Data: 2013-01-29 12:43:40 | |
Autor: jan kowalski | |
W.ysiak czyli powie dla chomika. | |
To już ostatni cytat z książki o małych krętaczach i dziennikarskim
dupodawaniu. Papierowe media mają swój odpowiednik „sitcomowej" telewizji — to tzw. „tabloidy"(dawniej mówiło się: brukowce). Raz zaproponowano mi publikację w „tabloidzie",rok temu. Zadzwonił redaktor J. Borkowski z „tabloidu" „Fakt". Już długo nie mam ochoty uprawiać publicystyki prasowej, a w „tabloidzie" bym się nieprodukował nawet wtedy, gdy taką publicystykę uprawiałem, więc nie byłoby dialogu,lecz pan Borkowski zaproponował coś niezwykłego, temat wzruszający: artykuł ohistorycznych malarskich wyobrażeniach Dzieciątka Jezus, do świątecznego (wigilijnego 2003) „Magazynu" brukowego dziennika „Fakt". Dla Dzieciątka Jezuszrobiłbym wszystko, więc się zgodziłem. Mój rozmówca prosił tylko (i to kilkakrotnie, zdużym naciskiem), by tekst był pisany bardzo prostym, szalenie prostym językiem, zunikaniem jakichkolwiek wyrazów obcych czy scjentycznych, a treść żeby byłaprzedstawiona w uproszczeniu nieomal dziecięcym, gdyż czytelnicy „Faktu" innych form prezentacji nie akceptują. Napisałem ów tekst tak jak chciał, łopatologicznie i anegdotycznie, upraszczając treść do wykładu nieomal prymitywnego, który — myślę — spowodowałby złość niejednego historyka sztuki. Kilka dni później red. Borkowski poinformował mnie, że tekst się nie ukaże, gdyż szefowie „Faktu" orzekli, iż „jest to tekst zbyt inteligentny" (sic! — cytuję ów werdykt dosłownie; nie: zbyt intelektualny, zbyt skomplikowany, zbyt naukowy czy zbyt akademicki, lecz właśnie: „zbyt inteli-gentny"). Osłupiałem i jęknąłem w słuchawkę:— Ludzie, czy wy naprawdę uważacie swoich czytelników za zupełnych kretynów?! Odpowiedź była bardzo cicha — Wie pan... to nie moja decyzja, nie ja tu decyduję. Ponieważ nigdy nie miałem w dłoni „tabloidu", dopiero wtedy bez reszty zrozumiałem, iż są gazety dla półgłówków, tak jak są rozliczne programy telewizyjne dla widzów o inteligencji chomika.Formalnie „Salon" nie trafia i nie chce trafiać do tych ludzi; mówiłem już o tym szeroko w rozdziale l części V. Lecz fakt, że ta horda „rozumnych inaczej" tabloido głupków i teległupków jest poza obrębem formalnej („inteligenckiej") klienteli „Salonu", nie zmienia faktu innego — że mnóstwo elementów, którymi „Salon" deprawuje świat (zwłaszcza rozbuchany permisywizm i libertynizm), trafia rykoszetem do każdego kręgu społeczeństwa. Od antytradycjonalizmu i dzisiejszego rozluźnienia więzów rodzinnych tudzież międzypokoleniowych, po „wolny seks", zboczenia, narkotyki i ośmielające przestępczość łagodzenie kar dla kryminalistów — „Salon" ma pierwszorzędny udział w gangrenowaniu całej ludzkości. „Maleficusmaximus". Natomiast do swojej formalnej klienteli — do inteligentów, tudzież do półinteligentów i ćwierćinteligentów uważających się za inteligentów — „Salon" kieruje ofertę „elitarną"'. To dla nich lansuje się „politycznie poprawne" normy kultury i języka, oraz dla nich kreuje się „postępowych" geniuszów, ergo: modnych „wybitnych" twórców. Potrzebne są do tego — rzecz prosta — duże pieniądze. Lewica dysponuje gigantycznymi funduszami różowych sponsorów (miliarderzy Soros, Turner itp.) tudzież socjalistycznych bądź kryptosocjalistycznych (ergo: socliberalnych) rządów wielu bogatych państw. Media świata zachodniego są w większości lewicowe. Dlatego tak łatwo jest ogłupiać i deprawować ludzkość subkulturą totalnego permisywizmu, i jednocześnie promować nawet szumowiny na idoli, na ulubieńcówelit, na gwiazdy współczesnych czasów. Vide „genialny Pasolini". Zwyrodniałego pedała o „inteligencji i talencie rozlepiacza afiszów" (jak słusznie zawyrokował A.Rinaldini) lewicowi iluzjoniści wylansowali na geniusza, bo był równocześnie marksistą i homoseksualistą. Jego filmów nijak nie da się oglądać, jego literatury nie można czytać (exemplum powieść „Nafta", której bohater, Carlo, cały czas zajmujesię świadczeniem usług oralnych swym męskim partnerom) — wszystko to były produkcje obleśne, skatologiczne, w najlepszym razie tandetne, nigdy artystyczne.Lecz europejscy dyrygenci snobistycznego gustu wzniecili kult „wielkiego Pasoliniego". Byłoby im trudniej dokonywać takich promocji, gdyby dziennikarze w swej masie odznaczali się większą inteligencją, uczciwością, wrażliwością i niezależnością. Wszelako właśnie pracownicy mediów, uważający się za „crême" inteligencji, zasub profesorskich mentorów (a nie za listonoszów, którymi na ogół są) — to duża barania grupa klienteli salonowej. Jedni wyznają salonowość z głupoty, wierząc każdemu słowu koryfeuszy „ Salonu” ; drudzy ze strachu; trzecich przeżera faryzeuszostwo. Ta ostatnia przypadłość jest zazwyczaj wadą cichą, skrywaną, maskowaną, lecz zdarza się, że mimowolnie eksploduje, jak choćby tego lata (2004), gdy zginął w Iraku reporter W. Milewicz i fotografię jego zwłok wyeksponowano na pierwszej stronie pewnej gazety. Paczka dziennikarzy ogłosiła wówczas gromki protest, piętnujący szefa owej gazety i mówiący, że pokazywanie takich zdjęć to właściwie bezczeszczenie zwłok. Protest upubliczniły, nie bez emfazy, siecit elewizyjne, które codziennie epatują swoich widzów jatkami z Iraku, z Czeczenii tudzież z innych wojennych miejsc globu. Słabość charakterologiczną tej profesji znały świetnie już peerelowskie służby specjalne — na początku lat 90-ych kilku oficerów MSW ujawniło, że dziennikarze byli grupą zawodową, w której zwerbowano największą liczbę konfidentów („ — Jak się znalazł któryś jeszcze czysty, to biliśmy się między sobą o to, kto ma gowerbować'").. Stąd właśnie wtedy (1992 rok) KPN żądała na forum Sejmu, by lustracją objąć również środowisko dziennikarskie. I właśnie dlatego, gdy w owymroku ukazał się „Najlepszy", a tygodnik „Wprost" (gdzie szefem jest TW „Rycerz", M. Król) rozpoczął piekielną salonową nagonkę przeciw Łysiakowi — było dla mnie jasne, że oni wcale nie muszą czytać tej książki, starcza motto, które jej dałem (był nim fragment mojego „podziemnego" tekstu z 1985 roku): „Bezpieka to mafia alfonsów, której dziwki to konfidenci (...) Nawet w wewnętrznej terminologii KGB konfident bezpieki jest obiektem seksualnym: kagiebowcy określają swoich szpicli terminem «seksot». Ów termin stanowi skrót od «sekrietnyj sotrudnik» — tajny współpracownik". Czytając samo motto dostawali piany. R. A. Ziemkiewicz tytułem swego felietonu („Wścieklizna") przezwał wówczas „wścieklizną" tę nagonkę na „jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich". |
|
Data: 2013-01-29 21:47:58 | |
Autor: Marek Czaplicki | |
W.ysiak czyli powie dla chomika. | |
jan kowalski pisze na pl.soc.polityka w dniu wtorek 29 stycze 2013 21:43:
To ju ostatni cytat z ksiki o maych krtaczach i dziennikarskim No i chwaa Bogu. :) |
|