Filmu Małgorzaty Szumowskiej „W imię…“ nikt jeszcze oficjalnie nie widział, a już sypią się nań gromy. Gromy ze strony tych oczywiście prawdziwych i wiernych bogu Polaków. „W imie…“ to – w wielkim skrócie – film o księdzu homoseksualiście, który baraszkuje z wiejskim chłoptasiem. Żadna więc tam wydumana historia, ot życie po prostu przeciętnego polskiego księżula (z naciskiem na „żul“).
Wedle katolickich portalików (w tym i ulubionej mej Frondy) film „będzie kolejną nachalną promocją sprzedawania własnego ciała“. A inaczej być nie może, bo przecież Szumowska, to „wybitna“ reżyserka filmów, od których ogladania „ma sie odruch wymiotny“. Będzie więc „W imię…“ filmem jednostronnym i miałkim, zrobionym pod z góry założoną tezę, by dyskredytować księży i atakować kościół.
We Frondzie o dziwo, w wartość filmu się oczywiście powątpiewa, ale użuwa słów dość wyważonych. Byłem nawet tym zaskoczony. Może dlatego, że tekst napisała głupiutka z natury niczym liść kapusty Marta Brzezińska, a tekstu jakimś cudem i przez zaniedbanie nie kolaudował redaktor cenzor Terlikowski. Albo był chory, albo robił właśnie żonie piąte dziecko. W każdym razie recenzja jest zdecydowanie mało pryncypialna i znacząco odbiega temperaturą od recenzji jakie oczekiwałby po katolickim portaliku prawdziwie katolicki obywatel kinoman. Dla Szumowskiej to oczywiście dobrze, bo nic tak nie podnosi zainteresowania filmem (a i frekwencji) jak „słuszna“ i „pryncypialna“ recenzaja w katolickich mediach.
http://tiny.pl/h25zn
--
Donald Tusk - "wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną".