzie indziej, głębiej. Głębiej? A może tuż obok? Czy aby na pewno drużyna Platformy gra do jednej bramki?
Otóż szefem kampanii w ramach równoważenia partyjnych sitw, frakcji i koterii został Jacek Protasiewicz. Jacek Protasiewicz jest zaś wiernym człowiekiem Grzegorza Schetyny. Tego samego Schetyny, którego Tusk kilkakrotnie spektakularnie upokorzył i konsekwentnie dążył do jego marginalizacji - zabierając mu kontrolę nad podległymi strukturami na Dolnym Śląsku, następnie zaś wywalając z rządu i zsyłając do sejmu przy okazji afery hazardowej.
Jakie uczucia może żywić do Tuska Żelazny Grzegorz, o którym wiadomo, że "Bóg przebacza - Schetyna nigdy"? Zresztą - zostawmy uczucia i zapytajmy: jaki może mieć interes Grzegorz w wygraniu wyborów, które umocniłoby partyjne przywództwo Donalda? Nie ma żadnego interesu, gdyż umocniony Tusk byłby dla niego śmiertelnym politycznym zagrożeniem. Co innego w przypadku wyborów przegranych. Po wyborczej porażce następuje czas rozliczeń, zaś czas rozliczeń jest zarazem czasem powrotów. Konkretnie - czasem powrotu do wielkiej gry Grzegorza Schetyny. Czasem zimnego płomienia politycznej wendetty, kiedy będzie można wystąpić w roli rzecznika rozczarowanego aparatu, który i tak już z coraz większym trudem znosi kolejne zagrywki Donalda włącznie z ostatnią, kiedy to zasłużeni działacze z terenu musieli zrobić na listach miejsce dla różnych spadochroniarzy i to często politycznych wędrowniczków spoza partii Jedno nazwisko tu przytoczę: Arłukowicz.
Tak więc Schetyna nie angażuje się w kampanię. Pozostaje z boku i cierpliwie czeka. Przy Tusku ma swego wiernego Protasiewicza, który nawet gdy chciał wygrać, to i tak położył kampanię w 2005 roku. A teraz wcale chcieć nie musi...
Jeszcze na marginesie: jeśli to Protasiewicz/Schetyna wsadzili Donalda do "tuskobusu" i zafundowali mu wycieczkę po kraju, to znaczy że stwierdzili, iż lider "dojrzał". Wygląda bowiem na to, że Tusk chyba naprawdę był na tyle "odklejony", by wierzyć, iż złe wieści o stanie Polski to tylko pisowska propaganda. Zderzenie z rzeczywistością musiało być tym bardziej bolesne. A teraz już nie może się wycofać bez potężnej kompromitacji - wrażenia, że ucieka przed zwykłymi ludźmi. Poza wszystkim innym, cała ta okrutna heca mówi nam coś niecoś o poczuciu humoru Schetyny.
***
Ciężką ma Donek sytuację. Tym bardziej, że przecież z pewnością pamięta, jak pięknie się to wszystko zaczynało: podróżą życia i orderem Słońca Peru... A teraz, co nie zrobi - wyjdzie większa lub mniejsza kaszana. Wygra wybory - źle, przegra - jeszcze gorzej, ba - wręcz "gardłowo". Prawie mu współczuję.
http://niepoprawni.pl/blog/287/tusk-miedzy-mlotem-kowadlem

Tusk między młotem a kowadłem

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona