Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   W rowym wiecie lemingw

W rowym wiecie lemingw

Data: 2014-01-29 21:56:43
Autor: Mark Woydak
W rowym wiecie lemingw



Czy ktoś nazywa aferę w dolnośląskiej PO „aferą Protasiewicza”, na korzyść
którego kupowano głosy? Nie. Jednym z zabiegów neutralizowania skandali
jest depersonalizacja afer. Jeśli kiedyś była afera Rywina, związana z
poczynaniami konkretnego biznesmena, to dziś mamy afery abstrakcyjne, z
rozmytą, nieodgadnioną odpowiedzialnością. Rozmowa z dr. Markiem Kochanem.

Jest pan specjalistą od komunikacji w polityce. Jak Pan ocenia to, co się
teraz w polityce dzieje?

Obserwując polską politykę czuję głównie znużenie. Mam poczucie, że dziś
niewiele można o niej powiedzieć ciekawego.

Dlaczego?  Bo dyskurs polityczny, zachowania polityków niewiele się zmieniają.
Powtarzają się te same rytuały. Realne znaczenie ma to, co się dzieje w
społeczeństwie, w gospodarce – rosnące zadłużenie państwa, bezrobocie,
problemy związane z wydatkowaniem środków unijnych, dysfunkcje instytucji
państwa. Ale też kryzys, którego doświadczamy zaczyna łagodnieć, widać
znaki ożywienia. Gdy jest gorzej, spada poparcie partii rządzącej, jak się
poprawia, to sondaże zmieniają się w drugą stronę. Rytuały zachowań
politycznych nie wnoszą wiele do rzeczywistości.

Podważa pan sens pracy specjalistów od marketingu politycznego? A przecież
to ma być źródło siły Donalda Tuska.

Zapowiedzi premiera, że coś teraz rzekomo zrobi nie mają większego
znaczenia, od dawna nie traktuję już jego obietnic poważnie. Wiadomo, że
nawet jeśli coś będzie zrobione to źle i bez sensu, a po kilku latach okaże
się, że wyszło nie tak, jak miało być i wszyscy za to zapłacimy. Wystarczy
przypomnieć koncept kastracji pedofilów, walkę z dopalaczami, wszelkie
kampanie, które niczego dobrego nie przyniosły, chyba, że straty państwa w
rodzaju odszkodowań dla właścicieli sklepów z dopalaczami.

Nie ma znaczenia to, co mówią politycy?

Mogłoby mieć znaczenie misjonarskie, gdyby wyborcy chcieli słuchać i
zmieniać swe opinie. Ale mam poczucie, że ci, którzy chcieli się
dowiadywać, już się dowiedzieli i wiedzą. Ci których interesuje sposób
wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, klientelizm  czy korupcja w obozie
władzy z grubsza są poinformowani i można powiedzieć, że działania opozycji
i niezależnych mediów tylko podtrzymują to ich poinformowanie. Co
oczywiście też jest ważne. Natomiast ci, którzy nie wiedzą, po prostu nie
chcą się dowiedzieć, nie słuchają. Stworzyli sobie mentalne kokony,
otorbili się różnymi zaklęciami i są odporni na informacje i opinie, które
mogłyby burzyć ich wizję świata. Kłopotliwe informacje są w stanie sobie
wytłumaczyć przy pomocy mediów, które dostarczają im poręcznych tłumaczeń.
Jeden czy drugi publicysta powie: „tym razem Donald Tusk już naprawdę
bierze się do roboty” i taki otumaniony odbiorca już wie, że nie musi w
swoim sposobie myślenia niczego zmieniać. Komunikacja polityczna służy w
dzisiejszej Polsce podtrzymaniu status quo.  Ale przecież jest duża grupa niezdecydowanych. Myślałam, że o nich biją się
politycy.

Elektorat PiS jest w miarę stabilny. Grupa wyborców PO jest bardziej
labilna. Część z nich reaguje bardziej na bodźce, jakie otrzymują z
rzeczywistości niż te płynące z mediów. Ale większość ma włączone
racjonalizacje. Jeśli premier powie , „teraz zrobię to czy tamto”, wyborcy
PO natychmiast chwytają się tej obietnicy – rzeczywiście, teraz to już
będzie pięknie. Liczą się też inne bodźce. Jeśli będzie ożywienie
gospodarcze, którego symptomy będzie widać pod koniec roku, a na pewno na
początku przyszłego to tym ludziom się na pewno trochę poprawi i ta
labilna część wyborców PO może do tej partii wrócić. Bo rzeczywistego
tąpnięcia i problemów nie widać w pełni, one mają charakter długofalowy.
Katastrofa demograficzna, brak strategii rozwojowej czy kolosalne
zadłużenie to  problemy, których skutki będą w pełni widoczne za pięć,
dziesięć, dwadzieścia lat. Istnienie tych problemów wielu ludzi wypiera ze
świadomości. Jeżeli ktoś analizuje informacje, to wie już wystarczająco
dużo ale jak jeszcze nie wie, to i tak tego nie zobaczy. Dlatego polityka
staje się jałowa. Tu się w istocie niewiele zmienia.

Sporo mówi się o profesjonalizmie piarowców PO.

Zależy jak to mierzyć. Tego rządu nie akceptuje trzy czwarte Polaków. Czy
to dobry  wynik? Z drugiej strony trudno tym piarowcom całkiem odmówić
skuteczności. Ale przy takim stanie mediów nie jest to bardzo trudne.
Spróbujmy ich wysłać do któregoś z krajów Europy Zachodniej gdzie są
normalne krytyczne media i zobaczmy, jak długo będą tacy „profesjonalni”.
Tydzień? Prowadzenie narracji rządowej przy mediach w dużej części
podporządkowanych władzy jest takim sukcesem jak popisywanie się celnością
w strzelaniu do świń przefarbowanych na dziki i naganianych pod ambonę.
Zupełnie czymś innym jest upolowanie dzika w lesie. Ale nawet w takich
warunkach ci piarowcy mają kłopoty, co chwila zdarza się coś, co jest
kompletną klęską - jak ta nieszczęsna ustawka premiera bawiącego się
klockami w Płocku. Klocki w Płocku przykryły wydarzenia na kijowskim Majdanie. A konkretniej
inicjatywę PiS by tam pojechać.  To pokazuje, że te wizerunkowe zabiegi nie mają samoistnej wartości, że
przy niesprzyjającym kontekście propagandowy balon pęka i widać, co jest na
prawdę.

Teraz jest wyprawa Donalda Tuska na ferie w Alpy. Z ośmioma oficerami BORu.

Jeśli widzimy na rozkładówkach tabloidów nie tylko zdjęcia premiera z
cygarem, ale też sfotografowane limuzyny oficerów BOR i liczymy dzienne
koszty tej wyprawy, to potem widok premiera odwiedzającego jakąś rodzinę i
mówiącego – wiem, żyje się ciężko – może zirytować. Donald Tusk wychodzi na
osobę niepoważną. Ale potem są nowe zdjęcia, na których widać premiera jak
jedzie pod stok autobusem i część odbiorców uznaje, że wszystko jest w
porządku. Cygar też już nie widać.

Ale przecież jak się ukazują zdjęcia premiera z rodziną w dwóch tabloidach
to wiadomo, że to jest ustawka.

Jeśli ktoś chce, widzi to wszystko, jak nie chce, to sobie  zracjonalizuje.
Pomyśli – super, że facet jeździ na narty, razem z udaną, liczną rodziną. A
że nie jeździ w polskie góry? Przecież we Włoszech jest lepiej, podpowie
mechanizm racjonalizacji. Ktoś inny by pomyślał - dlaczego ten polityk
wyrzuca tyle pieniędzy, kiedy jest w kraju bieda i szusuje w Dolomitach,
jakby nie mógł w polskich górach trochę pojeździć? Gdyby polityk francuski
pojechał we włoskie Alpy  albo włoski we francuskie to by został w swoim
kraju medialnie za to zniszczony. To by nie przeszło po prostu.

U nas przechodzi kolejny rok. Miał to być chyba komunikat dla elektoratu –
premier szpanuje na nartach we Włoszech.

Przesuwa się skala akceptacji dla działań, które dotąd nie były
akceptowalne. To jest realny problem. Wcześniej istniało coś takiego jak
polityczna odpowiedzialność na przykład ministra za funkcjonowanie jego
resortu. Zbigniew Ćwiąkalski, skądinąd uważany za dobrego ministra został
zdymisjonowany, gdy jeden z więźniów popełnił samobójstwo. Nie dlatego, że
miał z tym osobiście cokolwiek wspólnego,  ale dlatego, że jako minister w
tym czasie był odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości. To model
demokracji, gdzie istnieje  odpowiedzialność polityczna. Dziś mamy
gigantyczną infoaferę, która dotyczy kilku ministerstw, w tym spraw
zagranicznych i spraw wewnętrznych, a w ogóle nie mówi się o
odpowiedzialności ministrów – Sikorskiego czy Sienkiewicza. Jeśli w ich
resortach na wysokim szczeblu dochodziło do korupcji to najwyraźniej czegoś
nie dopilnowali, powinni więc podać się do dymisji.



Przykładem zupełnej bezkarności jest afera z kupowaniem, za załatwienie
pracy w KGHM, głosów w dolnośląskiej PO.

Czy ktoś nazywa ją na przykład „aferą Protasiewicza”, na korzyść którego
kupowano te głosy? Nie. Jednym z zabiegów neutralizowania skandali jest
depersonalizacja afer. Jeśli kiedyś była afera Rywina, związana z
poczynaniami konkretnego biznesmena, to dziś mamy afery abstrakcyjne, z
rozmytą, nieodgadnioną odpowiedzialnością. Aferę hazardową czy aferę
Ambergold. Żadna ma nie być związana z kimś konkretnym. Afera w
dolnośląskiej PO jest też dobrym przykładem na neutralizowanie problemu
oraz przesuwanie granicy odpowiedzialności. Dawniej sama rozmowa Adama
Lipińskiego z Renatą Beger, w której zresztą nic nie zostało obiecane, ani
tym bardziej zrobione, wywołała skandal. Dziś mamy realne obietnice
niestosownych zachowań, poparte działaniem, bo do tych panów, których
przekupywano ktoś naprawdę zadzwonił i zaoferował posady.

I naprawdę zatrudnił. Jednak nikomu włos z głowy nie spadł.

O ile polityk nie ma osobistych przewin – jak ostatnio były minister
Sławomir Nowak ze swoim zegarkiem -  jest zwolniony z odpowiedzialności.
Dotyczy to też Donalda Tuska.  Dobiera autorski rząd, a potem okazuje się,
że duża część gabinetu to dyletanci, którzy sobie nie radzą. Potem wymienia
tych dyletantów na następnych. Pytanie o odpowiedzialność premiera za taki
rząd, który jest jego dziełem, w ogóle się nie pojawia. W sporcie to by nie
przeszło. Trener, który zwalałby porażki drużyny na zawodników, których sam
wybierał, zostałby odwołany.  Jakimi mechanizmami udało się do tego doprowadzić?

Nad premierem Tuskiem został rozpięty parasol ochronny. Wszystko mu się
wybacza, gdy tylko wykaże minimum dobrej woli. Kluczowa dla zrozumienia
tego jest scena z książki Małgorzaty Tusk „Między nami”. To scena z
sankami. Małgorzata Tusk już nie chce być z Donaldem, bo on ją zaniedbuje,
nie stara się, jest beznadziejnym mężem, ona ma więc romans z kimś innym –
chce odejść. Donald błaga ją, żeby została. Małgorzata Tusk chce, żeby mąż
poszedł na sanki z synem, sanek nie ma, chce, żeby Donald je załatwił,
mówi na odczepnego, na zasadzie „krokodyla daj mi luby”: „jak zdobędziesz
te sanki, zostaję z tobą”. Mija dzień czy dwa i pojawia się Donald Tusk z
sankami. Pani Tusk myśli o nim: „co za gnojek. Co on ze mną robi?! Całe
życie mi spieprzył”. Ale nie może go odtrącić. W końcu zgadza się z nim
zostać. To jest irracjonalne ale właśnie tak postępuje elektorat PO, on
bywa niezadowolony, ale potem wraca, zadowala się byle czym. Rekonstrukcja
rządu, obietnice, że po sześciu latach w końcu będzie polityka prorodzinna.
Ok, myślą, teraz już będzie wspaniale. Możemy znów głosować na PO.



Jak to się robi, żeby tak myśleli?

Podstawowym celem propagandy jest zagłuszenie krytycyzmu, zwolnienie z
konieczności myślenia. Służy temu ujednolicenie przekazu. Komentarz w
gazecie przeczytany rano, powtórzony jest potem przez różne osoby w TV po
południu i wieczorem. Widz otrzymuje szczelny, spójny świat, w którym te
same poglądy oplatają go zewsząd. Najpierw jedzie metrem i czyta je na
małych telebimach w metrze, potem dostaje gazetę, czy ogląda telewizje i
dostaje te same opinie, te same zdania. Przekazy są zestrojone. Odbiorca
może się tą retoryką okryć jak kokonem. Może wybrać takie media, które dają
mu obraz całkowicie spójny i nie ma w nim właściwie pęknięć. Mogą być
inaczej rozłożone akcenty ale przekaz jest spójny.

Zorkiestrowanie mediów wzmacniane jest jeszcze partyjnymi przekazami dnia.
Politycy recytują te same teksty.

I tu możemy mówić o skuteczności w zarządzaniu informacją. Ci którzy
odpowiadają za komunikację w rządzie Tuska są konsekwentni, działają według
planu i uznają priorytet zabiegów komunikacyjnych wobec jakichkolwiek
realnych działań. Ważniejsze jest to, jak coś będzie odbierane niż jaki to
ma realny sens. Zastępują rzeczywistość atrapą rzeczywistości. Ale to chyba
popłaca – niektórzy najwyraźniej akceptują działania polityków, którzy
skupiają się na fasadzie.

Jakim cudem skuteczne jest to, że każda bzdura zapisana w przekazie dnia i
powtarzana przez polityków PO jest przyjmowana z całą powagą?

Dawno temu powiedziano, że sto razy powtarzane kłamstwo jest odbierane jako
prawda.  Nawet gdy jest całkowicie nielogiczne. Ostatnio w dyskusji  na
temat Jerzego Owsiaka jego zwolennicy używają argumentu:  nie ma prawa
krytykować go ten, kto sam nie robi tyle dla dobroczynności. Potraktujmy
poważnie ten argument i użyjmy go gdzie indziej – nie ma prawa krytykować
biskupa ten kto się tyle nie modli. Absurd. Ale ten niemądry argument jest
w przypadku Owsiaka używany. Przez to, że jest bez skrępowania powtórzony
wiele razy ludzie myślą, że coś w tym jest, że taka argumentacja jest
uprawniona, racjonalna. Podobnie jest z niektórymi argumentami polityków
PO.

Na czym jeszcze polega propaganda PO?

Skupienie na wizualizacji. Do ludzi mają mówić obrazy. Organizowane są
różne wydarzenia, które są atrakcyjne wizerunkowo. Bardzo przemyślana jest
scenografia, kadry w jakich ustawia się premiera. Z reguły jest pokazywany
na pustej przestrzeni, sam, za plecami ma dużo miejsca i często w tle jest
coś pozytywnego. Może to być zieleń, mogą to być ładne budynki. Warto
zwrócić uwagę na kadry, gdy kamery pokazują premiera, gdy jest sam na sam z
wyborcami, jak obrazem budują wrażenie kontaktu jaki premier ma mieć ze
zwykłymi ludźmi. Każde takie spotkanie to przemyślane działanie obrazem.



Premier twierdzi, że złośliwi wszystko co robi nazwą piarem. Powiedział to
przy okazji spotkania na zaproszenie dwóch dziewczynek z rodziny
zastępczej.

Ten chwyt polega na próbie zdetonowania i zdyskredytowania oczywistego,
racjonalnego poglądu przez insynuowanie krytykom złośliwości. A czym niby
była wizyta u dziewczynek z rodziny zastępczej? Konkretnym działaniem? Jak
to realnie wpłynęło na losy dzieci z rodzin zastępczych? Złośliwy argument
tego rodzaju byłby taki, że Donald Tusk posługuje się mechanizmem
projekcji: przypisuje innym to, co sam myśli. A więc tą bezczelną
wypowiedzią przyznał się do cynizmu, ujawnił, że wszystko co robi traktuje
jak czysty PR.

Jak się bronić?

Krytycznym myśleniem, zbieraniem informacji i kontrpropagandą. Istnieją
niezależne przekazy jak memy w Internecie, blogi, filmiki. Te mechanizmy
trochę równoważą przekaz rządowy, jednak wciąż dominująca jest propaganda
władzy. Komunikację rządową wzmacniają też mechanizmy realnego nacisku i
zastraszania. Do twórcy strony antykomor.pl wpadają antyterroryści.
Pracowników publicznych instytucji straszy się, że mogą mieć
nieprzyjemności, jeśli pójdą na referendum odwołujące prezydent Warszawy.
Ta presja wzmacnia to, co widać w największych mediach.  Jest odczuwalna
także w środowisku naukowym, ekspert, który zaangażuje się w wyjaśnienie
katastrofy smoleńskiej musi się liczyć z naciskami – zarówno medialnymi,
czyli próbami ośmieszania i zawodowymi.  Ekspert, który będzie podtrzymywał
wizje strony rządowej raczej się z ostracyzmem nie spotka, nawet jeśli
będzie zajmował radykalne stanowisko.

Czemu właściwie premier teraz – z przerwą na Dolomity – rozpoczął rajd ze
spotkaniami ze „zwykłymi Polakami’? Odrabia punktu przed wyborami do
europarlamentu?

Przypuszczam, że okazało się w badaniach, iż władza odrywa się od
społeczeństwa, jest postrzegana jako obca, zajęta sobą. Że rządzący
zapomnieli o kłopotach zwykłych Polaków. Przygotowano na to odpowiedź w
dwóch sferach - oferty politycznej i w stylu komunikacji. Stąd te wszystkie
ustawki ze zwykłymi Polakami, jedną z nich były „klocki w Płocku” ale jest
ich oczywiście znaczenie więcej. A jeśli chodzi o ofertę polityczną, to
jest to tym razem lewicowy populizm. Premier w jednym z wywiadów nazwał się
socjaldemokratą. Ostatnio zapowiedział walkę z umowami śmieciowymi,
obiecuje, że niebawem znikną kolejki w służbie zdrowia. Po jakimś czasie
okaże się oczywiście, że kolejki nie zniknęły, więc premier Tusk odwoła
ministra Arłukowicza i powoła następnego. I ogłosi się, że ten teraz już na
pewno te kolejki zlikwiduje. Aktualna oferta polityczna PO jest obliczona
na przejęcie lewicowego elektoratu i podmycie fundamentów pozycji SLD.
Uznano, że zamiast mieć koalicjanta w postaci SLD, lepiej przejąć elektorat
tej partii i zagospodarować jego potrzeby lewicowym populizmem. Na tych
zabiegach, kosztem SLD, obecnie wzmacnia się PO. Skalkulowano, że tylko tak
PO może dogonić PiS.  Jednym ze sposobów rywalizacji z PiS jest także wspieranie małych ugrupowań
po prawej stronie, takich które choć po dwa-trzy procent urwą głosów partii
Jarosława Kaczyńskiego. Obok Solidarnej Polski, narodowców, mamy też już
„Polskę Razem” Jarosława Gowina.

Jarosław Gowin jest zagrożeniem i dla PO i dla PiS, bo ma szanse pozyskać
wyborców z obu stron. To widać po retoryce innych partii. Polska Razem jest
atakowana i ze strony PO i ze strony PiS. Ale z sondaży wychodzi, że bardziej zabiera glosy PiS.

Jeśli sukces partii Gowina miałaby opierać się na pozyskaniu elektoratu
PiS, nie wróżę jej powodzenia. Ich szansą jest przejęcie przynajmniej
części rozczarowanych wyborców PO.

Jarosław Gowin mówi ostatnio, że jego partia jest bardziej PiS-bis. Czy to
próba wykorzystania pomysłu PO z 2005, kiedy przekaz do prawicowego
elektoratu był taki, że to właściwie wszystko jedno, czy głosuje się na PO
czy na PiS bo i tak razem będą rządzić? A PO ma liberalny program
gospodarczy – mówiono – więc lepiej zagłosować na PO? Czy teraz w ten sam
zabieg stosuje partia Gowina?

To prawda, był wtedy taki mechanizm. Ja jednak partię Gowina postrzegam
jako projekt obliczony na rozczarowanych wyborców z obu partii.
Skalkulowano pewnie, że gdyby Polska Razem zabrała po trochu z obu
ugrupowań, to przekroczyłaby próg 5%, ale na razie sondaże tego nie
pokazują. Widać w nich za to coś, co cieszy. Partia Palikota ma regularnie
2-3% -  nie wchodzi do Sejmu. Gdyby tak się stało faktycznie, będzie to
dowód mądrości wyborców, którzy mogli dać się nabrać raz ale nie pozwolą na
następny. To byłoby krzepiące.

No dobrze, a powie mi Pan dla kogo teraz pracuje?

Z zasady nie wypowiadam się na temat tego dla kogo pracuję albo i nie
pracuję. Mogę szczerze wyznać, że obecnie pracuję nad nową książką, która
powinna ukazać się przed wakacjami.

Data: 2014-01-30 16:38:05
Autor: MarkWoydak
W różowym świecie lemingów
PiS-owski PSYCHOPATA podpisujący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod
moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie psychicznej. Pity bez umiaru
denaturat i pędzony ze zgniłych buraków samogon z 3-ciego tłoczenia dokonaly
calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla niego
ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych cięzkich
chwilach! Nie ma on nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i wyleniały ze
starości kot go opuścili! Pies nasrał mu pod drzwiami, a kot do
zapleśniałego od brudu wyra, które ten nieszczęśnik nazywa łózkiem. Ten
posraniec po całonocnym fistingu z podobnym sobie indywidium wylazł z nory i
znów zasrywa grupę ze swego rozwalonego odbytu. Módlmy się bracia i siostry!
Nadzieja na pełny powrót do zdrowia psychicznego tego osobnika jest
niewielka, a nawet bliska zera ale spełnijmy chrześciański obowiązek!
Wznośmy modły za PiS-owskiego chorego psychicznie brata! Niech dobry Mzimu
ma w opiece jego bliskich!

MW

Wypierdek "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gm.de> napisał w wiadomości news:1ts20s8z2pwls$.edn3npkno9ib.dlg40tude.net...



Czy ktoś nazywa aferę w dolnośląskiej PO „aferą Protasiewicza”, na korzyść
którego kupowano głosy? Nie. Jednym z zabiegów neutralizowania skandali
jest depersonalizacja afer. Jeśli kiedyś była afera Rywina, związana z
poczynaniami konkretnego biznesmena, to dziś mamy afery abstrakcyjne, z
rozmytą, nieodgadnioną odpowiedzialnością. Rozmowa z dr. Markiem Kochanem.

Jest pan specjalistą od komunikacji w polityce. Jak Pan ocenia to, co się
teraz w polityce dzieje?

Obserwując polską politykę czuję głównie znużenie. Mam poczucie, że dziś
niewiele można o niej powiedzieć ciekawego.

Dlaczego?

Bo dyskurs polityczny, zachowania polityków niewiele się zmieniają.
Powtarzają się te same rytuały. Realne znaczenie ma to, co się dzieje w
społeczeństwie, w gospodarce – rosnące zadłużenie państwa, bezrobocie,
problemy związane z wydatkowaniem środków unijnych, dysfunkcje instytucji
państwa. Ale też kryzys, którego doświadczamy zaczyna łagodnieć, widać
znaki ożywienia. Gdy jest gorzej, spada poparcie partii rządzącej, jak się
poprawia, to sondaże zmieniają się w drugą stronę. Rytuały zachowań
politycznych nie wnoszą wiele do rzeczywistości.

Podważa pan sens pracy specjalistów od marketingu politycznego? A przecież
to ma być źródło siły Donalda Tuska.

Zapowiedzi premiera, że coś teraz rzekomo zrobi nie mają większego
znaczenia, od dawna nie traktuję już jego obietnic poważnie. Wiadomo, że
nawet jeśli coś będzie zrobione to źle i bez sensu, a po kilku latach okaże
się, że wyszło nie tak, jak miało być i wszyscy za to zapłacimy. Wystarczy
przypomnieć koncept kastracji pedofilów, walkę z dopalaczami, wszelkie
kampanie, które niczego dobrego nie przyniosły, chyba, że straty państwa w
rodzaju odszkodowań dla właścicieli sklepów z dopalaczami.

Nie ma znaczenia to, co mówią politycy?

Mogłoby mieć znaczenie misjonarskie, gdyby wyborcy chcieli słuchać i
zmieniać swe opinie. Ale mam poczucie, że ci, którzy chcieli się
dowiadywać, już się dowiedzieli i wiedzą. Ci których interesuje sposób
wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, klientelizm  czy korupcja w obozie
władzy z grubsza są poinformowani i można powiedzieć, że działania opozycji
i niezależnych mediów tylko podtrzymują to ich poinformowanie. Co
oczywiście też jest ważne. Natomiast ci, którzy nie wiedzą, po prostu nie
chcą się dowiedzieć, nie słuchają. Stworzyli sobie mentalne kokony,
otorbili się różnymi zaklęciami i są odporni na informacje i opinie, które
mogłyby burzyć ich wizję świata. Kłopotliwe informacje są w stanie sobie
wytłumaczyć przy pomocy mediów, które dostarczają im poręcznych tłumaczeń.
Jeden czy drugi publicysta powie: „tym razem Donald Tusk już naprawdę
bierze się do roboty” i taki otumaniony odbiorca już wie, że nie musi w
swoim sposobie myślenia niczego zmieniać. Komunikacja polityczna służy w
dzisiejszej Polsce podtrzymaniu status quo.



Ale przecież jest duża grupa niezdecydowanych. Myślałam, że o nich biją się
politycy.

Elektorat PiS jest w miarę stabilny. Grupa wyborców PO jest bardziej
labilna. Część z nich reaguje bardziej na bodźce, jakie otrzymują z
rzeczywistości niż te płynące z mediów. Ale większość ma włączone
racjonalizacje. Jeśli premier powie , „teraz zrobię to czy tamto”, wyborcy
PO natychmiast chwytają się tej obietnicy – rzeczywiście, teraz to już
będzie pięknie. Liczą się też inne bodźce. Jeśli będzie ożywienie
gospodarcze, którego symptomy będzie widać pod koniec roku, a na pewno na
początku przyszłego to tym ludziom się na pewno trochę poprawi i ta
labilna część wyborców PO może do tej partii wrócić. Bo rzeczywistego
tąpnięcia i problemów nie widać w pełni, one mają charakter długofalowy.
Katastrofa demograficzna, brak strategii rozwojowej czy kolosalne
zadłużenie to  problemy, których skutki będą w pełni widoczne za pięć,
dziesięć, dwadzieścia lat. Istnienie tych problemów wielu ludzi wypiera ze
świadomości. Jeżeli ktoś analizuje informacje, to wie już wystarczająco
dużo ale jak jeszcze nie wie, to i tak tego nie zobaczy. Dlatego polityka
staje się jałowa. Tu się w istocie niewiele zmienia.

Sporo mówi się o profesjonalizmie piarowców PO.

Zależy jak to mierzyć. Tego rządu nie akceptuje trzy czwarte Polaków. Czy
to dobry  wynik? Z drugiej strony trudno tym piarowcom całkiem odmówić
skuteczności. Ale przy takim stanie mediów nie jest to bardzo trudne.
Spróbujmy ich wysłać do któregoś z krajów Europy Zachodniej gdzie są
normalne krytyczne media i zobaczmy, jak długo będą tacy „profesjonalni”.
Tydzień? Prowadzenie narracji rządowej przy mediach w dużej części
podporządkowanych władzy jest takim sukcesem jak popisywanie się celnością
w strzelaniu do świń przefarbowanych na dziki i naganianych pod ambonę.
Zupełnie czymś innym jest upolowanie dzika w lesie. Ale nawet w takich
warunkach ci piarowcy mają kłopoty, co chwila zdarza się coś, co jest
kompletną klęską - jak ta nieszczęsna ustawka premiera bawiącego się
klockami w Płocku.

Klocki w Płocku przykryły wydarzenia na kijowskim Majdanie. A konkretniej
inicjatywę PiS by tam pojechać.



To pokazuje, że te wizerunkowe zabiegi nie mają samoistnej wartości, że
przy niesprzyjającym kontekście propagandowy balon pęka i widać, co jest na
prawdę.

Teraz jest wyprawa Donalda Tuska na ferie w Alpy. Z ośmioma oficerami BORu.

Jeśli widzimy na rozkładówkach tabloidów nie tylko zdjęcia premiera z
cygarem, ale też sfotografowane limuzyny oficerów BOR i liczymy dzienne
koszty tej wyprawy, to potem widok premiera odwiedzającego jakąś rodzinę i
mówiącego – wiem, żyje się ciężko – może zirytować. Donald Tusk wychodzi na
osobę niepoważną. Ale potem są nowe zdjęcia, na których widać premiera jak
jedzie pod stok autobusem i część odbiorców uznaje, że wszystko jest w
porządku. Cygar też już nie widać.

Ale przecież jak się ukazują zdjęcia premiera z rodziną w dwóch tabloidach
to wiadomo, że to jest ustawka.

Jeśli ktoś chce, widzi to wszystko, jak nie chce, to sobie zracjonalizuje.
Pomyśli – super, że facet jeździ na narty, razem z udaną, liczną rodziną. A
że nie jeździ w polskie góry? Przecież we Włoszech jest lepiej, podpowie
mechanizm racjonalizacji. Ktoś inny by pomyślał - dlaczego ten polityk
wyrzuca tyle pieniędzy, kiedy jest w kraju bieda i szusuje w Dolomitach,
jakby nie mógł w polskich górach trochę pojeździć? Gdyby polityk francuski
pojechał we włoskie Alpy  albo włoski we francuskie to by został w swoim
kraju medialnie za to zniszczony. To by nie przeszło po prostu.

U nas przechodzi kolejny rok. Miał to być chyba komunikat dla elektoratu –
premier szpanuje na nartach we Włoszech.

Przesuwa się skala akceptacji dla działań, które dotąd nie były
akceptowalne. To jest realny problem. Wcześniej istniało coś takiego jak
polityczna odpowiedzialność na przykład ministra za funkcjonowanie jego
resortu. Zbigniew Ćwiąkalski, skądinąd uważany za dobrego ministra został
zdymisjonowany, gdy jeden z więźniów popełnił samobójstwo. Nie dlatego, że
miał z tym osobiście cokolwiek wspólnego,  ale dlatego, że jako minister w
tym czasie był odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości. To model
demokracji, gdzie istnieje  odpowiedzialność polityczna. Dziś mamy
gigantyczną infoaferę, która dotyczy kilku ministerstw, w tym spraw
zagranicznych i spraw wewnętrznych, a w ogóle nie mówi się o
odpowiedzialności ministrów – Sikorskiego czy Sienkiewicza. Jeśli w ich
resortach na wysokim szczeblu dochodziło do korupcji to najwyraźniej czegoś
nie dopilnowali, powinni więc podać się do dymisji.



Przykładem zupełnej bezkarności jest afera z kupowaniem, za załatwienie
pracy w KGHM, głosów w dolnośląskiej PO.

Czy ktoś nazywa ją na przykład „aferą Protasiewicza”, na korzyść którego
kupowano te głosy? Nie. Jednym z zabiegów neutralizowania skandali jest
depersonalizacja afer. Jeśli kiedyś była afera Rywina, związana z
poczynaniami konkretnego biznesmena, to dziś mamy afery abstrakcyjne, z
rozmytą, nieodgadnioną odpowiedzialnością. Aferę hazardową czy aferę
Ambergold. Żadna ma nie być związana z kimś konkretnym. Afera w
dolnośląskiej PO jest też dobrym przykładem na neutralizowanie problemu
oraz przesuwanie granicy odpowiedzialności. Dawniej sama rozmowa Adama
Lipińskiego z Renatą Beger, w której zresztą nic nie zostało obiecane, ani
tym bardziej zrobione, wywołała skandal. Dziś mamy realne obietnice
niestosownych zachowań, poparte działaniem, bo do tych panów, których
przekupywano ktoś naprawdę zadzwonił i zaoferował posady.

I naprawdę zatrudnił. Jednak nikomu włos z głowy nie spadł.

O ile polityk nie ma osobistych przewin – jak ostatnio były minister
Sławomir Nowak ze swoim zegarkiem -  jest zwolniony z odpowiedzialności.
Dotyczy to też Donalda Tuska.  Dobiera autorski rząd, a potem okazuje się,
że duża część gabinetu to dyletanci, którzy sobie nie radzą. Potem wymienia
tych dyletantów na następnych. Pytanie o odpowiedzialność premiera za taki
rząd, który jest jego dziełem, w ogóle się nie pojawia. W sporcie to by nie
przeszło. Trener, który zwalałby porażki drużyny na zawodników, których sam
wybierał, zostałby odwołany.

Jakimi mechanizmami udało się do tego doprowadzić?

Nad premierem Tuskiem został rozpięty parasol ochronny. Wszystko mu się
wybacza, gdy tylko wykaże minimum dobrej woli. Kluczowa dla zrozumienia
tego jest scena z książki Małgorzaty Tusk „Między nami”. To scena z
sankami. Małgorzata Tusk już nie chce być z Donaldem, bo on ją zaniedbuje,
nie stara się, jest beznadziejnym mężem, ona ma więc romans z kimś innym –
chce odejść. Donald błaga ją, żeby została. Małgorzata Tusk chce, żeby mąż
poszedł na sanki z synem, sanek nie ma, chce, żeby Donald je załatwił,
mówi na odczepnego, na zasadzie „krokodyla daj mi luby”: „jak zdobędziesz
te sanki, zostaję z tobą”. Mija dzień czy dwa i pojawia się Donald Tusk z
sankami. Pani Tusk myśli o nim: „co za gnojek. Co on ze mną robi?! Całe
życie mi spieprzył”. Ale nie może go odtrącić. W końcu zgadza się z nim
zostać. To jest irracjonalne ale właśnie tak postępuje elektorat PO, on
bywa niezadowolony, ale potem wraca, zadowala się byle czym. Rekonstrukcja
rządu, obietnice, że po sześciu latach w końcu będzie polityka prorodzinna.
Ok, myślą, teraz już będzie wspaniale. Możemy znów głosować na PO.



Jak to się robi, żeby tak myśleli?

Podstawowym celem propagandy jest zagłuszenie krytycyzmu, zwolnienie z
konieczności myślenia. Służy temu ujednolicenie przekazu. Komentarz w
gazecie przeczytany rano, powtórzony jest potem przez różne osoby w TV po
południu i wieczorem. Widz otrzymuje szczelny, spójny świat, w którym te
same poglądy oplatają go zewsząd. Najpierw jedzie metrem i czyta je na
małych telebimach w metrze, potem dostaje gazetę, czy ogląda telewizje i
dostaje te same opinie, te same zdania. Przekazy są zestrojone. Odbiorca
może się tą retoryką okryć jak kokonem. Może wybrać takie media, które dają
mu obraz całkowicie spójny i nie ma w nim właściwie pęknięć. Mogą być
inaczej rozłożone akcenty ale przekaz jest spójny.

Zorkiestrowanie mediów wzmacniane jest jeszcze partyjnymi przekazami dnia.
Politycy recytują te same teksty.

I tu możemy mówić o skuteczności w zarządzaniu informacją. Ci którzy
odpowiadają za komunikację w rządzie Tuska są konsekwentni, działają według
planu i uznają priorytet zabiegów komunikacyjnych wobec jakichkolwiek
realnych działań. Ważniejsze jest to, jak coś będzie odbierane niż jaki to
ma realny sens. Zastępują rzeczywistość atrapą rzeczywistości. Ale to chyba
popłaca – niektórzy najwyraźniej akceptują działania polityków, którzy
skupiają się na fasadzie.

Jakim cudem skuteczne jest to, że każda bzdura zapisana w przekazie dnia i
powtarzana przez polityków PO jest przyjmowana z całą powagą?

Dawno temu powiedziano, że sto razy powtarzane kłamstwo jest odbierane jako
prawda.  Nawet gdy jest całkowicie nielogiczne. Ostatnio w dyskusji  na
temat Jerzego Owsiaka jego zwolennicy używają argumentu:  nie ma prawa
krytykować go ten, kto sam nie robi tyle dla dobroczynności. Potraktujmy
poważnie ten argument i użyjmy go gdzie indziej – nie ma prawa krytykować
biskupa ten kto się tyle nie modli. Absurd. Ale ten niemądry argument jest
w przypadku Owsiaka używany. Przez to, że jest bez skrępowania powtórzony
wiele razy ludzie myślą, że coś w tym jest, że taka argumentacja jest
uprawniona, racjonalna. Podobnie jest z niektórymi argumentami polityków
PO.

Na czym jeszcze polega propaganda PO?

Skupienie na wizualizacji. Do ludzi mają mówić obrazy. Organizowane są
różne wydarzenia, które są atrakcyjne wizerunkowo. Bardzo przemyślana jest
scenografia, kadry w jakich ustawia się premiera. Z reguły jest pokazywany
na pustej przestrzeni, sam, za plecami ma dużo miejsca i często w tle jest
coś pozytywnego. Może to być zieleń, mogą to być ładne budynki. Warto
zwrócić uwagę na kadry, gdy kamery pokazują premiera, gdy jest sam na sam z
wyborcami, jak obrazem budują wrażenie kontaktu jaki premier ma mieć ze
zwykłymi ludźmi. Każde takie spotkanie to przemyślane działanie obrazem.



Premier twierdzi, że złośliwi wszystko co robi nazwą piarem. Powiedział to
przy okazji spotkania na zaproszenie dwóch dziewczynek z rodziny
zastępczej.

Ten chwyt polega na próbie zdetonowania i zdyskredytowania oczywistego,
racjonalnego poglądu przez insynuowanie krytykom złośliwości. A czym niby
była wizyta u dziewczynek z rodziny zastępczej? Konkretnym działaniem? Jak
to realnie wpłynęło na losy dzieci z rodzin zastępczych? Złośliwy argument
tego rodzaju byłby taki, że Donald Tusk posługuje się mechanizmem
projekcji: przypisuje innym to, co sam myśli. A więc tą bezczelną
wypowiedzią przyznał się do cynizmu, ujawnił, że wszystko co robi traktuje
jak czysty PR.

Jak się bronić?

Krytycznym myśleniem, zbieraniem informacji i kontrpropagandą. Istnieją
niezależne przekazy jak memy w Internecie, blogi, filmiki. Te mechanizmy
trochę równoważą przekaz rządowy, jednak wciąż dominująca jest propaganda
władzy. Komunikację rządową wzmacniają też mechanizmy realnego nacisku i
zastraszania. Do twórcy strony antykomor.pl wpadają antyterroryści.
Pracowników publicznych instytucji straszy się, że mogą mieć
nieprzyjemności, jeśli pójdą na referendum odwołujące prezydent Warszawy.
Ta presja wzmacnia to, co widać w największych mediach.  Jest odczuwalna
także w środowisku naukowym, ekspert, który zaangażuje się w wyjaśnienie
katastrofy smoleńskiej musi się liczyć z naciskami – zarówno medialnymi,
czyli próbami ośmieszania i zawodowymi.  Ekspert, który będzie podtrzymywał
wizje strony rządowej raczej się z ostracyzmem nie spotka, nawet jeśli
będzie zajmował radykalne stanowisko.

Czemu właściwie premier teraz – z przerwą na Dolomity – rozpoczął rajd ze
spotkaniami ze „zwykłymi Polakami’? Odrabia punktu przed wyborami do
europarlamentu?

Przypuszczam, że okazało się w badaniach, iż władza odrywa się od
społeczeństwa, jest postrzegana jako obca, zajęta sobą. Że rządzący
zapomnieli o kłopotach zwykłych Polaków. Przygotowano na to odpowiedź w
dwóch sferach - oferty politycznej i w stylu komunikacji. Stąd te wszystkie
ustawki ze zwykłymi Polakami, jedną z nich były „klocki w Płocku” ale jest
ich oczywiście znaczenie więcej. A jeśli chodzi o ofertę polityczną, to
jest to tym razem lewicowy populizm. Premier w jednym z wywiadów nazwał się
socjaldemokratą. Ostatnio zapowiedział walkę z umowami śmieciowymi,
obiecuje, że niebawem znikną kolejki w służbie zdrowia. Po jakimś czasie
okaże się oczywiście, że kolejki nie zniknęły, więc premier Tusk odwoła
ministra Arłukowicza i powoła następnego. I ogłosi się, że ten teraz już na
pewno te kolejki zlikwiduje. Aktualna oferta polityczna PO jest obliczona
na przejęcie lewicowego elektoratu i podmycie fundamentów pozycji SLD.
Uznano, że zamiast mieć koalicjanta w postaci SLD, lepiej przejąć elektorat
tej partii i zagospodarować jego potrzeby lewicowym populizmem. Na tych
zabiegach, kosztem SLD, obecnie wzmacnia się PO. Skalkulowano, że tylko tak
PO może dogonić PiS.

Jednym ze sposobów rywalizacji z PiS jest także wspieranie małych ugrupowań
po prawej stronie, takich które choć po dwa-trzy procent urwą głosów partii
Jarosława Kaczyńskiego. Obok Solidarnej Polski, narodowców, mamy też już
„Polskę Razem” Jarosława Gowina.

Jarosław Gowin jest zagrożeniem i dla PO i dla PiS, bo ma szanse pozyskać
wyborców z obu stron. To widać po retoryce innych partii. Polska Razem jest
atakowana i ze strony PO i ze strony PiS.

Ale z sondaży wychodzi, że bardziej zabiera glosy PiS.

Jeśli sukces partii Gowina miałaby opierać się na pozyskaniu elektoratu
PiS, nie wróżę jej powodzenia. Ich szansą jest przejęcie przynajmniej
części rozczarowanych wyborców PO.

Jarosław Gowin mówi ostatnio, że jego partia jest bardziej PiS-bis. Czy to
próba wykorzystania pomysłu PO z 2005, kiedy przekaz do prawicowego
elektoratu był taki, że to właściwie wszystko jedno, czy głosuje się na PO
czy na PiS bo i tak razem będą rządzić? A PO ma liberalny program
gospodarczy – mówiono – więc lepiej zagłosować na PO? Czy teraz w ten sam
zabieg stosuje partia Gowina?

To prawda, był wtedy taki mechanizm. Ja jednak partię Gowina postrzegam
jako projekt obliczony na rozczarowanych wyborców z obu partii.
Skalkulowano pewnie, że gdyby Polska Razem zabrała po trochu z obu
ugrupowań, to przekroczyłaby próg 5%, ale na razie sondaże tego nie
pokazują. Widać w nich za to coś, co cieszy. Partia Palikota ma regularnie
2-3% -  nie wchodzi do Sejmu. Gdyby tak się stało faktycznie, będzie to
dowód mądrości wyborców, którzy mogli dać się nabrać raz ale nie pozwolą na
następny. To byłoby krzepiące.

No dobrze, a powie mi Pan dla kogo teraz pracuje?

Z zasady nie wypowiadam się na temat tego dla kogo pracuję albo i nie
pracuję. Mogę szczerze wyznać, że obecnie pracuję nad nową książką, która
powinna ukazać się przed wakacjami.







W rowym wiecie lemingw

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona