Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Tusku, ucz się od Merkel!

Tusku, ucz się od Merkel!

Data: 2012-06-30 09:35:25
Autor: Przemysław W
Tusku, ucz się od Merkel!

Tusku, ucz się od Merkel!

Polityka Niemiec może być wzorem, jak dbać o interesy państwa i narodu oraz wykorzystywać maksymalnie możliwości polityki międzynarodowej i wewnętrznej do wzmocnienia pozycji, statusu, a także siły państwa. Polski premier, dbający o względy Berlina i meldujący się na każde skinienie kanclerz znad Sprewy, mógłby w swoich zabiegach przyswoić sobie kilka niemieckich lekcji. Niestety, Tusk zamiast się uczyć, woli grać w piłkę.

A Berlin piecze kilka pieczeni na europejskim ogniu. Po pierwsze, nadaje tempo integracji Europy zgodnie z własnym interesem. Korzysta przy tym skwapliwie z pożytecznych idiotów – polityków z innych państw czy całych rządów. Po drugie, stara się we własnym kraju o wspólny front w polityce zagranicznej, o ponadpartyjny konsensus. Po trzecie, narzucając innym zakres eurozjednoczenia, sama starannie kontroluje jego kształt, także pod względem formalnoprawnym, zwiększając kompetencje Bundestagu jako „kontrolera” integracji europejskiej. Po czwarte, używa sprawnie świetnego alibi wobec innych państw członkowskich UE w postaci działalności Trybunału Konstytucyjnego RFN. Trybunał arbitralnie, ale w niemieckim interesie, rozstrzyga o zgodności unijnych traktatów i dyrektyw z prawem Republiki Federalnej. W praktyce reguluje zgodę Niemiec na tempo integracji, ale jednocześnie zrzuca odpowiedzialność za nie z rządu w Berlinie. Dzięki temu kanclerz Merkel zawsze może powiedzieć: to nie my tak postanowiliśmy, to decyzja Trybunału w Karlsruhe.

Po piąte, Berlin właśnie postanowił scedować najbardziej fundamentalne decyzje w relacjach Europa–Niemcy na społeczeństwo niemieckie, co jest rzeczą wyjątkową, bo RFN to nie Szwajcaria i referendum to pojęcie ze słownika wyrazów obcych w języku niemieckiej polityki. To wszystko świadczy o konsekwencji polityki niemieckiej: i tej zagranicznej, i tej wewnętrznej. Można się uczyć, warto naśladować. W Polsce natomiast zapatrzony w kanclerz Merkel premier Tusk i większość klasy politycznej deklamująca o strategicznej współpracy Warszawy i Berlina w polityce „europejskiej” robi wszystko dokładnie odwrotnie niż RFN. Z oczywistą szkodą dla polskiego interesu narodowego.

Pieczeń 1

Jasne, że „pogłębienie” eurointegracji jest korzystne dla największego kraju członkowskiego Unii. Największego w sensie demograficznym i gospodarczym, bo terytorialnie Niemcy ustępują choćby Francji czy Szwecji. Slogan „więcej kompetencji dla Brukseli” oznacza w politycznej praktyce więcej decyzji dla Berlina. Rząd PO-PSL powtarza jednak niemieckie zaklęcia o tym, żeby było „więcej Europy”. To, co dobre dla Berlina w tym wypadku, nie jest dobre dla Warszawy. O ile dla kraju nr 1 w UE optymalna jest koncentracja decyzji, bo będzie miał na nie decydujący wpływ, o tyle dla nas, kraju nr 6 (a nie, na miły Bóg, 26), najlepsza jest równowaga sił, „balance of power” na Starym Kontynencie. Mówiąc hasłowo: Niemcom opłaca się Europa federalna czy wręcz Stany Zjednoczone Europy, Polakom natomiast Europa Ojczyzn, Europa Narodów.

Pieczeń 2

Niemcy wokół polityki zagranicznej stale budują ponadpartyjny konsensus. Zakres integracji europejskiej jest stałym tematem negocjacji między koalicją rządową i opozycją. Podobnie zresztą, jak najważniejsze ustawy ze sfery gospodarki. Nawet teraz toczą się rokowania na temat paktu fiskalnego między CDU a SPD. Oznacza to dwie rzeczy. Szersze zaplecze polityczne dla rządu RFN w polityce międzynarodowej, a przez to jego wzmocnienie w wymiarze zewnętrznym. A także gwarancję, że przy całkiem przecież realnej zmianie kanclerza po przyszłorocznych wyborach do Bundestagu polityka zagraniczna Berlina zachowa ciągłość, diametralnie się nie zmieni. U nas, wiadomo: Sejm RP jest maszynką do głosowania, opozycja o stanowisku rządu na kolejne szczyty UE dowiaduje się... po nich albo z mediów. Tzw. kompromis konstytucyjny między PO a PiS-em w kwestii zwiększenia roli polskiego parlamentu w procesie integracji europejskiej został przez Tuska odrzucony. Słowem wszystko na odwrót niż u naszego zachodniego sąsiada. A to Polskę tylko osłabia.

Pieczeń 3

Rola Bundestagu jako strażnika stopnia „europejskiej jedności” bardzo wzrosła w ostatnich latach. Ale też – o czym się mówi znacznie mniej – zwiększyło się znaczenie Bundesratu, czyli izby wyższej parlamentu RFN. Składa się on z przedstawicieli mianowanych przez władze landów. Dziś z tymi „niemieckimi krajami związkowymi” negocjuje Angela Merkel ich ewentualną akceptację paktu fiskalnego. Oczywiście za cenę rzeki pieniędzy z budżetu federalnego i – w domyśle – unijnego.

Co zaś do Bundestagu: bez jego OK ta czy inna kanclerz nie może wyrazić zgody nie tylko na nowe traktaty europejskie czy zmiany w już obowiązujących, ale też na nowe regulacje unijne w postaci zwykłych dyrektyw, jeśli głębiej niż dotąd wchodzą w materię prawa niemieckiego. Co ciekawe, rząd w Berlinie może się Bundes­tagiem zasłaniać w rozmowach z Komisją Europejską pytającą, dlaczego RFN nie wdraża prawa wspólnotowego. Niemcy wyznaczają więc drogę europejskiej integracji, ale same już niekoniecznie muszą nią maszerować i akceptować wszelkie regulacje UE. W myśl słów Schopenhauera, że drogowskazy nie chodzą. Ma to też przełożenie na praktykę gospodarczą: pomoc rządu federalnego i gabinetów landowych dla przemysłu stoczniowego tego kraju ewidentnie sprzeczna była z unijnym acquis communitaire dotyczącym swobodnej konkurencji i niedopuszczalnej pomocy państwa. W Polsce natomiast Sejm nie tylko nie poszedł drogą Bundestagu jako kontrolera tempa integracji Polski z UE, ale stał się „pasem transmisyjnym” rządu. Z opłakanymi skutkami dla polskiej suwerenności.

Pieczeń 4

„Gazeta Polska Codziennie” jako pierwsza i bodaj jedyna poinformowała (17 czerwca w moim tekście „Dwie rzeki w Unii”) o spotkaniu 15 czerwca w Karlsruhe między władzami Trybunału Konstytucyjnego RFN a delegacją Komisji Konstytucyjnej Parlamentu Europejskiego. Przekaz Niemców był jasny – to my, u siebie, będziemy ustalali zakres ingerencji prawa unijnego w prawo niemieckie. Także gdy chodzi o różne pomysły europarlamentu. A co się dzieje w tej kwestii w Polsce? Gdyby żył Benedykt Chmielowski, napisałby znów w „Nowych Atenach”: „Koń, jaki jest, każdy widzi”...

Pieczeń 5

W RFN rewolucja, bo rząd i – szerzej – klasa polityczna zaakceptowały już odwołanie się do narodu w referendum w sprawach eurointegracji. Dotąd bały się tego jak diabeł święconej wody. Ostatnio oświadczył to wprost faktyczny nr 2 w rządzie, najbliższy współpracownik niegdyś kanclerza Kohla, a dziś kanclerz Merkel, minister finansów Wolfgang Schaeuble. To nad Renem. A co nad Wisłą? Tu narodu nikt o zdanie nie zapyta. I nie tylko w kwestii paktu fiskalnego czy akcesu do strefy euro. Tu nawet rząd tak naprawdę nie chce o nic pytać Sejmu w formie prawdziwej debaty przed kolejnym „przełomowym” szczytem UE. Rząd po prostu wie lepiej. Przepraszam, ale przypomina mi się tytuł tekstu zdjętego przez cenzurę w marcu 1968 r., polemicznego wobec jednego z ideologów PZPR-u Tadeusza Kura: „Kur wie lepiej”.

Pięć niemieckich pieczeni na euroogniu. Natomiast Polska grillująca ma to, czego chciała: pięć spalonych, nienadających się do jedzenia kotletów. Nawet nie „bigos”. Tak się bawią „chłopcy z podwórka”.

http://niezalezna.pl/30501-tusku-ucz-sie-od-merkel


--


"Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy
i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej,
bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..."

- Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005

Tusku, ucz się od Merkel!

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona